26 maja 2008

"Było wspaniale..."

              Odsamego rana chodziłam zdenerwowana. Perspektywa dzisiejszego spotkania zCharlesem nie dawała mi spokoju. Bałam się, i to bardzo. Nie wiedziałam, czegomogę się po nim spodziewać. Tyle niewiadomych… Jednak postanowiłam, że pójdę itak zrobię. Gdyby tylko nie te nerwowe bóle brzucha…

-O czym ty cały czas myślisz? – zapytała Ann w drodze na śniadanie.

Jeszczeim nie powiedziałam o wczorajszych wydarzeniach. Tak wyszło… Ale trzeba tonadrobić.

-Umówiłam się na dziś z Charlesem – wyjaśniłam.

-Jak to? – w głosie Ann dało się słyszeć zaskoczenie.

-Później wam opowiem…

-A James? – spytała Dorcas.

Westchnęłam.

-Porozmawiamy o tym później, proszę…

Dziewczynywymieniły spojrzenia, ale nie protestowały. Czułam, że czeka mnie poważnarozmowa…

            Dotarłszy do Wielkiej Saliusiadłyśmy niedaleko Huncwotów. Wyglądali tak jak zwykle, rozmawiali.Spojrzałam na Jamesa akurat wtedy, kiedy on zrobił to samo. Kilka sekund iwszystko stało się jasne. Jego oczy były pełne złości i żalu. Odwróciliśmywzrok w tym samym momencie. Spuściłam głowę. Zrobiło mi się strasznie przykro.Przecież tak dobrze się między nami układało… Nie chciałam tego stracić. Niechciałam stracić JEGO. I naszej przyjaźni. Muszę z nim porozmawiać…

            Drzwi Wielkiej Sali ponownie sięotworzyły. Od razu w oczy rzucił mi się Charles. On także mnie zauważył i przezcałą drogę nie spuszczał ze mnie wzroku. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech,który odwzajemniłam. I wtedy coś zrozumiałam. Ja naprawdę chcę się z nimspotkać… Nie robię tego na złość nikomu. Po prostu chcę.

            Katie przysiadła się do naszegostołu. Przez chwilę wpatrywała się w nas uważnie, po czym zapytała:

-Coś się stało?

-Tak… Lily umówiła się z Charlesem – odparła od razu Dorcas.

-To źle?

Wzruszyłamramionami. Nie wiedziałam, co w tym wypadku jest odpowiednie…

 

            Czekaliśmy przy drzwiach Sali odtransmutacji na profesor McGonagall, która akurat się spóźniała. Podczas tejlekcji ławkę dzieliłam z Jamesem. Trochę się tego obawiałam, jednak wiedziałam,że mogę mieć szansę na rozmowę z nim.

            W końcu opiekunka Gryfonów sięzjawiła.

-Przeczytajcie rozdział z podręcznika ze strony 212, a ja wrócę za chwilę.Tylko w ciszy! – to powiedziawszy, wyszła z sali.     

Poklasie przebiegł szmer. Zaczęłam czytać, jednak stwierdziłam, że są w tym momencieważniejsze sprawy.

-James… - szepnęłam w stronę chłopaka.

Potterpodniósł głowę i spojrzał na mnie wyczekująco. Nie wiedziałam, jak zacząć. Tylemyśli w głowie, których nie sposób ogarnąć. Wkrótce zebrałam w sobie odwagę izapytałam, choć znałam odpowiedź.

-Jesteś na mnie zły?

Jamesparsknął lekkim śmiechem.

-A jak myślisz?

Przezchwilę milczałam zastanawiając się, co powiedzieć.

-Nie chcę się z tobą kłócić – odparłam.

-Super – mruknął i powrócił do czytania.

Wpatrywałamsię w niego usilnie, a ten, nie mogąc już tego prawdopodobnie znieść, warknął:

-Daruj sobie. Nie chce mi się z tobą o tym gadać.

Spuściłamgłowę. Nie tak miało być…

Niedocierało do mnie nic z tego, co czytałam. Ta wymiana zdań bardzo mniezmartwiła.

            Przez wszystkie lekcje Rogacz mnieignorował. Źle się z tym czułam. Była to nowa sytuacja, do której nie byłamprzyzwyczajona. Owszem, zdarzało się już, że Potter był na mnie obrażony, alenigdy wcześniej się tak tym nie przejmowałam. Na dodatek wciąż się denerwowałamprzed spotkaniem z Charlesem…

 

-Która godzina? – zapytałam, kiedy wróciłyśmy do dormitorium.

-Za piętnaście trzecia – odparła Dorcas.

-Już? Jeju… - na samą myśl o tym moje wnętrzności się przewróciły.

Cosię ze mną dzieje? Jeszcze nigdy się tak nie denerwowałam przed spotkaniem zjakimkolwiek chłopakiem.

-Opowiadaj. Co się wczoraj wydarzyło? – Ann przeszła od razu do sedna sprawy.

Westchnęłami położyłam się do łóżka.

-Muszę? Strasznie się denerwuję…

-Tak.

Dziewczynymnie okrążyły. Nie miałam więc wyjścia. Po kilku minutach skończyłam tę jakżefascynującą opowieść i czekałam na ich reakcję.

-I co zamierzasz zrobić z Jamesem? – zapytała Dorcas.

Niedo wiary! Za godzinę spotykam się z przystojnym Francuzem, a ta o Potterze.

-Nie wiem. Nie mam pojęcia. Nie chcę się z nim kłócić. Ale on nie rozumie, że mynie będziemy razem… I fochy odstawia.

-Ale mu na tobie zależy…

-Nie… Ubzdurał to sobie…

-Lily…

-Dobra, dajcie już spokój. Trzeba ją wyszykować, w końcu jeszcze godzina i Lilyspotyka się z Charlesem – powiedziała Katie.

Spojrzałamna nią z wdzięcznością.

-Pomogłabym wam, ale umówiłam się z Mathiasem… - rzekła Dor.

-Okej… Idź – powiedziałam.

Szczerzemówiąc, nie byłam z tego powodu zmartwiona. Dorcas jest kochana, ale na pewnowciąż by mówiła o Jamesie…

Zostałyśmywe trzy. Katie wyszukała mi ubrania i kazała się w nie ubrać. Ann natomiastzajęła się włosami i makijażem. W efekcie końcowym miałam na sobie ciemnejeansy, bluzkę w paski z krótkim rękawem i czarne bolerko. Do tego kozaki,ciemnozielona, zimowa kurtka i szalik w paski zielono-brązowo-czarne. Annrzuciła na moje włosy zaklęcie prostujące. Rzęsy lekko pomalowane tuszem ibłyszczyk na usta. Przejrzałam się w lustrze. Nie było źle…

-I jak wyglądam?

-Świetnie! Charles padnie, jak cię zobaczy.

-Dobra, to ja będę lecieć. Remus czeka w bibliotece… Powodzenia, Lily i uważajna siebie – powiedziała Ann i mnie przytuliła.

Uśmiechnęłamsię do niej, a dziewczyna wyszła z pokoju.

-Ile jeszcze czasu? – zapytałam.

-Piętnaście minut.

-Boję się…

-Będzie dobrze…

-Zobaczymy… Jaki on jest? W końcu znasz go dłużej…

-Naprawdę miły. I zabawny. Wygląda na takiego… Hmm… Twardziela trochę. Ale wrzeczywistości jest inny. Ale chyba sama go już trochę poznałaś…

-Wydaje się w porządku… - uśmiechnęłam się.

-Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. A Jamesem się nie przejmuj. Masz się dobrzebawić. W końcu niedługo wyjeżdżamy i będziesz żałować, że przez Potterazmarnowałaś szanse na interesującą przygodę.

-Dzięki, Katie… Cieszę się, że tu jesteś – powiedziałam i przytuliłamprzyjaciółkę.

-Nie ma za co – posłała mi uśmiech.

-A teraz idź, bo nie zdążysz. Powodzenia – dodała.

Wyszłamz dormitorium. Serce biło mi bardzo mocno, w brzuchu wszystko mi sięprzewracało.  A nogi miałam jak z waty…

            W końcu dotarłam na umówionemiejsce. Mieliśmy się spotkać przed wejściem do szkoły. Otworzyłam wrotaHogwartu, jednak go nie zauważyłam. Zeszłam powoli po schodach, czując żołądekw gardle. Rozejrzałam się dookoła. Nie było go. Pełna obaw udałam się w lewąstronę od schodów. I nagle przede mną zjawił się Charles.

-Cześć – powiedział wesoło.

-Cześć… Nie strasz mnie tak więcej!

-Nie chciałem. Ale przyznam, że zabawną miałaś minę. Myślałaś, że nie przyjdę?

-Trochę się tego obawiałam…

-Oj, chyba mnie jeszcze nie znasz…

-Dokąd idziemy? – zapytałam po chwili.

-Hmm… Nie wiem… Zakazany Las? – zaproponował.

Niebyłam pewna czy żartuje, czy mówi serio.

-Nie… - mruknęłam żartobliwie.

