29 czerwca 2008

Korepetycje

             Odwyjazdu Francuzów minęło już kilka dni, jednak dla mnie wydawały się być onewiecznością. W ciągu tego czasu obmyśliłam już wszelkie możliwości, dlaczegotak to wszystko się potoczyło. Najpierw był szok, potem złość na Charlesa,następnie wściekłość na samą siebie i odrzucanie myśli o tym chłopaku, a teraz…Teraz jest spokój. Uznałam, że ciągłe zastanawianie się i gdybanie nic nie da,więc należy zapomnieć i żyć dalej. Starałam się tak właśnie zachowywać i mogępowiedzieć, że mi się to udawało.

            Niestety, musiałam pożegnać siętakże z Katie. Strasznie mi jej brakowało… W ciągu jej pobytu zdążyłam się doniej ponownie przywiązać i teraz było bardzo ciężko.  Co prawda, Dorcas i Ann czuły się podobnie,ale… Coś niewyjaśnionego stało nam na przeszkodzie, by żyć tak jak kiedyś.Meadowes starała się zatuszować swój ból, spowodowany przez Blacka, jednakwyglądało to tak, że po prostu nie odzywała się i była markotna. Chciałam jejpomóc, ale… Nie wiedziałam jak. Z kolei z Ann dało się jakoś porozmawiać,jednakże od czasu ostatniej kłótni miedzy nami była dziwna bariera. W tymkrótki czasie nadeszło sporo zmian, których jaszcze nie mogłam zaakceptować.

           

            Siedziałam z przyjaciółmi w WielkiejSali na śniadaniu. Chłopaki żartowali i starali się nas jakoś rozbawić, jednak,mimo ich starań, nie wychodziło im to.

-No dziewczyny… Nie bądźcie takie… Jeszcze zobaczycie się z Katie… - powiedziałSyriusz, kiedy zrozumiał wreszcie, że jego wygłupy nie poprawiają namnastrojów.

-Yhy… - mruknęłam.

Huncwociwymienili między sobą spojrzenia. Żaden się nie odezwał.

Dokońca posiłku panowała między nami cisza, którą przerywały wybuchy śmiechunaszych sąsiadów.

            Lekcje ciągnęły się niemiłosierniedługo i kiedy w końcu zabrzmiał ostatni dzwonek, odetchnęłam z ulgą. Marzyłam okońcu tego dnia…

-Ty jesteś Lily Evans? – usłyszałam, gdy zmierzałam do Pokoju Wspólnego.

Przedemną stanęła pewna dziewczyna. Miała czarne, kręcone włosy. Była mojego wzrostu,jednak jej budowa ciała wydawała się być drobniejsza. Z jej dużych, niebieskichoczu bił ciepły blask.

-Tak, a co? – odparłam.

Zwróciłamuwagę na plakietkę na jej szacie. Gryfonka. Niestety, nie mogłam jej sobieprzypomnieć.

-Profesor Flitwick mówił, że mogłabyś mi pomóc… Nie mogę sobie poradzić zkilkoma zaklęciami… - powiedziała powoli.

Awięc chodzi jej o korepetycje. Hmm, czemu nie?

-Dobrze… Mogę ci pomóc. Kiedy?

-Może co piątek? O siedemnastej na przykład?

-Tak, chyba mogę. Jesteś z Gryffindoru, prawda? – wskazałam na jej plakietkę.

Dziewczynapokiwała głową, po czym dodała:

-Na czwartym roku. Mam na imię Natalie.

Uśmiechnęłamsię do niej. Wydawała się sympatyczna…

-To w piątek w bibliotece?

-Okej. Dzięki, Lily… - dziewczyna oddaliła się.

-Będziesz dawać korki? – zapytała Dorcas uśmiechając się lekko.

-Jak widać…

Wcześniejniektórzy też prosili mnie o pomoc, ale zazwyczaj odbywało się to jednorazowo.

Domoich uszu dobiegł odgłos sapania, który z czasem stawał się głośniejszy. Wkońcu pojawili się obok mnie James i Syriusz oddychający głęboko.

-Nareszcie… - mruknął Syriusz.

-Gonimy was już chyba pół szkoły… - dodał James.

-A co się stało? – spytała rozbawiona Ann.

-Tak sobie pomyśleliśmy… Że moglibyśmy w piątek po południu zrobić bitwę naśnieżki – wyjaśnił Łapa.

-Jest tyle śniegu, że szkoda go marnować… - poparł go Rogacz.

Wymieniłamspojrzenia z dziewczynami. Brzmi nieźle… Pamiętałam ostatnią bitwę z Huncwotamipodczas Świąt i wtedy było naprawdę zabawnie.

-Czemu nie? Może być, prawda? – powiedziała Dorcas, której oczy zaczęłybłyszczeć.

Chybadomyślałam się, dlaczego. Bitwa, śnieg, a do tego Syriusz…

-Tak… Tylko że ja nie mogę – odparłam przypomniawszy sobie o Natalie.

-A to dlaczego? – zapytał Potter, który zdawał się być zmartwionym tąodpowiedzią.

-Mam udzielać jakiś korepetycji… - mruknęłam, na co Black wybuchnął śmiechem.

-Bardzo śmieszne, naprawdę…

-W takim razie sobota. Pasuje wam? – zapytał James.

Pokiwałyśmygłowami. To miłe z jego strony, że specjalnie dla mnie to przekłada…

Swojadrogą to dziwie się sobie, że się zgodziłam. Kto wie, co Huncwotom wpadnie dogłowy?

Gdydotarliśmy do salonu Gryfonów, od razu rzuciłam się na kanapę przy kominku.

-Lily, suwaj się, nie ma tak dużo miejsca… - mruknęła Dorcas.

Jęknęłami z niechęcią spełniłam jej prośbę.

Stwierdziliśmy,że najlepiej będzie teraz odrobić wszystkie lekcje na jutro, aby później miećspokój. Po chwili dołączyli o nas także Remus i Peter. Każdy, oprócz mnie,Jamesa i Syriusza, otworzył potrzebne książki i zaczął pisać.

-Co jest? – zapytał Rogacz pochylając się w moją stronę.

-Nic… - mruknęłam cicho.

-Tak, nic. Przecież widzę.

-Po prostu tęsknię za Katie…

-Tylko o to chodzi? - dopytywał się.

-Sama nie wiem – wzruszyłam ramionami.

-Czemu tak wypytujesz? – zapytałam. 

-Bo się o ciebie martwię – posłał mi uśmiech.

-Dzięki… Wiesz, teraz sporo się zmieniło…

-Niektóre zmiany są dobre.

-Ale nie te…

-Na mnie możesz zawsze liczyć.

-Wiem, James… I… Dziękuje ci za to.

-Nie ma sprawy… W końcu czego nie robi się dla przyjaciół?

Uśmiechnęłamsię do niego. Przyjaciele… Może wreszcie to zrozumiał?

