8 lutego 2010

Cienka granica


            James wtargnął do dormitorium niczym huragan. Jego złość emanowała na całe otoczenie. Zdawało się, że za chwilę szafa stanie w płomieniach od jego spojrzenia. Syriusz i Remus stali przy drzwiach i przypatrywali się, jak ich przyjaciel wyżywa się na meblach. Rogacz z całej siły kopnął w szafkę nocną, która mocno się zachwiała. To nie wystarczyło. Chłopak powtórzył ruch i tym razem wszystkie drobiazgi, które tam leżały, wylądowały na podłodze.
            Nagle rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. To sprawiło, że James się opanował i rozejrzał się w poszukiwaniu źródła tego hałasu.
Tuż przy jego stopach znajdowała się ramka ze zdjęciem. Szybka przysłaniająca fotografię pękła ukośnie. James prychnął głośno, gdy wziął przedmiot do ręki. Spojrzał ze złością na uśmiechniętą twarz Lily, w którą niezliczoną ilość razy wpatrywał się, marząc o ich wspólnej przyszłości. Jednak chwilę wcześniej jego plany i nadzieje rozpadły się raz na zawsze i nie potrafił znaleźć w sobie ani krzty radości z patrzenia na zdjęcie. Zamachnął się mocno i rzucił ramką o ziemię. Szkło rozprysnęło się po całym pokoju, podstawka znalazła się pod łóżkiem Petera, a fotografia zatrzymała się przy nodze Syriusza.
            Lunatyk i Łapa wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- James, opanuj się w końcu. Niszczenie różnych rzeczy nic ci nie da – powiedział Remus stanowczym tonem.
- Co ci się stało, człowieku? Naskoczyłeś na nią, jakby była wcieleniem najgorszego zła chodzącego po świecie – Syriusz był także przyjacielem Lily i nie zamierzał tak łatwo odpuścić Jamesowi.
- Jeszcze się pytasz! Okręciła mnie sobie wokół palca, a teraz nagle jej się wszystko odwidziało i chce to skończyć. Proszę bardzo, ja z nią też kończę. Nie mam zamiaru się za nią więcej uganiać, jak kretyn…
- Emocje są złym doradcą, James – wtrącił Remus, który jak zwykle był opanowany.
- Nie ma się co martwić, tym razem jestem w stu procentach pewien – mruknął Potter po chwili. – Zmarnowałem sześć lat na nią i nie chcę tracić ani jednego dnia więcej – teraz mówił spokojnie. Wydawało się, że cała złość z niego uszła.
- Jasne, już to widzę. Przecież ty ją kochasz do szaleństwa, zawsze tak nam mówiłeś – dla Syriusza sytuacja, w której James nie latałby za Lily, była nierealna.
- Było, minęło. Dajcie już spokój. Mogę wam przypomnieć, ile razy wcześniej sami mi powtarzaliście, żebym z tym skończył? No to, do jasnej cholery, teraz  się nie wtrącajcie! – Rogacz znowu się zdenerwował.
Podniósł z podłogi różdżkę, która spadła z szafki, zabrał też Mapę Huncwotów i skierował się szybko w stronę wyjścia.
- Koniec z Lily Evans – powiedział głośno, otwierając drzwi.
Wszyscy znajdujący się w Pokoju Wspólnym usłyszeli ich trzask, kiedy James ze złością je zamknął.