-To gdzie?

-Może… Przed siebie?

-Więc… Przed nami jest drzewo.

Zaśmiałamsię.

-Oj… Wiesz, o co mi chodzi.

Ruszyliśmy. Miałam w głowie mnóstwo tematów, tylkobałam się cokolwiek zacząć. Obeszliśmy zamek dookoła. Często milczeliśmy,panowała taka nieprzyjemna cisza. Miałam jednak nadzieję, że wkrótce się torozkręci i będzie lepiej.  Dotarliśmy dojeziora, przy którym leżały dwa duże kamienie.

-Siadamy tutaj? – zapytałam.

-Możemy…

Słońcechyliło się ku zachodowi nadając przy tym wodzie z jeziora śliczne barwy.Czasem zawiał wiatr, przeleciał jakiś ptak… Romantycznie. Kiedy patrzyłam naniebo, naszła mnie pewna myśl, która natychmiast podzieliłam się z moimtowarzyszem.

-A swoją drogą to ciekawe, czy to prawda, że w poprzednim życiu było się kimśinnym…

-No, ciekawe… - mruknął.

Noświetnie! Ja tu daję temat, na który można dużo powiedzieć, a ten tylko cośmruczy.

Siedzieliśmytam jeszcze chwilę, po czym spytałam:

-Idziemy?

Nieodpowiedział, tylko podniósł się szybko i wyciągnął w moją stronę rękę. Zuśmiechem przyjęłam „pomoc”, a Charles mocno mnie do siebie pociągnął. Było tobardzo niespodziewane. Znalazłam się blisko niego, za blisko.

-Jak sobie życzysz – powiedział uśmiechając się nonszalancko.

Patrzyliśmysobie w oczy. Ta czerń była przepiękna…

Francuzzerkał to na moje oczy, to na usta, aż zrozumiałam, o co mu chodzi. Odsunęłam sięod niego i powiedziałam:

-To chodź.

Spacerowaliśmyjeszcze ponad godzinę. Tak jak myślałam, rozmowa nabrała tępa. Nie było jużkrępującej ciszy. Śmialiśmy się i poznawaliśmy lepiej. Dziwna blokada, którabyła między nami, zniknęła i dogadywaliśmy się całkiem dobrze.

Wkońcu trzeba było wracać. Niechętnie, bo miło spędzaliśmy czas… Zawiał zimnywiatr, którego się nie spodziewałam. Zadrżałam. Charles zauważył to i niepewniemnie objął. Uśmiechnęłam się do niego w podzięce i szliśmy tak aż do portretuGrubej Damy. Przed przejściem powoli zdjęłam z siebie jego dłoń chcąc uniknąćdwuznacznych sytuacji w Pokoju Wspólnym.

-Powtórzymy to jeszcze? – zapytał.

-Z chęcią…  - odparłam.

-Nie mogę się już doczekać…

Chłopakprzybliżył się do mnie. Myślałam, że chce mnie pocałować. Tak się jednak niestało. Charles przytulił mnie mocno, a po moim ciele przebiegł dreszcz.

Nagleportret odsunął się i koło nas stanął zdziwiony Syriusz.

-O, cześć – wydukał.

-Hej… - odsunęłam się od Francuza, który zdawał się nie być zachwyconyobecnością Łapy.

-Dobrze, że cię widzę, mam sprawę – rzekł Black.

Onto ma wyczucie chwili…

-To ja już pójdę. Do zobaczenia, Lily… - Charles posłał mi uśmiech.

-Pa…

Pochwili zostałam sama z Syriuszem na korytarzu.

-Co to za sprawa?

-A właściwie to żadna, tak o chciałem pogadać…

Nopięknie! I jeszcze ma czelność się do tego przyznać!

-My ze sobą nie kręcimy – powiedział naśladując mój głos.

-Oj.. Czepiasz się – mruknęłam z rozbawieniem.

Syriuszparsknął śmiechem.

-Spoko, przecież masz prawo. Ja nic nie mówię.

-Szkoda, że nie wszyscy tak uważają…

-Rogacz?

Przytaknęłam.

-Zauważyłem właśnie, że jakiś wściekły jest… Nie martw się, minie mu. Oczywiściechciałbym, żeby mu się z tobą poszczęściło, ale nic na silę.

-Dzięki…

-Będzie coś z tym Charlesem? – zapytał.

-A bo ja wiem…? Na razie jest miło.

Blackuśmiechnął się zadziornie, po czym powiedział:

-To ja lecę. Miłego wieczoru!

Ijuż go nie było.

Udałamsię do Pokoju Wspólnego, a następnie do dormitorium. Nie spotkałam nikogo zmoich znajomych. Wrócił do mnie obraz dzisiejszego spotkania z Charlesem. Byłonaprawdę wspaniale… Dobrze, że poszłam, że nie stchórzyłam, bo bym żałowała. Onniedługo wyjeżdża i prędko się raczej nie spotkamy. Z Jamesem też się pogodzę,muszę. I potem wszystko będzie dobrze…

 

***

 

Ciekawajestem, co sądzicie. :) Szczerze mówiąc, ja nie mam kompletne zdania o tejnotce… Ostatnio źle się czułam i myślałam, że nie napiszę tej notki, ale jakośsię udało. :) I już nie wiem, jakie tytuły mam dawać...  Ech... Wiem, że zostałam klepnięta, jednak nie wezmę udziału w tej zabawie. No cóż, brak czasu. Zwłaszcza teraz, kiedy nauczyciele wariują ze sprawdzianami i kartkówkami. To tyle... Pozdro!

19 maja 2008

"My nigdy nie będziemy razem…"

-Lily, to my idziemy! Cześć! – zawołała Dorcas zamykając drzwi.

-Cześć… - mruknęłam zaspana i przewróciłam się na drugi bok.

Wciepłym łóżku było tak przyjemnie… Mogłabym tam pozostać i się nie ruszać. Alechwila… Gdzie one idą…? Otworzyłam szybko oczy i spojrzałam na zegar. Ósmatrzydzieści. To jeszcze wcześnie… Można chwilę poleżeć… O dziewiątej są lekcje,a właśnie trwa śniadanie… Przypomniawszy sobie o tym natychmiast poderwałam sięz łóżka. W ciągu dziesięciu minut udało mi się wyszykować. Nie wiem, jak tozrobiłam, przecież normalnie potrzebuję około pół godziny… Wybiegłam zdormitorium i już po chwili byłam w Wielkiej Sali. Śniadanie jeszcze trwało...Mam szczęście.

-O, zdążyłaś… - powiedziała ze śmiechem Ann.

-Dlaczego nie obudziłyście mnie wcześniej? – spytałam.

-Tak słodko spałaś… - Katie szeroko się uśmiechała.

-Taa… Dzięki… - mruknęłam i zaczęłam szykować sobie coś do jedzenia.

Huncwocipatrzyli na mnie i starali się pohamować swój śmiech, co jednak im niewychodziło. Francuzi również mieli rozbawione miny.

-Co? – spytałam ze złością.

-Lily… Widzisz… Chyba moje rozczochrane włosy tak ci nie przeszkadzają, skorosama takie masz… - powiedział powoli Potter posyłając mi jeden ze swoichuśmiechów.

Znaczeniejego słów dotarło do mnie dopiero po chwili.

-Ma ktoś lusterko? – spytałam spokojnie.

Dorcaspodała mi je i od razu rzuciłam okiem na swoje odbicie. Zaczęłam się głośnośmiać.

-Ja tak wyszłam z dormitorium? – spytałam wciąż chichotając.

-Widocznie tak… - odparł Syriusz.

-No nieźle… - wciąż się uśmiechałam.

Mojewłosy były w strasznym nieładzie. Wszystkie zaplątane, sterczące…

-Zapomniałam się uczesać – wyznałam.

Osobysiedzące przy mnie wybuchnęły śmiechem.

Wzięłamszczotkę do włosów od Dorcas i zaczęłam przywracać się do porządku.

-I tak wyglądasz ślicznie, nawet z rozczochranymi włosami – powiedział cichoJames nachylając się w moją stronę.

Uśmiechnęłamsię do niego lekko.

            Kilka minut później do naszego stołupodeszły trzy Francuzki przydzielone do Huffelpuffu. Jeanne, Pauline i Louise.W ciągu ich całego pobytu w Hogwarcie rozmawiałam z nimi tylko raz.

-James… - zaczęła Jeanne patrząc na niego maślanym wzrokiem.

Chłopkaspojrzał na nią zdziwiony.

-Co…? – spytał niepewnie.

-Spotkamy się dzisiaj? – zapytała prosto z mostu.

Rogaczwyraźnie był zakłopotany. Może powinnam mu pomóc? W końcu kiedyś mnie o toprosił… Tylko... Czy teraz tego chce?

-Eee… - James popisał się inteligencją.

-To jak? O osiemnastej? – Jeanne tak łatwo się nie poddawała.

Ależona nachalna… Jak tak w ogóle można? Gdyby chłopak chciał, od razu by sięzgodził… Czy James nie umie po prostu powiedzieć „nie”?