 

~~~Narracjatrzecioosobowa~~~

 

            James siedział obok swej ukochanej wPokoju Wspólnym i udawał, że czyta podręcznik do transmutacji. Myślami byłjednak w innym świecie. Zastanawiał się wciąż, czy dobrze zrobił podejmując właśnietaką decyzję. Lily była wyraźnie zdołowana. Mógł robić za jej pocieszyciela ispróbować zbliżyć się do niej. Ale nie, Rogacz miał inne plany. Nie wiedział dokońca, jak wcielić je w życie, jednak liczył, że okazja sama się nadarzy.Trzeba było coś zmienić. Jemu też należy się coś od życia. Chłopak miał tylkonadzieję, że przez to nie popsuje tego, co zdążyło się utworzyć pomiędzy nim iEvans.

 

***

 

            Piątkowe popołudnie nadeszło wzastraszającym tempie i właśnie siedziałam w bibliotece czekając na Natalie.Minuty wlokły się niemiłosiernie długo, a jej wciąż nie było.

-Sorry za spóźnienie, coś mnie zatrzymało – powiedziała podbiegając do stolika.

-Dobra, od czego chcesz zacząć?

Gryfonkawyjęła swoje notatki i zaczęła wyjaśniać, o co chodzi.

-Za cztery tygodnie mamy test z ostatnich trzech miesięcy… Z teoretycznym nie maproblemu, ale z praktyką sobie nie radzę – wyznała i pokazała mi dany materiał.

Rzuciłamokiem na podsunięte przez nią kartki. Nie było to takie trudne… Jednak część znich miała dość skomplikowaną wymowę i do tego należało wykonać odpowiednie,niekiedy trudne, ruchy dłonią.

            Korepetycje rozpoczęłyśmy odnajprostszych zaklęć. Z tego, co zauważyłam, Natalie była dość bystra, tylkostrasznie niecierpliwa i niedokładna. Kilkanaście minut później udało jej sięopanować jeden czar. Ją i mnie czekało sporo pracy, jednak do czasu jejegzaminu Natalie powinna już to umieć. Postanowiłyśmy, że półtorej godziny cotydzień w zupełności wystarczy. Dziewczyna okazała się trochę nieśmiała, cicha.Nie lubiła rzucać się w oczy, o czym sama mnie poinformowała. Sprawiaławrażenie osoby inteligentnej, która miała jedynie problemy z koncentracją.

            Umówiony czas powoli zmierzał kukońcowi. Spojrzałam na otwierające się drzwi do biblioteki. Moim oczom ukazałsię James, który zauważywszy mnie, natychmiast skierował się w moją stronę.

-Cześć – uśmiechnął się szeroko.

-Cześć. Co ty tu robisz? – spytałam zaskoczona.

Nataliewyglądała na zaciekawioną.

-Przechodziłem obok i pomyślałem, że do was zajrzę – odparł zerkając na mojątowarzyszkę.

-Natalie, to jest James, James, to Natalie – przedstawiłam ich sobie.

Rogaczzrobił swoją sławną, na którą kiedyś podrywał wszystkie dziewczyny, oprócz mnieoczywiście.

Nataliezaśmiała się nieśmiało i uśmiechnęła do niego. Przez chwilę wydawało mi się, żewidzę, jak patrzą sobie w oczy, ale nie byłam pewna, czy to nie złudzenie.

Jamesprzysiadł się do nas i z nauki można było już zrezygnować.

Kilkaminut później zdałam sobie sprawę, że pan Potter jest całkowicie pochłoniętyczwartoklasistką. Żartował, uśmiechał się – do niej. Ja siedziałam tylko iprzysłuchiwałam się ich rozmowie, co chwilę zerkając na zegar. Sytuacjazaczynała mnie już irytować i to bardzo.

            W końcu nadeszła upragniona godzinai oznajmiłam:

-Natalie, już koniec tych korków… - starałam się, żeby mój głos zabrzmiałnormalnie.

-Ach, no tak… - zrobiła smutną minę.

-To może przenieśmy się do Pokoju Wspólnego? Tam będzie o wiele wygodniej –zaproponował James.

Poparłyśmygo i już po chwili znajdowaliśmy się w naszym salonie.

Spędziłamz nimi kilkanaście minut, w ciągu których parę razy włączyłam się do rozmowy,jednak miałam wrażanie, że im przeszkadzam. Nie chciałam tak sama odchodzić,jednak… Nie uśmiechało mi się dalsze przebywanie w ich towarzystwie. Okazja do„ucieczki” nadarzyła się, gdy zobaczyłam przechodzącą niedaleko Dorcas;najwyraźniej kierowała się do dormitorium.

-Dorcas, poczekaj na mnie!  - zawołałam.

Dziewczynazauważyła mnie i zatrzymała się.

-Ja już pójdę – powiedziałam w stronę Natalie i Jamesa.

-Dzięki za pomoc – odparła Gryfonka.

-Do zobaczenia – James posłał mi uśmiech.

-Cześć – mruknęłam niemrawo i czym prędzej od niech odeszłam.

-Co tak zwiałaś? – spytała Dorcas na mój widok.

-A przestań… Miałam ich już dosyć. Chodźmy do dormitorium…

Wsypialni Meadowes zaczęła:

-O co chodzi?

-Widziałaś ich, nie? James przyszedł do nas, tam się rozgadali i tak aż do teraz– powiedziałam.

-Co w tym złego? – zapytała rozbawiona.

-Co? No jak co? Nie widzisz jak oni rozmawiają…? On… On ją podrywa! – krzyknęłamcicho.

Natworzy ojej przyjaciółki pojawił się podstępny uśmieszek.

-Czy ty jesteś zazdrosna? – zapytała.

-Co? Ja? A niby o kogo?

-Tak, ty. O Jamesa.

Wybuchłamnerwowym śmiechem.

-O niego? No przestań…

-Jesteś i to jak…

-Wmawiasz sobie. Po prostu dziwnie siedzieć przy nich, kiedy nawijają bezprzerwy.

Dorcaspokiwała głową uśmiechając się drwiąco.

Nieodezwałam się. Nie chciałam kontynuować tego bezsensownego tematu.

-A ty gdzie byłaś? – spytałam.

-Na spacerze z Ann, ale ona jeszcze została… Coś się z nią ostatnio dzieje,zauważyłaś?

-Wiem… Nie jest taka jak kiedyś.

-I nic nie mówi.

-Powie, kiedy będzie chciała…

-Może masz rację…

Brunetkaudała się do łazienki, a ja usiadłam na swoim łóżku. Spojrzałam na lwa –prezent od Katie, którego niedawno położyłam na półce. Strasznie brakowało mitej dziewczyny. Jej obecność bardzo pomagała, a teraz, gdy jej zabrakło, byłotak inaczej… Zdałam sobie sprawę, że przywiązałam się także do innychFrancuzów. Co prawda, wyjazd Charlesa był pozytywny, ale innych nie…

Nadodatek James jakby się zmienił… Przecież od bardzo dawna nie podrywał innychdziewczyn. Co mu się stało? Ale przecież powinno mnie to cieszyć. I zazdrosnanie jestem, o nie! Wcale.

 

~~~Narracjatrzecioosobowa~~~

 

            Remus brał prysznic, Peter gdzieśposzedł a w dormitorium Huncwotów siedzieli tylko Potter i Black. Ten drugizawzięcie czegoś szukał w swojej szafce, a James z kolei leżał spokojnie nałóżku.

-Co to za laska, z którą dziś cię widziałem we Wspólnym? – zapytał Syriuszrobiąc małą przerwę w poszukiwaniach.

-Co? A… Natalie.

Łapaspojrzał na niego ze zdziwieniem.

-Natalie? A Evans?

Jameswywrócił oczami.

-Nie można porozmawiać z koleżanką?

-Można, można… Tylko myślałem, że kiedy Lily ma złamane serce, zajmiesz się nią.

Złamaneserce… James był bardzo ciekawy, co wydarzyło się między nią i tym Francuzem.Bał się jednak zapytać…

-Też tak myślałem… - mruknął.

-Nic już z tego nie rozumiem. Dajesz sobie spokój z nią?

-Tego nie powiedziałem.

Jamesnie chciał mu mówić wszystkiego. Czuł, że to jego osobista sprawa.

-A,  rób, co chcesz, tylko żebyś potem nieżałował.

-Dziękuję za rady – powiedział James wyjmując poduszkę spod swojej głowy irzucił nią w przyjaciela.

-Ależ proszę – Black nie pozostał mu dłużny i po chwili poduszki latały po całympokoju. W bitwę został również wciągnięty Remus, który wyszedł z łazienki.

Kilkanaścieminut później Huncwoci leżeli padnięci na swoich łóżkach. Peter, wszedłszy dodormitorium, został oślepiony unoszącym się w powietrzu pierzem, po czymskierował się do łazienki, uznając, że jego koledzy zasnęli.

 

***

 

No,jakoś napisałam tę notkę… Złapałam ogromnego lenia przez ten czas i dlategonotka tak późno… Poza tym przygotowania do wyjazdu itp. – sami rozumiecie.Postaram się dodać coś jeszcze, zanim wyjadę. ;) Pozdro!

21 czerwca 2008

Ostatnie słowa

             Jutro.Już jutro. Francuzi wracają do swojej szkoły. Czy się cieszyłam? Tak i nie. Niezobaczę prędko Charlesa, co oczywiście jest plusem. Za dużo namieszał w moimżyciu. Najpierw miło, sympatycznie, a potem? Zostawił. I co z tego, żeprzeprosił, skoro nawet nie podał żadnego powodu, dlaczego tak właśniepostąpił. Chciałabym to wiedzieć, wyjaśnić wszystko. Od czasu spotkania przedPokojem Wspólnym ani razu nie zamieniliśmy słowa. Udawaliśmy, jakbyśmy się wogóle nie znali. Sytuacja między nami bardzo mnie smuciła… Pewnego razu nie spałampół nocy przez niego. Niby tylko kilka dni od feralnego zajścia w ZakazanymLesie, a ja przez ten czas zdążyłam przejść wszystkie możliwe huśtawkinastrojów.

            Wyjazd Francuzów oznaczał także cośinnego – pożegnanie z Katie. Zastanawiałam się wciąż, czy nie dałoby się czegośzrobić, aby mogła tu pozostać, jednak każdy pomysł wydawał mi się absurdalny.Dumbledore przecież nie mógłby trzymać tu jej siłą. Pozostaje tylko wiara inadzieja, że kiedyś będzie podobna wymiana lub coś innego.

           

***

 

            Nazajutrz rano udałam się sama naśniadanie. Dziewczyny się szykowały, a ja jakoś nie miałam ochoty spóźniać sięz nimi. Z Ann nadal się nie pogodziłam, choć zdarzały się między nami krótkiewymiany zdań. Jednakże wynikały one z wyższych konieczności. Usiadłam przystole Gryfonów, a po chwili pojawił się obok mnie Syriusz.

-Co tak sama siedzisz? – zapytał.

