31 grudnia 2009

Trochę radości i wątpliwości


          Syriusz przebudził się gwałtownie, tak jak zazwyczaj budzi się ktoś, komu śni się coś nieprzyjemnego i strasznego. Black nie miał jednak żadnych koszmarów. Sam nie wiedział, co spowodowało tę nagłą pobudkę. Westchnął głęboko, po czym skierował wzrok na swoją rękę, która leżała na czymś miękkim i powoli unosiła się i opadała.
- O cholera – mruknął pod nosem, kiedy dostrzegł, kto leżał obok niego.
Dorcas.
Co ona tam robiła? Black poczuł ulgę, kiedy zobaczył, że oboje byli ubrani. Stopniowo zaczął przypominać sobie, co działo się wcześniej. Ona i Ann wpadły w nocy do ich dormitorium, obudziły ich, a potem… Syriusz miał lukę w pamięci.
Rozejrzał się po pokoju. Wszystko wyglądało tak, jak zwykle, z tym wyjątkiem, że łóżko Jamesa było puste. Widocznie nie wrócił jeszcze ze swojej randki. Black się tym nie przejmował, w przeciwieństwie do dziewczyn, które w nocy panikowały. Pamiętał, że postanowiły tutaj zostać… Gdzie więc podziała się Ann? Stwierdził, że mało go to obchodzi, gdyż ważniejsze jest to, że jego była dziewczyna leżała tuż obok niego, całkowicie nieświadoma jego obecności. Uśmiechnął się i przysunął bliżej niej.
Wtulił się w jej włosy, wdychając ich zapach. Objął ją mocniej w talii. Pomyślał, że będzie musiał podziękować Jamesowi. Gdyby nie on, Dorcas nie przyszłaby tu w nocy, nie zasnęłaby na jego łóżku, a w rezultacie nie leżałaby przy nim.
Nie byli razem już od dość długiego czasu, ale teraz przekonał się, że jego uczucia do niej nie zmieniły się. Wciąż była dla niego ważna, a musiał sprawiać wrażenie, że jest tylko i wyłączenie jej przyjacielem. Dlatego tak bardzo cieszył się z tej chwili.
Dorcas poruszyła się niespokojnie, a chwilę później otworzyła oczy. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się znajduje, ale zaraz szybko skojarzyła fakty. Zareagowała impulsywnie, czym zaskoczyła niczego niespodziewającego się Syriusza.
Wyrwała się z jego objęć i stanęła obok, a on natychmiast zerwał się za nią z łóżka.
- Co to miało znaczyć, Black? – spytała ze złością.
- Ej, czemu tak wrogo od razu? Nie chciałem cię obudzić, więc się nie ruszałem. To ty znalazłaś się pierwsza u mnie w łóżku.
Dorcas na chwilę zaniemówiła. Nie mogła się z nim kłócić, bo miał rację. Przypomniało jej się, jak w nocy przyszła wraz z Ann do Huncwotów. Miały nadzieję, że oni coś poradzą na ich zmartwienia dotyczące Lily, ale oni mieli to najwyraźniej gdzieś. Pamiętała, że Syriusz szybko zasnął, a ona zaraz po nim. Nie wiedziała tylko, jak to się stało, że się koło niego położyła, ale to nie miało teraz znaczenia. Rozejrzała się dookoła i zauważyła, że Ann gdzieś zniknęła.
W jej głowie panował teraz niezły bałagan. Była w szoku, że do czegoś takiego doszło, ale gdzieś w środku cieszyła się z tego. Ale nie mogła dać tego po sobie poznać, bo przecież jej związek z Syriuszem dawno się skończył.
- Sorry – powiedziała cicho. – Nie chciałam, żeby tak wyszło. Ja chyba przez przypadek zasnęłam w nocy… I resztę znasz.
- Hej, przecież nic się nie stało – zaoponował Syriusz z delikatnym uśmiechem.
Dorcas pokiwała głową. Wydawała się być zamyślona i może… zagubiona? Tak, zupełnie nie wiedziała, co powinna zrobić, więc uznała, że najlepszym wyjściem będzie opuszczenie dormitorium Huncwotów.
- Muszę już iść, cześć – mruknęła i czym prędzej wyszła z pokoju, zostawiając Syriusza z zaskoczoną miną.
Kiedy już zamknęła za sobą drzwi, zatrzymała się. „Spałam pół nocy tuż obok niego!” przemknęło jej przez myśl. Mimo że martwiła się o Lily i była na nią zła, poczuła też wdzięczność, bo dzięki niej i Jamesowi jej się to udało. I na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.