Rogaczposłał mi proszące spojrzenie, a jego przyjaciele z trudem powstrzymywaliśmiech. Wcale im się nie dziwiłam… James Potter, jeden z najprzystojniejszychchłopaków w szkole, nie umie przeciwstawić się swojej byłej dziewczynie.

-Nie, James ma już inne plany na wieczór – powiedziałam w stronę dziewczyny zprzesłodzonym uśmiechem.

Jeanneobrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem, po czym odwróciła się na pięcie iodeszła prychając głośno.

-Dzięki… - mruknął James.

-Uuu, Evans! – Syriusz nie mógł powstrzymać swojej złośliwości.

Niema to jak przyjaciel…

-Spadaj!

Blackskomentował to głośnym śmiechem. Postanowiłam nie zwracać na niego uwagi tylkozająć się śniadaniem.

            Po posiłku pobiegłam szybko dodormitorium po torbę, którą zapomniałam zabrać wcześniej, a moi przyjacieleudali się na lekcje. W Pokoju Wspólnym spotkałam jednak Jamesa.

-Co ty tu robisz?

-Czekałem na ciebie. Chciałem ci podziękować… Za poranną pomoc.

-Nie ma za co… Ale chodźmy lepiej do klasy, bo się spóźnimy.

Wdrodze do sali od zaklęć zapytałam:

-A swoją drogą… To co się stało, że taki chłopak jak ty nie potrafi odmówićdziewczynie?

-Sam nie wiem… Ale ty świetnie mnie wyręczyłaś.

-Tak… Chyba… Miałeś mi coś dzisiaj pokazać, pamiętasz?

-Okej… Po lekcjach.

 

            Po południu udałam się dodormitorium Huncwotów. Na szczęście był tam tylko James.

-Witam, artysto…

-Jaki tam artysta… Przestań…

-Oj… Nie doceniasz się – powiedziałam.

Chłopakpojawił się przy mnie.

-Ale nie mów tego nikomu… Proszę…

-No przecież ci obiecałam.

-Ale na pewno?

-Tak!

Chłopakwestchnął.

-Pokażesz mi inne rysunki? – zapytałam niepewnie.

-No, już…

Jamespodszedł do swojej nocnej szafki, wyjął z niej jakąś teczkę, na którą rzuciłjakieś zaklęcie i dopiero ją otworzył.

-Tylko się nie śmiej – chłopak podał mi kilka kartek.

„Jakion ma talent…” pomyślałam, gdy przeglądałam jego szkice. Pierwszy z nich przedstawiałzachód słońca, ten sam, który ukazał się na niebie w Sylwestra, tylko wodcieniach szarości. Na następnym był Hogwart widziany z daleka. Piękny… Nakilku kolejnych widać było różne krajobrazy i budowle. Dopiero na ostatnimwidniało coś innego… Był to mój portret…

-O jeju… - wymsknęło mi się.

-Aż tak źle?

-No co ty?!

-Wiedziałem, zapomnij,  że to widziałaś.Przepraszam – chłopak odebrał mi swoje rysunki i odwrócił się ode mnie.

-O co ci chodzi?

Dlaczegoon taki jest?

-Zrobiłem z siebie idiotę.

Nierozumiałam go kompletnie…

-Jak to?

-Nie udawaj. Pewnie myślisz, jaki to ze mnie głupek…

-Wcale tak nie myślę – odparłam spokojnie.

Podługiej chwili chłopak odwrócił się w moją stronę i spojrzał mi w oczy.

-Przecież to, co robię, jest chore.

-Co niby?

-To rysowanie! Bez sensu!

-Nie… Nawet nie wiesz, jak to działa na dziewczyny – powiedziałam szybko.

Rogaczzamrugał oczami.

-Żartujesz – mruknął po chwili.

-Oj, przestań… Mi się to naprawdę podoba. A ty powinieneś uwierzyć w swoje zdolności…

-Zdolności, tak… Hahaha…

Wywróciłamoczami.

-Dobra, koniec tego użalania się na sobą. Pokaż mi jeszcze raz te rysunki, bozabrałeś je tak szybko, że nie zdążyłam się napatrzeć.

Chłopakpodał mi kartki posyłając mi podejrzliwe spojrzenia.

Szybkoodnalazłam swój portret i spytałam:

-Kiedy to rysowałeś?

-Na wakacjach.

-Przecież… To jest pełne szczegółów…

-Wiem.

Czyżbyon znał tak dobrze moją twarz?

-Jesteś zła? – zapytał nagle.

-Nie… Przestań. Niby dlaczego miałabym być zła?

Milczał.

-Oj, James… Jesteś niemożliwy… Ale i tak cię lubię… - powiedziałam uśmiechającsię lekko.

Położyłamrysunek na jego łóżku.

-Muszę już iść… Do zobaczenia później – rzekłam.

Jużmiałam wychodzić, gdy wpadłam na pewien pomysł. Podeszłam do chłopaka ipocałowałam go w policzek. James był zaskoczony, jednak na jego twarz wpłynąłuśmiech.

-Pa… - szepnęłam i czym prędzej udałam się do siebie.

Niewiem, dlaczego to zrobiłam. Był to odruch… Jednak… Nie żałowałam.

 

            Popołudnie spędzałam samotnie w PokojuWspólnym. Dziewczyny poszły na spacer… A ja musiałam dokończyć wypracowania.Mogłam się za to wziąć wcześniej, ale no cóż…

-Witaj – pojawił się przy mnie Charles.

Nopięknie… Nauka chyba jednak później…

-Cześć…

-Nie przeszkadzam?

-Nie…

-To dobrze.

-A to dlaczego?

-A tak chciałem pogadać…

Charlesszybko zarzucił luźny temat i po chwili już oboje się śmialiśmy. On jest jednakcałkiem fajny…

-Szkoda, że w Hogwarcie nie macie siłowni… - powiedział.

-Siłowni? A w Beauxbatons jest?

-No pewnie… Często tam chodzę.

-Wow… To super! Długo już ćwiczysz?

-Od początku tego roku…

-To pewnie już widać efekty…

-E tam, nic takiego… Nie ma się czym chwalić.

-Na pewno jest… Jesteś zbyt skromny.

Następny,który nie wierzy w swoje możliwości…

-Wcale nie. Każdy ma inne zdanie…

-A może się nie doceniasz?

-Wydaje ci się…

-Może… Nie wiem. Dobra, zmiana tematu – uśmiechnęłam się lekko.

Rozmawialiśmyjeszcze dość długo… I przyznam, że Charles jeszcze bardziej pogłębił moje pozytywne nastawienie do niego.

-Mam pytanie… Tylko nie wiem, czy się zgodzisz… - zaczął po chwili ciszy.

-Mów.

-Spotkalibyśmy się…? Na przykład jutro? Sami…?

Zaskoczyłmnie. Czy on mi proponuje coś w stylu randki?

-Eee… Nie wiem…

-To się zastanów, okej? I potem mi powiesz.

-Dobrze…

Siedziałamz nim jeszcze kilka minut, jednak potem szybko udałam się do dormitorium.Charles chce się umówić… Zgodzić się czy nie? Czy w ogóle tego chcę? Co mam mupowiedzieć? Jest bardzo fajny… Miły, zabawny, przystojny… Ech... Chyba wyciągnęJamesa na spacer. Nie będę mu nic mówić o propozycji Charlesa, bo mógłby się,delikatnie mówiąc, zdenerwować. Tak tylko pogadamy… Jest mi to potrzebne.

            Zeszłam do Pokoju Wspólnego.Charlesa już nie było, a w miejscu, w którym niedawno byłam z Francuzem siedziałnie kto inny jak James Potter.

-Idziemy gdzieś? – zapytałam podchodząc do niego.

-Co?

-Pytałam, czy gdzieś pójdziemy…

Chłopakprychnął.

-Coś nie tak? – zapytałam niepewnie.

-Nie, wszystko w najlepszym porządku – w jego głosie dało się słyszeć ironię.

-O co ci chodzi? – zapytałam już drugi raz w ciągu tego dnia.

-Jeszcze pytasz? Ledwo go znasz a już się z nim umawiasz! – chłopak wstał ipatrzył na mnie ze złością.

Niewiedziałam, co odpowiedzieć. Bardzo mnie zdziwił swoim wybuchem.

-Skąd ty o tym wiesz? – wyjąkałam.

Chłopakudał, że tego nie usłyszał i kontynuował:

-Ja cię prosiłem kilka lat zanim się zgodziłaś! A jego znasz jakieś dwa tygodniei co?

-Przestań krzyczeć… - powiedziałam cicho.

Niechciałam, żeby cały Gryffindoru przysłuchiwał się naszej wymianie zdań.

-A niby czemu? Myślałem, że coś między nami się zmieniło, ale najwidoczniej sięmyliłem! Znowu!

