25 listopada 2007

Przedświąteczna gorączka

            Powolizbliżało się Boże Narodzenie. W Hogwarcie zapanowała iście przyjazna iświąteczna atmosfera. W Wielkiej Sali stała olbrzymia, przyozdobiona bombkami,łańcuchami i świecidełkami choinka. Na dworze codziennie można było zobaczyćprzepiękny biały puch spadający z nieba. Widok jak z bajki… Jezioro zaczynało jużprzymarzać i niektórzy uczniowie wykorzystali je jako lodowisko. Oczywiścieprzeważnie kończyło się to szlabanem od McGonagall. Huncwoci prawie całkowiciezaprzestali robienia swoich kawałów, jednak słyszałam, że planują coś wielkiegona Sylwestra. Mam nadzieję, że nie będzie to nic strasznego. Nie chciałabym,żeby dostali karę. Ostatnio dużo się zmieniło…

            Z Jamesem dogaduję się bardzodobrze. Chłopak przez ostatni czas zmądrzał i wydoroślał. Mogę z nimporozmawiać bez obawy, że zacznie mnie podrywać. Czuję się przy nim bezpieczna…Rogacz wie, jak powinien się zachować w danej sytuacji. Nie wiem, co mu sięstało, może wreszcie uczucie, które podobno żywi do mnie, mu przeszło. W każdymbądź razie jesteśmy przyjaciółmi i  mamnadzieję, że tak już pozostanie.

            U Dorcas i Syriusza wszystko sięuspokoiło. Black wziął ją na rozmowę, wyjaśnili sobie pewne sprawy i wrezultacie są kolegami. No cóż, myślałam, że inaczej to się skończy, ale skorotak chcieli… Teraz zachowują się normalnie, rozmawiają, żartują… Ale kto wie,może jeszcze kiedyś się zejdą?

            Jeśli chodzi o Justina to widziałamsię z nim jeszcze kilka razy, ale nie rozmawialiśmy zbyt długo. Jakoś nieżałuję. Traktowałam go jak kolegę.

            Huncowci mieli załatwić spotkanie zKatie. I załatwili. A raczej próbowali załatwić. Ich pomysł był bardzoniedopracowany. Syriusz i Peter mieli wybawić profesor McGonagall z gabinetu, areszta miała za pomocą jej kominka dostać się do Beauxbatons. Ja i dziewczynynie narzekałyśmy, dobrze, że chłopaki w ogóle nam pomagali. Efekt był łatwy doprzewidzenia. Profesor McGonagall wyszła z gabinetu i wróciła w chwili, kiedyJames jako pierwszy wchodził do kominka. Powodem jej szybkiego powrotu byłPeter, który nie zrobił dobrze tego, co miał zrobić. Gryffindor straciłtrzydzieści punktów. Dobrze, że nie wysłała żadnego listu do rodziców… I jak narazie, spotkanie z Katie będzie bardzo trudne.

            Wracając do tematu Świąt, bardzodużo osób wyjeżdża na ten czas do domu. Z Gryffindoru zostaję tylko ja, James iSyriusz oraz jeden pierwszak, troje czwartoklasistów i Justin. Chciałam teżwracać do domu, jednak rodzice wyjeżdżają do mojej ciotki, której wprost nieznoszę. James zostaje z podobnych powodów, a Syriusz, wiadomo, rodzina. Mamnadzieję, że po kilkunastu dniach z tymi wariatami będę jeszcze żyła.

            W ostatni przed przerwą świątecznąweekend pozwolono nam zrobić zakupy w Hogsmeade. Po prawie całym dniu spędzonymw wiosce czarodziejów miałam prezenty dla wszystkich. Bardzo chciałam, aby imsię spodobały. Już nie mogłam się doczekać Świąt… To taki wspaniały okresczasu.

            W przeddzień wyjazdu w moimdormitorium panował istny chaos. Po całym pokoju latały ubrania i kosmetyki.Ann i Dorcas w trakcie pakowania – to normalne. Nie chciałam im przeszkadzać,bo spowodowałoby to jeszcze większe zamieszanie. Leżałam spokojnie na łóżku iwszystkiemu się przyglądałam. Nagle do dormitorium wpadł James i zawołał:

-Jest Lily?! – obrzucił wzrokiem dormitorium i natychmiast do mnie podbiegł.