***

            Wszedłszy do Pokoju Wspólnego, od razu poczułam, że jestem w domu. Znajome fotele, ściany, kominek. Było jeszcze wcześnie, więc salon Gryffindoru świecił pustkami. Na szczęście była niedziela i nie musiałam się przejmować, że nie zdążę się przygotować do lekcji. Mimo snu w Zakazanym Lesie czułam, że potrzebuję go jeszcze trochę.
James postawił koszyk przy schodach prowadzących do męskiego dormitorium i podszedł do mnie.
- Jak noga? – zapytał, przypatrując mi się uważnie.
- Chyba w porządku – powiedziałam, siadając na fotelu.
Powoli odwinęłam ręcznik, który miał za zadania zatamować krwotok z rany, którą zrobiłam sobie podczas drogi powrotnej. I faktycznie, krew już mi nie leciała, choć i tak czułam ból.
- Nie wiem, czy nie powinnaś pójść z tym do Skrzydła Szpitalnego. To wygląda na poważne zranienie.
- James, przestań. Tam na pewno pytaliby mnie, gdzie to się stało. I co, miałabym powiedzieć, że w Zakazanym Lesie? Jakoś przeżyję, zagoi się samo – mruknęłam.
Chłopak westchnął, ale nie zaprzeczył. Wiedział, że tam musiałabym zdradzić prawdę, a żadne z nas nie chciało mieć kłopotów.
Usiadł przy mnie i przez chwilę oboje milczeliśmy. Tak naprawdę to nie chciałam wracać do dormitorium, nie chciałam się z nim rozstawać. I miałam wrażenie, że on także wolałby tu zostać.
- Muszę już wracać… Dziewczyny pewnie w nocy nieźle wariowały, że mnie nie ma – to powiedziawszy, wstałam, a on podążył za mną.
- Dobrze. Ja też idę do siebie, muszę odespać noc – uśmiechnął się.  – Dzięki. Ostatnie godziny były naprawdę jednymi z najlepszych w moim życiu. Do zobaczenia  - przytulił mnie mocno.
Znowu bardzo trudno było nam się od siebie oderwać. Przebywanie w jego ramionach dawało niesamowite poczucie bezpieczeństwa, a zarazem było bardzo przyjemne.
- Muszę iść – niechętnie odsunęłam się od niego, jednak wciąż staliśmy blisko siebie.
Spojrzeliśmy sobie w oczy. W jego orzechowych tęczówkach widziałam, to samo, co kiedyś, czyli uwielbienie i tęsknotę.
- To cześć – uśmiechnęłam się delikatnie i skierowałam się w stronę schodów.