Spojrzałammu w oczy. Jeszcze niedawno bił z nich ciepły blask, a teraz tylko złość…

-Jesteś zazdrosny, Potter. Zmieniło się, faktycznie, byliśmy przyjaciółmi.Jednak coś postanowiliśmy, pamiętasz? Przyjaźń i nic więcej. Jeśli odczułeś toinaczej, to przepraszam, nie miało tak być. Szkoda, że nie potrafisz siępogodzić z tym, że my NIGDY nie będziemy razem. I mam prawo spotykać się zinnymi. Zrozum to wreszcie – powiedziałam spokojnie, po czym odwróciłam się iwyszłam z salonu Gryfonów.

            Przemierzałam szkolne korytarze a wmojej głowie kłębiło się tysiące myśli. Było mi strasznie przykro… Nie chciałamsię z nim kłócić. Przez ostatnie tygodnie bardzo się zaprzyjaźniliśmy,myślałam, że James nie odstawi scen zazdrości. Tyle razy mu mówiłam, że niebędziemy parą, a on wciąż się łudził… Tylko… Może dałam mu niepotrzebnenadzieje? Dzisiejszy buziak w policzek… I inne, wcześniejsze zachowania. Tobyło tak po koleżeńsku… Rogacz jest naprawdę fajny… Jednak ja się w nim niezakochałam i nigdy nie zakocham. Przecież bycie z nim to jedna wielkaniewiadoma. Dziś tak, jutro inaczej… To w końcu Huncwot. Więc dlaczego nie mogęsię zakochać w żadnym chłopaku? Może powinnam spróbować sobie kogoś znaleźć?Charles chce się umówić… Tak, zgodzę się. Dlaczego by nie? Nie mam nic dostracenia. Najwyższy czas zacząć naprawdę przyzwyczajać Jamesa do myśli, żemogę być z kimś innym. On zapomni… Na pewno.

            Wróciłam do Pokoju Wspólnego pojakiejś godzinie. Nikogo z moich przyjaciół nie było. Może dziewczyny są wdormitorium… Oby…

-Lily! – usłyszałam głos wchodząc po schodach.

Byłto Charles. Nie zauważyłam go wcześniej…

-Tak? – zeszłam na dół do niego.

-Zastanowiłaś się już? – Francuz ślicznie się uśmiechał.

-Tak… Możemy się spotkać.

-To super! O której ci pasuje?

-Szesnasta?

-Okej. Przed wejściem do szkoły?

-Dobrze. W takim razie do zobaczenia!

-Nie mogę się już doczekać… - powiedział cicho.

Skierowałamsię w stronę drzwi od mojego dormitorium. Niestety, moich przyjaciółek jeszczenie było. Opadłam na łóżko i głośno zapytałam:

-Co ja wyprawiam?

Dottwskoczyła na mój brzuch i wlepiła we mnie swoje oczy.

-Jak myślisz, dobrze robię? – zapytałam kota.

Dottmiauknęła przeciągle, a jej kropki zrobiły się na kilka sekund białe.

-To oznacza, że źle?

Tymrazem kotka wydala z siebie krótki dźwięk, po czym polizała mnie po twarzy izeskoczyła na podłogę. Już sama nie wiedziałam, o co jej chodzi…

 

***

 

Jakośmi się udało to dziś napisać… Co prawda, pomysły mam nadal, tylko gorzej zopisywaniem ich… Kiedy pisałam myśli Lily było mi jakoś dziwnie smutno… Mi teżsię nie podoba to, co ona robi, ale tak musi być… Wiem, że chcecie, aby onibyli już razem, jednak na to za wcześnie… Będę się trzymać książki w tejkwestii. No nic, tyle z mojego gadania. :) Pozdro!

11 maja 2008

Rysunek

 Siedziałam przy oknie w Pokoju Wspólnym i pisałamwypracowanie na zielarstwo. Oprócz tego miałam jeszcze esej z eliksirów. Sporotego… Nagle przy mnie zjawił się James.

-Co robisz? – spytał.

-Odrabiam lekcje.

-Aha…

Chłopakwpatrzył się we mnie. Po chwili zaczęło mnie to irytować.

-Czemu tak na mnie patrzysz?

-Bo jesteś śliczna – odparł niczym niezrażony.

Westchnęłam.Nie miałam już na niego słów…

-Dużo ci jeszcze zostało? – zapytał po kilkunastu minutach.

-Nie… Jeszcze trochę. A dlaczego pytasz?

-Bo chciałbym cię gdzieś zabrać…

Podniosłamgłowę i spojrzałam na niego uważnie.

-Gdzie?

-Na błonia – pokazał mi język.

Zdziwiłamsię.

-Przecież jesteśmy tam dość często…

-Wiem.

Zastanowiłamsię chwilę. Co mu może chodzić po głowie…?

-To bezpieczne? – spytałam podejrzliwie.

Chłopakroześmiał się.

-No pewnie… O co ty mnie posądzasz?

-O nic, o nic… - uśmiechnęłam się.

-To pójdziemy? Pospacerujemy, pogadamy…

-No, możemy… Tylko to dokończę – wzięłam się za pisanie.

-Oczywiście – odparł Rogacz i wlepił we mnie swoje orzechowe oczy.

Wciągu kilkunastu minut skończyłam zadanie. Jeszcze eliksiry… Ale to później.

Nabłoniach spędziłam z Jamesem prawie godzinę. Było tak jak zawsze, czyliświetnie. Chłopak wciąż coś mówił, nie było czasu na ciszę. Dopiero pod koniec,kiedy dochodziliśmy do jeziora, zamilkł i złapał moją dłoń.

-Kiedyś będziemy tak szli za rękę… - zaczął Rogacz rozmarzonym tonem.

-Możliwe – przytaknęłam.

Chłopakzatrzymał się i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

-Ale ja z innym chłopakiem, a ty z inną dziewczyną – dodałam puszczając jegodłoń i ruszyłam do przodu.

-Nie byłbym tego taki pewien… - zawołał James za mną i zaczął mnie gonić.

Uciekałamprzed nim długo, jednak w końcu chłopak mnie złapał. Oparł mnie o drzewo, a samsię przybliżył.

-I co teraz? – zapytał uśmiechając się.

-Teraz… Eee… - dobrze wiedziałam, co on chce zrobić. Nie mogłam na to pozwolić.

-Tak? – James droczył się ze mną.

-Patrz, tam jest lew! – zawołałam, pokazując coś za jego plecami.

-Jaki lew? – odparł zdezorientowany i odwrócił się szybko.

Wykorzystałamokazje i mu uciekam. Chłopak, usłyszawszy mój śmiech, zawołał:

-Evans, nie żyjesz!

-Jasne, Potter! – odkrzyknęłam i zaczęłam uciekać w stronę zamku przed goniącymmnie Jamesem.

            Następnego dnia na korytarzachpanował istny zgiełk. Każdy śpieszył się na lekcje w obawie, że profesor ukaraza spóźnienie szlabanem. Mi jednak to nie groziło. Już od kilku minut stałampod klasą z przyjaciółkami i czekałam na nauczyciela zaklęć. Rozmawiałam cichoz Ann, a obok nas stała Dorcas, która wydawała się być myślami w innym świecie.Po chwili zjawili się Huncwoci. Nie podeszli do nas jednak. Stanęli niedaleko irozmawiali przyciszonymi głosami. To całkiem normalne dla nich. Syriusz naglepodszedł do nas. 

-Podobno ci Francuzi mają mieć dzisiaj z nami lekcje – powiedział.

Spojrzałamna niego.

-Skąd wiesz? – spytała od razu Dorcas.

Trochęmnie zaskoczyła. Dawno nie rozmawiali…

-Słyszałem do kogoś – chłopak uśmiechnął się ironicznie.

-Oby nie zaczęli się kłócić… - szepnęła Ann i zaczęłyśmy przysłuchiwać się tejwymianie zdań.

Dorcasnie odpowiedziała, tylko wpatrywała się w niego ze złością. Miała przy tymśmieszny wyraz twarzy. Black i Meadowes patrzyli tak długo, aż w końcu łapawybuchnął śmiechem.

-Nie rób takich min – powiedział rozbawionym tonem.

Dorcasuśmiechnęła się do niego.

Wymieniłamz Ann zadowolone spojrzenia. Była para patrzyła sobie w oczy, a na ich twarzachmalowała się radość. Czemu oni nie mogą normalnie porozmawiać? Przecież widać,jak ich ciągnie do siebie.

-Kochanie, co tam? – rozległ się głos.

Rozejrzałamsię dookoła. To goście z Francji zmierzali w naszym kierunku. Mathias podszedłdo Dorcas i pocałował ją w policzek. Dziewczyna wyglądała na zmieszaną. Syriuszprzybrał obojętną minę, jednak zachwycony nie był.

-No to cześć – mruknął Łapa i odszedł w stronę Huncwotów.

Meadowesspojrzała na mnie smutnym wzrokiem. Wiedziałam, co czuje. Mi tak samo byłoprzykro, że akurat w tym momencie zjawił się Mathias. A z nim również Andrew zKatie oraz Charles.

-Witaj – powiedział uśmiechnięty chłopak z czarnymi oczami.