-Dziewczyny się grzebią… A ty?

-U mnie podobnie. Katie dzisiaj wyjeżdża – zauważył.

-Wiem… Dziwnie aż, strasznie się przyzwyczaiłam, że ona tu jest. A teraz… -westchnęłam.

-Jakoś to będzie… Dacie radę.

Pokiwałamtwierdząco głową. Podczas posiłku dołączyli do nas James i Remus, jednak niezabawili długo, bo, jak twierdzili, mieli swoje sprawy. Syriusza zabrali zesobą. Rogacz mimo to nie zapomniał o swoim pewnego rodzaju rytuale, do któregozdążyłam się przyzwyczaić. Uśmiech. Piękny, szeroki uśmiech. Do mnie. James sięnaprawdę zmienił… I wiem, że nie jest to tylko chwilowe.

-Lily, mogę na chwilę? – usłyszałam za sobą.

Odwróciłamsię szybko, mając nadzieję, że to właściciel czarnych oczu. Myliłam się. Byłato Jeanne.

-Jasne – odparłam nieco zdziwiona.

-Bo ten… Mam sprawę… Chciałabym się czegoś dowiedzieć.

-Mów…

-Chodzi o Jamesa – na chwilę przerwała, po czym kontynuowała:

-Chcę wiedzieć, czy wy… Tak na serio… Wiesz…

Milczałam,starając się zrozumieć, o co jej chodzi. Aż w końcu na to wpadłam.

-Czy my jesteśmy razem? O to ci chodzi?

Dziewczynapokiwała głową.

-Dlaczego o to pytasz?

-Bo… Na tych wakacjach… Byliśmy razem, nie wiem, czy ci mówił. I teraz, jak gotu spotkałam, znowu coś poczułam, ale widzę, że wy razem…

-Nie, nie jesteśmy razem. Przyjaźnimy się. I raczej się to nie zmieni.

-Tak? – wydawało mi się, że na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi.

-Tak…

Jeannenie odzywała się. Dopiero po chwili powiedziała:

-Jak cię zobaczyłam, to byłam pewna, że już kiedyś cię widziałam. I wiesz gdzie?Na jednym ze zdjęć Jamesa… Kiedyś wypadły mu przy mnie. I byłaś tam ty…

Byłamzaskoczona. Po co ona mi to mówiła?

-Czemu to mówisz?

-Ech, sama nie wiem. Dziś wyjazd i chciałam ci coś powiedzieć jeszcze… Możeuznasz to za głupie i niepotrzebne, ale… Daj mu szansę. James jest naprawdęświetny… A strasznie mu na tobie zależy, widać to.

Niewiedziałam, co odpowiedzieć. Znowu byłam w lekkim szoku spowodowanym przezwyznania Francuzki.

-Dobra, to tyle. Miło było cię poznać… I przemyśl to, co ci powiedziałam –uśmiechnęła się i odeszła.

Zostałamna swoim miejscu. James jest świetny, ja to wiem, ale my razem… Nie, to niepasuje. Nie, nie, nie. Jednak nie wiedziałam, że Jeanne stać na takie rozmowy…Dotychczas uważałam ją za jedną z pustych dziewczyn. No cóż, trzeba lepiejpoznać człowieka… Już któryś raz słyszałam takie rady i, prawdę powiedziawszy,trochę się na nie uodporniłam. Jest dobrze tak jak jest, więc po co tozmieniać?

            Wkrótce potem ruszyłam dodormitorium. Lekcje w dniu dzisiejszym zostały odwołane z powodu pożegnaniaFrancuzów, które miało się odbyć o godzinie dwunastej. W mojej sypialni niebyło nikogo, dziewczyny pewnie wyszły na śniadanie. Nie musiałam długo czekaćna nie. Pomogłyśmy Katie w pakowaniu korzystając w ostatnich chwil razem.Zaczęłam normalnie rozmawiać z Ann. Chyba obie miałyśmy już dosyć trwającejkłótni.

            Dorcas i Ann wyszły przed jedenastą.Miały wrócić za chwilę, ale tak ich „chwila” przedłużała się do kilkunastuminut.

-Nie chcę, żebyś wyjeżdżała… - zaczęłam smutno.

Dziewczynauśmiechnęła się pocieszająco.

-Ja też nie… Ale wiesz, że nie mam wyjścia…

-Wiem, niestety…

-Ale zobaczymy się niedługo! Jeszcze kilka miesięcy i wakacje, szybko zleci…

-Niby tak… - zamyśliłam się.

Przypomniałami się pewna rzec, a mianowicie prezent od Katie na Boże Narodzenie.

-Katie… Pamiętasz, co wysłałaś mi na Święta? Tego lwa? O co z nim chodziło?

-A, to… - tajemniczy uśmiech pojawił się na jej twarzy.

-Dowiesz się w swoim czasie – pokazała mi język.

-Ej, no proszę, nie bądź taka… - udałam oburzenie.

-Oj, powiedziałabym ci, gdybym mogła. Ale naprawdę dowiesz się tego w końcu…

Zrobiłamminę niezadowolonego dziecka, na co dziewczyna roześmiała się.

 

            Godzina dwunasta zbliżała sięwielkimi krokami. Pożegnanie miało się odbyć na szkolnych błoniach, z którychFrancuzi mieli odlecieć do swojego kraju. Cały czas myślałam o Charlesie izastanawiałam się, czy nie powinnam podejść i sama spytać, dlaczego to wtedysię tak potoczyło. Chciałam tego, ale jednocześnie się bałam. I to strasznie.Jednak… Nie miałam nic do stracenia.

            Zauważyłam go w końcu. Stał zMathiasem i Andrewem i o czymś rozmawiać. Niewiele myśląc podeszłam do niego.

-Cześć, możemy pogadać? – głos mi lekko drżał.

Byłzaskoczony i to bardzo.

-Ale o czym…?

-Chodź, proszę.

Odeszliśmyna bok, jego koledzy rzucali na nas podejrzliwe spojrzenia.

-Słuchaj, chciałam się dowiedzieć, czemu to tak wtedy wyszło… Chyba jużwystarczająco długo czekałam…

Czekałamna jego reakcję. Chłopak patrzył wszędzie, tylko nie na mnie. Był speszony,zdziwiony, zmieszany.

-Nie wiem – mruknął.

Przezchwilę nie wierzyłam własnym uszom. Czyżbym się przesłyszała? Nie wie?

-Tak po prostu…? Nie wiesz?

Tymrazem on milczał.

-Nie wiem – powtórzył patrząc w bok.

-Proszę, powiedz mi prawdę… Ja chcę wiedzieć.

Iwtedy spojrzeliśmy sobie w oczy. Czarne, tym razem bez błysków. Jednak miały wsobie to coś…

-No nie wiem – odparł zniecierpliwiony i odwrócił wzrok.

-Chodź… Zaraz się zacznie – powiedział i ruszył w kierunku nauczycieli.

Wciążnie wierzyłam, że się nie dowiedziałam. Zrezygnowana powolnym krokiem ruszyłamza nim, jednak po chwili przyśpieszyłam i podbiegłam do przyjaciółek.

-Co jest? – spytała od razu Dorcas.

-Idiota… Nienawidzę go… - w oczach zbierały mi się łzy.

-Lily… - dziewczyna przytuliła mnie mocno, a mi nerwy puściły i zaczęłam łkać.

Opowiedziałamjej wszystko, a po chwili dołączyły do nas także Ann i Katie. Kilka minut izaczęłam się uspokajać… Musiałam.

            Dyrektor wygłosił bardzo ładneprzemówienie pożegnalne. Katie musiała odejść do swojej grupy. Cały czasstarałam się pohamować łzy. Po kilkunastu minutach stania w ciszy młodsiuczniowie Hogwartu zaczęli wracać do zamku, a my stałyśmy i żegnałyśmy się zewszystkimi. Alienor i Charlotte również płakały. Naprawdę je polubiłam… Szkoda,że muszą wyjeżdżać. Uściskałam się z poznanymi Francuzami. Charles zniknął mi zoczu, możliwe, że był już w pojeździe.

-Katie… Będę tęsknić… Strasznie… - wyznałam podchodząc do przyjaciółki.

-Ja też, Lily… Nie płacz, przecież zobaczymy się niedługo…

-Wiem, ale to nie to samo… - zachlipałam.

Dziewczynaprzytuliła mnie mocno. Naprawdę będzie mi jej brakować…

Wkońcu nadszedł czas na wyjazd. Katie weszła do powozu i po raz ostatni nampomachała. I wtedy moim oczom ukazał się Charles. Moje domysły były błędne,okazało się, że stał z boku. Spojrzałam mu po raz ostatni w oczy, a on zarazodwrócił się.

-Trzymaj się… - szepnęłam cicho, tak, że nikt tego nie usłyszał.