***

            James jeszcze długo stał w miejscu, w którym zostawiła go Lily. Rozmyślał o minionej nocy. Miała ona dla niego ogromne znaczenie. Wcześniej nawet nie marzył, że spotka go coś takiego. A wcześniejszy dzień też należał do bardzo udanych. Na jego twarzy wciąż gościł uśmiech. Gdyby ktoś szukał najszczęśliwszego człowieka na Ziemi, to powinien udać się wtedy do Hogwartu i pytać o niejakiego Jamesa Pottera, bo  radość aż promieniowała z niego.
            Jego marzenia dotyczące Lily powoli zaczynały się spełniać i miał nadzieję, że już niedługo będzie mógł śmiało mówić o niej jako o swojej dziewczynie. Zastanowił się, czy może już nie mógłby jej tak nazwać. Po chwili jednak stwierdził, że jeszcze nie, najpierw musi to od niej wprost usłyszeć, bo przecież ona sama miała jakieś wątpliwości. Postanowił, że da jej jeszcze trochę czasu, ale niezbyt dużo, bo sam czasami miał już dość, że wszystko tak długo się ciągnęło.
            Nie wiedział, co ona czuła w chwili obecnej ani czy dla niej ta noc także miała tak duże znaczenie. Liczył, że tak było, jednak w jego sercu ziarno niepewności zostało już zasiane.
            W końcu ruszył się z miejsca, stwierdzając, że nie może martwić się na zapas. Był już blisko i teraz wszystko zależało od Lily. On już nic nie poradzi.
            Wszedł do dormitorium z szerokim uśmiechem na twarzy i rozejrzał się dookoła. Zobaczył puste łóżko Łapy oraz zapalone światło w łazience, co oznaczało, że Black właśnie tak się znajduje. James trochę się zdziwił, bo Syriusz słynął z długiego spania, a było przecież dosyć wcześnie. Potter rzucił się na swoje łóżko, nie zdejmując nawet butów i znowu pogrążył się w rozmyślaniach.
- O, no proszę, kto tu się raczył zjawić – mruknął zjadliwie Syriusz, kiedy wyszedł z łazienki i zauważył swojego przyjaciela.
James został zmuszony do powrotu do rzeczywistości.
- Ale w sumie dobrze, że tak zniknęliście. Dorcas i Ann strasznie panikowały i przyszły tu w nocy, wiesz? – Łapa po prostu musiał go od razu poinformować o niedawnym wydarzeniu.
- Rozumiem, że nie cieszy cię tak to, że w środku nocy cię obudziły. O co chodzi? – Rogacz od razu załapał, że stało się coś ważnego.
- Tak jakoś wyszło, że Dorcas zasnęła na moim łóżku. Także wiesz, dzięki za to że zabrałeś gdzieś Lily i że ona się martwiła, bo jakby nie to… - Syriuszowi trudno było się zwierzać, ale James doskonale zrozumiał, co miał na myśli.
- Drobiazg – Rogacz zaśmiał się krótko, ciesząc się, że i on, i Syriusz mieli powód do szczęścia.
- A poza tym… To gdzie ty byłeś całą noc?
- W Zakazanym Lesie. Pamiętasz to miejsce, do którego kiedyś trafiliśmy? Nie można z niego było się wydostać przed wschodem Słońca.
- Wow, ty to masz szczęście. Lily pewnie umierała ze strachu, nie?
- E tam, nie było tak źle.
- I co, można już was nazwać parą? – zapytał Syriusz, szukając czegoś w szafie.
- Czy ja wiem… - James znowu się zamyślił.
- A ja myślałem, że teraz już ci się udało. No trudno, ale nie zwlekaj za bardzo – Black, znalazłszy już koszulę, ponownie zniknął w łazience, pozwalając Jamesowi na ponowne zanurzenie się we wspomnieniach.

