2 lipca 2009

Nad jeziorem - cz. 1

Niespodziewanie poczułam na twarzy mocny powiew powietrza. Otworzyłam szybko oczy. To Dorcas stała przede mną z wyciągniętą różdżką.
- Rzuciłam zaklęcie, żeby makijaż ci się trzymał – wyjaśniła z tajemniczym uśmiechem.
Nie zadałam żadnego z nasuwających mi się pytań, a było ich sporo. I tak niczego bym się nie dowiedziała. Zbliżała się godzina zero, a mój stres coraz bardziej się nasilał.
Kilka minut później Ann wręczyła mi lusterko, abym mogła zobaczyć efekty ich pracy. Spojrzałam na swoje odbicie i przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Wow – wymsknęło mi się.
Włosy miałam związane całkiem inaczej niż zwykle. Te z boku były upięte podłużną spinką, a spod nich wystawały kolejne. Ann je podniosła i otoczyła gumką.
Makijaż delikatny, stonowany. Odcienie brązu. Bałam się, że Dorcas przesadzi, jednak jej dzieło podobało mi się.
- Dobra, zbieraj się. Masz dwadzieścia minut, ale lepiej się nie spóźnić – powiedziała Meadowes.
Znowu poczułam ogromną gulę w gardle. Spróbowałam ją przełknąć, ale za nic nie chciała ruszyć się z miejsca. Wzięłam głęboki oddech.
- Lily, nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. James o wszystko zadba. Bardzo mu zależy na tym spotkaniu, więc raczej niczego nie popsuje.
Spojrzałam na nią niepewnie.
- Ty coś wiesz, prawda? – spytałam.
- Nawet jeśli tak to ci nic nie powiem, bo nie chcę ci psuć niespodzianki. No, ruchy. Nie każ mu czekać.
Nie zmieniłam jednak pozycji. Wpatrzyłam się tępo w ścianę naprzeciwko mnie. Najchętniej osunęłabym się na poduszki i zapadła w głęboki sen. Westchnęłam i powoli wstałam. Musiałam się wziąć w garść.
- No, wreszcie doczekałam się tej chwili – mruknęła z zadowoleniem Ann i natychmiast mnie przytuliła. – Powodzenia – szepnęła.
- Dzięki… - wymamrotałam.
- Daj mu szansę, Lily. Potem nam wszystko opowiesz! – powiedziała Dorcas i także mnie objęła.
Ona ma rację. Dziś powinnam dać mu szansę. I to zrobię. Tak, dziś może się sporo zmienić…

            Wkrótce później kroczyłam już pustymi korytarzami Hogwartu. Większość uczniów przebywała na zewnątrz, a w zamku pozostali jedynie ci, którzy uczyli się do końcowych egzaminów. Moje nerwy trochę osłabły – wciąż czułam nieprzyjemny ból brzucha, jednak byłam bardziej pewna siebie. Zastanawiała mnie pewna sprawa. Dlaczego teraz tak bardzo przeżywałam spotkanie z Jamesem, skoro wcześniej wiele razy z nim wychodziłam? Cóż, to pewnie dlatego, że dzisiaj mieliśmy oficjalną randkę. Zaśmiałam się na tę myśl. Kolejną randkę. W piątek klasie zabrał mnie do Pokoju Życzeń na romantyczną kolację, a potem polecieliśmy miotłą na cudowną łąkę. Pamiętałam wszystko tak, jakby to było wczoraj. Coś w tym jednak musiało być, coś w nas, że mimo tak długiego czasu i wszelkich przeciwności, jakimi były, na przykład, jego dziecinne niegdyś zachowanie i mój upór, udało nam się porozumieć, a nawet zaprzyjaźnić. Dotarło do mnie, że James sobie wszystko zaplanował. Działał powoli, stopniowo, aż udało mu się doprowadzić do tego, że się z nim umówiłam. Niezły jest – to trzeba przyznać.
            Nagle zdałam sobie sprawę, że stoję na błoniach. Skierowałam się w stronę rozłożystego dębu, pod którym mieliśmy się spotkać. To było nasze miejsce zbiórki od bardzo dawna, więc nawet nie musiał mi mówić, gdzie dokładnie mamy się zobaczyć. Uśmiechnęłam się ponownie. Cóż, byłam nawet szczęśliwa, że się tu znalazłam.