Magicznypojazd Francuzów wznosił się do góry i po chwili zniknął mi z pola widzenia. „Tojuż koniec…” przemknęło mi przez myśl. Koniec dziwnej znajomości z Charlesem.Nie wszystko zostało wyjaśnione, wciąż jest sporo niewiadomych iniedopowiedzianych spraw. I pewnie nigdy nie poznam odpowiedzi na moje pytania.

 

***

~Narracja trzecioosobowa~

 

            James Potter stał nieopodal iprzyglądał się pożegnaniom. Jego wzrok przykuła postać rudowłosej dziewczyny. Wyglądałana zamyśloną. Nie lubił jej takiej. Nie znosił patrzeć na jej smutek. Chłopakdomyślał się, czym zostało to spowodowane. Charles. Skrzywdził ją, wiedział to.Widział także ich rozmowę, która chyba nie zakończyła się tak, jak Lilychciała. Znał ją już dość długo i po prostu wyczuwał jej nastrój. „A nie mówiłem,że tak będzie?” zapytał sam siebie cicho. Jak dotąd każdy chłopak, z którymzadawała się jego ukochana, ranił ją. A Lily zawsze się w coś pakowała, mimoostrzeżeń. Jednak teraz to się już skończyło, Francuz pojechał daleko i prędkonie wróci. A co teraz będzie? „Evans zapewne będzie szukać u mnie pocieszenia”pomyślał i zaśmiał się. Tak, zawsze tak było. „Jednak nie tym razem, Liluś.”postanowił. James zbyt długo był na każde jej zawołanie. Było mu przykro, żejego miłość cierpi, ale ileż on się przez nią wycierpiał? Chłopak nie zamierzałsię poddać, chciał tylko pokazać, że też ma prawo do normalnego życia.

 

***

 

            Leżałam w swoim łóżku. Słyszałamgłębokie i równe oddechy moich przyjaciółek, ja jednak spać nie mogłam. Wciążmyślałam o dzisiejszej rozmowie. W oczach szkliły mi się łzy, jednak niechciałam płakać. Tak widocznie miało być… Najpierw mnie sobą zauroczył, a kiedyosiągnął to, co chciał, zostawił. Może i dobrze, że tak to się kończy? Chociażwolałabym się rozstać w zgodzie i mieć wyjaśnione wszystko. Muszę się z niegowyleczyć, muszę. I uda się to w końcu. Nie zasługiwał na to wszystko… A możezrobiłam z siebie idiotkę? Pewnie wcale nie chciał rozmawiać… No cóż, jegoproblem. Teraz trzeba się podnieść i iść dalej…

 

***

 

Tak,jak obiecałam, jest dziś notka. Niezbyt długa, ale nie było o czym więcejpisać. Pewnie się ucieszycie, że Francuzi już pojechali, nie? ;) Ja też sięcieszę… Charles był stworzony w oparciu na pewną osobę. Trochę cech zostałozmienionych, ale ogólny zarys… No i niektóre wydarzenia również. ;p Terazkoniec roku szkolnego, zaczęły się wakacje, których, szczerze mówiąc, nie chcę.Ale chciałabym, żeby dla Was były udane. :) 1 lipca już wyjeżdżam, ale do tegoczasu na pewno coś napiszę. No nic, tyle z mojego gadania. Chciałabym jeszczeWam strasznie podziękować, bo to dzięki Wam jakoś piszę jeszcze… Mój blogutrzymuje się wysoko w rankingu, co jest ogromnym wyróżnieniem. :) Dobra, terazjuż kończę naprawdę. ;p Pozdrowienia :)

18 czerwca 2008

Dziwny zbieg okoliczności

           Otworzyłamoczy i mocno przeciągnęłam się w łóżku. Zasłony nie były do końca dosunięte,przez co do pokoju wpadały promienie Słońca, które mnie obudziły. Przez chwilęmiałam wrażanie, że o czymś zapomniałam. I wtedy nagle wspomnienia zwczorajszego wieczoru wtargnęły do mojej głowy z zawrotną szybkością. Jęknęłamcicho. Chciałam, aby to okazało się tylko jakimś koszmarem. Nie wierzyłam, żeCharles zachował się tak okropnie. Za nic bym się tego po nim nie spodziewała…Przecież wcześniej, kiedy zaczęło coś między nami iskrzyć, zachowywał sięprawie jak ideał. Prawie, gdyż miał pewne wady. Jednak zalet było więcej… Ateraz? Francuz ma mnie gdzieś, a ja nie mogę przestać się tym przejmować…

            By pozbyć się choć na chwilę myśli otym chłopaku, wstałam i udałam się do łazienki w celu przywrócenia się do wmiarę normalnego stanu. Dziś niestety sobota… Wolałabym mieć lekcje, no alecóż… Po chwili znajdowałam się ponownie w dormitorium. Ann i Dorcas spały…Jedynie Katie siedziała i patrzyła na mnie uważnie.

-Stało się coś? –zapytała od razu.

-Nie… - odwróciłam głowę.

-Przecież widzę. Mów.

Westchnęłami usiadłam obok niej. Minęła chwila, zanim wykrztusiłam z siebie słowo. Niewiedziałam, od czego zacząć… Jednakże w końcu udało mi się coś powiedzieć, a pokilku minutach Katie wiedziała już wszystko. Czekałam niecierpliwie na jejreakcję, a ta, jak na złość, milczała.

-Nic nie powiesz? – zapytałam.

-Nie wiem, co…

Nieodpowiedziałam.

-Lily… - zaczęła po chwili. – Nie spodziewałam się tego po nim. Źle się zachował…To do niego niepodobne.

-Co ja mam teraz zrobić?

-Hmm… Czekać na jego ruch. Sama nie możesz za wiele zrobić…

-Ekstra… Ale nie mów o tym Ann ani Dorcas, dobra? Sama powiem…

-Okej… Jak wolisz.

Dziewczynaposzła do łazienki, a ja udałam się sama powolnym  krokiem do Wielkiej Sali. Śniadanie za półgodziny, więc mam chwilę na przemyślenia. Wciąż zastanawiałam się, dlaczegoCharles tak postąpił. Miałam już ze sto opcji, jednak każda kolejna wydawała misię coraz mniej prawdopodobna.

            Wkrótce później znalazłam się wWielkiej Sali. Samotność nie doskwierała mi zbyt długo, gdyż Huncwoci wraz zdziewczynami zjawili się po chwili. Patrzyłam na ich uśmiechnięte twarze,jednak nie byłam w stanie tego odwzajemnić. James usiadł koło mnie. Zauważyłam,że ma dobry humor… Przynajmniej on.

            Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się.Podniosłam szybko głowę, mając jakieś dziwne przeczucie. I nie myliłam się. Byłto Charles z kolegami. Wszyscy razem podeszli do nas. Mathias zajął się Dorcas,Andrew Katie. A właściciel pięknych, czarnych oczu usiadł po drugiej stroniestołu na prawo ode mnie. Przeszły po mnie dziwne, nieprzyjemne dreszcze. Niechciałam go widzieć, o nie… Jak na złość coś mnie podkusiło i spojrzałam naniego. Los sprawił, że on zrobił to samo. Przez kilka sekund patrzyłam mu woczy. Zero emocji, uczuć, nic nie mogłam z nich wyczytać. Zrezygnowanawpatrzyłam się w talerz i zaczęłam przewracać jedzenie widelcem. W rezultacieniczego nie zjadłam.  Siedziałamzamyślona i kompletnie nie kontaktowałam z otoczeniem.

-Czyżby romans się zakończył? – syknęła mi Ann do ucha, co sprawiło, żeoprzytomniałam.

Obróciłamsię w jej kierunku, jednak dziewczyna szła w stronę wyjścia wraz z resztą moichprzyjaciółek. Zostawiły mnie… Super.

-Rogacz, idziesz? – usłyszałam głos Syriusza.

-Nie… Jeszcze tu zostanę – odparł szukający Gryfonów.

Andrew,Mathias i Charles również po chwili nas opuścili. Wreszcie bez obawy mogłamrozejrzeć się po Sali. Niewielu uczniów jeszcze pozostało. W oczy rzuciła misię postać Jeanne siedzącej z przyjaciółkami.

-Co się dzieje? – zapytał James.

Spojrzałamna niego niepewnie. Nie mogłam mu nic powiedzieć. Wiedziałam, jaka byłaby jegoreakcja.

-Nic… - mruknęłam.

-Liluś…

-Nie „Liluś”, dobra? Nic się nie dzieje.

-Akurat. Co on ci zrobił? Tak, domyśliłem się, że chodzi o Charlesa.

-Jak to? – spytałam głupio.

Niesądziłam, że tak łatwo rozgryzie, kto to spowodował.

-Oj, to widać. Więc…? Powiesz mi?

-Nie ma o czym mówić.

-Lily, jeśli on cię skrzywdził, nie daruję mu tego.

-Nie wtrącaj się w to, proszę. Załatwię to sama.

-Ale…

-Dam sobie radę.

Niewyglądał na przekonanego.

-Doceniam to, że się martwisz, naprawdę… Troszczysz się o mnie jak starszy brat– uśmiechnęłam się lekko. - Jednak z tym sobie poradzę.