***

            Dorcas i Ann siedziały na podłodze, oparte o łóżko tej pierwszej, kiedy weszłam do dormitorium. Gdy usłyszały trzask zamykanych drzwi, od razu przerwały rozmowę.
- No nareszcie! Czy ty masz pojęcie, jak my się martwiłyśmy? Gdzie ty byłaś? – zawołała Ann na mój widok.
- Spokojnie, przecież nic mi się nie stało. Zaraz wam wszystko opowiem – usiadłam naprzeciwko nich.
- Obyś miała dobry powód do niedawania znaków życia, bo jak nie… Chociaż w sumie Dorcas jest ci za to wdzięczna – powiedziała Ann z lekkim uśmiechem.
- Jak to? O co chodzi? – zapytałam zdziwiona.
- Oj, potem ci powiem. Ale teraz ty opowiadaj – poleciła Meadowes.
Nie mając innego wyjścia, streściłam im ostatnie kilkanaście godzin. Zajęło mi to dużo czasu, bo dziewczyny co chwilę wtrącały jakieś swoje pytania. Kiedy skończyłam, były pod wrażeniem.
- Powiem tylko jedno: wow – mruknęła Ann, kręcąc głową.
- No, James przeszedł samego siebie. Ale ty masz szczęście, Lily…
- Tak, chyba teraz to widzę. Było naprawdę cudownie. I wiecie co? Jakoś w tym lesie nie bałam się tak bardzo, bo wiedziałam, że on jest tam ze mną.
- No właśnie… Co do tego lasu. Nie wydaje ci się to podejrzane? Miejsce, z którego można wyjść tylko po wschodzie Słońca? – zapytała Ann.
- Wiem, dlatego spytałam go o to, ale on powiedział, że przecież nie kłamie. I ja mu wierzę.
- No dobra, ale ja bym jeszcze na twoim miejscu poszukała czegoś o tym w bibliotece, bo mi się to wydaje mało prawdopodobne.
- Musiałabym wejść do Działu Ksiąg Zakazanych, a wiesz, że to prawie niemożliwe – mruknęłam.
Uwaga Ann znowu zasiała we mnie wątpliwość. I teraz zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno James mnie nie oszukał.
- Prawie robi dużą różnicę – uśmiechnęła się Dorcas.
- Dobra, dość o mnie i o Jamesie. Teraz mów, dlaczego ty taka zadowolona jesteś.
Meadowes od razu przeszła do dokładnego opowiadania o minionej nocy. Z trudem mogłam uwierzyć, że przez naszą nieobecność doszło do czegoś takiego, ale cieszyłam się ze radości Dorcas.
- Więc i tobie się dziś poszczęściło. Ej, to to, planujecie się znowu zejść?
- No co ty, Lily, to nierealne. Nie będziemy już razem, ale trudno o nim całkowicie zapomnieć.
- A ja uważam, że moglibyście spróbować.
- To samo jej powiedziałam – wtrąciła Ann. – Ale ona wie swoje.
- Dajcie spokój… On nie chce, to się na silę pchać nie będę. Doceniam moment i na tym koniec.
Wywróciłam oczami.
- A ty, Lily, jeszcze niedawno zachowywałaś się całkiem podobnie w stosunku do Jamesa – zauważyła Ann.
- Matko, to jak wy ze mną wytrzymywałyście? – zaśmiałam się.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne – mruknęła Dorcas.
- Zresztą, nie wychodźmy za bardzo w przyszłość, bo nie wiemy jak to się wszystko potoczy, więc wiele się może jeszcze zmienić – powiedziałam.


            Trzy tygodnie minęły w mgnieniu oka. Zbliżały się egzaminy, a co za tym idzie, trzeba było wziąć się za powtórki. Jak zawsze, chciałam wypaść jak najlepiej, więc przesiadywać z książkami zaczęłam dużo wcześniej niż inni.
Między mną i Jamesem niewiele uległo zmianie. Myślałam, że po naszej randce chłopak będzie się starał jeszcze bardziej, ale on spokojnie czekał. Dał mi czas. Byłam mu wdzięczna za to, bo nie chciałam poganiania, ani niepewności. Rzadko spędzaliśmy czas sam na sam. Ja się uczyłam, on trenował przed ostatnim w tym sezonie meczem quidditcha. Czasem w weekendy siedzieliśmy całą paczką w Pokoju Wspólnym, ale na chwilę prywatności nie było co liczyć.
Wciąż miałam wątpliwości, czy on mnie nie oszukał. Chciałam mu ufać, ale odkąd Ann zasugerowała, że on mógł kłamać, nie było dnia, podczas którego bym o tym nie myślała. Zaczęłam nawet szukać informacji o tym miejscu w bibliotece, ale każda z książek wspominała jedynie, że wstęp do Zakazanego Lasu jest zabroniony, o czym każdy i tak wiedział. Musiałam skorzystać z Działu Ksiąg Zakazanych, ale nie miałam zielonego pojęcia, jak się tam dostać.
Przez ta jedną sprawę trochę oddaliłam się od Jamesa. Czasami byłam wściekła, że nie potrafię mu całkowicie uwierzyć. I wtedy dochodziły kolejne wątpliwości, dotyczące związku z nim. Zaufanie to podstawa, bez tego bycie razem jest praktycznie niemożliwe. Wiedziałam też, że przez moją głupotę mogę stracić coś ważnego.

