25 listopada 2008

Nocna burza

            Od wieczornej rozmowy z Jamesem minęło kilka dni, w ciągu których chłopak odzywał się do mnie tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Nie unikał mnie, jednak zachowywał się tak, jakby mnie nie zauważał. Nie wiedziałam, co chciał przez to pokazać. Jeśli jego celem było spowodowanie, że częściej o nim myślałam, to udało mu się to. Nieraz kiedy na niego spojrzałam, on także patrzył na mnie, a potem szybko odwracał wzrok. Z wyrazu jego twarzy nie mogłam nic odczytać. Miałam dziwne przeczucie, że zachowuje się tak przez to, co mu ostatnio powiedziałam.
            Pewnej nocy co chwilę się budziłam. Na zewnątrz szalała wichura i lało jak z cebra. Na dodatek dało się słyszeć grzmoty, przy których nie sposób było spać. Ze złością wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Błyskawice rozświetlały czerń nocnego nieba, co można było uznać za piękne zjawisko, gdyby nie to, że przez nie nie mogłam spać. Taka pogoda nie zdarzała się często w marcu…
            Usiadłam na parapecie, bo już całkowicie się rozbudziłam. Dochodziła trzecia nad ranem. Deszcz dudnił o szyby i aż dziwiłam się, że nie przeszkadza to moim przyjaciółkom. Wpatrzyłam się w przestrzeń za oknem, jednak nie widziałam zbyt wiele. Patrząc na szkolne błonia okryte ciemną płachtą, przypomniałam sobie niedawne wydarzenia związane z Jamesem. Począwszy od jego bójki z Syriuszem, kończąc na naszej rozmowie, podczas której powiedziałam mu, żeby o wszystkim zapomniał. Teraz, po upływie pewnego czasu, zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno postąpiłam właściwie. Jeszcze parę miesięcy temu byłam pewna, że on wymyślił sobie te całe uczucie do mnie i stara się zrobić ze mnie pośmiewisko. James stopniowo przyzwyczaił mnie do siebie. W mojej głowie zaczęła się pojawiać myśl, że może on naprawdę coś do mnie czuje. Wydawało mi się to głupie i niedorzeczne, ale jednak myślałam o tym. A jeśli go skrzywdziłam? Co wtedy?
            Jasna błyskawica przecięła niebo na pół, co sprawiło, że otrząsnęłam się z zamyślenia. Spojrzałam na budzik stojący niedaleko. Trzecia piętnaście. Wydawało mi się, że nie minęło aż tyle czasu. Znowu pomyślałam o Jamesie. Zdałam sobie sprawę, że chłopak był smutny. Rzadziej widziałam jego uśmiech lub zadowolenie. Czy to moja wina? Nie powinnam tak go traktować… Swoją drogą on się zmienił, nie jest już taki egoistyczny ani nieznośny. Był dla mnie ważną osobą, ale czy aż tak ważną, jakby on tego chciał?
            Moja kotka niespodziewanie wskoczyła na parapet i usadowiła mi się na kolanach. Uśmiechnęłam się na jej widok. Dott zawsze poprawiała mi humor, wyzwalała ona jakąś dziwną pozytywną energię. Pogładziłam ją po karku, na co zareagowała miauknięciem. Wciąż pamiętałam dzień, w którym dostałam ją od Jamesa. Najlepszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć…
            Po chwili udałam się do łóżka, by ponownie spróbować zasnąć. Mnóstwo myśli wiąż kłębiło mi się w głowie. Dott wskoczyła na prześcieradło i ułożyła się obok mnie. Kochane stworzenie… Przytuliłam się do niej i powoli zasnęłam.

