23 lutego 2009

Miliardy maleńkich szpileczek

            Nieprzytomnym wzorkiem podążyłam po pomieszczeniu. Światło, które wpadało przez okna, jeszcze mnie oślepiało. Nie pamiętałam zbyt dobrze, co się ze mną stało. Dopiero po kilku minutach zaczęły do mnie docierać pewne fakty. Znajdowałam się w Skrzydle Szpitalnym. Trafiłam tu, ponieważ dotknęłam tajemniczej figurki węża. Pamiętałam, że zemdlałam i zaniósł mnie tu James. Co było potem? Przyszedł Dumbledore… Jego słowa krążyły mi po głowie, ale niewiele mogłam z nich zrozumieć. Kiedy się skoncentrowałam, dopiero mogłam coś z nich wychwycić.
- Panno Evans, został na ciebie rzucony pradawny urok… Właściwie to nie rzucony, ale przeniesiony. Kiedy dotknęłaś posążku węża, natychmiastowo na ciebie wstąpił.
Tak dyrektor Hogwartu wyjaśnił mój niedawny stan. Pytałam go, czy to groźne.
- Nie, myślę, że nie. Muszę tylko zdjąć z ciebie ten czar, a to przyjemne może nie być. James, prosiłbym, żebyś zostawił nas na ten czas.
A więc był tam wtedy także James! Dlaczego nie mógł zostać? I gdzie jest teraz? Przyjrzałam się jeszcze dokładniej wszystkiemu, co mnie otaczało. I nagle mój wzrok przykuło coś czarnego, co znajdowało się na moich kolanach. Jak mogłam jego wcześniej nie zauważyć? Chłopak spał, opierając na mnie swoją głowę. Widocznie musiał być bardzo zmęczony, skoro zasnął w takim miejscu.
Przypomniałam sobie kolejne słowa Dumbledore’a.
- Lily, poczujesz się teraz bardzo dziwnie. Ale spokojnie, po chwili to ustąpi.
Faktycznie, poczułam się wtedy nie tylko dziwnie. Przede wszystkim był to olbrzymi dyskomfort i zarazem ból. Miałam wrażenie, że każda komórka mojego ciała była kłuta przez miliardy maleńkich szpileczek. A potem wszystko ustąpiło. Zapytałam także dyrektora o ten urok. Nie powiedział zbyt wiele.
- Do tej pory byłem pewien, że to legendy, a tu się okazało, że ta figurka naprawdę istnieje. To dlatego ta stara klasa od eliksirów przestała być używana. Przypadków takich, jak twój, było wtedy bardzo dużo. Ale teraz się już nie martw, wszystko powinno być w porządku.
Nie zaspokoił mojej ciekawości do końca. Przeciwnie – jeszcze bardziej ją rozbudził. Postanowiłam, że przy najbliższej wyprawie z Syriuszem do działu ksiąg zakazanych w bibliotece poszukam czegoś na ten temat.
Pamiętałam, że potem pani Pomfrey przyniosła mi kilka eliksirów, po których momentalnie zasnęłam. Ile czasu to trwało? Skierowałam swoje oczy na okno. Po nikłych, ale jasnych promieniach Słońca mogłam sądzić, że nastał świt. Czyli przespałam całą noc. A raczej miałam nadzieję, że tylko tyle.
Wokół mnie panowało wielkie zamieszanie. Zaczynałam mieć już tego dosyć.
Spojrzałam ponownie na śpiącego Jamesa. Obrócił właśnie głowę w moją stronę. Wyglądał tak niewinnie… Jego twarz była spokojna, jakby pozbawiona wszelkich złych i niemiłych emocji. Mogłabym patrzeć na niego godzinami, a pewnie nigdy nie miałabym dość.
W końcu zauważyłam, że od kilkunastu sekund wpatruję się w jego orzechowe tęczówki.