Pewnego wieczoru siedziałam do późna w Pokoju Wspólnym. Oprócz mnie przebywało tam tylko kilkanaście osób, większość już poszła spać. Ja jednak czytałam książkę o eliksirach, którą niedawno wyniosłam w biblioteki.
- A ty co, nie idziesz spać jeszcze? Wiesz, że dochodzi północ? – usłyszałam nad sobą.
Podniosłam głowę i zobaczyłam Jamesa uśmiechającego się delikatnie.
- Nie, jeszcze nie. Chciałam trochę tego poczytać – wskazałam na książkę. – A ty?
- A ja liczyłem, że uda mi się spotkać ciebie teraz, więc zszedłem tutaj – usiadł obok mnie na sofie.
- A coś się stało?
- Nie, a czy musi się coś stać, żeby mieć powód do rozmowy? Ostatnio jakoś w ogóle nie mogę na ciebie trafić.
- To przez te egzaminy. Wiesz, że mi na tym zależy…
- I tak będziesz najlepsza, jak zawsze. Ja tam w tym roku chyba nawet książek nie otworzę, bo i po co?
- Oj, zawsze mógłbyś coś powtórzyć.
- E tam, szkoda czasu. Wolałbym go spędzić na przykład z tobą, wiesz? – niespodziewanie owinął swoją rękę wokół mojej talii. Znowu ogarnęło mnie to miłe uczucie, za których chyba zaczynałam tęsknić.
- Lily, wszystko w porządku? Ostatnio miałem wrażenie, że mnie unikasz – powiedział zaniepokojonym tonem.
- James, musiało ci się wydawać. Ja się po prostu teraz dużo uczę, nie unikam cię – spojrzałam na niego w chwili, kiedy on zrobił to samo.
- Tęskniłem za tobą strasznie – wymruczał i mocno mnie przytulił.
Ja także go objęłam. I zdałam sobie sprawę z mojej beznadziejności. Jak mogłam być taka głupia i mieć jakieś wątpliwości, co do tego, czy on na pewno mnie nie oszukał? Brakowało mi go i to bardzo.

***

I tyle na dziś. ;p Miałam teraz sporo czasu, więc nawet zaczęłam pisać już kolejną notkę, zrobiłam też plany następnych… Także teraz pisanie powinno mi zajmować mniej czasu. :) Kolejną notkę planuję dodać 17 stycznia, mam nadzieję, że mi się to uda. A od 1 lutego mam ferie, więc wtedy znowu trochę nadrobię z tym pisaniem. :)
Udanego Sylwestra Wam życzę! :) I szczęśliwego Nowego Roku. :D