-Hej… Podobno macie z nami lekcje…

-No… I jeszcze później z siódmym rokiem.

-Aha…

Niewiedziałam, czy się cieszyć, czy nie. Jednak może się nauczę czegoś więcej…

Wkrótcepóźniej weszliśmy do klasy. Profesor Flitwick wyjaśnił wszystkim, na czymbędzie polegała ta lekcja. Mieliśmy po prostu ćwiczyć różne czary pomocne wżyciu codziennym i wymieniać się wiedzą. Może będzie ciekawie…

            Po kilku minutach przekonałam się,że były to nikłe nadzieje. Nauczyciel zdawał się nas w ogóle nie zauważać.Pogrążyłam się więc w rozmowie z przyjaciółkami. Kilkanaście minut później niktjuż nie rzucał zaklęć. Świetna lekcja, nie ma co… Charles przysiadł się do mniei zaczął zadawać różne pytania… Chciał mnie poznać lepiej. Rozmawiałam z nim iprzyznam szczerze, że jest bardzo miły. Różni się od Jamesa niektórymi cechami,ale… Stop. Dlaczego porównuję go do Jamesa?

-Halo, jesteś? – Charles pomachał mi ręką przed oczami.

-Jestem, jestem, zamyśliłam się…

-Właśnie widzę. A o czym tam myślisz?

-A o niczym… - odparłam wymijająco.

Wkrótcepóźniej zabrzmiał dzwonek. Huncwoci wyszli przed nami. Syriusz szedł z Jamesem.Chciałam pogadać z Łapą o Dorcas…

-Syriusz, możemy porozmawiać? – podbiegłam do niego.

Jamesspojrzał na nas podejrzliwie.

-Eee… No tak, jasne – odpowiedział Black i razem skręciliśmy w boczny korytarz.

-O co chodzi? – zapytał.

-Wiesz o co…

Chłopakwestchnął.

-Jeśli chcesz rozmawiać o Dorcas, to sobie daruj.

-Nie. Syriuszu… Przecież widzę, że was ciągnie do siebie.

Zaśmiałsię głośno.

-Ciągnie? No co ty? Hahaha…

-Nie zgrywaj się. Mógłbyś z nią porozmawiać…

-A o czym ja mam z nią rozmawiać? – w jego głosie dało się słyszeć złość.

-Oboje się męczycie.

-Słuchaj, po niej nie widać w ogóle, żeby czegoś chciała. Wciąż z tym Mathiasem…A ja nie będę latał za nią, tak jak James za tobą.

Trochęmnie to zabolało.

-Zwykła rozmowa… To takie trudne?

-Nie chcę z nią gadać. A ty to co? Widać, że James nie jest ci obojętny, akręcisz z Charlesem.

-Co? – bardzo mnie zdziwił.

-No a może nie?

-No nie!

-Jasne… Okłamuj się dalej.

-Nie okłamuje! James jest moim przyjacielem. A Charles... Nie kręcę z nim!

-Z boku to wygląda inaczej.

-Trudno. Ja wiem, jak jest naprawdę – warknęłam.

Syriuszpopatrzył na mnie uważnie, a potem się uśmiechnął się.

-Nie dąsaj się tak już…

-A porozmawiasz z Dorcas?

-Temat skończony.

-Ale…

-Proszę.

Uznałam,że nie należy już tego ciągnąć. Może kiedyś w końcu porozmawiają szczerze?Tylko żeby nie było za późno…

 

 

            Późnym wieczorem przyszedł czas nakolejne wypracowania. W Pokoju Wspólnym siedziałam tylko ja, Dorcas, James iSyriusz. Reszta już dawno była w dormitoriach. Byłam już zmęczona, jednakmusiałam to skończyć.

-Koniec – oznajmiła Dorcas po chwili.

Zazdrościłamjej… Mi jeszcze trochę zostało…

-Ja też skończyłem. To cześć – rzekł Syriusz.

Takwięc zostałam z Jamesem.

-Dużo jeszcze masz? – zapytałam.

-Co? A tak, tak… Dużo. To znaczy nie, już skończyłem – odpowiedział mieszającsię.

-To co robisz cały czas?

Jameszawzięcie coś pisał. A może wydawało mi się, że to było pisanie?

-A nic… - odparł wymijająco i powrócił do przerwanej czynności.

Przypatrzyłamsię jemu. Chłopak ruszał ręką w różnych kierunkach. Z pewnością nie pisał.

-James… - zaczęłam.

-Tak? – spojrzał na mnie.

-Co ty robisz?

-Nic, naprawdę.

Westchnęłam.Chyba mi nie powie… Powróciłam więc do pracy domowej.

-Pójdę już… - powiedział chłopak po chwili.

-Okej…

KiedyJames wstawał, wysunęła mu się pewna kartka. Szybko schylił się po nią, jednakgo ubiegłam. Trzymałam w ręku przepiękny rysunek przedstawiający jelenia, psa,wilka i szczura. Był to szkic robiony ołówkiem. Każda linia zaznaczona, cieńzrobiony… Cudne.

Spojrzałamna Jamesa. Był przestraszony.

-Ty to rysowałeś? – zapytałam.

-No… - mruknął niepewnie.

-Daj to – powiedział twardo wyciągając rękę.

Nieposłuchałam go. Wpatrywałam się w rysunek nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

-Jest śliczny… - spojrzałam ponownie na chłopaka.

Wyrazjego twarzy zmieniał się.

-Naprawdę…?

-Tak…

-Nie wiedziałam, że rysujesz.

-Nikt nie wie.

-Czemu?

-A po co?

Jegoton był oschły. Dziwiło mnie to... Przecież powinien się cieszyć. Postanowiłamsię jednak nie poddawać.

-Długo już rysujesz?

Chłopakwestchnął i opadł na kanapę.

-Tak łatwo nie odpuścisz, nie?

-Masz rację.

-Rysuje już długo… Ale tak bardziej poważnie to może od roku…

-Dlaczego nic nie mówiłeś?

-Komu niby? Syriusz by mnie wyśmiał… Reszta też… Ty wciąż się na mniewściekałaś… Moi rodzice też nie wiedzą.

-James, ty masz talent… - powiedziałam.

-No co ty? Zwykłe bazgroły…

-Nieprawda. To jest piękne…

-Żartujesz, nie?

-Nie, a dlaczego?

-To jest okropne.

-Nie.

-Tak.

-Nie… Takie prawdziwe… Realne…

Chłopakspojrzał mi w oczy i zapytał:

-Naprawdę tak uważasz?

Pokiwałamgłową.

-Masz jeszcze inne rysunki?

-No… Kilka…

-Pokażesz mi je?

-A chcesz?

-Pewnie!

-Okej… Ale jutro.

-Oczywiście. Nie mogę uwierzyć, że umiesz tak ładnie rysować…

Jamesspuścił głowę.

-Wiesz… Jesteś pierwszą osobą, która się o tym dowiedziała.

-Miło mi…

Chłopakuśmiechnął się, a ja oddałam mu rysunek.

-Jesteś zły, że o tym wiem?

-Nie… Ale nie mów o tym nikomu.

-Dobrze…

Rozmawiałamz nim jeszcze chwilę o tym. Nie sądziłam, że James ma takie zdolności… Zawszepewny siebie… A zarazem uczuciowy.

-Chodźmy spać, Lily… Już późno… Porozmawiamy jutro.

-Dobrze, artysto – uśmiechnęłam się.

Jamesrównież lekko się zaśmiał.

-Dobranoc – udałam się w stronę dormitorium.

Tamszybko się umyłam i poszłam spać cały czas myśląc o szkicach Pottera.