-Starszy brat… - powtórzył cicho.

-No, a nie?

-Niby tak… - zdawało mi się, że na jego twarz wstąpił wyraz zawodu.

-Ale jakby co, to od razu przychodź do mnie – powiedział.

-Tak, tak, pamiętam.

Jeanne,która widziałam już wcześniej, przechodziła właśnie obok nas. Posłała Jamesowiuśmiech i mocno na niego patrzyła. Ten tylko ostentacyjnie wywrócił oczami iuśmiechnął się do mnie. Roześmiałam się na ten widok. Rogacz poprawił mi humori to bardzo.

           

            Do południa siedziałam w swoimdormitorium. Całkowicie pochłonęły mnie eliksiry i zaklęcia. Miałam jeszcze sporoczasu na te wypracowania, jednak musiałam czymś zająć swoje myśli. Przebywaniew Pokoju Wspólnym wiązało się z towarzystwem Ann oraz widokiem Charlesa, a nate dwie rzeczy nie miałam ochoty. W tej sytuacji wolałam nie myśleć o ostatnimspotkaniu z Francuzem…

-Cały dzień tu siedzisz?

Nawetnie zwróciłam uwagi, kiedy do dormitorium ktoś wszedł. Spojrzałam na Dorcas ipokiwałam twierdząco głową.

-Chodź do nas… Nie będziesz tu wciąż sama siedzieć…

-Będę. Chcę skończyć te lekcje…

Byłoto akurat kłamstwem. Tak naprawdę chciałam uciec od rzeczywistości.

-No, jasne, uważaj, bo uwierzę – po tych słowach Meadowes podeszła do mnie izabrała mi książki.

-Ej, oddawaj!

-Nie. O co chodzi? Pokłóciłaś się z Ann, nie?

-Mówiła ci?

-Nie… Sama zauważyłam. O co poszło?

-Nie wiem… Czepia się o coś…

Dorcasprzez chwilę patrzyła na mnie uważnie, po czym powiedziała:

-Ech… Pogodzicie się szybko, zobaczysz.

-Yhy…

-To jak, idziesz?

-Nie… Wolę zostać tu.

-Stało się coś jeszcze?

Pokiwałamgłową.

-Charles – wyjaśniłam jednym słowem.

Przyjaciółkaspojrzała na mnie pytająco, usiadła i rzekła:

-Słucham.

Westchnęłami zaczęłam jej wszystko opowiadać. Pominęłam pewne szczegóły, gdyż nie chciałamdo końca sobie tego przypominać.

-I nie pobiegł za tobą?

-Nie…

Dziewczynawyglądała na bardzo zaskoczoną.

-Brak słów. W prawdzie nie popierałam tego za bardzo, ale nie sądziłam, żebędzie aż tak źle. Zachował się… Strasznie niedojrzale.

-Dokładnie…

-Zależy ci na nim? – zapytała prosto z mostu.

Wciągnęłamgłośno powietrze. Dorcas zaskoczyła mnie tym pytaniem, nie wiedziałam, czy chcęna nie poznać odpowiedź.

-Nie wiem… Jest fajny… Miło spędza się z nim czas… A te jego oczy… Chyba cośczuję… Ale na pewno nie jest to coś bardzo mocnego, może zwykłe zauroczenie –wyznałam powoli.

-Dobrze… Tak czy siak powinniście sobie to wyjaśnić. Im szybciej tym lepiej.Uwierz… Nie czekaj na ostatnią chwilę.

-Ja nie zamierzam się odzywać. Pierwszy ruch należy do niego.

-Tak to możesz czekać w nieskończoność…

-Najwyżej… Jego strata.

-Ech, Lily… To jak, idziesz do nas…? – zapytała po chwili milczenia.

-Nie… Zobaczymy się później.

-Nie martw się nim… Ułoży się wszystko.

Mruknęłampotakująco, choć nie wierzyłam w jej słowa. Spojrzałam na zamykające drzwi, a potemna odłożone przez Dorcas książki. Teraz zupełnie odechciało mi się uczyć.Położyłam się na łóżku i pozwoliłam myślom odpłynąć w dotąd zakazany zakątekumysłu.

            Zauroczenie? Tak właśniepowiedziałam Dorcas. Sama nie wiem, czy dobrze to określiłam. Coś czułam, aleco to było? W każdym bądź razie w pewnym stopniu zależało mi na nim. Ichciałabym się pogodzić. Parę dni i Francuz wraca do swojej szkoły… Mało czasujuż zostało… Mam nadzieję, że Charles zdąży się zreflektować i zrobi, conależy.

 

***

 

            Kolejny dzień powoli zmierzał kukońcowi. Nic się nie zmieniło. No, może jedynie to, że Ann nie patrzyła na mniemorderczym wzrokiem. Po prostu udawała, że mnie nie ma. Ta sytuacja zaczęładziałać mi na nerwy. Nie wiedziałam o co jej chodziło tak naprawdę… Jeślichodzi o Charlesa to ten tylko posyłał mi dziwne spojrzenia. Tego również nierozumiałam…

            Zbliżała się dwudziesta pierwsza,więc śpieszyłam się z biblioteki do Pokoju Wspólnego, aby Filch mnie niezłapał. Na szlaban nie miałam najmniejszej ochoty… Moje myśli znów krążyływokół czarnookiego chłopaka…

Byłamjuż blisko portretu Grubej Damy, kiedy zderzyłam się z pewną osobą.

-Ups, przepraszam! – usłyszałam męski głos nad sobą.

-Okej, nie ma sprawy – odparłam automatycznie i spojrzałam w górę.

Charles…Czy to nie dziwny zbieg okoliczności? „Przepraszam” – powiedział to. Niestety,nie w takim sensie, jakbym chciała.

Przezchwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Żadne z nas nie wiedziało, copowiedzieć. Ja zaczynać nie chciałam, czekałam na niego.

-Przepraszam za to jak wtedy wyszło… - wyrzucił z siebie szybko.

Awięc jednak… Zrobił to. Jednakże nie miałam zielonego pojęcia, co odpowiedzieć…Milczałam.

-Lily… - ponaglił.

-Głupio wyszło…

-Wiem, przykro mi.

-Mi też… Ale ważne, że się odezwałeś. Tak lepiej mi się zrobiło…

-To chociaż tyle dobrze – uśmiechnął się.

-Chyba już pójdę… Cześć - mimo wszystko czułam, że powinnam teraz odejść.

-Cześć…

Czymprędzej skierowałam się w stronę Pokoju Wspólnego, a potem dormitorium. Tamrzuciłam się na łóżko i przetworzyłam w głowie niedawne wydarzenie. Nie byłotak źle… Uśmiech wpłynął na moją twarz. Jednak nie dowiedziałam się, dlaczegotak wtedy postąpił. No cóż, może kiedyś poznam prawdę, ale teraz nie jest toważne. Jeszcze tylko pogodzić się z Ann… I wszystko byłoby jak dawniej.

 

***

 

Ok,udało mi się to napisać. Mogłoby być lepiej… Ale na nic więcej mnie nie stać.Zdaję sobie sprawę, że ostatnio za wiele akcji nie ma, ale to się zmieni,obiecuję. :) Kolejna notka w piątek, dwudziestego czerwca. ;) O ile wszystkodobrze pójdzie… Mam nadzieję. ;) Pozdro!

12 czerwca 2008

Pytania bez odpowiedzi

             Wieczorem,zgodnie z moją obietnicą, opowiedziałam przebieg całego spotkania z Charlesemmoim przyjaciółkom. Nie przerywały, tylko słuchały uważnie. Katie wciąż sięuśmiechała, podobnie jak Ann, dopóki nie doszłam do momentu, w którym Francuzobjął mnie ramieniem. Dorcas przez cały czas nie wyglądała na zadowoloną.Wiedziałam, co o tym myśli… Jedynie Katie mnie rozumiała. Ann, poparta przezDorcas, stwierdziła, iż narobię sobie kłopotów przez to, a potem będę cierpieć.Nie wiedziałam, czy ma rację… Chciałam tylko spędzać miło czas z czarnookimchłopakiem. Czy to źle?

            W każdym bądź razie chciałamszczęścia Dorcas. Ona i Syriusz muszą się zejść… Co z tego, że Black chce sobiedać spokój? O nie, ja mu na to nie pozwolę… Leżąc już w łóżku,  postanowiłam, że razem z przyjaciółmipostaram się, aby znów byli parą… Na pewno mi pomogą. Jutro trzeba z nimi o tymporozmawiać…

            Zanim usnęłam w mojej głowie pojawiłsię jeszcze obraz pewnego uśmiechającego się Francuza. Za chwilę jednak jegomiejsce zajął czarnowłosy szukający Gryfonów. Przeszedł po mnie dziwny dreszcz,po którym oprzytomniałam i wyrzuciłam ze świadomości obu chłopaków. Szybkoprzewróciłam się na drugi bok i starałam się nie myśleć już o niczym…

 

***

 

            Nazajutrz wstałam wcześniej, abyzdążyć przed lekcjami udać się do dormitorium Huncwotów, by powiadomić ich omoim planie. Drzwi otworzył mi James ubrany w same bokserki.