29 listopada 2009

W Zakazanym Lesie - cz. 3

         Do mojej świadomości zaczęły się przedzierać różne dźwięki. Najpierw usłyszałam szelest liści na drzewach, poruszanych przez wiatr. Do tego doszedł cichy śpiew ptaków. Wsłuchałam się bardziej w otaczające mnie odgłosy i wychwyciłam jeszcze jeden. Spokojny oddech. W końcu przypomniałam sobie, co się działo. Leżałam z Jamesem w Zakazanym Lesie i nie wiem, ile czasu to trwało. Musiałam najwyraźniej zasnąć… Drgnęłam i otworzyłam oczy. Naprzeciwko mnie znajdował się Rogacz, który także się we mnie wpatrywał.
- Witaj, śpiąca królewno – uśmiechnął się szeroko.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i rozejrzałam dookoła. Zaczynało już świtać, przez co las nie wydawał się już być taki straszny i ciemny.
- Która godzina? – spytałam i szybko poderwałam się do pozycji siedzącej. James zaraz podążył za mną.
- Pewnie koło czwartej. Posiedzimy jeszcze trochę i możemy ruszać.
- To dobrze.
Oboje milczeliśmy. Poczułam się trochę niezręcznie, kiedy uświadomiłam sobie, że poprzednie dwie godziny spędziłam tuż przy nim.  Wydawało mi się, że powinnam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam, co.
- Jak się spało? – zapytał chłopak, usadawiając się przy mnie. Objął mnie jedną ręką w pasie i przysunął jeszcze bliżej.
- Hmm… Bardzo dobrze. Nie sądziłam, że uda mi się zasnąć. A ty? Spałeś?
- Pewnie, że nie. Przecież obiecałem, że będę miał na ciebie oko. Ale i tak miło spędziłem czas… - na jego twarzy zagościł tajemniczy uśmieszek.
Stwierdziłam, że nie warto wdawać się w szczegóły. Siedzieliśmy tak przytuleni, a jego obecność dodawała mi otuchy.
- Spójrz tam, szybko! – powiedział nagle i wskazał ręką na fragment nieba widocznego zza korony drzew.
Zrobiłam to, co kazał. Przez kilka sekund udało mi się widzieć przemieszczający się jasny punkt na niebie – spadającą gwiazdę. Z moich ust wydobyło się ciche westchnienie. Pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego. Ogarnął mnie zachwyt, chociaż wiedziałam, że tak naprawdę to może być meteoryt lub przelot stacji kosmicznej.
- Pomyślałaś życzenie? – spytał zaciekawiony.
- Kurcze, nie zdążyłam – wyznałam szczerze. Całkowicie zapomniałam o tym przesądzie.
Chłopak zaśmiał się z mojego gapiostwa, po czym szybkim ruchem podniósł się, wcześniej jednak zdarzył musnąć ustami mój policzek. Jego gest znowu mnie zaskoczył, ale była to pozytywna niespodzianka. Spojrzałam na niego, ale ten już zaczął zbierać ręczniki i inne rzeczy do koszyka. Nie było tego dużo, więc uznałam, że nie potrzebuje mojej pomocy i sam sobie poradzi.
Słońce już wschodziło, nadając niebu niesamowity kolor. Mieszanka czerwieni, pomarańczy i żółtego tworzyła romantyczny nastrój. Ptaki wydawały z siebie przyjemne dźwięki, których nigdy wcześniej nie słyszałam. Przypuszczałam, że zwierzęta te posiadają jakieś magiczne zdolności.
- Ej, Lily! Idziemy, czy chcesz tu jeszcze zostać? – zawołał James, stojąc kilka metrów ode mnie. W jednej ręce trzymał koszyk, a drugą wyciągał w moją stronę.
- Idę, idę, jasne – powoli podniosłam się z ziemi i ruszyłam w jego kierunku.
