18 stycznia 2010

Decydująca rozmowa

                 Wraz z początkiem czerwca nastał czas egzaminów. Do testów zawsze podchodziłam poważnie i tym razem także starałam się wypaść jak najlepiej. Liczne godziny nauki wynagradzała mi później satysfakcja, że mogłam powiedzieć po teście, że dobrze mi poszło. W połowie miesiąca prawie wszystko zostało już napisane, czekała nas już tylko historia magii, a później kilka dni i powrót do domu.
            Dzień przed ostatnim egzaminem postanowiłam pójść do biblioteki, żeby powtórzyć jeszcze pewne informacje, które do tej pory zdążyłam zdobyć. Historia magii nie była aż tak ważna, ale skoro mogłam wypaść lepiej, dlaczego by nie wykorzystać szansy?
            Wyszłam z Pokoju Wspólnego, kierując się w stronę biblioteki. W ostatnim czasie spędziłam tam sporo czasu i zdążyłam się już zadomowić. Wychodząc zza rogu, dostrzegłam dwie postacie pochylające się nad czymś po drugiej stronie korytarza. Podeszłam nieco bliżej i zdałam sobie sprawę, że to po prostu James i Syriusz ze swoją Mapą Huncwotów. Porozmawiałabym z nimi chwilę, gdyby nie to, że znajdowałam się naprzeciwko drzwi do hogwarckiego księgozbioru, a wiedziałam, że oni mogli mnie zatrzymać na dłużej. James mnie jednak zauważył i szeroko się uśmiechnął. Przez ten uśmiech przekazywał tyle pozytywnych emocji, że aż się zatrzymałam, po czym odmachałam i czym prędzej weszłam do biblioteki, aby przypadkiem Huncwoci nie zdążyli mnie zagadać.
            Poszukałam kilku interesujących mnie książek i usiadłam przy jednym ze stolików, by w spokoju poczytać. Na zewnątrz było jeszcze jasno, dochodziła czwarta po południu i na błoniach odpoczywało wielu uczniów, którzy woleli spędzić wolny czas na zewnątrz.
            Nie mogłam się jednak skupić. Okno było otwarte i docierały do mnie niewyraźne głosy z dworu. Na dodatek co chwilę stawał mi przed oczami uśmiech Jamesa i wciąż o tym myślałam. Pamiętałam ten moment bardzo wyraźnie, sama nie wiem, dlaczego. I wiedziałam, że tak łatwo nie pozbędę się tego obrazu z głowy.
            Ze złością zatrzasnęłam książkę i spojrzałam na wiszący na ścianie zegar. Za piętnaście piąta. Westchnęłam zrezygnowana i stwierdziłam, że lepiej będzie wrócić do Pokoju Wspólnego, bo tu tylko traciłam czas. I tak nie pamiętałam nic z tego, co przeczytałam.
            Nagle w pomieszczeniu zrobiło się głośniej. Zobaczyłam profesor McGonagall i panią Pince, które rozmawiały podniesionym tonem. Potem dostrzegłam coś jeszcze. Dział Ksiąg Zakazanych był otwarty. Opiekunka Gryffindoru i bibliotekarka, zbyt przejęte inną sprawą, nie zauważyły tego i szybkim krokiem wyszły z pomieszczenia.
            Jeszcze niedawno szukałam sposobu, jak się tam dostać. Wtedy chciałam znaleźć jakąś księgę, w której byłaby chociaż mała wzmianka o tym tajemniczym miejscu w Zakazanym Lesie. A teraz miałam ku temu okazję.
            Niewiele myśląc wślizgnęłam się do tego zakazanego pomieszczenia i zaczęłam szukać właściwej półki. Nie było to łatwe. Księgi sięgały sufitu, a idąc między nimi miałam wrażenie, że otacza mnie jakaś dziwna i nieprzyjemna moc. Serce biło mi jak szalone i zaczynałam żałować, że nie przemyślałam dobrze tej decyzji, tylko dałam się ponieść impulsowi. Zresztą, po co miałam cokolwiek sprawdzać? Przecież on by mnie nie okłamał, prawda?
            Co ja wyprawiam, pytałam samą siebie. Mimo to wciąż uporczywie szukałam, aż w końcu znalazłam coś, co wydawało się odpowiednie. „Sekrety Hogwartu”, a obok stała księga zatytułowana „Czego nie dowiesz się w zwykłej książce, znajdziesz tutaj”. Metr dalej natrafiłam na niewinny tytuł „Hogwart”. Widziałam jeszcze wiele grubych lektur o mojej szkole, ale nie było już czasu szukać dłużej. W każdej chwili ktoś mógł się tu pojawić. 
            Wyjęłam tamte trzy książki i wymknęłam się stamtąd, starając się, żeby nikt mnie nie zauważył. Zapakowałam je do torby i ruszyłam pewnie w stronę wyjścia. Uderzenia serca nadal miały szybkie tempo, a ja byłam bardzo zdenerwowana. Dopiero dotarłszy do Pokoju Życzeń, który zgodnie z moją wolą zmienił się w salon z wygodną kanapą, stolikiem i lampką, uspokoiłam się i mogłam pomyśleć.
            Dlaczego właściwie to zrobiłam? Chyba dlatego, że do końca jednak nie ufałam Jamesowi. I musiałam sama się upewnić i wszystko sprawdzić. Wiedziałam, że moje zachowanie było beznadziejne i głupie, ale i tak otworzyłam pierwszą książkę i zaczęłam ją przeglądać w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji o Zakazanym Lesie.
            Niespełna dwie godziny później byłam pewna jednego – księgi nie zawierały ani słowa na temat tego dziwnego miejsca. Nic, kompletnie nic. Istniało prawdopodobieństwo, że inna lektura wspominała coś o nim, ale z każdą chwilą coraz bardziej przekonywałam się do jednego – James mnie okłamał.
            Starałam się myśleć racjonalnie. Przecież to niemożliwe. Jednak wszystkie wątpliwości wzięły górę nad rozsądkiem i mimo, że próbowałam się skupić na tym, co naprawdę się liczyło, brak całkowitego zaufania zrobił swoje i zalała mnie gwałtowna fala wściekłości.