-Witam panią – uśmiechnął się czarująco.

-Eee… Cześć… - wyjąkałam zaskoczona i… zawstydzona.

Przezchwilę stałam jak zahipnotyzowana i nie mogłam oderwać wzroku od jegoumięśnionej klaty.

-Mogę ci w czymś pomóc? – zapytał w końcu James rozbawionym tonem, co sprawiło,że się opamiętałam.

-A, tak… Jest Syriusz? – spytałam prosto z mostu.

Chłopakzmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.

-Jest. W łazience – odparł sucho.

-To dobrze – odparłam z uśmiechem i wyminęłam zdziwionego Pottera, wchodząc dośrodka.

Remusi Peter siedzieli na łóżku Lupina i o czymś rozmawiali. Oboje byli już ubrani.James wciągnął szybko na siebie koszulkę i spojrzał na mnie wyczekująco.

-Mam sprawę – oznajmiłam.

-Musimy pogadać… i coś wymyślić. Chodzi o Syriusza i Dorcas – dodałam.

-No to mów – odparł Remus.

-Nie teraz… Porozmawiamy po lekcjach. Spróbujcie gdzieś wygonić Syriusza, dobra?

-Dobra… - chłopaki wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym Remus powróciłdo przerwanej rozmowy z Peterem.

-To ja już pójdę… - powiedziałam i skierowałam się w stronę drzwi.

Przejściezagrodził mi jednak James.

-Co ty kombinujesz? – zapytał z błyskiem w oku.

-Nic… - odparłam z uśmiechem.

-Akurat.

-Oj… Pogadamy później… Cześć – czym prędzej wymknęłam się z ich dormitorium.

Uśmiechnęłamsię do siebie. Miałam nadzieję, że przyjaciele pomogą mi połączyć Syriusza iDorcas.

 

            Po lekcjach powiadomiłam Ann i Katieo moich planach. Nie wtajemniczyłam ich jednak tak, jak Huncwotów. Wiedziałytylko o rozmowie. Mathias zabrał Dorcas, a Syriusz sam gdzieś poszedł. Niemusieliśmy się więc martwić, że nas przyłapią. Rozsiadłyśmy się wygodnie wdormitorium Huncwotów i czekałyśmy na jego właścicieli.

-A co wy tu robicie? – zapytał zaskoczony Remus wchodząc do pokoju.

-Czekamy na was – odparła Ann z uśmiechem.

-Mieliśmy porozmawiać… - dodałam.

-A my nawet nie wiemy o czym – mruknęła Katie z wyrzutem.

-To nam powiedziałaś, a im nie? – zapytał James uśmiechając się lekko.

-No wiesz, Lily!- Katie udała oburzenie.

Zaśmiałamsię tylko, mając nadzieję, że nie pomyślą sobie za dużo.

Rogaczusiadł przy mnie i posłał mi uśmiech.

-No to słuchamy… - ponagliła Ann.

-Więc… Chodzi o Dorcas i Syriusza – przerwałam czekając na ich reakcję.

Niktnic nie powiedział, więc kontynuowałam.

-Oni powinni być razem. Syriusz mówił, że chce… Dorcas tym bardziej. Zróbmy coś,bo oni chyba nie zamierzają…

Cisza.Po chwili byłam już wystarczająco zniecierpliwiona.

-Halo? Co o tym sądzicie?

-Nie – rzekła twardo Ann.

-Co? – wydawało mi się, że źle ją zrozumiałam.

-Nie. Nie będziemy w to ingerować.

Mojamina wyrażała wielkie zdumienie. O co jej chodziło? Nie chciała szczęściaDorcas…?

-Jeśli samo sobie tego nie wyjaśnią, to my nic nie zdziałamy. Jak ty byś sięczuła, gdyby ktoś cię do czegoś zmuszał?

-Ale zobacz, co się dzieje z Dor… Jest w strasznym stanie. Udaje, że jest okej,a tak naprawdę nie może tego wytrzymać.

Jamesi Remus przenosili tylko wzrok z jednej na drugą. Peter słuchał, ale wydawałsię być myślami w innym świecie.

-Lepiej się nie wtrącać… A poza tym… Albo nie, nie ważne – blondynka odwróciłagłowę.

-Jak zaczęłaś to skończ.

-Nieważne…

-Nie, powiedz.

-Po prostu… Czasem tak jest, że nawet najlepsze par się rozstają. I nic na tonie poradzisz. W ogóle nie wiem, co cię wzięło na ratowanie czyjś związków,podczas gdy sama brniesz w jakieś bagno.

Niewiedziałam co odpowiedzieć. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Dlaczegoto powiedziała? W jednej chwili przeszła mi chęć, jak to nazwała Makron,ratowania czyjś związków, a zamiast tego pojawiło się oburzenie.

-To moja sprawa, co robię z moim życiem - warknęłam.

-Świetnie, ale przy okazji ranisz innych.

Patrzyłyśmysobie prosto w oczy. Po paru sekundach zdałam sobie sprawę, że Ann nie żartujei naprawdę jest zła.   

-Nie wiesz, co powiedzieć? No cóż… Taka prawda. Sorry, ale nie będę ukrywaćtego, co o tym sądzę – to powiedziawszy, poderwała się z miejsca i szybko opuściładormitorium.

Patrzyłam,jak z trzaskiem zamykają się za nią drzwi. Byłam jeszcze w szoku i nie mogłampojąć, dlaczego tak wybuchła.

Remusnatychmiast pobiegł za nią. Katie spoglądała na mnie uważnie, podobnie jakJames. Peter chyba zapomniał już o całym zdarzeniu, bo bez słowa wyszedł.

-Idę do Andrewa – oznajmiła po chwili Katie nerwowym tonem.

Zostałamz Jamesem. Niepewnie na niego spojrzałam. Było mi strasznie głupio, że on ireszta słyszeli moją kłótnię z Ann. Zamyśliłam się. Wciąż starałam się pojąć, oco jej naprawdę chodziło.

Jamesusiadł obok i bez słowa objął mnie ramieniem. Mocno mnie przytulił. Nieprotestowałam…

-Pogodzicie się… Nie martw się – powiedział cicho.

-Już to widzę – mruknęłam odsunąwszy się od niego.

-Będzie dobrze… - uśmiechnął się delikatnie.

-Tylko nie mogę pojąć, dlaczego nie pasuje jej to, że chcę, aby oni się zeszli…

-Wiesz… Każdy ma swoje zdanie na ten temat… Można im pomóc, ale bez przesady.

-Czyli ty też uważasz, że niepotrzebnie się wtrącam?

-Nie, tego nie powiedziałem. Po prostu… No kurcze, też chcę, żeby byliszczęśliwi, ale wiem, że jak Syriusz sobie coś postanowi, to będzie się tegotrzymał. A stwierdził, że koniec z Dorcas… I wiesz… Nikt nie lubi być do czegośzmuszany.

Milczałam.Musiałam w głowie przetworzyć słowa Jamesa. Dopiero po chwili się odezwałam.

-Rozumiem chyba… Ale ja nie mogę patrzeć, jak Dorcas się męczy…

-Liluś… Czasem tak po prostu jest… I Nie da się nic z tym zrobić.

-Liluś?

Zaskoczyłmnie i to bardzo. Od dawna tak mnie nie nazywał…

Chłopakuśmiechnął się lekko.

-Chyba zapomniałaś, że masz takie zdrobnienie… Liluś…

Zaśmiałamsię. Faktycznie… Zapomniałam o nim. Mówili tak do mnie rodzice oraz Potter,kiedy za nim, delikatnie mówiąc, nie przepadałam.

-Ech… A ja myślałam, że już przestałeś mnie tak nazywać… - powiedziałam zudawanym smutkiem.

-A jednak nie – chłopak wyszczerzył zęby.

-Idę – szybko poderwałam się z łóżka.

-Zobaczymy się może później. Cześć.

-Dobrze… Na razie…

Pochwili już mnie nie było. Nie wróciłam do dormitorium. Wiedziałam, że jest tamAnn, z którą na kolejną konfrontację nie miałam ochoty. Jej słowa ponowniezagościły w mojej głowie. Ranię innych… Ciekawe kogo według niej? Czy ja jużnie mam prawa zaszaleć? Znają mnie jako wzorową uczennicę, prefekta… Już mamtego dosyć… Trzeba coś zmienić.

 

***

 

            Piątek nadszedł bardzo szybko. Wciągu tych paru dni nie odzywałam się z Ann. Żadna z nas nie zamierzaławyciągnąć ręki do zgody. Ja nie czułam takiej potrzeby. To znaczy… Nie chciałamsię z nią kłócić, ale uważałam, iż to ona powinna przeprosić. Dorcasniejednokrotnie pytała, co się stało, jednak nic nie mówiłam. Ann podobnie.Panowała między nami nieprzyjemna atmosfera, której powoli zaczynałam miećdość.