Dotarłszy do chłopaka, odwróciłam się, aby po raz ostatni spojrzeć na miejsce, w którym spędziłam dzisiejszą noc. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek tu jeszcze wrócę. Teraz ta część lasu wydawała się interesująca, kiedy była oświetlona promieniami Słońca.
Nic nie mówiąc, James ruszył żwawo przed siebie, a ja podążyłam za nim. Wiedział, dokąd iść, gdzie skręcić. Sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie. Kiedy udało mi się go dogonić, zobaczyłam, że cały czas się uśmiechał. Wcześniej mówił, że z tego miejsca nie można się wydostać w nocy, cały czas krąży się dookoła. Dopiero rano wyjście jest możliwe. Kiedy tak na niego patrzyłam, ogarnęły mnie wątpliwości… Czy aby na pewno tak było? Czy on sobie tego nie zmyślił, żebyśmy spędzili razem jeszcze więcej czasu?
Nie… Nie, nie zrobiłby tego. Odpędziłam od siebie te negatywne przypuszczenia i zaczęłam sobie przypominać czas, który z nim spędziłam.
Oczywiście głęboko się zamyśliłam, dlatego szłam przed siebie, nie zwracając uwagi na nic dookoła. Czasami tylko sprawdzałam, czy na pewno idę za Rogaczem. Przypomniało mi się, że on przecież jest animagiem, więc ewentualnie mógłby się przemienić w jelenia i mnie wziąć na siebie, a droga do zamku na pewno potrwałaby krócej. Skarciłam się szybko za takie głupie pomysły. Nie dość, że bym go zwyczajnie wykorzystała, to jeszcze ja czułabym się dziwnie, jadąc na nim. Sam ten pomysł brzmiał niedorzecznie.
Nagle zahaczyłam o wystający korzeń. Nie zauważyłam go wcześniej. Straciłam równowagę i przewróciłam się. Wszystko działo się w ciągu paru sekund. Nim się spostrzegałam, leżałam już na ziemi.
James w mgnieniu oka stał już przy mnie.
- Nic ci nie jest? – spytał zaniepokojony, klękając przy mnie.
- Nie, chyba nie. Ała! – wyrwało mi się, kiedy poczułam pulsujący ból w łydce.
- Co jest? – dopytywał się coraz bardziej nerwowo.
- Chyba coś mam z nogą… - mruknęłam, próbując zmienić pozycję.
Nogawka spodni była przecięta. Czerwony płyn wydobywał się z mojej nogi, wściekając w materiał.
- Cholera, musimy to zatamować – James pobiegł do koszyka i wyciągnął z niego ręcznik. Wrócił do mnie i czym prędzej owinął go wokół mojej łydki.
- Dzięki – powiedziałam. Jego szybka reakcja mnie zaskoczyła, zanim ja bym załapała, co należy zrobić, minęłoby trochę czasu.
- Jak ty to zrobiłaś? – spytał, siadając obok. Przyglądał mi się uważnie.
- Potknęłam się – wyznałam i spuściłam głowę.
Moim oczom ukazał się spory kawałek szkła. Skąd on się tu wziął? Wskazałam go chłopakowi, mówiąc:
- To dlatego się skaleczyłam.
- Nazywasz to skaleczeniem? Dziewczyno, ta rana musi być głęboka, skoro krew leci ci tak mocno. Mam nadzieję, że uda się to zatamować. A poza tym? Wszystko w porządku?
Wzruszyłam ramionami.
- Chyba tak. Otarłam jeszcze ręce, ale to nic takiego.
Chłopak pokręcił jeszcze głową i dalej mi się przypatrywał. Pewnie szukał jeszcze innych obrażeń. Nagle zaczęłam się śmiać, na co on zareagował krzywym spojrzeniem.
- Mogę wiedzieć, co jest w tej sytuacji takiego śmiesznego?
- Cała ta sytuacja! Jakby się nic nie stało, to by się to wszystko aż zbyt dobrze skończyło. Przynajmniej będę miała jakąś pamiątkę po tej nocy, bo raczej zostanie mi blizna, nie? – uśmiechnęłam się.