***

            James na kanapie przy oknie i patrzył nieobecnym wzrokiem na Gryfonów znajdujących się w Pokoju Wspólnym. Niedaleko kominka siedziały Dorcas i Ann, a z nimi Syriusz i Remus. Nie podszedł jednak do nich. Czekał na kogoś innego.
            Wcześniej dużo myślał i postanowił, że już najwyższa pora wyjaśnić wszelkie wątpliwości. Od jego randki z Lily nad jeziorem i nocy w Zakazanym Lesie minął ponad miesiąc i mimo jego wielkich nadziei, wcale się nie polepszyło. No, może trochę. Zauważył zmianę w jej zachowaniu, była bardziej chętna do przebywania z nim, ale… Tylko czasami. Bywało też tak, że miał wrażenie, że go unika i wcale mu się to nie podobało. Jednak niedługo potem widział jej uśmiech i znowu powtarzał sobie, że Lily potrzebuje czasu.
            Ale zaraz rozpoczną się dwumiesięczne wakacje i wiedział, że jeśli teraz czegoś nie zrobi, to we wrześniu może być za późno. Nie do końca rozumiał zachowanie Evans ani jej sposób myślenia. Nie miał pojęcia, nad czym się tak długo zastanawiała.
            I teraz czekał na nią, chcąc wszystko wyjaśnić. Albo tak, albo nie – odpowiedź była prosta. Przynajmniej dla niego.