            Ten dzień oznaczał jedno – kolejnespotkanie z Charlesem. Nie denerwowałam się już tak bardzo. Cieszyłam się… Tak,to chyba było szczęście. I niepewność. Jednak miałam nadzieję, że się uda…

            Tym razem szykowałam się sama.Dziewczyny gdzieś poszły… No trudno. Ubrałam jeansy, ładny, czarny sweter, a nato zimową kurtkę. Przed szesnastą udałam się na umówione miejsce. Charles jużczekał. Uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył.

-Witaj…

Zauważyłam,że ma zwyczaj używać tego słowa na powitanie, co oczywiście mi nieprzeszkadzało.

-Dokąd pójdziemy? – zapytałam.

-Może najpierw spacer?

-Okej.

Ruszyliśmyprzed siebie. Z czasem rozmowa się rozkręcała. Opowiedział mi sporo o swojejrodzinie, szkole, zainteresowaniach. Nabrałam do niego jeszcze większejsympatii. W końcu dotarliśmy do tych kamieni, na których siedzieliśmy ostatnio.Cisza i my. Nie byłam jednak skrępowana. Czułam się po prostu dobrze.

Charlespo kilku minutach usiadł obok mnie. Niepewnie objął mnie w pasie, przy czymprzeszły mnie dreszcze. Spojrzałam na niego, w chwili, kiedy on zrobił to samo.Był bardzo blisko. Zbliżył twarz i pocałował mnie. Nie opierałam się. Francuzdobrze całował, jednak… Motyle nie latały w brzuchu. Mimo to nie przerywałampocałunku. W końcu oderwaliśmy się od siebie.

-Wreszcie udało mi się skraść ci pocałunek – powiedział uśmiechając się lekko.

Godzinępóźniej zmierzaliśmy w kierunku Zakazanego Lasu. Przez cały ten czas rozmawialiśmyco chwilę żartując. Nie było ani chwili milczenia.  Nie wiedziałam sama, co oznaczał tenpocałunek…

-Idziemy tam? – chłopak wskazał głową na Zakazany Las.

-Nie… Nie wolno tam wchodzić.

-Oj tam… To nic takiego. Chodź – złapał mnie za rękę i lekko pociągnął.

Ruszyłamwięc za nim, uprzednio uwalniając swoją dłoń. Bałam się tam iść. Bywałam coprawda w tym Lesie, jednak zawsze z Jamesem.

Szliśmyprosto, nie zbaczaliśmy z drogi. Bałam się coraz bardziej.

-Wracajmy. Nie chcę iść dalej – oznajmiłam zatrzymując się.

-Czemu?

-Nie chcę. Proszę, wracajmy już…

-Oj, Lily… Chodź.

-Nie – powiedziałam twardo.

-Ja wracam… Nie wiem jak ty – dodałam.

Chłopakmilczał. Kilkanaście sekund stałam i wpatrywałam się z niego z coraz większymniedowierzaniem. W końcu odwróciłam się i szybkim krokiem ruszyłam w drogępowrotną. Nie odwróciłam się ani razu. Nie słyszałam też, żeby coś krzyczałalbo biegł za mną.

Pochwili byłam już na błoniach. Oby nikt mnie nie widział… Udałam się szybko dodormitorium, w którym niestety nikogo nie było. Rzuciłam się na łóżko izaczęłam powoli analizować niedawna sytuację.

            Pozwolił, bym odeszła. Tak poprostu. Sam chciał iść w niebezpieczne miejsce. Gdy się sprzeciwiłam – niezrobiło to na nim żadnego wrażenia. Nie zależało mu na moim samopoczuciu.Przecież ja się bałam! Czy on tego nie widział? Co siedziało w jego głowie?Kilka łez spłynęło po moim policzku. „Olał mnie… Olał…” – takie myśli krążyły wmojej głowie. Co takiego źle zrobiłam? Dlaczego to się stało? Wnajczarniejszych przewidywaniach nie pomyślałabym, że mógłby mnie zostawić… Boto właśnie zrobił. I ten pocałunek… Po co to zrobił? Najpierw miło,sympatycznie, a za chwilę co? Zakazany Las? Po co chciał tam iść? Nie wiem, cozrobić… Nie mam pojęcia. Zachował się jak totalny idiota. A ja płakałam… Przezniego.

            Zamknęłam oczy i przez chwilęstarałam się zapomnieć o tym wydarzeniu. Świeże wspomnienia wciąż jednakwracały. Miałam już dosyć… Po niecałej godzinie rozmyślań i pytaniach bezodpowiedzi, udało mi się zasnąć.

 

***

 

Jejku,jak dla mnie to notka jest nieudana. Ostatnio dzieje się tak dużo w moim życiu,że nie nadążam… I chyba to mnie przerasta. Co sądzicie o tej notce? Jestem ciekawaWaszych opinii…:) Dziś mój blog ukazał się w Polecanych. :) Nawet nie wiecie,jak się ucieszyłam. Dla mnie to naprawdę dużo znaczy. Tak samo jak każdyszczery komentarz. ;) Nie wyobrażam sobie, co by to było, gdybym nie miała tegobloga… Ech, nie chcę o tym myśleć nawet. ;) Na razie piszę i nie zamierzamkończyć. :) Kocham Was! ;))

1 czerwca 2008

"Jak on się musiał czuć?"

            SyriuszBlack wracał z wieczornej przechadzki po zamku. Kiedyś często wychodził natakie wędrówki z Jamesem, jednak ostatnio dużo się zmieniło. Rogacz spędzałwięcej czasu z Lily. Łapa zastanawiał się, kiedy się pogodzą. W końcu to jużnie pierwsza ich kłótnia i na pewno nie ostatnia. Chciał, żeby jegoprzyjacielowi się poszczęściło. Może Evans w końcu się w nim zakocha… Syriuszodrzucił od siebie myśli o miłosnych perypetiach Pottera i w jego głowiepojawił się obraz uśmiechniętej Dorcas, którego natychmiast się pozbył.Przyśpieszył kroku i po chwili był już w swoim dormitorium.

            Remusa i Petera nie było, a Jamessiedział na sowim łóżku i patrzył na przyjaciela.

-Gdzie byłeś? – zapytał.

-Łaziłem po zamku – odparł Black i skierował się w stronę szafy.

Jamesmruknął coś niezrozumiałego.

-Rozmawiałem z Lily – powiedział niby od niechcenia Syriusz grzebiąc w szafie.

-Aha.

Łapaparsknął cicho śmiechem. Bawiła go ta udawana obojętność Jamesa.

-O co ty się na nią wściekasz? – Black postanowił kontynuować temat.

-O nic.

-Tak, a ja lubię Smarka.

-Po prostu wkurza mnie to, że jest taka łatwowierna! Ledwo zna tego Francuza asię z nim umawia. Z Alexem też ją ostrzegałem, a potem musieliśmy ją ratować.

Syriuszpatrzył na Rogacza z podniesionymi brwiami.

 - A może ty jesteś po prostu zazdrosny?

 Nie odpowiedział. Łapa poczuł satysfakcję, żerozgryzł kumpla.

-Weź z nią pogadaj… Jej chyba też jest smutno, że się pokłóciliście.

-Tak myślisz?

-Pewnie! Poza tym szkoda, żebyś przez zazdrość stracił tę waszą przyjaźń.

Potterprzypatrywał się mu przez chwile uważnie zastanawiając się na jego słowami.

-Od kiedy ty takie mądrości gadasz?

-Haha, czasem się zdarza.

Jamesuśmiechnął się lekko.

-To powinienem ją przeprosić? – spytał.

-Tak – Łapa pokiwał głową z powątpieniem.

Wiedział,że jest ekspertem od dziewczyn, ale żeby aż tak…?

-Tylko nie rób sobie nadziei, że Evans rzuci ci się na szyję – powiedziałszybko.

Jamesskrzywił się lekko, ale potem od razu zmienił temat.

-A co z Meadowes?

-A co ma być? Koniec.

-Tak po prostu?

-No… Raczej. Nie próbuj mnie przekonywać, że jest inaczej, bo Lily już to robiłai jej się nie udało.

-Jak chcesz… - mruknął po chwili Potter.

 

***

 

            Pokój Wspólny był pełen uczniów. Szelestprzewracanych kartek, chichot drugoklasistek siedzących niedaleko, rozmowyinnych uczniów – to wszystko nie pozwalało mi się skupić na wypracowaniu zobrony przed czarną magią. Siedziałam nad nim już ponad godzinę i chciałam jaknajszybciej skończyć. Gdyby nie wczorajsze wyjście z Charlesem już dawnomiałabym to za sobą. Ale oczywiście nie żałuje… Spotkanie było bardzo udane.Uśmiechnęłam się na wspomnienie o tym. W tym chłopaku było coś dziwnego. Coś comnie do niego ciągnęło…

-Nie przeszkadzam? – usłyszałam znajomy męski głos.