***

            W dormitorium od razu usiadłam na swoim łóżku. Nawet nie zauważyłam, kiedy Dorcas i Ann znalazły się obok mnie. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa, w głowie miałam pustkę. Nigdy bym się nie spodziewała czegoś takiego ze strony Jamesa. Poczułam, jak po policzkach spływają mi łzy.
- Lily… Mogę się założyć, że za chwilę on tu przybiegnie z przeprosinami – powiedziała Dorcas.
Pokręciłam głową.
- Nie, tym razem nie. Nie widziałaś jego spojrzenia…
- Przecież już zdarzały wam się kłótnie. Ej, nie rycz przez niego – Ann także starała się mnie jakoś pocieszyć.
- To nie jest zwykła kłótnia! On naprawdę był wściekły.
- Ale to mu nie daje żadnego prawa, żeby cię obrażać. Przesadził i to bardzo. Normalnie miałam ochotę mu przywalić, kiedy on się tak zachowywał – mruknęła Meadowes.
- Lily, ale co się właściwie stało? Nagle zaczęliście krzyczeć. O co poszło? – spytała spokojnie Ann.
Otarłam łzy jedną ręka i wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić. Na niewiele się to zdało, ale wystarczyło, żebym opowiedziała im przebieg naszego spotkania.
- Co za kretyn! Przeszkadzało mu to, że nie jesteś w nastroju do rozmowy? To nie powód, żeby urządzać takie awantury! – Dorcas była oburzona tym, co usłyszała i wcale tego nie ukrywała.
- Nie, Dorcas, to nie tak. On miał dosyć tej niepewności…
- I skończyła mu się cierpliwość – dodała Ann. – Że też akurat wtedy go wzięło na poważne rozmowy! Ale nie podejrzewałabym cię o włamanie do Działu Ksiąg Zakazanych, wiesz?
Wzruszyłam ramionami.
- Teraz to już nie ma znaczenia – nie udało mi się powstrzymać łez cisnących się do oczu. – Nie ważne, czy to miejsce w Zakazanym Lesie istnieje, czy nie. Teraz to już nawet nie wiem, dlaczego chciałam udowodnić, że jest ono prawdziwe. On nie chce mnie znać…
- Przestań, na pewno tak nie jest. Mówię ci, że niedługo będzie za tobą latał i cię przepraszał.
- Nie… On mówił całkowicie serio. Ja to po prostu wiem. Widziałam, jak na mnie patrzył, to nie jest chwilowa złość.
- Może… - zaczęła Ann niepewnie.
- Może co? – podchwyciła Dorcas.
- Może faktycznie to trochę potrwa. On się musi uspokoić. Ale Lily, nie martw się, prędzej czy później mu przejdzie.
- Lepiej żeby prędzej, bo chciałam zauważyć, że za kilka dni wracamy do domu. Ale jak jeszcze raz zacznie się na tobie wyżywać, to obiecuję, że będzie miał twarz tak obitą, że rodzice go nie poznają.
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc groźbę Dorcas. Zaraz potem jednak powrócił smutek.
- Chciałabym, żeby było tak, jak mówicie, chociaż nie sądzę, żeby tak to się potoczyło.
- Zależy ci na nim, prawda? – spytała Ann.
Pokiwałam powoli głową.
- Tak… Nie jestem pewna do końca, co czuję, ale wiem, że nie jest dla mnie tylko przyjacielem. A właściwie był…
- Jest, nawet jeśli teraz jest na ciebie wściekły. Przecież wszystkich uczuć nie da się tak łatwo przekreślić.
Usłyszałam nagle jakby z oddali trzask drzwi. To spowodowało kolejny potok łez.
- Nie płacz już. Zobaczysz, że wszystko szybko się ułoży – mruknęła cicho Dorcas.
- On ze mną już skończył – powiedziałam.
Żadna nic nie odpowiedziała. Przytuliły mnie mocno, zapewniając mnie tym samym, że zawsze mogę na nie liczyć.



            Wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak przewidziałam. Dla Jamesa już nie istniałam. Kilka razy zdarzyło się, że przeszedł obok, potrącając mnie, jakby mnie nie zauważył. Traktował mnie jak powietrze. Nie potrafiłam znaleźć się w tej sytuacji. Była mi ona całkowicie obca. Odkąd przybyłam do Hogwartu, Potter wciąż kręcił się dookoła mnie. Teraz było całkiem odwrotnie.
            Czułam się w Hogwarcie jak nieproszony gość, jak ktoś, kto tam nie pasuje. Wszystko nagle zdawało się być inne, niż kiedyś. Lekcje się już nie odbywały, bo trwały egzaminy końcoworoczne. Uczniowie korzystali z wolności i większość czasu spędzali na błoniach. Dla osób z szóstego roku testy się zakończyły poprzedniego dnia, kiedy kartki z odpowiedziami na pytania związane z historią magii zostały oddane.  Do wyjazdu do domu pozostały tylko trzy dni.
            Nie miałam ochoty na zabawę przy jeziorze. Przechadzając się pustymi korytarzami szkoły, przypominałam sobie, jak wiele wspomnień mam związanych z tym miejscem. Prawie przy każdym zakręcie, na każdych schodach i w klasach zdarzyło się coś, co było warte zapamiętania. Sześć lat, które tu spędziłam, było niezwykłe. Teraz miałam wrażenie, że odeszły one bezpowrotnie, a kolejny, ostatni rok w tej szkole będzie tylko marną namiastką prawdziwego hogwarckiego życia.
            Wiedziałam też, że utraciłam bardzo ważną rzecz w moim życiu. Przyjaźń Jamesa. Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile to dla mnie znaczyło. Prawdą jest powiedzenie, że dopiero, kiedy się coś straci, docenia się, jaką to miało wartość.
            Mimo że on traktował mnie tak, jakbym nie istniała, miałam wrażenie, że za wszelką cenę stara mi się pokazać, że nic dla niego nie znaczę. W ciągu ostatnich dni szkoły Hogwart dostał przypomnienie o istnieniu Huncwotów, a właściwie jednego z nich. Zaczęły się głupie kawały. Sala Wejściowa została oblepiona gumami do żucia tak, że nie dało się przez  nią przejść. Pokój Wspólny Slytherinu zalała woda niewiadomego pochodzenia. Nauczyciele podejrzewali czyja to sprawka, ale nie było żadnych dowodów.
           