***

Następnego dnia kiedy czekałam W Pokoju Wspólnym na Dorcas i Ann, zauważyłam Remusa schodzącego po schodach. Lupin wyszedł niedawno ze Skrzydła Szpitalnego w dobrym stanie. Uśmiechnęłam się do niego, a chłopak podszedł do mnie.
- A gdzie reszta słynnej czwórki Hogwartu? – zapytałam z uśmiechem.
- Jeszcze się szykują… Gorzej niż dziewczyny  - westchnął.
- Tak… Znam to skądś. A ty jak się czujesz?
- Wyśmienicie. Ale niedługo znowu będzie tak samo…
- Nie będziesz sam.
- Wiem… Mam szczęście, że znalazłem takich przyjaciół. Tylko głupio się potem czuję, kiedy widzę, co zrobiłem im w trakcie pełni.
- Remus, ale oni sami podjęli taką decyzję.
- Tak… To prawda.
- A co z Ann? Myślałeś o tej sprawie? – zapytałam znienacka.  
Musiałam to wiedzieć. Widziałam, jak Ann się ostatnio zachowywała i, choć starała się pokazać, że wszystko jest okej, ja zdawałam sobie sprawę z tego, jak było naprawdę.
Lupin spojrzał na mnie przelotnie i dopiero po chwili odpowiedział:
- Tak, sporo o tym myślałem.
- I…?
- I nic. Nie wiem, co będzie dalej.
- Jej na tobie zależy.
- Szkoda, że dopiero teraz sobie o tym przypomniała. Na dodatek ten cały O’Connor się obudził.
- Tak? Skąd wiesz?
- Byłem wczoraj u pani Pomfrey. Widziałem go.
- Dla Ann on się już nie liczy.
- Zobaczymy… Ja jej nie chcę do niczego zmuszać, ale sam nie chcę robić czegokolwiek wbrew sobie.
- Rozumiem. Ale nie przekreślaj wszystkiego.
- Lily, ty chyba uwielbiasz bawić się w swatkę, prawda? – chłopak uśmiechnął się delikatnie.
- Może trochę – przyznałam nieśmiało.
- Ale za to wciąż nie dajesz się wyswatać z Jamesem – napomknął.
- Remus… Proszę cię, dajmy temu spokój.
Lunatyk nie zdążył odpowiedzieć, bo właśnie do salonu Gryfonów zeszły moje przyjaciółki.
- Idziemy? – zapytała Ann, udając obojętność wobec stojącego obok Huncwota.
- Tak, pewnie… Do zobaczenia.
- O czym z nim rozmawiałaś? – spytała od razu, kiedy tylko przeszłyśmy przez dziurę za portretem Grubej Damy.
- O wszystkim i o niczym…
- Tak po prostu? Nic ciekawego nie mówił?
- Jedynie to, że ten O’Connor się obudził.
Ann przystanęła na chwilę. Ta wiadomość widocznie bardzo ją zaskoczyła. Na jej twarzy pojawił się wyraz skupienia, a dziewczyna wpatrzyła się w podłogę.
- Myślałam, że dłużej będzie w śpiączce… Jego stan był przecież dość poważny – powiedziała Dorcas.
- Widocznie nie aż tak. Nie chcę go widzieć – wykrztusiła Ann.
- Nie musisz…
- Na razie! A kiedy wyjdzie ze Skrzydła? Będę go unikać. Jaka ja byłam głupia, że mu zaufałam… Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło…
- Ann, było, minęło. Przynajmniej teraz zrozumiałaś, że popełniłaś błąd.
- Tak, ale jakim kosztem?
- Jeszcze wszystko się ułoży - powoli ruszyłam w stronę Wielkiej Sali.
- Jasne… Głupia byłam, a teraz mam za swoje.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Ann miała trochę racji, ale nie chciałam jej tego mówić. W tej sytuacji praktycznie nic nie dało się już zrobić, pozostawało jedynie czekanie na to, co przyniesie jutro.