-Co się stało?

-Chodź szybko, potrzebuje cię – powiedział przejęty.

Pochwili James doprowadził mnie do korytarza pełnego niebieskiego płynu, któryszybko powiększał swoją powierzchnię. Obok tego dziwnego zjawiska stała resztaHuncwotów.

-Może mi ktoś powiedzieć, co znowu zbroiliście?

-Eee… No bo… Chcieliśmy przetestować nasz pomysł na Sylwestra i się trochęwymknęło to spod kontroli. Sama widzisz. Nawet Remus nie wie, co zrobić. A tyjesteś genialna we wszystkim i na pewno nam pomożesz… Prawda? – James ładniesię uśmiechnął.

Patrzyłamna niego podejrzanie.

-Nie czaruj mi tutaj. Co to jest? – wskazałam na niebieski płyn.

-Nie pytaj… Mogłabyś nam pomóc to oczyścić?

-A jakim cudem? Jak nie wiem, co to jest?

-Powiedzmy, że eliksir. To jak?

-Spróbuję…

Wyjęłamróżdżkę i rzuciłam zaklęcie, o którym czytałam w jednej z książek. Nie byłampewna, co do jego efektu, ale cóż…

Całaniebieska ciecz zamieniła się w wodę. Remus szybko zareagował i rzucił ZaklęciePary, co sprawiło, że cała woda wyparowała.

-Lily, jesteś cudowna! – zawołał James i mnie przytulił.

Remusdelikatnie odchrząknął.

-Ty też – powiedział na odczepnego.

-Dobra, udało się, a teraz chodźcie stąd bo zaraz McGonagall się tu zjawi –rzekł Syriusz.

Szybkimkrokiem skierowaliśmy się do Pokoju Wspólnego. Tam zostałam sama z Jamesem, boreszta poszła się pakować, a Syriusz chciał im poprzeszkadzać.

-Nie szkoda ci tego niebieskiego czegoś?

-Trochę… Ale nie chciałbym dostać szlabanu na Święta… Jakoś przeżyję.  

-To dobrze. A powiesz mi, co to było?

-Nie mogę. Ale obiecuję, że kiedyś się dowiesz.

-No dobrze. Trzymam cię za słowo!

Przezchwilę milczeliśmy.

-Mam nadzieję, że podczas Świąt nie wysadzicie Hogwartu…

-Nie, pewnie, że nie. Poczekamy z tym aż wszyscy wrócą, będzie większy szum.

Spojrzałamna niego z przerażeniem.

-Żartuję! Spokojnie! Nie możemy wysadzić Hogwartu, bo nie byłoby potem gdzierobić kawałów.

-Hehe. A właśnie, ostatnio z tym przystopowaliście…

-Fakt. Są ważniejsze sprawy niż dziecinne wygłupy, ale raz na jakiś czas niezaszkodzi – puścił mi oko.

-Cieszę się, że teraz tak do tego podchodzisz. A teraz ja już pójdę, muszęzobaczyć, jak tam pakowanie u dziewczyn.

-Dobra. To cześć…

Wróciłamdo dormitorium. Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiłam. Dziewczyny nawet niezauważyły, że mnie nie było. Usiadłam na łóżku i zaczęłam rozmyślać onadchodzących Świętach…

 

***

 

Uff,jest notka. Nie jest dobra. Pewnie zauważyliście, że ostatnie notki bardzoodbiegają jakością i treścią od poprzednich…Nie wiem, dlaczego tak jest. Możestraciłam chęci i wenę? Ech… Postaram się jeszcze pisać. Bo uwielbiam to robić.W następnej notce będzie już więcej akcji i chyba będzie ciekawsza ;) Pozdro!