- Witaj. Obudziłaś się nareszcie – powiedział James, podniosą się i przysuwając do mnie. Uśmiechał się przy tym delikatnie.
- Długo spałam? – zapytałam niby od niechcenia.
- Półtora dnia – odparł.
- Półtora dnia? – zrzedła mi mina.
- Tak. Ale to normalne. Pani Pomfrey dała ci ogromną dawkę eliksiru Słodkiego Snu.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Obudziłam cię? – zapytałam.
- Nie – chłopak parsknął śmiechem.
Odetchnęłam z ulgą. James spojrzał mi w oczy, uśmiechając się przy tym szeroko. Speszyłam się szybko i spuściłam wzrok.
- Co się działo, kiedy spałam? – chciałam zejść na neutralny temat.
- Nie wiem. Nie wychodziłem stąd prawie.
- Jak to?
- Normalnie. Nie chciałem cię zostawiać – mruknął ze spokojem.
Znowu się zawstydziłam. Biedak przeze mnie spędził tu prawie dwa dni, do tego był zmęczony i niewyspany.
- Jak się czujesz? – zapytał czule.
Czym ja sobie zasłużyłam na takie traktowanie?
- Dobrze – na potwierdzenie tych słów podniosłam się do pozycji siedzącej.
Na jego twarzy pojawił się ledwo zauważalny uśmiech. Zniknął tak szybko, jak się pojawił. Jego miejsce zajęło zmartwienie.
- Nie masz pojęcia, co przeżywałem… Ledwo się obudziłaś, a znowu spałaś. Wiedziałem, że tym razem nic ci nie będzie, ale mimo to… - to powiedziawszy, usiadł na moim łóżku i objął mnie swoim ramieniem. Przycisnął mnie lekko do siebie, jednak to nie było potrzebne. Sama się w niego wtuliłam i to bez żadnych oporów. James pogłaskał mnie po głowie, tak jak małe dziecko. Nie wiem, ile czasu minęło. Siedząc przy nim, czułam się po prostu świetnie.
Rogacz delikatnie odsunął mnie od siebie, po czym pocałował w czoło. Uśmiechnął się nieznacznie i znowu chciał się przytulić, ale tym razem zaoponowałam.
- Która godzina? – zapytałam.
- Szósta nad ranem – odpowiedział niewzruszony.
- Nie powinieneś się szykować na lekcje?
- Powinienem – mruknął zdawkowo. – Ale nie mam zamiaru stąd wychodzić. Chyba, że tego chcesz – w tonie jego głosu pojawiło się zaniepokojenie.
- Niekoniecznie. Nie chcę, żebyś przeze mnie zawalał inne sprawy.
- Ty jesteś najważniejsza – zapewnił.
Jęknęłam. On mnie co chwilę zaskakiwał swoimi nagłymi wyznaniami. Mówił to już kiedyś, ale za każdym razem czułam się tak, jak teraz.
- James… - zaczęłam, choć nie bardzo wiedziałam, co chciałam powiedzieć.
- Nic nie mów – poprosił i ponownie mnie przytulił.
Wiedziałam, że źle robię, dając mu nadzieję. Nie potrafiłam się jednak od niego oderwać.
- Co to za hałasy? Na Boga, jest szósta rano! – ze swojego gabinetu wyłoniła się szkolna pielęgniarka.
Nie sądziłam, że hałasowaliśmy. Musiała najwyraźniej mieć bardzo dobry słuch. Zobaczyła nas przytulonych do siebie i wciągnęła ze świstem powietrze. James szybko odsunął się ode mnie, wcześniej posyłając mi uśmiech.
 - Potter, co ty wyprawiasz? I jakim cudem się tu znalazłeś? Wynocha stąd, ale to już! – zawołała wściekła.
- Przyjdę później – szepnął w moją stronę i wyszedł.
Pani Pomfrey spojrzała na mnie srogo i już wiedziałam, że czeka mnie bardzo długie kazanie.