 

~~~Narracjatrzecioosobowa~~~

 

James siedział w Pokoju Życzeń. Wybrał się tam pozdarzeniu w Pokoju Wspólnym. Dochodziła pierwsza w nocy, jednak on się tym nieprzejmował. Potrzebował samotności… Jego myśli zaprzątała pewna rudowłosadziewczyna. Ostatnio jest taka miła dla niego… Na jego twarz wpłynął uśmiech,kiedy przypomniał sobie wieczorną rozmowę. Kiedy Lily zobaczyła jego rysunek,była zachwycona. Wiedział, że nie udawała. Tylko ona wie o jego artystycznychuzdolnieniach. Nikomu o tym nie mówił, bo po co? Syriusz na pewno niepotraktowałby tego poważnie. Marzył, że Evans kiedyś się o tym dowie i go niewyśmieje… Było lepiej niż w marzeniach.

            Przyjaźnią się teraz. To bardzo dużodla Rogacza. Kiedyś przecież Lily wciąż się na niego wydzierała o byle co… Zaostatnią bójkę z Snapem gniewała się tylko jeden dzień, a potem sama wyciągnęłarękę do zgody. „Może naprawdę mnie lubi…” pomyślał chłopak. Lubi… Chciałbyczegoś więcej. I miał to. W piątej klasie. Lily chciała z nim być… A on…? Ślizgonizemścili się na nim i przez to stracił ją… Dlaczego wtedy nie walczył? Dlaczegopozwolił jej odejść? Mógł przecież starać się do końca… A on odpuścił. Gdybytego nie zrobił może byliby razem?

            Bal Bożonarodzeniowy pozostanie wjego pamięci na zawsze… Najwspanialszy dzień jego życia, zdecydowanie. Taniec,wyznanie, pocałunek… Zamknął oczy i przypomniał sobie tamto zdarzenie. Widziałroześmianą twarz Lily… Chciałby wrócić do tamtych chwil… Nie zmarnowały takiejszansy. O nie…

            Albo ich randka… Pierwsza randka. Towłaśnie tutaj, w Pokoju Życzeń… Pomieszczenie zrobiło się identyczne jak wtedy,kiedy Potter przypomniał sobie ten dzień. Zaraz potem jednak wymazał je z pamięci. Nie może tego wciążrozpamiętywać. Powinien skupić się na tym, co jest teraz. James wiedział, żenie może naciskać na Lily. Ona zgadza się tylko na przyjaźń… Znów ogarnęły gowątpliwości. Podczas Sylwestra zdawało mu się, że może jednak coś do niegopoczuła… Głupie nadzieje. Chłopak wstał ze złością i podszedł do okna. „Jaki zemnie idiota!” pomyślał. Co on sobie wyobrażał? Że Lily od razu rzuci mu się naszyję? Ale przecież jest dobrze. Dobrze. Bardzo dobrze. Ale nie idealnie.Chciałby móc się do niej przytulić, objąć ją, kiedy odrabiają lekcje, widziećjej uśmiechy skierowane do niego… Albo podejść nagle i ja pocałować. Po prostuz nią być. Dawno już jej nie całował… Brakowało mu dotyku jej ust… Wiedział, żedziewczyna się nie zgodzi na to, więc nie chciał psuć ich kontaktów. Możekiedyś Lily da mu szansę… Tylko kiedy? Męczyło go już to, że musiałpowstrzymywać swoje emocje. Nie sądził, że dziewczyna może tak zawrócić wgłowie… I do tego taka dziewczyna. Przecież już przez tyle lat dawała mu kosza!Dlaczego więc wciąż się starał? Bo ją kochał. James był pewny, że to prawdziweuczucie. Inaczej dałby sobie spokój już dawno. I będzie o nią walczył nadal. Bowarto.

            Chłopak wpatrzył się w księżyc wnowiu. Za jakiś czas pełnia i kolejna przygoda z Huncwotami… Jego myśli szybkojednak wróciły do Lily. „Do końca Hogwartu… Jeśli do tego czasu mnie niepokocha, będę musiał z tym skończyć.” postanowił. Odwrócił się i ruszył wpowrotną drogę do dormitorium.

 

***

 

            Nagle się obudziłam i usiadłam nałóżku. Od razu przypomniał mi się James. Dlaczego? Nie wiem… Czułam cośdziwnego. Nie obawę… To raczej… Coś miłego. Pewnie teraz śpi… Ostatnio Rogaczjest taki fajny… Idealny… No, może nie do końca. Jednak zmienił się… Wydoroślałi to bardzo. Uśmiechnęłam się, kiedy przypomniałam sobie o jego rysunkach. Ktoby pomyślał, że taki chłopak ma artystyczne uzdolnienia? Tylko ja o tym wiem…Może James jest zły, że tak wypytywałam...? Może nie powinnam? Ale w końcu sammi powiedział.

            Wstałam i podeszłam do okna. Księżycw nowiu ślicznie wyglądał. A wokół niego gwiazdy… James to naprawdę wspaniałychłopak. Teraz to widzę… Ale się w nim nie zakochałam. Nie… Nie mogę. Mamy tylewspomnień… Ale lepiej żebyśmy pozostali przyjaciółmi.

 

***

 

No,jest notka. Ciekawe, co o niej sądzicie… :) Z góry przepraszam za błędy, alenie mam czasu ich już poprawiać. Zrobię to jutro. ;] Pozdrawiam!

3 maja 2008

"Zakochałaś się..."

               Odrana krzątałam się po dormitorium we wspaniałym nastroju. Dziewczyny jeszczespały, a ja cieszyłam się po prostu wszystkim. Podeszłam do okna i wpatrzyłam wniebo. Białe, puszyste chmurki dodatkowo podniosły moje hormony szczęścia wkrwi. Pewne obłoki ułożyły się w kształt małego słonika, a obok niego widniałakoniczyna – tak przynajmniej mi się wydawało. Na moją twarz wstąpił uśmiech.Nagle zobaczyłam kogoś latającego na miotle. Wpatrzyłam się w tę postaćdokładniej. Po chwili moje domysły zostały potwierdzone. Tuż przy szybiepojawił się Rogacz. Otworzyłam szybko okno i spytałam ze zdziwieniem:

-Co ty tu robisz o tej porze?

-A tak sobie latam… Może się przyłączysz? – zapytał posyłając mi uśmiech.

Wychyliłamsię lekko. Wysokość była przerażająca…

-  Nie, dzięki… Wolę zostać tutaj…

Chłopakzaśmiał się.

-Czemu nie śpisz? – spytał.

-Nie mogę... Obudziłam się wcześnie i już nawet nie próbowałam zasnąć… Ale tonic, szkoda dnia na spanie – uśmiechnęłam się.

-A co się stało, że masz taki dobry nastrój?

-Sama nie wiem… Tak po prostu – wpatrzyłam się w jego oczy, w których pojawiłysię wesołe błyski.

-Jutro Hogsmeade… – zauważył.

-Tak… Idziemy wszyscy razem, nie? Trzeba naszych gości oprowadzić… - odparłam.

-Yhym… - mruknął.

Chybanie ucieszyła go perspektywa wyjścia do wioski czarodziejów z Francuzami.

-Która godzina? – spytał James.

-Za piętnaście siódma – odparłam patrząc na zegar.

-To chyba wracam do zamku… Zobaczymy się później. Cześć, Lily… - powiedział iodleciał.

-Cześć… - powiedziałam za nim i zamknęłam okno.

-Z kim rozmawiałaś? – usłyszałam głos Dorcas siedzącej na łóżku.

Dziewczynaprzypatrywała mi się uważnie.

-Z Jamesem – odparłam krótko i uśmiechnęłam się.

-Z Jamesem… Wszystko jasne – na jej twarz wstąpił wyraz podstępu.

-Nic sobie nie myśl – powiedziałam szybko.

-Oczywiście… Jesteś taka szczęśliwa… Po rozmowie z Jamesem jeszcze bardziej…

Spojrzałamna nią jak na wariatkę, ale nie odpowiedziałam.

-O czym rozmawiacie? – Katie wynurzyła się ze swojej pościeli.

-O Lily i Jamesie – odparła szybko Meadowes.

-Tak? To trzeba obudzić Ann… - Katie rzuciła poduszką w blondynkę.

-Co? – mruknęła zaspana.

-Pobudka, mamy tu ważną rozmowę! – poinformowała ją Dorcas.

-Jaaaką? – ziewnęła.

-Lily i James – wyjaśniła Katie.

Annnatychmiast poderwała się z łóżka. Popatrzyłam na moje przyjaciółki zniedowierzaniem. O czym one chcą rozmawiać? Przecież między mną i Jamesem niema nic, oprócz przyjaźni.

-No to słucham… - powiedziała blondynka.

-Ale czego? Przecież nie ma o czym rozmawiać – odparłam.

-Oj, Lily… Chyba sama tego nie widzisz… Zakochałaś się… – stwierdziła Dorcasdobitnie.

-Co? Ja? A niby w kim?

-W Jamesie…

-Ostatnio jesteś szczęśliwa…

-I bardzo miła…

-I często spędzasz z nim czas…

-I patrzysz na niego z uwielbieniem…

-A James się zmienił dla ciebie…