            Sytuacja niewiele się zmieniła. James wciąż starał się mnie ignorować, choć może w mniejszym stopniu. Ann i Remus nie odzywali się do siebie, ale widziałam, jak oboje na siebie zerkają. Gregory O’Connor nadal był w Skrzydle Szpitalnym, ale słyszałam plotki, że niedługo miał wyjść. Oby tylko nie próbował znowu wpłynąć w jakiś sposób na Ann…
            Piątkowe popołudnie spędzałam w bibliotece. Musiałam wyszukać potrzebne materiały na esej z eliksirów i zielarstwa, a poza tym profesor McGonagall zapowiedziała test z ostatniego miesiąca nauki. Dziś miałam w planach napisanie wypracowań, transmutacją zajmę się jutro, a niedziela będzie wolna. Z taką perspektywą wzięłam się za pisanie i tak zleciały mi następne dwie godziny.
            Postawiwszy ostatnią kropkę, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Dwoje młodych Puchonów siedziało niedaleko i rozprawiali na temat ostatniej lekcji wróżbiarstwa tak głośno, że aż pani Pince musiała zwracać im uwagę. Jakiś chłopak przeglądał książki dotyczące obrony przed czarną magią, a kilka stolików dalej dwie Ślizgonki pisały coś zawzięcie. Biblioteka nie była zapełniona tak, jak zwykle o tej porze dnia. Pozbierałam swoje rzeczy i ruszyłam w stronę wyjścia. Korytarze Hogwartu świeciły pustkami. Zastanawiałam się, gdzie wszyscy się podziali. Wkrótce potem usłyszałam jakieś niewyraźne głosy, a kiedy podeszłam bliżej, udało mi się je rozpoznać. Był to James i jakaś dziewczyna… Natalie. Zatrzymałam się i uważnie przysłuchiwałam. Wiem, że nie powinnam, ale nie mogłam się powstrzymać…
- …Jutro?
- No, a czemu nie?
- Nie mogę… Słuchaj, pogadamy innym razem, teraz trochę się śpieszę. Cześć! – po tych słowach Natalie odeszła.
Usłyszałam zbliżające się do mnie kroki Jamesa, więc natychmiast schowałam się za rogiem. Miałam szczęście, że mnie nie zauważył…
Jutro? O co mogło chodzić? Czyżby Rogacz chciał się spotkać z Natalie, ale dziewczyna mu odmówiła? Na to wyglądało. Poczułam coś dziwnego, coś, co trudno było opisać. Nagła sympatia do Gryfonki i złość na naszego szukającego. Czy to jest normalne…? Bo to chyba nie zazdrość, nie?

***

Ech… Jest notka, z której zadowolona nie jestem. Krótka, a w dodatku niewiele się dzieje. Ostatnio mam strasznie mało czasu na wszystko… W dodatku jakby skończyły mi się pomysły. Mam nadzieję, że wena wkrótce nadejdzie...
Stwierdziłam, że moje notki straciły to coś, co jeszcze niedawno miały… Wydaje mi się, że stanęłam w miejscu z pisaniem i przestałam się rozwijać, a głownie o to tu chodzi. Chciałabym coś zmienić… Pisać notki ciekawsze, bardziej dopracowane, z większą ilością opisów, może troszkę dłuższe… Zobaczymy, co z tego wyniknie, ale postaram się poprawić. Powiedzcie mi tylko, czy wy też macie takie odczucia? Może jest coś jeszcze, co wam nie do końca się podoba?
Szablonem zajmę się podczas przerwy świątecznej, bo wtedy będzie więcej czasu… To chyba tyle… Pozdro!         

11 listopada 2008

"Zmiana opatrunków - tak to się teraz nazywa?"