11 listopada 2007

"Szanse są zawsze, trzeba je tylko umieć wykorzystać"

          Wkrótcepotem odbył się mecz quidditcha Slytherin vs Ravenclaw. Zgodnie z naszymioczekiwaniami wygrali Krukoni. Mieszkańcy Domu Węża bardzo się zezłościli i pomeczu obrzucali wielu uczniów niemiłymi komentarzami. James i Syriusz od razuzaczęli liczyć, ile punktów muszę zdobyć, alby wygrać Puchar Domów. Ja zabardzo nie wiedziałam, o co im chodzi. No cóż, jestem pewna, że zrobiąwszystko, co w ich mocy, aby zwyciężyć.

            W ciągu tych kilku dni trochę sięzmieniło. James jakby przystopował… Nie robił już żadnych głupich akcji, jak naprzykład przytulanie mnie. Znowu było całkiem miło. Syriusz i Dorcas nadaltrzymali się na dystans. Mam nadzieję, że w końcu ponownie się zejdą, bo Dorcasnie jest do końca sobą bez niego.

            Ostatnio coraz częściejzastanawiałam się nad prawdziwą miłością. Czy ona naprawdę istnieje? A może towymysł pisarzy i scenarzystów? Bo tak naprawdę rzadko kiedy zdarza się znaleźćtę drugą połówkę… Można się zauroczyć, nie spać przez kogoś, jednak potem,kiedy się tę osobę już lepiej poznaje, widzi się jej wady, zachwyt mija izmienia się w rutynę, lub po prostu się kończy. Każdy marzy o swoim ideale,jednak potem przychodzi co do czego i ideał zmienia się. Nie wiem, czy jest wogóle sens wierzyć w to wszystko.

            Pisałam właśnie wypracowanie nazaklęcia. Wraz ze mną w dormitorium były jeszcze moje przyjaciółki. Pozaskrzypieniem pióra co pewien czas cisza przerywana była różnymi pytaniamiodnoszącymi się do zadania. Nagle, ni z tego, ni z owego Ann wyskoczyła zdziwnym pytaniem…

-Lily, a co tam u Jamesa?

-Idź go o to zapytać. Czemu zadałaś takie pytanie?

-Oj, jesteś przewrażliwiona. Pytam bo ostatnio jakoś nie ma wojny…

-Ech… No może trochę jestem, ale zobacz, on się ostatnio stara i się boję, żeznowu zrobi coś głupiego.

-Nie… Nie zrobi… Przyznam ci się do czegoś… Ja i Dorcas byłyśmy u niego… I…Gadałyśmy z nim o tobie. Nie wściekaj się!

Mojamina nie wskazywała nic dobrego.

-Super. Po prostu super – mruknęłam.

-Oj, nie wiesz jeszcze wszystkiego. Powiedziałyśmy mu, że powinien naprawdęprzystopować, dać ci czas i na razie być dobrym kolegą.

-A on?

-Wiesz, zachwycony nie był, ale… No chyba nie ma innego wyjścia. Zależy mu natobie, ale wie, że nie może być zbyt nachalny.

Chwilaciszy.

-I dobrze.

-Tylko tyle?

-A co więcej? Traktuję go jak kolegę i niech tak zostanie.

-No dobrze, ale wiesz, bądź miła i w ogóle taka… No wiesz.

-Wiem, postaram się… A chyba wam czegoś nie mówiłam…

-Czego?

-Poznałam kogoś.

-Wow, kogo?

-Justin. Jest z siódmego roku. Z Gryffindoru, ale jakoś wcześniej go niewidziałam…

-Masz jakieś nadzieje?

-Hmm… Nie. Jakoś tak… Nic szczególnego.

-To dobrze. A ty Dorcas co myślisz?

-Ja? Eee… No to dobrze… - wydukała.

-Co ci jest? Jakaś nieobecna jesteś… - powiedziałam.

-A nic… Myślę o Syriuszu…

-I…? Do czegoś doszłaś?

-Sama nie wiem…

-A nie żałujesz, że z nim zerwałaś?

-Nie wiem. Czasami tak, ale lepiej, że się rozstaliśmy…

-No jak sądzisz. Jemu wciąż na tobie zależy – powiedziałam.

-Być może, ale chcę poczekać.