            Przemknęło mi przez myśl, że z pośpiechu zapomniałam zabrać ze sobą różdżkę. Ale raczej nie powinna być mi potrzebna, więc szybko o tym zapomniałam.
            Pod drzewem ujrzałam pewną postać. Mimo dużej odległości byłam pewna, że to James. Uśmiechnął się, gdy tylko mnie zobaczył. Podchodząc bliżej, zauważyłam, w co był ubrany. Ciemne jeansy, biały podkoszulek, który podkreślał jego mięśnie, a do tego rozpięta koszula w kratę. Wyglądał bardzo męsko. Włosy miał rozwichrzone i poczochrane, jak zwykle. Ten bałagan na jego głowie to już nieodłączna część jego osoby.
- Witaj – Rogacz podszedł do mnie szybkim krokiem i niepodziewanie objął mnie lekko jedną ręką. Pocałował mnie w policzek, po czym natychmiast się odsunął. – Ślicznie wyglądasz – powiedział z uśmiechem.
- Dzięki. Ty też całkiem fajnie – odpowiedziałam.
Chłopak zaśmiał się cicho.
- Chodź tam na chwilę – wskazał mi ręką pewien zaułek przy zamku.
- Po co? – zdziwiłam się.
- Zobaczysz – uśmiechnął się zdawkowo. – No chodź.
Poddałam się mu, wiedząc, że to pewnie część jego planu. Niespodziewanie ogarnął mną spokój. Niepotrzebnie wcześniej się denerwowałam.
W milczeniu doszliśmy do zakamarku przy budynku. Spojrzałam ukradkiem na Rogacza. Wyglądał na zamyślonego i… spiętego. Przyłapał mnie na tym, że na niego patrzę, i od razu uśmiechnął się szeroko. Schylił się i podniósł z ziemi duży kawałek materiału, w którym rozpoznałam jego pelerynę-niewidkę.
- Skąd to tutaj wziąłeś? – zapytałam.
- Przyniosłem wcześniej – mruknął, po czym zarzucił ją na nas. – Miejsce, do którego zamierzam cię zabrać, jest poza terenem szkoły. Lepiej, żeby nas nikt nie zauważył.
- James… - zaczęłam niepewnie, nie wiedząc, jak ująć to, co chciałam powiedzieć, żeby nie zabrzmiało to głupio. – Czy to… Czy nikt nas nie złapie? – wypaliłam, jednak nie było to zbyt mądre.
- Oj, Lily, wyluzuj trochę. Nic nam nie będzie. Nikt się nie dowie, gdzie byliśmy, chyba, że sami komuś powiemy.
Ruszyliśmy w stronę bramy głównej, która, o dziwo, była otwarta. James zauważył moje zaskoczenie.
- Zupełnie przez przypadek ubrudziłem lekko wejście. Teraz Filch ma coś do roboty, a my wolną drogę – poinformował mnie z zadowoleniem.
Gdy mijaliśmy woźnego, serce zabiło mi mocniej. Wiedziałam, że nikt nas nie widzi, a mimo to się denerwowałam.
Pogoda była cudowna. Mogło się wydawać, że Słońce specjalnie dziś postanowiło się pokazać na dłużej. Dzień był ciepły i nic nie zapowiadało, że miało się to popsuć. Czasem zawiał lekki wiatr, jednak to tylko dodawało uroku naszej wyprawie.
            Kiedy James poprowadził mnie wzdłuż muru, odeszły wszelkie wątpliwości. Cóż, wiedziałam, że łamię szkolne zasady, ale nie już się tym nie przejmowałam. Byłam zbyt podekscytowana, żeby przejmować się takimi błahostkami.
- Nocą łatwo się tu zgubić, wiesz? – mruknął, gdy weszliśmy między drzewa. Rosły one coraz gęściej, a kiedy obejrzałam się za siebie, nie widziałam nic prócz lasu. – Bardzo łatwo – dodał poważnym tonem, po czym spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem.  – Chyba się nie boisz, prawda? – spytał.
- No co ty? Jeszcze jasno, a zresztą, ty znasz drogę – odparłam.