             Lekcje mijały dziś bardzo spokojnie. Może dlatego, że nie było jednego z Huncwotów, który zazwyczaj robił zamieszanie. James zaraz po śniadaniu poszedł spotkać się z rodzicami i na zajęcia już nie zdążył. Pewnie odbywał z nimi długą i niekoniecznie przyjemną rozmowę.
            Kiedy wróciłam do Pokoju Wspólnego, Potter już tam siedział. Wyglądał na zamyślonego, bo nawet nie zauważył mojej obecności. Pomachałam mu dłonią przed oczami i dopiero wtedy oprzytomniał.
- O, witaj, Lily.
- Cześć? I jak było?
- Tak jak się spodziewałem – uśmiechnął się lekko. – Mama wściekła, a tata się śmiał. Nic nowego nie usłyszałem…
- Ale co dokładnie mówili?
- Głównie to mama się odzywała. Stwierdziła, że nie na takiego mnie wychowała i że się na mnie zawiodła. W sumie to się jej nie dziwię… Wyrzuty, pretensje… Z tego wszystkiego nie zauważyła nawet tego, jaki jestem poobijany.
- Naprawdę?
- Tak. Ona nie, ale tata… Spytał, co mi się stało. No i zanim odpowiedziałem, to mama znowu zaczęła swój wywód na temat nieodpowiedzialnego zachowania. Ale w końcu powiedziałem, że spadłem z miotły na treningu.
- Uwierzyli?
- Pewnie. Bez problemu.
- To dobrze. Przyjechali specjalnie do Hogwartu po to, żeby z tobą porozmawiać?
- Nie. Musieli coś załatwić z Dumbledorem, a przy okazji spotkali się ze mną. Jutro wyjeżdżają. I dobrze. Jakby bardziej mnie wypytywali, to mogliby się w końcu czegoś domyślić.
- A ty jak się czujesz?
- Dobrze. Te rany jeszcze bolą, ale nie tak jak wcześniej.
- Wieczorem będzie trzeba zmienić opatrunki.
- O nie… - jęknął.
- Nie marudź. Nie będzie tak źle.
- Wiem. Opatruje mnie w końcu najlepsza dziewczyna pod Słońcem – uśmiechnął się.
- James… - ostrzegłam go.
- No co? Taka prawda.
- Chodź na obiad – pociągnęłam go za rękaw.
Niechętnie się podniósł i razem ruszyliśmy do Wielkiej Sali. Chłopak nic przy tym nie mówił, ja także. Cisza ta jednak nie krępowała.
- Są nasze gołąbeczki – powiedział Syriusz, kiedy pojawiliśmy się przy stole Gryfonów.
- Black! – zawołałam.
- Tak? – uśmiechnął się przymilnie.
- Daruj sobie te komentarze.
Nie odpowiedział. James szepnął mu coś, przez co Łapa wywrócił tylko oczami. Może Potter go trochę przytemperował…
Cała nasza szóstka została ostatnia w Wielkiej Sali. Brakowało tylko Remusa, który wciąż leżał w Skrzydle Szpitalnym. Chłopaki mówili, że już się obudził, ale musiał zostać na kontroli.
Nikomu nie chciało się ruszyć z miejsca. Na jutro nie zadali nam wiele, więc mogliśmy pozwolić sobie na słodkie lenistwo. Wielka Sala akurat nie była zbyt wygodna na odpoczynek, ale co tam…
- Witaj, synu! – usłyszeliśmy nad sobą.
Poderwałam głowę i ujrzałam dwie nieznane mi osoby. Pierwszą była pewna pani z długimi włosami koloru czarnego. Jej orzechowe oczy dodawały jej uroku i sprawiały, że czuło się zaufanie do niej. Miała delikatne rysy twarzy. Obok niej stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o czarnych, rozczochranych włosach. Jego usta były dziwnie znajome. I wtedy zrozumiałam, że to rodzice Jamesa.
- Cześć. Co wy tu robicie? – Rogacz poderwał się z miejsca.
- Przyszliśmy coś zjeść – odparła jego matka.
- A to są pewnie twoi przyjaciele! Syriusza i Petera już poznaliśmy, a tych uroczych dam nie - powiedział pan Potter, wskazując na nas.
Wszystkie trzy wstałyśmy od razu, a James nas przedstawił.
- To jest Dorcas, tutaj Ann, a tu Lily…
- Miło mi państwa poznać – powiedziałam podając rękę każdemu z nich.
- Nam ciebie także, Lily. James sporo o tobie mówił - rzekł tata Rogacza.
- O tak, bez przerwy! - dodała jego mama.
- Potwierdzam! – zawołał Syriusz, na co wszyscy się zaśmiali, a mi zrobiło się trochę głupio.