***

            Wpadł do sali jak burza. Jego rozczochrane włosy wydawały się być bardziej roztrzepane niż zwykle. A orzechowe oczy świeciły blaskiem. Wyglądał na szczęśliwego. Podszedł do mnie z uśmiechem. Pokręciłam głowa z powątpiewaniem. Kilka minut temu został po raz kolejny w ciągu paru godzin wyrzucony przez panią Pomfrey. Wyraźnie działał na nerwy pielęgniarce.  Usiadł nieopodal mnie i po prostu na mnie patrzył. Chwilę później zaczął zwyczajną rozmowę, za co byłam mu wdzięczna.
            I nagle to się zaczęło. Poczułam się tak samo, jak wtedy, kiedy dyrektor zdejmował ze mnie urok. Miliardy szpilek wbijających się w ciało. Zaczęłam szybciej oddychać, ale wydawało mi się, że w powietrzu jest coraz mniej tlenu. Zamknęłam z bólu oczy.
- Lily, co się dzieje? – zapytał zaniepokojony James.
Nie byłam nawet w stanie nic odpowiedzieć. Jęknęłam, po czym opadłam na poduszki, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Tak przynajmniej myślałam. Kiedy zmusiłam się do otworzenia oczu, uzmysłowiłam sobie, że cała się trzęsę.
- Boli… - wydusiłam tylko.
- Liluś… Boże, co ja mam zrobić? Zaraz wracam – chłopak zerwał się z miejsca, zostawiając mnie samą.
Nie mogłam wytrzymać. Nie wiedziałam, ile to jeszcze potrwa. Uczucie było nie do opisania. Wydawało mi się, że za chwilę zostanę rozerwana. Niech to się już skończy, błagam – pomyślałam.
I wtedy wrócił James. Złapał mnie za rękę i wyszeptał:
- Zaraz będzie dobrze… Wytrzymaj jeszcze chwilę – mocniej mnie ścisnął.
Usłyszałam odgłos szybkich kroków. Ba, dokładnie czułam, że ktoś się zbliża. Moje zmysły zaczęły poprawnie funkcjonować. Dlaczego? Ponieważ ból natychmiastowo zniknął. Uspokoiłam się.
- James… Już jest dobrze – mruknęłam.
Chciał zaprotestować, ale w tym momencie odgoniła go pielęgniarka. I znowu wszystko wróciło, tym razem ze zdwojoną mocą.
- Nie…  - wydukałam i ponownie zaczęłam się trząść.
- Dziewczyno, co ci jest? Lily! Powiedz mi dokładnie, co się dzieje, co czujesz – nakazała pani Pomfrey.
- James… - wydusiłam z trudem.
Zebrałam w sobie resztki sił, których maleńkie szpilki nie zdążyły mi zabrać i wyciągnęłam rękę w kierunku chłopaka. Znalazł się od razu przy mnie, a kiedy poczułam jego dotyk, ból po raz kolejny ustąpił.
- Nie puszczaj… - poprosiłam.
Rogacz przysiadł na skraju łóżka i chwycił moją drugą dłoń. Ścisnął mnie mocno i po krótkiej chwili czułam się wprost doskonale. Jedynie oddech miałam wciąż przyśpieszony.
Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na niego z wdzięcznością. Nie dane mi było nic powiedzieć, po pani Pomfrey już wlewała we mnie eliksir Słodkiego Snu.
- Będzie lepiej, jeśli teraz zaśniesz, Lily – powiedziała zaniepokojona.
Zanim udałam się w objęcia Morfeusza, zobaczyłam jeszcze zmartwioną twarz Jamesa.