Mówiłytak na przemian, a ja słuchałam ich z otwartymi ustami.

-Dobra, dobra, przestańcie! Nic między nami nie ma… - wyjąkałam.

-Tak ci się zdaje… Przecież to widać na kilometr, że on ci się podoba…

-Wcale nie!

-A właśnie, że tak! „Ma najpiękniejsze oczy na świecie” – to twoje słowa!Pamiętasz? Opowiadałaś mi wtedy o tym, jak cię ostatnio przytulił – rzekłaDorcas oskarżycielskim tonem.

-Eee… - nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

-Z boku naprawdę można pomyśleć, że wy coś do siebie macie… - stwierdziła Katie.

-Ale… My jesteśmy przyjaciółmi. Tylko. I nic więcej…

-Tak ci się zdaje… Często nie widzi się tego, co jest oczywiste – powiedziałaAnn.

-Nie… Ja i James? To niemożliwe… Wiem, że byście chciały… Ale ja go tylko lubię.Naprawdę… - chyba ich jednak nie przekonałam.

Dziewczynywymieniły spojrzenia i uśmiechnęły się.

-Zobaczysz… Jeszcze będziecie razem – rzekła Ann.

-Nie sądzę… Ała! – dostałam poduszką w głowę od Katie.

Dziewczynapokazała mi język i skryła się przed kontratakiem z mojej strony. Rozpętała siębitwa na poduszki. Po kilkunastu minutach całe dormitorium pokryte było pierzema my leżałyśmy wykończone na łóżkach.

-Zajmuję łazienkę! – zawołała szybko Ann.

Wszystkiewestchnęłyśmy. Trzeba zacząć się szykować…

            W Pokoju Wspólnym spotkałyśmy się zHuncwotami i Francuzami. Razem ruszyliśmy na śniadanie do Wielkiej Sali.Wszystko było takie jak zawsze. Do czasu…

-Kogo tu mamy… Szlama Evans i jej parszywi ochroniarze… - powiedział Snapepatrząc na nas krzywo.

-Nazwij ją tak jeszcze raz a pożałujesz – syknął James pojawiając się przy mnie.

-Oczywiście, Potter, jesteś mocny w gębie i umiesz rzucić parę prostych zaklęć…Nic nie wiesz o magii… Obrońca szlam się znalazł – kpił Ślizgon.

Jamesjuż sięgał po różdżkę, jednak przytrzymałam jego dłoń i powiedziałam:

-Nie warto…

-Potter, pozwolisz, żeby dziewczyna mówiła, co masz robić? – Snape był wyjątkowoodważny.

Rogaczdrgnął.

-James, nie, proszę… Chodź stąd – szepnęłam.

Tenjednak się nie ruszył.

-Tak jak myślałem, jesteś zwykłym tchórzem, Potter – dodał Snape.

Podziałałoto na Jamesa tak, jak na byka czerwona płachta. Wyrwał się mi i rzucił naŚlizgona. Snape się tego nie spodziewał. Rogacz uderzył go pięścią w twarz,przez co tamten zachwiał się, jednak nie pozostał mu dłużny. Zaczęli się bićjak mugole. Na nic zdały się krzyki moje i dziewczyn, żeby przestali. Snapepopchnął Jamesa na zbroje rycerza, Rogacz otarł się o nią, jednak zaraz dołożyłŚlizgonowi ze zdwojoną siłą. Przez chwilę widziałam, jak z jego lewego łukubrwiowego leci krew. Okładali się tak kilka minut, nikt nie miał odwagi się wto wtrącić i ich rozdzielić. Wokół nas zebrała się już spora grupazainteresowanych uczniów. Niedługo przyjdą nauczyciele i dopiero będzie…

-Syriusz, zrób coś! – krzyknęła w końcu Dorcas.

Łapajakby wyrwał się z transu, spojrzał na swoją byłą dziewczynę, po czym podszedłdo Rogacza i odciągnął go z trudem od Snape’a. Jakiś Puchon chwycił Ślizgona.Oboje stali dysząc ciężko i patrzyli na siebie z nienawiścią. Snape’owi leciałakrew z nosa, miał kilka siniaków, James podobnie. W końcu Ślizgon prychnął zpogardą i szybko odszedł. Stanęłam naprzeciwko Pottera i powiedziałam obojętnymtonem:

-Musisz iść do Skrzydła Szpitalnego.

Chłopakchyba już ochłonął, patrzył na mnie niepewnie, a w jego oczach zobaczyłam…Strach.

-Nie… Nie chcę… Dostanę pewnie szlaban… - odparł.

Milczałam.Miałam do niego żal… Myślałam, że nie da się sprowokować Snape’owi… Że już ztego wyrósł… Widocznie się myliłam.

Jamesotarł prawą dłonią krew spływającą mu po twarzy i syknął z bólu. Coś chybastało mu się z ręką… Mimo złości nie mogłam na to patrzeć…

-Dobra, chodź… Może obejdzie się bez pomocy pani Pomfrey… Dziewczyny, weźmiecienam coś do jedzenia? – zapytałam przyjaciółek.

-Jasne… - odparła Katie.

Udałamsię do dormitorium, a James poczłapał za mną. Żadne z nas się nie odzywało,panowała niezręczna cisza.

-Usiądź – poleciłam chłopakowi wskazując moje łóżko, a sama zaczęłam szukaćapteczki, którą Ann miała zawsze w pobliżu.

Wzięłamwodę utlenioną, którą nalałam na wacik i zaczęłam przecierać chłopaki ranę nałuku brwiowym. Jęknął. No cóż, trochę teraz pocierpi… Niezadowolona z efektówpowolnego czyszczenia obrażenia rozlałam trochę wody bezpośrednio na ranę, którazaczęła się pienić.

-Ałaa… - rozległ się głos Jamesa.

-Nie przesadzaj – powiedziałam twardo.

-To naprawdę boli…

-A nie bolało, kiedy się z nim biłeś? – warknęłam.

Chłopakjuż nie odpowiedział.

Szczerzemówiąc nie dbałam o to, by być delikatna. James co chwilę syczał i jęczał… Takitwardziel niby, a jak mu rany opatrywać, to umiera z bólu…

-Lily, ja wiem, że jesteś na mnie zła, ale nie musisz się na mnie wyżywać…Trochę delikatności nie zaszkodzi… - powiedział patrząc na mnie z wyrzutem,kiedy brutalnie przyłożyłam mu do rany gazę.

Nieodpowiedziałam, jednak starałam się już tak bardzo go nie krzywdzić. W końcuzałożyłam mu plaster, co James powitał z ulgą.

-Nie wiem, co z tymi siniakami… Tak szybko nie znikną – powiedziałam.

-Remus ma u siebie jakąś maść chyba…

-To pójdę po nią. Czekaj tu – udałam się do dormitorium Huncwotów, którewyglądało, jakby przeszedł tam huragan.

Szybkoodnalazłam potrzebną rzecz, gdyż znajdowała się ona w miejscu, gdzie panowałjako taki porządek. Wróciłam do Rogacza. Siedział grzecznie tam, gdzie gozostawiłam. Usiadłam przy nim i zdjęłam mu okulary. Na opakowaniu maściwyczytałam, że trzeba ją długo wcierać w miejsce siniaka. Tak też zrobiłam.Delikatnie zaczęłam masować policzek Jamesa. Po chwili chłopak zamknął oczy i najego twarz wstąpił wyraz zadowolenia. Uśmiechnęłam się lekko, wyglądał wtedyjak małe dziecko…

-Nie przyzwyczajaj się – mruknęłam z rozbawieniem.

Magicznamaść nie miała żadnego zapachu, była bezbarwna. Działała znakomicie, krwiakPottera powoli znikał. Wzięłam się za inne siniaki, a Jamesowi widocznie bardzoto odpowiadało.

-Skończone – oznajmiłam po kilku minutach.

-Już? – mruknął z niezadowoleniem.

Udałam,że tego nie słyszę.

-A co z twoją ręką? Widziałam, że coś z nią nie tak…

-A nic… Trochę boli… - odparł.

Wzięłamjego dłoń, na co Potter syknął z bólu.

-Trochę? – spytałam z ironią.

-Chyba ją nadwyrężyłeś… - to powiedziawszy chwyciłam bandaż i owinęłam nim jegonadgarstek.

-Dzięki…

-Chodźmy na lekcje – skierowałam się w stronę drzwi.

-Jesteś na mnie zła? – zapytał podchodząc do mnie.

-A jak myślisz?

-On mnie sprowokował… - zaczął się tłumaczyć.

-Wiem. Właśnie o to mu chodziło… I urządziliście mugolską bójkę… Gratulacje.Ciesz się, że żaden nauczyciel tego nie widział…

-Ja nie pozwolę, żeby on ciebie tak nazywał…

-Nie musiałeś się na niego rzucać… Chodź już, nie chcę się spóźnić.

Wczasie drogi do sali eliksirów milczeliśmy. Nie chciałam mu urządzać awantury,choć z chęcią bym mu wykrzyczała, co o tym myślę…

Przez cały dzień nie odzywałam się do niego.Rogacz posyłał mi przepraszające spojrzenia, jednak udawałam, że tego niewidzę. Wciąż byłam zła, rozczarował mnie. Myślałam, że już dawno z tymskończył, a on nadal zachowuje się jak pięciolatek.


 