Szliśmy bardzo długo. Słońce zdążyło zawędrować na najwyższy punkt na niebie. James wciąż pilnował, żebyśmy zbyt długo nie milczeli i co rusz opowiadał zabawne historyjki, najczęściej z życia Huncwotów, o których nie miałam pojęcia. Teraz zauważyłam, jak wiele udawało się im ukryć przed uczniami. Cóż, może i dobrze, że wcześniej o nich nie wiedziałam, bo miałabym wtedy jeszcze gorsze zdanie na temat Pottera niż kiedyś.
Zamyśliłam się przez chwilę. Właściwie to dlaczego wcześniej się z nim nie umówiłam? Co prawda, zastanawiałam się nad tym już dawno, lecz teraz spojrzałam na całą sprawę z innej perspektywy. Chłopak starał się za wszelką cenę zwrócić na siebie moją uwagę. Udawało mu się to, ale rzadko kiedy wywoływał u mnie pozytywne reakcje. No i byłam uprzedzona i to bardzo. Nie wierzyłam, że Rogacz może się zmienić. To pewnie dlatego tak długo to trwało… Wiedziałam już, że chłopak wydoroślał i mogę traktować go poważnie. Pozostawało tylko pytanie, czy tego chciałam. Nie byłam pewna, czy wolałam, żeby między nami coś się zmieniło, czy byśmy się wciąż przyjaźnili. Ta pierwsza opcja bardziej mnie zaciekawiła. Na pewno byłoby idealnie – na początku. A co potem? Nie, nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Wbrew pozorom, James by się mną znudził i znalazł sobie inną. To była moja największa obawa. Ale czy nie warto zaryzykować, żeby choć na jakiś czas poczuć się w pełni szczęśliwą? Nie wiem.
- Co się stało? Nagle posmutniałaś – zauważył James, przypatrując mi się troskliwie.
- Nic, zamyśliłam się tylko. O czym mówiłeś?
- O tym, że jesteśmy już prawie na miejscu – wskazał głową na przerzedzenie między drzewami. – Stamtąd jeszcze jakieś pół godziny – uśmiechnął się.
- To gdzie ty mnie ciągniesz? – spytałam, choć nie spodziewałam się odpowiedzi.
James zaśmiał się cicho i odparł:
- Zobaczysz.
Wyszliśmy na zwyczajną polną dróżkę. Po obu jej stronach rosły fioletowe, małe kwiatki. Wokół nas roznosił się przyjemny zapach, jednak nie mogłam go skojarzyć z niczym znajomym.
Po kilkunastu minutach, James niespodziewanie objął mnie w pasie, a drugą ręką zasłonił mi oczy. Szłam teraz krok przed nim, a on prowadził.
- Zajęło nam to mniej czasu niż myślałem. Teraz nie protestuj, tylko się mnie słuchaj, a się nie potkniesz – polecił.
Poczułam się nieco niezręcznie. Miałam dwa wyjścia: albo mu zaufać, albo się wyrwać. Opcja numer jeden była bardziej kulturalna i… ciekawsza.
Prowadził mnie pewnie, lecz delikatnie. Szybko wyzbyłam się niepewności.
- Teraz uważaj, pełno tu wystających korzeni – powiedział, a ja od razu zaczęłam podnosić wyżej stopy.
Zauważyłam też, że idziemy pod górę. Odczuwałam już zniecierpliwienie. Nie mogłam się już doczekać, by zobaczyć miejsce, do którego prowadził mnie chłopak.
W końcu się zatrzymaliśmy. James objął mnie mocniej i powoli opuścił rękę.
- Wow – wymsknęło mi się.
Moim oczom ukazała się piękna plaża. Nie była taka, jak wszystkie znane mi dotychczas. Była to mieszanka trawy i piasku. Żółte drobinki skumulowały się przy wodzie, przechodząc płynnie w zieloną łąkę. Coś takiego mogłam sobie jedynie wyobrażać w najśmielszych marzeniach. Ponadto, wokół tego zakątka, leżały dość duże skały, a my staliśmy na jednej z nich. Wiatr mierzwił nam obojgu włosy.
- Tu jest pięknie… – powiedziałam z uczuciem.
- Cieszę się, że ci się podoba. To ma być niezwykły dzień. Zobaczysz, co czeka nas później – uśmiechnął się tajemniczo.
Kolejne niespodzianki? Widać, że James się postarał. Musiało mu bardzo zależeć na naszym spotkaniu.
- Chodźmy na dół – rzekł, po czym mnie puścił. Chwilę potem już trzymał moją dłoń, pomagając mi zejść.