***

            Tysiące spojrzeń skierowanych na mnie. Mnóstwo plotek i nie zawsze miłych komentarzy. Szepty, szepty, szepty. Odwracane nagle głowy na mój widok. Właśnie te rzeczy towarzyszyły mi, kiedy wyszłam ze Skrzydła Szpitalnego.
            Nowe wiadomości szybko się rozchodzą, zwłaszcza te fałszywe. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Zdążyłam już usłyszeć kilkanaście różnych wersji na temat mojego stanu. Niektórzy mówili, że ugryzło mnie dzikie zwierzę, inni, że wypiłam na próbę eliksir, który sama przygotowałam. Słyszałam nawet, że Syriusz rzucił na mnie urok, bo był zazdrosny. Niedorzeczne. Żadna wersja jednak nie miała nic wspólnego z tą prawdziwą.
            A co właściwie się stało? Do końca sama nie wiedziałam. Dumbledore zdjął ze mnie urok i według niego ból, który po tym nastąpił, był tego dopełnieniem. Dyrektor uważał, że wszystko ze mną w porządku.
            Nie zgadzałam się z jego teorią. Coś wciąż nie pasowało. Najbardziej nurtowała mnie kwestia bólu i Jamesa. Kiedy poczułam dotyk chłopaka, wszystko ustąpiło. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak się stało. I czy naprawdę była to zasługa Jamesa. Sam zainteresowany starał się jak najmniej mówić o tej sprawie. Odniosłam wrażenie, że nie chce o tym rozmawiać, więc do niczego go nie zmuszałam. Miałam nadzieję, że kiedyś poznam całą prawdę.
            Poza tym James nie odstępował mnie na krok. Czekał na mnie w Pokoju Wspólnym, aby wraz ze mną pójść na śniadanie, a potem na lekcje. W czasie przerw także mnie nie opuszczał. Siedział ze mną przy kominku, kiedy odrabiałam zadania domowe. Spędzał ze mną większą część dnia, dbając o mnie przesadnie. Co chwilę pytał, czy wszystko w porządku, ale w końcu przestał, gdy powiedziałam mu, że trochę przesadza. Ponadto wykorzystywał każdą okazję, żeby być bliżej mnie, niż powinien. Przytulał mnie na powitanie i pożegnanie, a w międzyczasie, kiedy wydawało mu się, że jestem zbyt słaba, by iść o własnych siłach, co było oczywiście nieprawdą, również obejmował mnie w talii. Na początku szczególnie mi to nie przeszkadzało, ale gdy znalazłam się pod ostrzałem spojrzeń jego zazdrosnych fanek, uznałam, że nie miałam prawa się tak zachowywać. Nie było ku temu żadnych powodów.
            Mimo to lubiłam przebywać w jego towarzystwie. Dawał mi oparcie i poczucie bezpieczeństwa. Czułam się znakomicie i nic nie wskazywało na to, że ten stan ulegnie zmianie. James jednak wciąż się mną opiekował i uważał, żeby nie stało mi się nic złego. Był przy tym taki uroczy, że nie dało się mu nie ulec.
            Nasze relacje wzbudzały jednak mnóstwo podejrzeń, o czym poinformowała mnie Dorcas pewnego popołudnia.
- Czy wy w końcu zostaniecie oficjalnie parą? – zapytała zniecierpliwiona.
Odwróciłam się w jej stronę powoli, starając się zrozumieć dokładnie jej słowa.
- Jak to? Parą? – wiedziałam, że mówiła o mnie i o Jamesie.
- Tak. Hogwart aż huczy od plotek, że wreszcie dałaś mu szansę. Co chwilę się przytulacie, spędzacie mnóstwo czasu razem. To oznacza tylko jedno – powiedziała zadowolona z siebie.
- Och, daj spokój. Mówiłam ci już dawno, co o tym myślę.
- Tak. Ale sama przyznaj, że ostatnio sporo czasu spędzacie razem.
- Dorcas, proszę. Ten temat jest już dawno skończony.
- Lily… Nie bój się tego uczucia. To nie jest nic strasznego. James cię bardzo kocha – rzekła spokojnie.
Zamilkłam. Zastygłam bez ruchu, a Meadowes w tym czasie zdążyła wyjść z dormitorium.
Minęło kilka minut, zanim oprzytomniałam. Słowa Dorcas z pewnością namieszały mi w głowie. Nie wiedziałam, czy ma rację, czy też nie. Myśli zlewały się w jedną całość, a ja nie mogłam ich sobie poukładać. Ze złością potrząsnęłam głową i odgoniłam od siebie te niezbyt komfortowe odczucia.