 

*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*

 

Nazajutrz prawie bym się spóźniła na śniadania.Dziewczyny mnie nie obudziły, sama nie wiem, czemu. Najszybciej jak mogłam sięuszykowałam i pobiegłam do Wielkiej Sali. Po drodze ktoś mnie jednak zatrzymał.

-Lily, czekaj! – usłyszałam za sobą.

Odwróciłamsię i ujrzałam Syriusza.

-Co się tak śpieszysz? – zapytał.

-Jestem prawie spóźniona na śniadanie.

-Tak samo jak ja. To chodźmy razem.

-Spoko… Syriusz… Mogę cię o coś zapytać?

-Mów.

-Żałujesz tego, że się rozstaliście z Dorcas?

Chłopakprzez chwilę zastanawiał się, co powiedzieć.

-Chyba tak… Wiesz, Dorcas to świetna dziewczyna. Ale skoro ona nie chce, to niebędę zmuszał.

-No tak, ale… Możesz popróbować – puściłam mu oko.

-Tak myślisz? – uśmiechnął się.

-Pewnie.

-To dobrze. A co z Jamesem?

-Nic, a co ma być? – mój ton uległ zmianie.

-Nie oburzaj się tak od razu. Chciałem ci tylko zasugerować, że może mogłabyś mudać szansę…

-Szansę? Taa… Jasne.

-No co?

-Oj… Na razie jest dobrze, zobaczymy co później.

-Czyli są jakieś szanse?

-Szanse zawsze są, trzeba je tylko umieć wykorzystać.

-No tak…

Doszliśmyakurat do Wielkiej Sali i na tym rozmowa się skończyła.

 

***

 

Notkakrótsza niż zwykle i nie wnosi nic nowego, a to dlatego, że nie za bardzo mamdziś czas i tylko tyle napisałam. Poza tym z weną też nie najlepiej, ale sięstaram. :) Nie wiem, kiedy pojawi się następna notka, postaram się, żeby byłaza tydzień, ale nie obiecuję. Pozdro! ;)

4 listopada 2007

„Łamiesz zasady umowy…”

Od zawarcia umowy z Huncwotami minęło już kilkadni. Chłopaki zachowywali się całkiem dobrze, widać było, że się starają. Jamesczęsto mi pomagał, nawet kiedy tego nie potrzebowałam. Między Dorcas iSyriuszem dało się zauważyć pewne napięcie. Meadowes o wszystkim namopowiedziała. Nie jestem pewna, czy zrobiła dobrze. Przecież sprawa sięwyjaśniła… Wiedziała, że Syriusz tylko udawał. Być może naprawdę straciła doniego zaufanie. No cóż, jej wola.

            Listopad nastał już w pełni. Na drzewachpozostały resztki żółtych i zaschniętych liści, często wiał zimny wiatr, przezktóry traciło się ochotę na jakiekolwiek spacery. Nauki było dość sporo, niemieliśmy więc zbyt dużo czasu na rozrywkę. Za kilkanaście dni Slytherin gra zRavenclawem w quidditcha. Wszyscy, oprócz mieszkańców Domu Węża, kibicująKrukonom.

            Pewnej soboty, kiedy wreszcie byłotrochę wolnego czasu, postanowiłam z dziewczynami urządzić sobie taki dzieńzwierzeń. Kiedy wszystko było już gotowe, coś nam przerwało. Tym czymś okazalisię Huncowci.

-Mam pewną propozycję – zaczął Syriusz bez żadnego przywitania.

Wszystkietrzy spojrzałyśmy na niego ze złością.

-Moglibyście pukać… - mruknęłam.

-Wpadłem na pomysł grę w butelkę. Co wy na to? – Black udał, że mnie w ogóle niesłyszał.

-Genialne, powinni ci za to dać nagrodę Nobla… A teraz możecie iść.

-Jaką nagrodę?

-Oj, nie ważne. Do widzenia.

-Ej nie, czekaj! Ja mówię serio.

-Ja jestem na nie – powiedziałam.

-Dla mnie może być – rzekła Ann.

-Ja w zasadzie też się zgadzam… - dodała Dorcas.