- Ale ty, Syriuszu, także coś wspominałeś o pewnej dziewczynie, pamiętam – powiedział Potter senior – Czyżby to była mowa o tej Dorcas? – wskazał na moja przyjaciółkę.
- Dokładnie tak, tato – odparł szybko James, a Black posłał mu wrogie spojrzenie.
Chciał się odwdzięczyć, to było widać. Teraz to Syriusz się zawstydził. Zresztą Dorcas tak samo.
Aby odwrócić uwagę wszystkich od jego i Dorcas, Łapa zaczął rozmawiać z panią Potter. Jej mąż natomiast wziął Jamesa na bok i powiedział:
- Masz gust, synu. Powodzenia.
Myśleli pewnie, że tego nie usłyszałam. Tak jednak nie było. Poczułam się, jakby wszędzie wokół był knuty spisek mający na celu zrobić ze mnie dziewczynę Huncwota. Nawet jego rodzice wiedzieli… Ale taki już był James. Cały Hogwart w końcu widział, jak kombinował, żeby się ze mną umówić, więc jego rodzice tym bardziej musieli się dowiedzieć.
- No nie, Syriuszu! Ty też spadłeś z miotły? Jesteś taki poobijany - zauważyła pani Potter.
- Eee… No… Tak… Niedawno
- Coś takiego. James mówił mi to samo… Coś nie chce mi się w to wierzyć.
- Naprawdę, mamo… To nic takiego – wtrącił Rogacz.
- Kochanie, dajmy im już spokój. Pewnie mają dużo nauki… Chodźmy - na szczęście tata Jamesa nam pomógł.
- Dobrze, dobrze. Do zobaczenia – mruknęła i odeszła.
- Nie wiem, co wam się stało, ale na pewno nie był to upadek. Ale na drugi raz bądźcie ostrożniejsi – powiedział pan Potter.
Chłopaki tylko pokiwali głową. Ale im się udało…
Ruszyliśmy z powrotem do Pokoju Wspólnego.
- Masz fajnych rodziców – powiedziałam do Jamesa.
- Tak… To prawda.
- Dobrze, że twój tata tak nie dociekał.
- Całe szczęście…
            Po południu udałam się do biblioteki by tam w spokoju napisać jedyne wypracowanie na jutro z transmutacji. Temat nie był trudny, jednak sporo czasu zajęło wyszukanie potrzebnych informacji. Kiedy wróciłam do dormitorium, zobaczyłam coś niecodziennego. Dorcas siedziała na łóżku i wyrzucała całą zawartość swojego kufra, który był bardzo rzadko używany.  Sporo się tego tam nazbierało. Jakaś ubrania, kawałki materiału, kilka bransoletek, małe pudełeczko i… Stos zdjęć przedstawiających chłopaka z długimi, czarnymi włosami. Na niektórych była tam także dziewczyna – Dorcas. Tylko dlaczego właśnie teraz wyrzucała te stare fotografie?
- Co ty robisz? – zapytałam.
Meadowes dopiero teraz zauważyła, że nie jest sama. Wzruszyła tylko ramionami i odparła lakonicznie:
- Porządek.
Podeszłam bliżej i wzięłam jedno zdjęcie do ręki. Dorcas stała obok Syriusza pod drzewem. Oboje uśmiechali się szeroko i obejmowali nawzajem.
Spojrzałam ponownie na Dorcas. Patrzyła na fotografię przez pewien czas, po czym przedarła ja na pół. Tak samo potraktowała kolejne zdjęcia.  
- Dlaczego to robisz?
- Bo nie ma sensu tego trzymać.
- Dorcas… Stało się coś?
- Nie. Nic nowego. Tylko wreszcie do mnie dotarło, że to już naprawdę koniec.
- Jesteś pewna?
- Tak. Zaproponował mi przyjaźń. Fajnie, nie? Przyjaźń z Blackiem. Powinnam się cieszyć – powiedziała z ironią – Co z tego, że mówił o mnie na wakacjach? To już się skończyło. Koniec z tymi głupimi nadziejami. Najwyższy czas. Zapomnę o nim i znajdę innego – na potwierdzenie jej słów ostatnia podobizna Syriusza została przerwana na pół.
- Myślisz, że to takie proste? Znaleźć innego?
- Pewnie. Wiesz ilu fajnych chłopaków jest w Hogwarcie?
- Niby tak, ale jak ci z następnym nie wyjdzie, to potem będzie jeszcze gorzej. Metoda klina nie zawsze jest dobra.
- Ale czasem pomaga. Mam dosyć użalania się nad sobą i nad moim nieszczęściem z powodu Blacka. Koniec z tym. Definitywny.
- Jak chcesz, twoja decyzja. On jest głupi, że cię nie chce.
- Jego strata, wiem!  - uśmiechnęła się.
- Jeszcze znajdziesz tego jedynego.
- Mam nadzieję.