Podniosłamgłowę. To był James. Może… Może chce się pogodzić?

-Nie… - odparłam i uśmiechnęłam się lekko.

-Co słychać? – zapytał niepewnie.

-Wszystko dobrze.

Wduchu bawiła mnie ta sytuacja.

-To fajnie. A co robisz?

-Piszę wypracowanie.

-Aha – James opadł na miejsce obok mnie.

Spojrzałamna jego profil. Wciąż się uśmiechałam, mając nadzieję, że mnie przeprosi. Wkońcu sama zaczęłam ten temat.

-Czyżby pan Potter nie był już obrażony? – zapytałam z ironią.

Rogaczspojrzał na mnie i uśmiechnął się krzywo.

-Bardzo śmieszne.

Cisza.Cierpliwie czekałam aż chłopak coś powie…

-Bo tego… No… Eee… Chciałem cię przeprosić. Nie powinienem tak wybuchać… -powiedział nie patrząc na mnie.

-Fakt, nie powinieneś.

-Przepraszam… - podniósł wzrok.

Posłałammu uśmiech i delikatnie się do niego przytuliłam. Chłopak objął mnie mocniej apo moim ciele przeszły dreszcze… Brakowało mi go.

Pochwili odsunęłam się od niego.

-Muszę to napisać… - powiedziałam.

-Okej. To ja sobie posiedzę z tobą.

Zaśmiałamsię, po czym powróciłam do zadania domowego.

-A jak było z Charlesem? – zapytał nagle Potter.

Zastanowiłamsię, co powiedzieć.

-Fajnie. A dlaczego pytasz?

-Tak z ciekawości…

Spojrzałamna niego podejrzliwie, ale nic nie mówiłam.

Drzwiprowadzące do pokoju Francuzów otworzyły się i wyszedł przez nie Charles zAndrewem. Zauważyli mnie i podeszli.

-Cześć, Lily, nie wiesz gdzie jest Katie? – zapytał Andrew.

-Nie wiem… Może na błoniach? Albo w bibliotece?

-Okej, poszukam jej…

Charlesstał obok niego i uśmiechał się do mnie. W jego oczach pojawiły się wesołebłyski. Patrzyliśmy sobie w oczy przez długą chwilę, do czasu, kiedy nieusłyszeliśmy głosu Andrewa.

-Na nas już czas. Chodź…

Właścicielpięknych czarnych oczu spojrzał na niego z lekką złością, po czym powiedział wmoją stornę:

-To do zobaczenia…

Odeszli.Wciąż się uśmiechałam. James nie wyglądał na zadowolonego. Powróciłam jednak dopisania.

 

            Późnym popołudniem siedziałam razemz Ann w dormitorium. Blondynka zawzięcie pisała list, a ja leżałam na łóżkuprzyglądając się jej.

-Skończyłam – oświadczyła po kilkunastu minutach.

-To fajnie – mruknęłam.

-Jeszcze tylko do sowiarni i mam wolne… A nie opowiedziałaś jeszcze, jak byłowczoraj z Charlesem… - powiedziała.

-Naprawdę fajnie… Ale szczegóły może wieczorem, co? Bo nie ma Katie i Dorcas…

-Okej, ja też powinnam iść… To zobaczymy się później.

Pokiwałamgłową, dając znak, że zrozumiałam.

Chwilępóźniej byłam już sama w dormitorium. Nie trwało to jednak długo, gdyż pojawiłasię tam Dorcas. Spojrzałam na nią i w jej oczach zobaczyłam łzy.

-Co się stało? – spytałam od razu.

-Syriusz – odparła krótko i podeszła do okna.

Niewiedziałam za bardzo, co w tej sytuacji powiedzieć. Po krótkiej chwiliCzarnowłosa odwróciła się, a na jej policzkach widniały ślady łez.

-Dlaczego on taki jest? Dlaczego to wszystko tak się potoczyło? Boże, jaka jabyłam głupia! Chciałam, żeby się o mnie starał i zaczęłam kręcić z innym!Czujesz to? Jak on się musiał czuć? – mówiła podniesionym tonem.

-Dorcas… - dziewczyna jednak przerwała mi.

-To wszystko moja wina! Zachowałam się jak rozkapryszona księżniczka! Przecieżmnie przeprosił… A ja mu kazałam czekać. Chciałam, żeby za mną latał, żebywalczył… I co? Nic dobrego z tego nie wyszło!

Zerwałamsię z łóżka i podbiegłam do niej.

-Lily… Ja tak bardzo chcę z nim być… - załkała.

Bezsłowa przytuliłam ją. Zrobiło mi się strasznie przykro. Chciałam, żeby byłaszczęśliwa… Ona i Syriusz. Oboje przecież za sobą szaleją…

-Co się stało? – zapytałam spokojnie, kiedy dziewczyna zaczęła się uspokajać.

-Szłam z Mathiasem… A on… Flirtował z jakąś dziewczyną… Jak to zobaczyłam… To…Dotarło do mnie, że to koniec… Koniec…

-Dorcas, nie płacz… Może nie wszystko skończone…? Może jednak coś się wydarzy?

Pokręciłagłową.

-Nie… On nie jest taki. Zapomniał o mnie, a jeśli jeszcze nie to z pewnościąwkrótce zajmie się inną dziewczyną…

-A może powinnaś z nim porozmawiać? Powiedzieć mu szczerze to co czujesz…

-Nie! Nie odważyłabym się… To nic by nie dało… Chciałam, żeby się starał… Takjak James o ciebie… Boże, Lily, ja ty masz szczęście! Takiego Jamesa pragniekażda dziewczyna!

-To sobie go weź – mruknęłam, po czym dodałam:

-Każda, ale nie ja. Nie chcę z nim być… Ile razy mam to powtarzać? Lepiejpomyślmy, co zrobić, abyś ty i Syriusz znowu byli razem…

-Nic się nie da zrobić. Muszę zapomnieć. A najgorsze jest to, że wykorzystujęMathiasa… Już mam tego dosyć…

-W końcu będzie lepiej… Zobaczysz…

-Tak… Jasne… A tobie mówię, daj szansę Jamesowi, bo kiedyś może być za późno ibędziesz żałować – to powiedziawszy otarła łzy i weszła do łazienki.

Niebędzie za późno… Nigdy. Nie będę z Jamesem, o nie!

Muszęcoś zrobić, żeby Dorcas i Syriusz znów byli razem… Tylko czy Black jeszcze tegochce? On chyba mówił serio, że daje sobie z nią spokój… Dlaczego oni tacy są?Tak po prostu zapominają... A zanim dziewczynom przejdzie to uczucie mija sporoczasu… Niesprawiedliwość.

            Dorcas długo nie wychodziła złazienki. Uznałam, że chce pobyć sama. Czasem jest to bardzo potrzebne…Usłyszałam pukanie do drzwi. Nie byli to Huncwoci, gdyż oni pukają i od razuwchodzą. Dziewczyny też nie… Więc kto to?

-Proszę!

Wmoim dormitorium pojawił się Charles. Zaskoczył mnie trochę, nie zaprzeczę.

-Witaj, piękna – przywitał mnie z uśmiechem.

-Cześć… - odparłam wciąż lekko zdziwiona.

-Jesteś sama?

-Nie, Dorcas jest w łazience.

Możemi się wydawało, ale na jego twarz pojawił się wyraz zawodu.

-Pewnie jesteś zajęta? – raczej stwierdził, niż zapytał.

-Trochę… - była to prawda, ponieważ musiałam jeszcze chociaż zacząćtransmutację, bo jutro czekały mnie inne wypracowania.

-To już ci nie przeszkadzam. Chciałem tylko spytać, co robisz w piątekwieczorem…

-Nie mam jeszcze planów… - wyznałam.

-To może się spotkamy? Powtórka z wczoraj? Bo w przyszłym tygodniu jużwyjeżdżamy…

Faktycznie…Jeszcze tylko kilka dni… Szkoda, że tak krótko…

-Dobrze, możemy – uśmiechnęłam się.

-Bądź o szesnastej tam gdzie ostatnio.

-Okej.

Chłopakprzybliżył się do mnie i delikatnie musnął mój policzek. Posłał mi jeden zeswoich ślicznych uśmiechów i szepnął:

-Nie mogę się już doczekać…

Pochwili już go nie było. Uśmiech wciąż gościł na mojej twarzy. W co ja siępakowałam? Jakiś chory romans… Ale jest miło. I to bardzo. Więc czemu by nie?Potem bym żałowała, że nie spróbowałam…

 

***

 

Jakimścudem udało mi się napisać tę notkę. Wiem, ze jest krótka, a to dlatego, że wten weekend mam strasznie mało czasu… Chyba rozumiecie – szkoła. Ostatniekartkówki, sprawdziany, zadania… Zwariować idzie… Następna notka będzie jużlepsza i dłuższa. :) Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka! ;)