-A co z naszymi planami? – spytałam lekko oburzona.

-Możemy to przełożyć… - stwierdziła Ann i pokazała mi dyskretnie Dorcas iSyriusza.

Wiedziałam,o co jej chodziło. Oboje patrzyli sobie w oczy… Ich naprawdę do siebie ciągnie…

-Ech, no dobra.

Zgodziłamsię, mimo że nie wiedziałam już najmniejszego sensu w tej grze…

-Ale nie na całowanie – dodałam szybko.

-Spoko, nawet o tym nie pomyśleliśmy. Gramy na same pytania – odparł James zuśmiechem.

Posłałammu karcące spojrzenie.

-Peter nie przyjdzie, woli spanie – poinformował nas Remus i wyjął fałszoskop zkieszeni.  

Szczerzemówiąc nawet mnie to trochę ucieszyło.

Usiedliśmyw kołku na podłodze. Potter postarał się o miejsce obok mnie.

-To kto zaczyna? – zapytałam.

-Ja mogę – odparł szybko Syriusz, wyprzedzając otwierającego usta Jamesa.

Onicoś planują… Przecież ot tak sobie nie chcieliby w to grać…

Wypadłona Ann. Black chyba się trochę zawiódł…

-No więc… Y…

Chybaza bardzo nie wiedział, o co zapytać.

-No mów – ponagliła go Ann.

-Co cię pociąga w facetach? – zapytał z taką miną, że automatycznie chciało sięśmiać.

Annpopatrzyła na niego ze zdumieniem i po krótkim zastanowieniu odparła:

-Inteligencja, poczucie humoru, szczerość…

-A wygląd? – dopytywał się Syriusz.

-A to już drugie pytanie. Teraz ja.

Butelkawskazała jej chłopaka.

-Hmmm… Kochasz mnie? – spytała i uśmiechnęła się zawadiacko.

-Oczywiście – powiedział Remus i przytulił ją.

Przynajmniejoni są razem szczęśliwi…

Lunatykzakręcił butelką i wypadło na Rogacza.

Tagra nagle wydała mi się bardzo głupia.

-O co by tu zapytać… Chyba wszystko wiem… Dobra, odpuszczam sobie.

-Taknie można! – zaprotestowałam.

-Można – Remus pokazał mi język.

Butelkaw rękach Jamesa. Oby tylko nie ja…

Nieno, wiedziałam! To jakiś pech!

-Lily… Lubisz mnie?

OMatko, jakie pytanie…

-Y… No… Chyba tak.

Ucieszyłsię, widać to było po jego twarzy. Powiedziałam prawdę… Chociaż… Nie no, lubięgo. Potrafi nieźle wkurzyć, ale bez niego nie byłoby tak samo.

Padłoteraz na Blacka.

-Dlaczego zgodziłeś się wtedy na ten głupi plan Jamesa?

Chłopakzrobił wielkie oczy. Znowu nie wiedział, co powiedzieć. Wymienił szybkiespojrzenie z Rogaczem.

-Bo… Jamesowi bardzo na tym zależało.

Spojrzałamuważnie na Pottera. Jego wyraz twarzy nic nie wskazywał.

Gratoczyła się dalej. Butelka wylosowała Dorcas. Na jej policzkach pojawiły sięnikłe odcienie czerwieni…

-Powiedz mi… Czy jest jeszcze jakaś szansa dla nas?

Ech,w Dorcas pewnie teraz toczy się wewnętrzna bitwa. Współczuje jej…

-Nie wiem. To zależy od ciebie – rzekła.
Fałszoskop nie piszczał…

Meadowesi Black patrzyli sobie długo w oczy. Szkoda, że tak to się potoczyło…

Graliśmyw butelkę jeszcze chwilę, a potem wszyscy się rozeszli. Remus i Ann udali sięna spacer na błonia. Nie obchodziło ich to, ze jest strasznie zimno. Dorcaszostawiła nas i udała się do biblioteki, Syriusz gdzieś wybył. A James… On,jako jedyny wyjątek, musiał zostać.

-Mam jedno pytanie… Naprawdę mnie lubisz? – zaczął.