Udało mi się zarazić Jamesa tą wesołością i on także się zaśmiał.
- Jesteś niemożliwa.
Siedzieliśmy jeszcze jakiś czas, czekając aż krew przestanie mi lecieć. Rogacz zarządził, że lepiej będzie, jak zostawimy ręcznik owinięty wokół nogi, tak na wszelki wypadek. Powoli ruszyliśmy w dalszą drogę. Chłopak szedł cały czas blisko mnie, gotowy w każdej chwili mnie złapać.
Znowu milczeliśmy. Nie wiem, ile czasu już minęło, odkąd upadłam, ale zdawało mi się, że jesteśmy już blisko zamku.
- James, myślisz, że w bibliotece zjadę jakieś informacje o tym miejscu, w którym byliśmy? - zapytałam.
- Całkiem możliwe, chociaż radziłbym ci poszukać w dziale ksiąg zakazanych.
- Tak, bo przypadkiem uda mi się tam wejść – zaśmiałam się.
Noga cały czas mnie bolała, chociaż starałam się na to nie zwracać uwagi. Przypomniałam sobie, o czym myślałam, zanim się wywróciłam. Przez chwilę zastanawiałam się, czy mogę go o to spytać, nie ukazując mu przy tym braku zaufania. Uznałam jednak, że lepiej wyjaśniać wszelkie niepewności od razu.
- James… Nie obraź się, że cię o to pytam, ale chciałabym coś wiedzieć. To miejsce istnieje naprawdę, tak? Nie wymyśliłeś sobie tego ot tak? – przełknęłam głośno ślinę.
Przystanął nagle i odwrócił się w moją stronę. Rzucił mi takie spojrzenie, że natychmiast pożałowałam, że w ogóle o to zapytałam.
- Lily - zaczął. - Czy ty naprawdę myślisz, że taka głupota przyszłaby mi do głowy? Kurcze, myślałem, że mi ufasz, a tu takie coś…
- Ufam ci. Ufam, pewnie, że tak. Tylko… No nie chciałam mieć niejasności.
Jego wyraz twarzy nadal się nie zmieniał, Staliśmy nieruchomo naprzeciwko siebie, aż nagle on przysunął się i objął mnie w pasie.
- Słuchaj, nie ściemniałbym ci tak przecież. To był przypadek, że tam trafiliśmy – spojrzał mi w oczy.
- W porządku, wierzę ci. Przepraszam za to, po prostu chciałam się upewnić.
- Jasne – mruknął tylko, po czym mnie pocałował.
Tym razem nie chciał tego szybko zakończyć. Przycisnął mnie mocniej do siebie, pogłębiając pocałunek, który robił się coraz bardziej namiętny i pełny uczuć.
Nie wiem, ile czasu to trwało. Zupełnie się w tym zatraciłam i oprzytomniałam dopiero wtedy, kiedy się od siebie odsunęliśmy. Spojrzałam mu w oczy, kiedy on zrobił to samo. W jego orzechowych tęczówkach czaiło się pożądanie, które jednak opanował. Na jego usta wstąpił delikatny uśmiech.
- To co, wracamy do rzeczywistości? – spytał nonszalancko, odsuwając kilka gałęzi i wskazując przed siebie.
Podeszłam do niego. Faktycznie, staliśmy na skraju lasu. Trochę dalej stał nasz zamek – Hogwart. Jego pytanie było jak najbardziej na miejscu. W ciągu ostatnich dni zdawaliśmy się być w innym świecie. A teraz trzeba było wrócić do codzienności. Czułam jednak, że i tak nadchodzą zmiany…

***

I na tym kończymy te jakże sielankowe notki. ;) Kolejny rozdział pojawi się po Świętach. Wcześniej nie dam rady. Wtedy będzie trochę wolnego, to postaram się napisać ze dwa rozdziały na przód.
Co sądzicie o szablonie? Wykonała go dulce_bells i bardzo jej za to dziękuję. :) Do starego wystroju na pewno już nie wrócę. ;p
Co do notki… Długością nie zachwyca, wiem. Treść? Musiałam to jakoś zakończyć. W kolejnym rozdziale więcej akcji. ;)
Pozdrawiam!