Stanęliśmy na magicznej plaży. Po raz kolejny przeżyłam szok. Tuż obok nas leżał niebieski koc z koszem piknikowym. A obok niego duża, czerwona róża. Rogacz doskoczył do niej błyskawicznym tempem i wciągnął dłoń z kwiatem w moją stronę.
- To dla ciebie – powiedział męskim, głębokim głosem.
- Dziękuję – odparłam równie spokojnie, biorąc od niego różę. Podsunęłam ją sobie pod nos i powąchałam. Wydawała bardzo intensywny zapach, od którego kręciło się w głowie. – Jest piękna.
- Co najwyżej ładna, bo piękna to dziś jesteś ty. Zresztą, nie tylko dziś, ale zawsze. Chodź, usiądziemy.
Jego wyznanie wywołało uśmiech na mojej twarzy.
Opadłam z nim na koc. Zdziwiłam się miękkością naszego posłania. James wyciągnął z koszyka po jednej kanapce dla każdego.
- Sam to szykowałeś? – spytałam, jedząc posiłek.
- Skrzaty trochę mi pomogły – uśmiechnął się delikatnie.
No tak, mogłam się tego domyślić. To nawet dobrze, miałam przynajmniej pewność, że wszystko było jadalne.
James zabawiał mnie rozmową, jednak już nie dowcipkował, tak jak wtedy, gdy tu szliśmy.  Był teraz poważny, wydawało mi się, że swoimi pytaniami próbował wybadać sytuację.  Niby zwykła rozmowa, ale kryło się w niej coś tajemniczego.
- Podoba ci się tu? – zapytał po kilkunastu minutach, przypatrując mi się uważnie.
- Jasne, że tak. To miejsce jest takie… piękne i magiczne – powiedziałam rozmarzonym tonem, patrząc na lekko falująca wodę. Jak się wcześniej dowiedziałam, było nasze szkolne jezioro, w którym pływała olbrzymia kałamarnica.
- To prawda - pokiwał głową.
- Jak je znalazłeś?
- Szczerze mówiąc, nie pamiętam zbyt dokładnie. Wiem, że łaziłem po lesie i nagle tu trafiłem.
- Dzięki, że mnie tu zabrałeś.
- Nie ma za co. Jeśli chcesz, możemy tutaj częściej przychodzić - mruknął z błyskiem w oku.
- Byłoby świetnie.
Rogacz przysunął się bliżej mnie, otaczając mnie ramieniem. Nie, nie dotykał mnie, ale wyglądało to tak, jakby nigdzie indziej nie mógł oprzeć dłoni. Obserwator z boku mógł zapewne stwierdzić, że wyglądamy jak para zakochanych. Cóż, może i tak było, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało.
- Spróbuj tego – James podsunął mi pod usta coś czerwonego. Posłusznie rozwarłam wargi i pozwoliłam mu siebie nakarmić. Od razu poczułam słodki smak truskawki.
- Skąd ty masz truskawki? – zapytałam ze zdziwieniem.
Nasze skrzaty za nic na świecie nie chciały wydawać uczniom tych owoców. Dodawały je do potraw, ale jeszcze nigdy nie podały ich osobno.
- No cóż… Wykradłem je z naszej kuchni – przyznał się otwarcie.
- Jesteś niemożliwy! - zawołałam, na co on wybuchnął tylko śmiechem.
- Może jeszcze jedną? – spytał, podsuwając mi truskawkę.
- Dzięki – tym razem zabrałam  mu ją z ręki i sama się nakarmiłam.   
Rozmawialiśmy bardzo długo. Rogacz wyciągnął ze mnie wiele tajemnic z mojego dzieciństwa, kiedy jeszcze nie miałam pojęcia o magii. Dziwiło go, jak można żyć bez czarów. On od zawsze miał z nimi do czynienia.
- Wiedziałem, że trafię do Gryffindoru - powiedział później. - Byłem po prostu pewien.
- A to dlaczego?
- Sam nie wiem. Miałem takie dziwne przeczucie cały czas.
- Dla mnie list z Hogwartu to był wielki szok… Chciałam tylko, żeby to nie okazało się głupim żartem.
- Ja tam się cieszę, że tu trafiłaś - zaśmiał się.
-  Nie masz mnie jeszcze dosyć? - spytałam poważnie.