           
            Usiadłam przy stole w Wielkiej Sali w porze obiadu. Dorcas i Ann, siedzące naprzeciwko, starały się, z marnym skutkiem, wciągnąć mnie w rozmowę. Kątem oka zauważyłam Huncwotów idących w naszą stronę. Świetnie, pomyślałam. Tylko tego brakowało…
Dosiedli się do nas jak gdyby nigdy nic. Pech sprawił, że ostatnie wolne miejsce pozostało z mojej lewej strony. Zajął je James. To była nasza pierwsza konfrontacja od czasu tej pamiętnej kłótni. Liczyłam, że nadal będzie mnie traktował tak, jak do tej pory i się nie odezwie.
Zauważyłam podejrzliwe spojrzenia wymieniane przez moich przyjaciół. Nie wiem, czego oni się po mnie i Jamesie spodziewali, ale wyraźnie robili jakieś insynuacje.
Wkrótce potem moje nadzieje na spokojny obiad okazały się niespełnione.
- I co? Teraz jesteś pewnie zadowolona, nie? – usłyszałam głos Jamesa przesycony jadem.
Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Miałam ochotę wstać i wybiec z sali, ale jednocześnie pragnęłam go ośmieszyć, tak jak on niedawno ośmieszył mnie.
Z sytuacji wyratowała mnie profesor McGonagall, która stanęła z drugiej strony stołu, patrząc srogo na Rogacza.
- Potter! Wiem, że to ty i nawet nie próbuj się wykręcać. Posmarowanie klejem wszystkim umywalek w szkole było dużym błędem.
- Nie ma pani żadnych dowodów, pani profesor – chłopak śmiało na nią spojrzał i wyciągnął się wygodnie na ławce, krzyżując ręce z tyłu głowy.
- Potter, dość tego! Że też teraz przyszło ci do głowy znowu się tak zachowywać… A był spokój. Nie obchodzi mnie, że kończy się rok szkolny, ale nie myśl, że popuszczę to płazem. Masz szlaban. Dzisiaj o osiemnastej w moim gabinecie. To i tak niewiele, biorąc po uwagę to, ile zdążyłeś już zrobić.
- Trudno – wydawało się, że w ogóle się nie przejął. – Przynajmniej czuję, że żyję i nie marnuję czasu – powiedział z uśmiechem.
- Nie spóźnij się! – mruknęła profesor McGonagall ze złością i szybko odeszła w stronę stołu dla nauczycieli.
James westchnął i uśmiechnął się szeroko.
- Dawno tego nie miałem – powiedział zadowolonym tonem.
Nie chciałam tu być ani słuchać jego głosu. Nie miałam ochoty na jego towarzystwo. Powietrze stawało się wtedy jakby cięższe.
Poderwałam się do pozycji stojącej i zostawiwszy niedokończone jedzenie, pognałam w stronę wyjścia. Usłyszałam jeszcze krzyk Dorcas za mną, ale się nie zatrzymałam.