***

            Wraz z Syriuszem miałam zamiar udać się do działu ksiąg zakazanych w bibliotece. Okazja ku temu nadarzyła się dzisiejszego wieczora. Pani Pince lekko się przeziębiła i ponoć pani Pomfrey nafaszerowała ją różnymi eliksirami, które tylko ją uśpiły.
- Tylko ostrożnie, Lily. James mnie zabije, jeśli coś ci się stanie – mruknął Black z udawanym przerażeniem.
Zaśmiałam się tylko, po czym wślizgnęłam pod pelerynę Pottera, którą pożyczył od niego Syriusz. Zbliżała się godzina dwudziesta druga, a przebywanie o tej porze poza Pokojem Wspólnym nie było dozwolone.
Dotarliśmy na miejsce bez żadnych problemów. Łapa korzystał także z Mapy Huncwotów. Jednym, nieznanym mi zaklęciem otworzył drzwi prowadzące do działu ksiąg zakazanych.
- Lepiej się pośpieszmy – powiedział Syriusz i od razu zaczął przeczesywać ogromne regały z księgami.
Nie mogłam wyjść z podziwu. Było tu tylko trochę mniej tomów niż w ogólnodostępnej bibliotece. Te otoczone były dziwną aurą, która podsycała moją ciekawość. Zapragnęłam pogrążyć się w lekturze każdej z nich, ale wiedziałam, że szukamy konkretnej książki.
Z westchnieniem dołączyłam do Syriusza i zaczęłam przeglądać tytuły. Bałam się odrobinę, ale podekscytowanie przewyższało strach. Kilkanaście minut później Syriusz szepnął:
- Znalazłem to – podniósł do góry wielki tom.
Uśmiechnęłam się. W tej książce powinniśmy znaleźć interesujący przepis na eliksir, który już niedługo mieliśmy zaprezentować. Oby nam się udało wykonać go na czas.
Moją uwagę przykuł pewien tytuł. Starożytna magia – głosił tytuł na okładce. Natychmiast skojarzyło mi się to z figurka węża i miałam wrażenie, że ma to ze sobą jakiś związek. Mogłam się też mylić.
- Syriusz? Mogę wziąć jeszcze jedną dla siebie? – zapytałam.
Spojrzał na mnie podejrzanie, ale skinął głową. Zadowolona zabrałam ze sobą znalezisko. Czułam, że będzie to pasjonująca lektura…

***

Udało mi się coś napisać. Wydaje mi się, że jest lepiej niż poprzednio, ale mogę się mylić. ;) Jestem wciąż pod wpływem sagi Zmierzchu i bardzo ciężko mi było wrócić do świata Lily. Ale nie mam zamiaru zawieszać bloga, ani nic takiego. To chwilowy kryzys. Jakoś dam radę. ;D Nie wiem, kiedy kolejna notka. W szkole nauczyciele warują, moi uznali, że nudzimy się w domu. Ale nie będę wam tu narzekać. ;p Cieszę się, że jeszcze czytacie tę historię… :) Pozdrawiam! ;)