~~~Wieczorem w dormitoriumHuncwotów~~~


 

-Zawaliłem wszystko… Zawaliłem… - powtarzał James chodząc po pokoju.

Jegoprzyjaciele przypatrywali mu się ze znudzonymi minami.

-Pogodzicie się… Przecież nie raz Evans była na ciebie wściekła… - odparłSyriusz.

-Ale teraz jest inaczej! Ty nie słyszałeś jej… Mówiła takim tonem… Boże,wszystko zawaliłem…

-Rogacz, nie martw się, ona zrozumie… Nie nawrzeszczała na ciebie, a to dobryznak – wtrącił Remus.

-No właśnie! Zawsze krzyczała tak, że aż na błoniach było ją słychać! Nawaliłemrówno… I wszystko przez tego… Tego… Kretyna.

Łapai Lunatyk wymienili spojrzenia. Glizdogon nie brał udziału w tej dyskusji, gdyżbył zajęty pochłanianiem swoich ciasteczek.

-Kurna! Nie mogę jej stracić! Nie teraz, kiedy wreszcie zaczynało się cośukładać… - chłopak usiadł zrezygnowany na łóżku.

Wewnątrzniego toczyła się bitwa. Jedna jego część chciała pobiec do niej, przeprosić,wyjaśniać… A druga kazała mu tu zostać. Potter wiedział, że Lily nie będziechciała z nim rozmawiać… Powinien poczekać.

-Nie stracisz jej… Zobaczysz, przejdzie jej… - rzekł niepewnie Remus.

-Obiecałem sobie, że z tym skończę… Dla niej. I co? Teraz już się mogę pożegnaćz myślą, że Lily coś do mnie poczuje…

-Ej, nie dramatyzuj… Nie będzie tak źle… Robiłeś gorsze rzeczy… A jak jejzależy, to na pewno nie pozwoli, żeby to się skończyło – powiedział Syriusz.

-Zależy? Już powoli tracę nadzieję, że kiedykolwiek tak będzie. A ty to co? Zależyci na Dorcas, a nic nie robisz…

-Bo ona nie chce. Woli zabawiać się z tym Mathiasem – mruknął z goryczą.

-I co? Zamierzasz się poddać?

-Nie wiem… Nie mam pojęcia. Są jeszcze inne dziewczyny na tym świecie…

-Ja bym tak nie mógł… Chyba nigdy nie zapomnę o Lily… Jedynie Remus maszczęście…

-Mhm… - mruknął wyżej wspomniany i uśmiechnął się na myśl o Ann.

Lunatyknigdy by nie przypuszczał, że to on pierwszy z czwórki Huncwotów znajdziedziewczynę odpowiednią dla siebie. Przecież James i Syriusz byli bardziejpopularni, przystojni, zabawni. A on tylko się dobrze uczył. A jednak… Zakochałsię w Ann z wzajemnością. I był bardzo szczęśliwy.

-Dobra… Muszę coś zrobić, żeby Lily mi wybaczyła… Ale jutro…

-Uda się, zobaczysz…

-A ty pomyśl co z Meadowes…

-No…

Rogaczzamknął się w łazience i nie widział już, jak jego najlepszy przyjaciel wyjmujespod poduszki zdjęcie czarnowłosej, roześmianej dziewczyny z ciemną karnacją.Łapa przypatrywał się jej dokładnie, mimo że znał każdy szczegół tejfotografii. Tak bardzo chciałby cofnąć czas… Nie popsułby tego po raz drugi.Zależało mu na niej bardzo… Jednak Syriusz nie był taki jak Rogacz. W kwestiidziewczyn miał zdanie, że jak nie ta, to następna. Skoro Dorcas wyraźnie mupokazuje, że on nic już dla niej nie znaczy… To… Da sobie spokój. W Hogwarciejest mnóstwo chętnych dziewczyn, a Meadowes będzie żałować. Nie wiedziałjednak, jak bardzo się mylił…

 

***

 

            Siedziałam w dormitorium. Byłwieczór, moje przyjaciółki spędzały go w Pokoju Wspólnym, jednak ja chciałamzostać sama i wszystko przemyśleć. Poranne wydarzenia wciąż zaprzątały mojemyśli. James mnie bardzo zawiódł... Pewnie gdyby Snape wtedy tego niepowiedział, Rogacz nie rozpocząłby bójki. I jeszcze Ślizgon nazwał mnie… Niechciało mi to przejść przez myśl. James zawsze się wściekał, kiedy ktoś takmówił. Jednak dał się sprowokować. I to mnie najbardziej bolało. Nie chciałamsię z nim kłócić, ostatnio tak dobrze się między nami układało. A Rogaczowichyba jest przykro… Widziałam, jak na mnie patrzył. Dlaczego ja wciąż o nimmyślę? Przecież dziewczyny nie mogą mieć racji, nie zakochałam się w nim. Onie, w życiu! Łączy nas tylko przyjaźń. I nie mogę tego marnować przez głupiegoŚlizgona. Jutro już będzie tak jak dawniej…

 

 

            Tak jak postanowiłam, nazajutrz ranoweszłam do Wielkiej Sali z uśmiechem. W oczy rzucili mi się Huncwoci siedzącyjuż przy stole. James wyglądał jak zbity pies… Niszczył łyżką stały kształtmasła, co wyglądało dosyć śmiesznie.

-Cześć – powiedziałam wesoło podchodząc do nich.

Rogaczpodniósł głowę i spojrzał na mnie z nadzieją.

Usiadłamkoło niego i zapytałam:

-Jak ręka?

-Lepiej… Gdyby nie ty, byłoby gorzej.

Zaśmiałamsię. Zaczęłam jeść owsiankę, Rogacz podobnie. Przestał maltretować już masło.

Zaczęłamluźną rozmowę z chłopakami. Dzisiaj miało się odbyć wyjście do Hogsmeade, cobardzo mnie cieszyło.

Wdrodze powrotnej szłam z tyłu. James wkrótce znalazł się obok mnie.

-Gniewasz się jeszcze? – zapytał cicho.

-Nie… - pokręciłam głową.

Chłopakzatrzymał się, a jego twarz rozświetlił uśmiech. Szczery uśmiech, wiedziałamto.

-Naprawdę?

-Tak… - również się uśmiechnęłam.

Jamesjuż nic nie mówił, tylko szedł zadowolony. Wiedziałam, ile to dla niego znaczy…Dobrze zrobiłam…

 

            Po godzinie dziesiątej kroczyliśmyjuż jedną z ulic Hogsmeade. Była piękna pogoda, słońce oświetlało nam drogę.Weszliśmy do pubu Pod Trzema Miotłami i Syriusz poszedł zamówić dla wszystkichpiwo kremowe. Złączyliśmy dwa stoliki, bo byli z nami również Francuzi.Panowała miła atmosfera. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. W końcu Remusoświadczył, że zabiera Ann, Katie odeszła od nas z Andrewem a Mathiasem zajęłasię Dorcas. Alienor i Charlotte również się odłączyły, a Charles zapytał:

-Przejdziemy się, Lily? Pokazałabyś mi wioskę…

-Pewnie – odparłam i podniosłam się z krzesła.

Jamespatrzył na mnie z niedowierzaniem.

-To do zobaczenia! – powiedziałam w stronę Huncwotów i razem z Charlesem wyszłamz pubu.

-To gdzie pójdziemy? – zapytał.

-Może do Miodowego Królestwa?

-Okej.

WMiodowym Królestwie spotkaliśmy mnóstwo innych uczniów Hogwartu. Charles byłzachwycony ilością magicznych słodyczy. We Francji nie było takiej wioski.Oprowadziłam go po Hogsmeade, wszystko mu się podobało. Wbrew moim obawom,dobrze się z nim bawiłam. Miło się rozmawiało i żartowało.

Przednami stała pulchna pani z przeróżnymi kwiatami. Charles podbiegł do niej i pochwili wrócił do mnie trzymając w ręku różę.

-Proszę, to dla ciebie – powiedział podając mi ją.

-Dziękuję… Śliczna…

Kwiatmiał jasnoczerwoną barwę i lekko pachniał. To miłe ze strony Francuza…

Obeszliśmyjeszcze parę razy Hogsmeade. Wkrótce jednak nadszedł czas powrotu do Hogwartu.Przy bramie spotkałam resztę przyjaciół.

-No jesteście wreszcie! – zawołała Katie.

Charleszaczął rozmawiać z Andrewem, a Katie wzięła mnie na bok.

-Róża? – spytała wskazując na kwiat w mojej dłoni.

-No… Charles mi ją dał – wyjaśniłam.

-Aha… Gdybyś ty widziała, jak James się denerwował, że was nie ma…

-Ech… Przesadza pewnie… Było bardzo miło.

-Opowiesz nam w szkole… A teraz chodźmy.

Udaliśmysię w stronę zamku. James co chwilę posyłał mi dziwne spojrzenia. Niprzejmowałam się tym jednak.

Wdormitorium włożyłam różę do wazonu i postawiłam obok tej od Jamesa. Biała różabyła większa, wydawała mocniejszy zapach i… Wyglądała na żywszą. A ta od Charlesataka zwykła… Zdziwił mnie fakt, iż Rogacz podarował mi tamtą różę już bardzodawno, a ona wciąż się świetnie trzymała. Pewnie to magiczny kwiat… Ucieszyłamsię jednak na myśl, że nie zwiędnie. Przyzwyczaiłam się już do jej widoku. A taod Charlesa… Nie pasowała. Chwyciłam więc wazon i przeniosłam go na parapet.Tak o wiele lepiej…

 

***

 

Alesię rozpisałam… ;p Coś ostatnio mam wenę. :) Z tej notki jestem zadowolona… ;)Co do Snape’a to chyba go wprowadzę, ale dopiero później… Na razie jest jeszczepo staremu. ;p Następna notka pewnie w przyszły weekend. :) Pozdro!