            Udałam się nad jezioro i usiadłam na trawie. Nikogo oprócz mnie tam nie było, wszyscy znajdowali się na obiedzie. Słońce odbijało się w wodzie, tworząc śliczne wzory. Gdzieś tam daleko, przy drugim brzegu, znajdowała się plaża, an której spędziłam niezapomniany dzień z Jamesem. Teraz to już były tylko wspomnienia. W głębi duszy wiedziałam, że sama sobie na to zapracowałam. Powoli docierało do mnie, jak nieumyślnie zwodziłam chłopaka, aż w końcu on miał tego dość i zażądał konkretów. Nie mógł czekać w nieskończoność…
- Nie przeszkadzam? – usłyszałam nad sobą.
Spojrzałam w górę. To Syriusz stał nade mną.
- Nie, pewnie, że nie. Siadaj.
Przez chwile oboje milczeliśmy. Znowu miałam to dziwne uczucie, że wszystko jest nie tak, jak powinno.
- Nie przejmuj się nim – powiedział nagle Syriusz, wpatrując się we mnie.
- Dlaczego myślisz, że się przejmuję? – odparowałam.
- To widać. Zresztą, skąd niby teraz te łzy?
Nawet nie zauważyłam, że płakałam. Szybko otarłam słone krople z policzka.
- Nie chcę go bronić, ale on chyba musi to odreagować. Dlatego ci mówię, żebyś nie zwracała teraz na niego uwagi.
Wzruszyłam ramionami.
- Syriusz, ale to i tak moja wina. Wcale się nie dziwie, że ma mnie dość. Zachowywałam się jak rozkapryszone dziecko, które nie wie, czego chce.
- Teraz jest na ciebie wściekły, ale wiesz przecież, co on do ciebie czuje. Wiesz, ile razy wcześniej mu mówiłem, żeby dał sobie z tobą spokój? To on że nie, że nigdy.
- I co, już nie chcesz, żeby mi dał spokój? – spytałam z ironią.
Uśmiechnął się.
- Nie, bo widzę, że tobie też na nim zależy. No i ładna z was para by była.
Prychnęłam.
- Przestań, to już koniec. On wyraźnie to powiedział, a ja nie zamierzam się płaszczyć.
- To nie byłby płaszczenie się, gdybyś z nim porozmawiała. Przecież on cię kocha – powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Między miłością i nienawiścią jest bardzo cienka granica.
- Oj, Lily… Zaraz się zaczną wakacje. Na pewno chcesz je tak zacząć?
- Syriusz, jestem ci naprawdę wdzięczna za troskę. Miło wiedzieć, że ktoś się o ciebie martwi. Ale skończmy już z tym, naprawdę.
 - Jak tam chcesz. Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. I mam nadzieję, że parę razy napiszesz do mnie w ciągu tych dwóch miesięcy.
- Jasne, że tak. A ty będziesz u Jamesa, prawda?
- Tak, w końcu teraz tam mieszkam – posłał mi uśmiech.
- Wiem, wiem, tak tylko pytam.


            W końcu nastał dzień powrotu do domu. Młodsi uczniowie cieszyli się, że zobaczą rodziców. Ci starsi natomiast sprawiali wrażenie, jakby chcieli cofnąć czas. Wiele dziewczyn płakało, na twarzach wszystkich gościł smutek. Opuszczali Hogwart na zawsze i wkraczali w dorosłe życie. Na myśl, że czeka mnie to samo za rok, zrobiło mi się potwornie przykro.
 - Chodź, bo nam wszystkie powozy odjadą – Dorcas pociągnęła mnie za rękaw.
Dojechaliśmy do Hogsmeade, gdzie czekał na nas expres Hogwart – Londyn. Zajęłyśmy pusty przedział. Nikt się do nas nie dosiadł, widocznie gdzie indziej były jeszcze wolne miejsca.
Część podróży spędziłam w przedziale dla prefektów. Wróciłam stamtąd z Remusem, który już do końca siedział z nami, a właściwie z Ann. Dobrze, że chociaż im się udało. Tworzyli taką szczęśliwą parę. Dorcas wiedziała, że nie mam ochoty na rozmowy, więc zajęła się czytaniem magicznych czasopism. Ja tymczasem pogrążyłam się w rozmyślaniach na temat minionych wydarzeń.
Po wielu godzinach jazdy pociąg zatrzymał się na stacji w stolicy Anglii. Kiedy wszyscy zaczęli wysiadać, na peronie zrobił się duży tłok.
- Będę tęsknić! Strasznie! Musimy się zobaczyć – mówiła Dorcas przy pożegnaniu.
- Pisz dużo, jak najwięcej – powiedziała Ann, uściskawszy mnie.
Wkrótce potem podeszli też Syriusz, Remus i Peter. Z każdym się pożegnałam i rozejrzałam się w poszukiwaniu rodziców, bo zauważyłam, że sporo osób już wita się ze swoimi krewnymi. Potem przypomniałam sobie, że przecież dla mugoli wstęp na peron dziewięć i trzy czwarte jest niemożliwy. Kilka metrów dalej zauważyłam Jamesa, który rozmawiał ze swoim ojcem. Nagle odwrócił się i napotkał mój wzrok. Posłał mi spojrzenie pełne złości i rozgoryczenia, które sprawiło, że od razu zwróciłam się w drugą stronę.
- Pójdę już – powiedziałam szybko do przyjaciół i przekroczyłam magiczną granicę, która dzieliła mnie ze światem mugoli.

***



No, jestem ciekawa, co sądzicie. :) Trochę mi zajęło napisanie tej notki, myślałam, że uda mi się ją dodać wcześniej. Nie wiem jeszcze, kiedy pojawi się następna. Zobaczymy. ;)