9 lutego 2009

Poranek

            Jasne promienie Słońca padały ma moją twarz. Przez chwilę czułam przyjemne ciepło, jednak później stało się to uciążliwe. Gwałtownie otworzyłam oczy, a potem od razu je zamknęłam, bo zostałam wręcz oślepiona. Moje źrenice nie zdążyły się jeszcze przyzwyczaić do takiego oświetlenia. Tym razem delikatnie wsparłam się na łokciach i rozejrzałam dookoła. Znajdowałam się w dużym pomieszczeniu z wieloma łóżkami. Kilka okien było odsłonięte; to przez nie słoneczny blask wpadał do środka. Po mojej prawej stronie znajdowały się lekko uchylone drzwi. Dobiegał stamtąd odgłos przesuwanych książek. Patrzyłam dokładnie na wszystko po kolei, starając sobie przypomnieć, gdzie jestem i dlaczego.
            I wreszcie to do mnie dotarło. Skrzydło Szpitalne, bez wątpienia. Zdziwiłam się, dlaczego potrzebowałam tak dużo czasu, żeby na to wpaść. Powoli przywołałam ostatnie wspomnienia. Ogromny ból głowy, który był wręcz nie do zniesienia. Potem uczucie bezsilności, słabości. Pamiętałam, że osunęłam się na podłogę. A co działo się później? Jakimś cudem znalazłam się tutaj, w Skrzydle Szpitalnym. Mogłam trafić wszędzie, tylko nie tu. Nie chciałam tego. To oznaczało tylko jedno: tysiące pytań, na które sama nie znałam odpowiedzi. Wszyscy będą się zamartwiać moim stanem, a ja przecież tylko zasłabłam. Ciekawe, kto wpadł na tak genialny pomysł, żeby mnie tu przetransportować…
            Drzwi po prawej stronie otworzyły się jeszcze bardziej i stanęła w nich szkolna pielęgniarka – pani Pomfrey. Obrzuciła wzrokiem salę, a kiedy jej wzrok spoczął na mnie, uśmiechnęła się lekko.
- Witaj, Lily. Widzę, że wreszcie się obudziłaś – podeszła do mnie.
- Wreszcie? To ile czasu ja tu leżę? – zapytałam ze strachem.
- Dobę. Twoi przyjaciele przynieśli cię wczoraj w czasie lekcji – wyjaśniła, przyglądając mi się z uwagą.
A więc to tak… Moi przyjaciele… Powinni wiedzieć, że nie miałam najmniejszej ochoty na pobyt w tym miejscu. Przecież James starał się mnie do tego nakłonić, a ja mu odmawiałam. Mogę się założyć, że to jego sprawka.
- Kiedy będę mogła wyjść? – miałam nadzieję, że nawet teraz.
Pielęgniarka spojrzała na mnie z zaskoczeniem, po czym odparła ostro:
- W przeciągu kilku najbliższych dni na pewno nie. Nie wiemy, co ci jest. Panowie Black i Potter poinformowali mnie o twoim stanie przed omdleniem. Wspominali coś o jakiejś figurce, ale niewiele z tego zrozumiałam, bo byli bardzo zdenerwowani. Może wiesz, o co im chodziło?
Tak, oczywiście, że wiem. Chyba ich zabiję…
- Nie, nie mam pojęcia – skłamałam.
- No tak, oni zawsze mają na wszystko dziwne wytłumaczenie. Ale wróćmy do ciebie. Jak się czujesz?
Zastanowiłam się nad odpowiedzią. Cóż, mogłam powiedzieć prawdę.
- Dobrze. Nawet bardzo dobrze. Myślę, że nie muszę tutaj leżeć…
- Uważam jednak, że powinnaś zostać. Wypij to – podała mi mały flakonik z ciemnoniebieskim płynem.
Posłusznie zrobiłam to, co kazała, nie chcąc się z nią dłużej spierać.
Kilka minut później zostałam sama. Dochodziła godzina dwunasta. Byłam zła, że musiałam tu leżeć. Bardzo zła.
- James, nie musisz tu wciąż siedzieć. Jest w dobrych rękach – usłyszałam głos mojej przyjaciółki.
- Wolę być przy niej. Raz jej nie dopilnowałem i teraz już nie pozwolę na coś takiego.
W drzwiach pojawiła się Dorcas, a chwilę po niej do pomieszczenia szedł Rogacz. Miał zgarbioną sylwetkę, wyglądał na smutnego. Wpatrywał się w podłogę, pogrążony we własnych rozmyślaniach.
- Lily! Obudziłaś się!  - zawołała Dorcas i w mgnieniu oka znalazła się przy mnie, prawie mnie przygniatając.
- Spokojnie, bo mnie udusisz – wydyszałam.
Dziewczyna odsunęła się ode mnie i uśmiechnęła szeroko.
- Nie chciałam… Po prostu cieszę się, że już jest dobrze – wyznała.