Wywróciłamoczami.

-A słyszałeś, że fałszoskop piszczał?

-Nie. Ale no naprawdę?

Jakdziecko…

-Ech… Tak.

-Serio?

-Nie.

-Czemu?

-Oj, przestań!

-Co mam przestać?

-Zachowywać się jak dziecko i zadawać głupie pytania.

-Ale lubisz mnie?

-Wrr… Tak, lubię cię. Zadowolony?

-Tak.

Podeszłamdo okna. Zauważyła dwoje ludzi spacerujących po błoniach. Pewnie Ann i Remus…

Naglepoczułam, jak ktoś obejmuje mnie w pasie. Nie musiałam nawet pytać, kto to był.

-Mówiłem ci już, jaka jesteś piękna? – szepnął mi Potter do ucha.

-Puść – wyrwałam się mu.

-Właśnie łamiesz zasady umowy.

-Oj, Lily… Przecież wiesz, co czuję…

-Proszę, przestań – mówiłam spokojnie.

-Zaproponowałeś koleżeństwo, zgodziłam się. Nic więcej, James. Pilnuj się, okej?

-Ale…

-Nie ma żadnego „ale”. Zapomnij o mnie i tyle.

-Jeszcze zmienisz zdanie…

-Wątpię. A teraz mógłbyś wyjść? Chciałabym zostać sama.

-Jasne… Cześć.

Westchnęłamgłęboko. Dlaczego on taki jest? Czy nigdy nie da sobie spokoju? Przecież możemyteraz żyć w zgodzie… Jak koledzy. Nie chcę, żeby on coś popsuł. Ech… Wszystkozależy od niego.

            Niedługo Ann ma urodziny… Trzebanamówić Huncwotów, żeby przyszykowali jakieś przyjęcia. Dawno Gryfoni nie mielizabawy. I jeszcze to spotkanie z Katie… Założę się, że chłopaki się nawet za tonie wzięli.

            Skoro z naszego dnia zwierzeń nici,postanowiłam napisać zaległe wypracowanie z zielarstwa. Udałam się do PokojuWspólnego. Nikogo z moich znajomych tam nie było. Usiadłam przy jednym zestolików i zaczęłam pisać…

-Przepraszam, masz może pożyczyć pióro? – usłyszałam po pewnym czasie.

Pytaniazadał pewnie przystojny chłopak. Bardzo ładnie się uśmiechał, że aż nie sposóbbyło odmówić.

-Jasne, trzymaj – również się uśmiechnęłam.

-Dzięki. A tak w ogóle to jestem Justin. A ty?

-Lily, miło mi.

-Mi też. Jeszcze raz dzięki! – Gryfon wrócił do swojego stolika.

Hmmm…Całkiem fajny. Wydaje się miły. Brunet z ciemną karnacją… Lily, stop, niezapędzaj się.

Wróciłamdo pisania. Po kilkunastu minutach znowu usłyszałam ten głos nad sobą.

-Oddaję pióro – powiedział Justin.

-Spoko.

-Co piszesz? – zapytał.

-Wypracowanie na zielarstwo… Już mam dosyć… Jeszcze parę linijek, a jakompletnie nie wiem, co napisać.

-Pokaż – chłopak przyjrzał się temu, co napisałam.

-Dopisz jeszcze jakie skutki oboczne powoduje wywar z tej rośliny. ProfesorMcBurny będzie zadowolona.

-Skąd wiesz?

-Rok temu miałem to samo wypracowanie – uśmiechnął się.

-A… Dzięki za pomoc.

-Zawsze do usług. Musze już iść. Do zobaczenia!

-Cześć…

Nocóż… Fajny jest. Ale nic poza tym.

Dopisałamszybo, to co kazał mi Justin i wróciłam do dormitorium. Tam pogrążyłam się wlekturze pewnej książki przygodowej. Tak zleciała  mi jakaś godzina, potem przyszła Dorcas ipogrążyłyśmy się w rozmowie…

 

***

 

No,czekam na opinie! Ja sama nie wiem, co sądzić o tej notce. Następna raczej zatydzień w niedzielę. :) Pozdro!