- Dobra, ja muszę lecieć do Huncwotów. Jamesowi trzeba zmienić opatrunki…
- Tak, tak… Pewnie. Zmiana opatrunków – tak to się teraz nazywa?
- Dorcas!
- Słucham?
- Ty już wiesz co. Bez podtekstów. Idę.
- Pa!
Dziewczyna za dużo sobie wyobraża. Postanowiłam o tym nie myśleć i skierowałam się do dormitorium chłopaków.
- Tak wcześnie? – zapytał James.
Chłopak leżał na łóżku i czytał jakieś czasopismo o Quidditchu, co wywnioskowałam przez latające na miotłach postacie na okładce.
- No…
- To już prawie nie boli. Coraz lepiej jest.
- Ale opatrunki trzeba zmienić.
- Ale to będzie boleć.
Wywróciłam oczami. Rogacz bez słowa zdjął koszulkę, a ja musiałam cała siłą woli powstrzymać się, żeby nie zerkać w jego stronę. Szybko usiadłam za nim i delikatnie zerwałam opatrunki z pleców. Po ranach pozostał tylko niewielki ślad.
- Już się zagoiło. Eliksir widocznie pomógł. Są tylko blizny, które przydałoby się zlikwidować… Macie jakąś maść, czy coś podobnego?
- Nie wiem. Zobacz u Remusa. Coś powinien mieć.
Tak też zrobiłam. Znalazłam wiele żeli i maści, w tym także tę, której niedawno używałam, kiedy opatrywałam Jamesa po bójce ze Snapem. W końcu na jakiejś tubce zobaczyłam napis „Przeciw bliznom”, co bardzo mnie ucieszyło. Bez słowa zaczęłam wcierać substancję w jego plecy. Dziwnie się przy tym czułam, niepewnie, ale podobało mi się to. Jamesowi najwyraźniej sprawiało to dużą przyjemność.
- Mogłabyś zostać masażystką, wiesz?
- Chciałbyś! To przecież żaden masaż.
- Oj, Lily… Chyba będę musiał częściej wpadać w jakieś kłopoty, żebyś mogła mnie opatrywać.
- Tylko spróbuj, to cię wyślę do pani Pomfrey i tam zobaczysz na co ją stać!
- Żartowałem tylko.
Kilka minut później nałożyłam opatrunki, aby maść się utrzymała i rzuciłam okiem na jego ranę na klatce piersiowej. Ona jednak do końca się nie zagoiła. Zdezynfekowałam ją i opatrzyłam. Czułam jego uważne spojrzenie na sobie.
- Gotowe – to powiedziawszy udałam się do łazienki, by umyć ręce. Gdy wróciłam, chłopak wstał i spojrzał na mnie.
- Wiem, że już to mówiłem, ale… Chciałbym ci jeszcze raz podziękować. Uratowałaś mnie.
- James, daj spokój. Każdy zrobiłby to samo.
- Oj, niekoniecznie. Wstawiłaś się za mną, kiedy miałem wylecieć. Teraz też mi pomogłaś. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
James miał niesamowita cechę. W przeciwieństwie do innych chłopaków, on często mówił o swoich uczuciach. I szczerze. Podobało mi się to, choć czasem wprawiało w zakłopotanie.
- Było, minęło. Ale mam nadzieję, że teraz będziesz się bardziej pilnował. Zapomnijmy o całej sprawie i tyle…
- Zapomnijmy? Miałbym zapomnieć to, co mi powiedziałaś w ten wieczór, kiedy myśleliśmy, że mnie wyrzucą?
Przypomniałam sobie o moich wyznaniach. Chyba za dużo wtedy powiedziałam.
- A jaki jest sens o tym pamiętać?
- Lily, mówisz serio? Przecież… Wreszcie dowiedziałem się, przez co cały czas nie chciałaś mi dać szansy. I teraz mam o tym zapomnieć?
- James… Ja… Znaczy… Targały mną różne emocje. Dlatego to powiedziałam.
Chłopak patrzył na mnie z niedowierzaniem, aż w końcu stwierdził:
- Kłamiesz. Nie wmówisz mi teraz tego, że to nie była prawda.
- Nie… Nie chcę ci nic wmawiać. To była prawda. Tylko chodzi o to, że nie powinnam tyle mówić…
- Ekstra. Żałujesz?
- Nie… Nie wiem.
- Nie rozumiem cię.
- I uwierz, ja siebie czasem też. Ale teraz… Po prostu żyjmy tak, jakby tego nie było. Muszę już iść… Dorcas na mnie czeka.
Kiedy otwierałam drzwi, usłyszałam jeszcze słowa Jamesa:
- Za bardzo mi na tobie zależy, żebym miał zapomnieć.

***

Jest notka. :) Udało mi się jakoś to napisać. Przepraszam za błędy, ale już nie mam czasu sprawdzać. Nie wiem, kiedy kolejna notka, zobaczymy, jak się wyrobię. Pozdro!