- Tak, wszystko jest w najlepszym porządku. Nie wiem, dlaczego tak spanikowaliście. Zwykłe omdlenie, nic takiego. Nie chcę tu być – od razu pozwoliłam swoim żalom wypłynąć na wierzch.
Spojrzałam na Jamesa. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, ale zarazem z radością malującą się w jego orzechowych tęczówkach. Stał, nie wiedząc, co zrobić.
Dorcas wyczuła to dziwne, nieprzyjemne napięcie i spróbowała rozluźnić atmosferę.
- Daj spokój. Nie masz się czym przejmować.
- No, nie wiem. Kto mnie zaniósł do Skrzydła? – spytałam twardo.
- Eee… Ja – mruknął niepewnie James.
- Mogłam się tego spodziewać – warknęłam.
- Jesteś zła? – spytał, podchodząc bliżej.
Jego ton nie był taki, jak zwykle. Zaniepokojony, wystraszony.
- Tak. Mówiłam, że nie chcę tu trafić! A ty mimo wszystko mnie tu zaniosłeś!
Chłopak zmrużył oczy.
- Żartujesz? Zemdlałaś, to co miałem zrobić? To był odruch!
- Świetnie! To trzeba było najpierw pomyśleć!
Zamarł. Wyglądał, jakby odebrało mu mowę. Stanął bez ruchu i wpatrzył we mnie.
- Więc według ciebie powinienem cię tam zostawić, co? Jasne, leżałaś tylko nieprzytomna, bez znaków życia – wyrzucił z siebie podniesionym tonem, a potem dodał spokojniej: - Nie wymagaj tego ode mnie – to powiedziawszy, gwałtownie odwrócił się i wyszedł z sali, trzaskając drzwiami.
- Przesadziłaś – powiedziała Dorcas.
- Niby dlaczego?
Meadowes potrząsnęła głową, jakby nie mogąc uwierzyć, że ktoś jest w stanie gadać takie głupoty.
- Boże, Lily, nic nie rozumiesz?
- A co tu jest do rozumienia?
Rogacz się pewnie obraził. Trudno, przejdzie mu.
- Jeju… - popatrzyła na mnie ze smutkiem.
- No co? – ponagliłam ją.
- Wiesz, jak on się martwił? Spędził tu całą noc, nie spał ani minuty. Na każdej przerwie biegał do ciebie, żeby tylko spojrzeć, w jakim jesteś stanie. A wczoraj, kiedy zasłabłaś, wyglądał, jakby sam miał nagle odpłynąć. Ale zachował zimną krew i pobiegł z tobą do Skrzydła Szpitalnego. Wyglądałaś okropnie… Byłaś blada jak ściana, naprawdę miałam wrażenie, że to coś poważnego. On był taki zdenerwowany, że nie mógł nic robić! A ty teraz do niego z pretensjami, sama nie wiem, o co. Każdy się o ciebie martwił, ale on… I strasznie się obwiniał o twój stan – zakończyła, czekając na moją reakcję.
To, co powiedziała, dotarło do mnie dopiero po chwili. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić.
- Naprawdę? – wyjąkałam.
Pokiwała głową.
Ale ze mnie idiotka. Skoro taka jest prawda, to… On musiał czuć się fatalnie. Tysiące myśli przelatywało w mojej głowie, każda coraz bardziej przybliżała mnie to zrozumienia tego: zachowałam się podle.
- Porozmawiasz z nim? – zapytała Dorcas, po paru minutach, w ciągu których zdążyłam sobie trochę poukładać myśli.
- Chyba powinnam, prawda? Niepotrzebnie na niego naskoczyłam. Mówiłam to pod wpływem złości…
- Wiem. Nie chciałaś tu być, prawda? Ale dlaczego?
Wzruszyłam ramionami.
- Sama nie wiem. Nic mi nie jest, nic się nie stało. Niepotrzebna panika.
- Leżysz tu jednak cały dzień, więc musi to być coś poważniejszego.
- Co właściwie się stało wczoraj? – zapytałam.
- Szliśmy… A ty nagle stanęłaś i wyglądałaś, jakbyś była w innym świecie. Taka nieobecna… I potem po prostu osunęłaś się na ziemię. James zaraz wziął cię na ręce i pobiegł do Skrzydła.
- Ach tak. Dzięki. Kurcze, czuję się winna.
- Lily, porozmawiasz z nim i po sprawie. Wiesz, że on długo się na ciebie nie potrafi gniewać – mruknęła, na co się uśmiechnęłam.
- Powiesz mu, żeby tu przyszedł? Pani Pomfrey na razie nie pozwala mi wyjść.
- Jasne. Ale muszę już lecieć, bo zaraz się zaczną eliksiry. Slughorna będzie zrozpaczony, nie widząc cię u siebie.
- Tak, przeżyje pewnie zawód. Leć już, bo się spóźnisz.
Zostałam ponownie sama. Te kilkanaście ostatnich minut bardzo zmieniło moje samopoczucie. Czułam ogromną niechęć do samej siebie. Znowu zraniłam Jamesa. On się martwił, starał, a ja do niego z wyrzutami, w dodatku nieuzasadnionymi. Gdyby komuś z moich przyjaciół wydarzyło się to samo, co mi, zapewne zareagowałabym tak samo. Jestem po prostu żałosna…