- Dziwne, ale nie.
- Dlaczego? Przecież tyle lat byłam dla ciebie okropna.
- Ale to mnie nie zniechęciło. Ja wiem, że byłem straszny. Wciąż cię irytowałem, robiłem ci na złość. Ale to dlatego, że chciałem zwrócić na siebie twoją uwagę.
- Wiem – odwróciłam się w jego stronę.
- A wiesz, że cię kocham? – spytał z łobuzerskim uśmiechem.
Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo niepodziewanie zbliżył swoje usta do moich. Przeszedł mnie dreszcz, a już po chwili tonęłam w jego pocałunku. To było dopiero coś! James to mistrz w tej dziedzinie.
Oderwałam się od niego, dysząc ciężko. Chłopak oparł czoło o moje ramię i spytał:
- Może popływamy?
- Co? – odsunęłam się od niego zaskoczona.
W ramach odpowiedzi sięgnął do kosza piknikowego i z bocznej kieszonki wyjął mój strój kąpielowy.
- Skąd ty to masz?
- Znajomości – wyszczerzył zęby.
No tak, wszystko jasne. Dorcas od samego początku wiedziała, co on planuje. I nie pisnęła ani słówka!
- No, dawaj, woda jest bardzo ciepła. Możesz się przebrać tam za skałą. Obiecuję, że nie będę podglądał.
- Jasne, a ja mam ci  wierzyć?
- A czemu nie? No już. Czekam tutaj.
- A ty się przebierać nie musisz?
- Mam już wszystko na sobie.
Spojrzałam na niego z powątpiewaniem w oczach. Wyglądał na pewnego siebie. Westchnęłam, wzięłam od niego mój kostium i wstałam, kierując się za skałę, która wskazał mi James.
Była w niej mała wnęka, która akurat wystarczała, aby zdołała się tam ukryć taka osoba, jak ja. Rozejrzałam się dookoła.
- Pośpiesz się! – zawołał James. Jego głos dochodził z plaży. Zyskałam więc pewność, że został tam, gdzie powinien.
Zastanawiałam się, dlaczego się zgodziłam na jego propozycję. Pływanie? Ciekawa opcja. Szybko się przebrałam, żeby przypadkiem Jamesowi nie  zachciało się sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku.
            Gdy ubrałam już mój strój kąpielowy, poczułam się nieco niezręcznie. Kostium zbyt wiele odsłaniał. Na co ja się dałam namówić? Wzruszyłam ramionami i poszłam z powrotem w kierunku naszego koca.
James siedział ubrany w jedynie kąpielowe spodenki. Z trudem udało mi się oderwać wzrok od jego umięśnionej klatki piersiowej. Na mój widok uśmiechnął się. Wstał i ruszył w moim kierunku.
Chłopak wyciągnął rękę w moim kierunku i pociągnął mnie w stronę wody.

***

Przepraszam! Baaardzo Was przepraszam, że tak długo nie było notki. Powodów jest wiele. Najpierw nie było czasu, potem weny i chęci. Potem trochę zamieszania ze szkołą. I powoli sobie kończyłam tę notkę. Nie myślcie, że przez ten czas nic nie robiłam, bo prawie każdego dnia dopisywałam po trochu, a że nie miałam weny, nie szło mi to za dobrze.
Druga część tej notki po moim powrocie z Grecji. Wracam 17 lipca nad ranem, a w ciągu najbliższych dni coś dodam. Będę tam pisać notki w zeszycie na plaży. :) Potem biorę się za szablon, notki… Po wakacjach liceum, muszę napisać trochę na zapas.
Kąpiel Lily i Jamesa może się wam kojarzyć ze sceną w „Przed świtem”, ale uprzedzam, że miałam to zaplanowane ponad rok temu, zanim usłyszałam o Zmierzchu. ;p
Nie powiadomię wszystkich, bo już nie zdążę.
A. Chciałam powiedzieć jeszcze, że komentarze, w których mnie poganiacie, wcale mi nie pomagają, a tylko zniechęcają. Każdemu może się zdarzyć gorszy czas w życiu, nie? Ja mam to właśnie teraz.
Jeszcze spacja mi nie działa i wszystkie odstępy w drugiej połowie notki są robione za  pomocą klawiatury ekranowej. Masakra jednym słowem.
Okej, kończę. Udanych wakacji Wam życzę! ;)