***

            Chciałam czym prędzej znaleźć się w swoim dormitorium. W ciepłym łóżku. Móc wszystko na spokojnie przemyśleć. Podejmowanie decyzji, kiedy jest się zdenerwowaną, nie jest dobrym pomysłem. Bardzo chciałam mu wierzyć, ale teraz wróciły wszelkie niepewności. Na szczęście zdążyłam się trochę uspokoić, jednak i tak potrzebowałam trochę czasu.
- Lily! – usłyszałam, idąc w stronę schodów.
Od razu poznałam ten głos. Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę.
James machał do mnie z uśmiechem na twarzy; chciał, żebym podeszła.
Ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę, była konfrontacja z nim.
- Możesz na chwilę? – zapytał.
Westchnęłam i podeszłam do niego. Cała złość ze mnie wyparowała i teraz pozostał jedynie smutek i niepewność. Jednak nie chciałam z nim rozmawiać.
- Usiądziesz? – wskazał na miejsce obok siebie.
Pokiwałam głową, nadal się nie odzywałam. Miałam bałagan w głowie a zanosiło się na jakąś poważniejszą rozmowę. Kiedy tylko znalazłam się obok niego, błyskawicznie przysunął się i pocałował mnie w policzek.
- Co to miało być? – warknęłam, odsuwając się od niego.
Dziwne odrętwienie zniknęło i znowu poczułam złość. Mój nastrój zmieniał się co chwilę.
- Przeszkadza ci to? – spytał zaskoczony. Widocznie nie tego się spodziewał.
- Tak. O czymś chciałeś porozmawiać, czy tak o mnie zawołałeś? – nawet nie starałam się być miła.
- Chciałem porozmawiać i wyjaśnić parę rzeczy. Ale widzę, że ty chyba nie w nastroju…
- Nie, możemy rozmawiać – wzięłam głęboki wdech. – Już jestem spokojna – mruknęłam.
Przyjrzał mi się uważnie, odczekał chwilę i zaczął:
- Myślałem o nas sporo ostatnio. I chyba mam dość tej niepewności. Nie wiem, ile mam jeszcze czekać i co zrobić, żebyś ty w końcu była pewna. Więc… Powiedz mi teraz, co zdecydowałaś w związku z nami.
Otworzyłam aż usta ze zdziwienia. O nie, tego to ja się w ogóle nie spodziewałam. Mogłam się od razu nie zgodzić na tę rozmowę. Bałagan w mojej głowie osiągnął rozmiar maksymalny i wszystko mi się mieszało.
- James, uwierz, to nie jest najlepszy moment na tę rozmowę.
Oczywiście, że nie był. Nie po tym żmudnym przeszukiwaniu książek, nie po tych rozmyślaniach.
- To jestem ciekawy, kiedy będzie. Wiesz, ile to już trwa? Mam dosyć. Cholera, raz się do mnie kleisz, a potem unikasz. Każdy by zwariował.
- Ja się do ciebie kleję? Chyba coś ci się pomieszało – wcześniej w jego oczach dostrzegłam iskierkę złości, przez którą teraz u mnie rozpalał się płomień tej reakcji.
- Nie sądzę.
- Lepiej dajmy sobie spokój z tą rozmową – powiedziałam i spróbowałam wstać, jednak on przytrzymał mnie za rękę i pociągnął z powrotem na kanapę.
- Nie. Lily, czy ty nie rozumiesz, że cię kocham? Tak trudno to pojąć? Nie wiem, czego ty jeszcze oczekujesz. Może mam przyjechać na białym koniu, co?
- Daj spokój, lepiej to skończmy – znowu chciałam wstać i tym razem mi się to udało.  
On także wstał.
Uczniowie zaczęli się na nas patrzeć. Na pewno zwracaliśmy na siebie uwagę.
- Aha, czyli mam rozumieć, że to koniec, tak? Dajemy sobie spokój? Zapominamy o wszystkim, co nas łączyło?! – mówił już podniesionym tonem i wcale tego nie krył.
- Myśl sobie, co chcesz, nic mnie to nie obchodzi! – nade mną emocje też wzięły górę.
- Jasne, jak zwykle. Nic cie nie obchodzi poza tobą. Tyle mi kazałaś czekać i jak się okazuje, na darmo.
Tym razem przesadził i on to wiedział.
- Niczego ci nie kazałam, sam chciałeś! Ile razy ci mówiłam, żebyś się odczepił? Ale nie, ty przecież nie mogłeś odpuścić.
- Bo cię do cholery kochałem! – krzyknął.
W Pokoju Wspólnym zapanowała cisza. Teraz już każdy, kto się tam znajdował, patrzył na nas.
- A tamta noc w Zakazanym Lesie? Myślałem, że coś dla ciebie znaczyła – powiedział cicho. Jego głos był przepełniony złością i rozgoryczeniem. – I wszystkie nasze wcześniejsze spotkania? Co to było, skoro teraz mówisz, żebyśmy dali sobie spokój?!
- Chyba coś nie tak zrozumiałeś… - zaczęłam. Wcale nie chciałam, żeby to się tak skończyło. Nie chciałam, żeby w ogóle się kończyło.
- Widocznie wszystko źle zrozumiałem – w jego głosie znów pobrzmiewała wściekłość. – Ja ci zaufałem, a ty nawet nie byłaś tego warta. Powinienem dawno to skończyć, a ja jak głupek się starałem. Ale nie, koniec z tym, Evans. Koniec. Jesteś okropną egoistką, która potrafi tylko wykorzystywać innych! – wykrzyczał mi prosto w twarz.
- James! – zawołała Dorcas i natychmiast do nas podeszła. Remus i Syriusz stawili się obok chwilę później.
- Nie wtrącaj się – warknął Potter. – I wiesz, co ci jeszcze powiem? Żałuję, że straciłem na ciebie tyle czasu. Proszę bardzo, teraz masz spokój, żaden Potter nie będzie za tobą latał, jak idiota. Bo i tak nie jesteś tego warta – powtórzył, patrząc mi prosto w oczy.
- James, wystarczy, idziemy stąd – Syriusz popchnął go w stronę schodów do męskiego dormitorium. Remus pomógł mu go odciągnąć. Rogacz do ostatniej chwili wpatrywał się we mnie z wściekłością.
Z moich oczy spłynęło nagle kilka łez. Stałabym tak dalej, gdybym nie poczuła Dorcas, która ciągnęła mnie za rękę. Poddałam się temu.
Te kilkanaście minut zakończyło wszystko, co mnie z nim łączyło. Wiedziałam, że już mi nie wybaczy…

***

Koniec. ;p Domyślam się, że część z Was ma ochotę mnie teraz zabić. Ale tam naprawdę za różowo już było… Musi się coś dziać. ;)
Kolejna notka pewnie za jakieś 2-3 tygodnie. ;) Pozdrawiam. :)