            Następna godzina minęła nie wiadomo kiedy. Spędziłam ją głównie na rozmyślaniach na temat zbliżającej się rozmowie z Jamesem. Zabawne, ledwo zdążyłam się obudzić, a już narobiłam kłopotów.
- Mogę wejść, czy najpierw mam to dwa razy przemyśleć? – usłyszałam.
W drzwiach stał nie kto inny, jak James. Widocznie bardzo mu się do mnie śpieszyło.
- Wejdź – uśmiechnęłam się delikatnie, mając nadzieję, że nie zrobię z siebie jeszcze większej idiotki.
Obrzucił mnie podejrzliwym spojrzeniem, po czym usiadł na krześle przy moim łóżku. Podniosłam się nieznacznie.
- O co chodzi? – spytał obojętnie.
- Przepraszam – powiedziałam.
Nie było sensu krążyć dookoła tego tematu. Musiałam to wyznać. Nie było tak trudno, jak sobie wyobrażałam.
Chłopak zdziwił się lekko, a potem szeroko się uśmiechnął.
- W porządku. Może faktycznie powinienem się wtedy zastanowić… Wiedziałem, że nie chciałaś iść do Skrzydła – mruknął.
- Nie, nie. Dobrze postąpiłeś. To ja jak zwykle myślałam tylko o sobie. Nie chciałam… Nie chciałam cię w jakiś sposób urazić.
- Dobra, nie ma o czym mówić. Lepiej powiedz, jak się czujesz. Bo szczerze mówiąc, to mnie najbardziej interesuje w tej chwili – obdarzył mnie ciepłym uśmiechem.
Wybaczył mi. Tak po prostu, bez chwili zastanowienia.
- Ze mną wszystko okej. Nie masz czym się martwić.
- To dobrze. Wiesz… Te godziny, które tu spędziłaś nieprzytomna, były jednymi z najgorszych w moim życiu.
- Ale przecież…- zaczęłam, jednak mi przerwał.
- Jesteś dla mnie cholernie ważna – powiedział, patrząc mi w oczy. – Strasznie się o ciebie bałem. Nie rób mi tego nigdy…
Nie odpowiedziałam. Nie miałam pojęcia, co.
- Na szczęście już jest dobrze. Boli cię jeszcze głowa? – zapytał.
- Nie.
- Myślałem, że powinien się o tym dowiedzieć Dumbledore, ale nie wiem, czy chcesz, żebym mu cokolwiek mówił.
- Zrób, co uważasz za słuszne.
Ponownie się uśmiechnął i spojrzał niepewnie na moją dłoń. Chwilę później położył na niej swoją, a mnie przeszedł miły dreszcz.
- Tak się zastanawiam… - mruknął powoli, patrząc na mnie uważnie.
- Nad czym? – spytałam odruchowo.
- Może… Jak już stąd wyjdziesz… Może… Byśmy…
Nie dokończył. Przerwał mu w tym głośny trzask otwieranych drzwi. Wpadł przez nie zdyszany Syriusz.
- Witam państwa! Słyszałem, że się obudziłaś, Lily. I przyszedłem… Eee… Przeszkodziłem? – natychmiast odsunęłam rękę od Jamesa.
- Nie, skądże. Fajnie, że wpadłeś – odparłam.
Kątem oka zauważyłam, jak Potter posyła Blackowi spojrzenie pełne złości.
- Chyba nie wszyscy tak sądzą. Dobra, potem nadrobicie – pokazał mi język.
- Chciałem ci powiedzieć, że rozmawiałem już z dyrektorem i potem do ciebie przyjdzie.
Już? To znaczy, że chłopaki nawet nie czekali na moje zdanie na ten temat.
- Jasne…
W pomieszczeniu nastała cisza. Syriusz zerkał na nas na przemian, aż w końcu wykrztusił:
- No weźcie… Wyluzujcie. Wiem, że chcecie pobyć sami, ale jeszcze się chwilę ze mną pomęczycie.
Zdzieliłam go po głowie. Należało mu się.
- Nie myśl sobie za dużo, Black – uśmiechnęłam się lekko.

***

Na nic lepszego mnie nie stać. Niestety. Odrobinę inaczej wyobrażałam sobie tę notkę… No cóż. Jestem całkowicie pochłonięta serią „Zmierzchu” i potterowski świat jakby trochę się ode mnie oddalił. Starałam się, żeby w tej notce nie zrobić z Jamesa Edwarda. Nie wiem, czy wyszło. ;p Ech… Strasznie się w to wciągnęłam. Ale pewnie nie tylko ja. ;p Przeczytałam już wszystkie części i myślę, że teraz jakoś wrócę do świata Lily. Ciekawe, kiedy. ;p No nic, mam nadzieję, że mnie rozumiecie. ;)
Nie wiem, kiedy kolejna notka. Postaram się, żeby była za tydzień… Ale nie jestem pewna. Zobaczymy. ;) Przepraszam za błędy i literówki w tej, ale nie mam sił i chęci sprawdzać.
Pozdro!