26 października 2009

W Zakazanym Lesie - cz. 2


Hałas dochodzący z lewej strony stawał się coraz głośniejszy. Odruchowo przysunęłam się bliżej Jamesa i wstrzymałam oddech. On także się spiął. Nikt nic nie mówił, oboje nasłuchiwaliśmy. Miałam olbrzymią nadzieję, że to, co nadchodziło, nie będzie wrogo do nas nastawione. Ani niebezpieczne.
Kiedy usłyszałam kolejny trzask, drgnęłam. Niepewnie spojrzałam w tamtą stronę, ale jedyne, co udało mi się dostrzec, to ciemny kształt wyłaniający się zza drzew.
- James… - szepnęłam w panice.
- Cii – mruknął tylko i mocniej mnie objął.
Gwałtownie oblał mnie strach i panika. Nie wiedziałam, co zrobić, jeśli faktycznie coś nam groziło. Dwoje młodych czarodziejów w lesie pełnym magicznych stworzeń, nie wiadomo jak szkodliwych, a do tego bez różdżki. Wprost cudowne położenie.
Ciemna sylwetka po chwili znalazła się bardzo blisko nas. Teraz udało się dojrzeć więcej szczegółów. Istota ta przypominała psa, jednak zdawała się mieć korę drzewa zamiast sierści. Przez ułamek sekundy mignęło mi coś białego przed oczami, co prawdopodobnie było zębami stworzenia. To wystarczyło, żeby mnie przerazić.
- Co to jest? – wyjąkałam najciszej jak umiałam.
- Wydaje mi się… Że to jest błotoryj – powiedział James, lekko się rozluźniając. – Nie jest groźny – dodał. – Jeśli nie będziemy go zaczepiać, to sam pójdzie i nic nam nie zrobi.
- Naprawdę? Tak się go przestraszyłam… Czekaj, błotoryj? Czytałam o tym kiedyś… Skoro on tu jest, to by oznaczało, że gdzieś w pobliżu jest bagno.
- Tylko że ja nie jestem pewien czy to na pewno to – zaśmiał się lekko, co wystarczyło, żeby przestać się bać.
- A ja jestem. Zobacz na tę sierść. To na pewno błotoryj. Pamiętam, że żywi się mandragorą, więc w porządku.
Uspokoiwszy się, osunęłam się od chłopaka. Wydało mi się nieodpowiednie takie mocne przyleganie do niego, jeszcze mógł sobie coś pomyśleć. Chociaż on i tak już za dużo myślał…
Stwór przewędrował obok nas i zniknął po drugiej stronie. Mimo że już się tak nie bałam, wciąż miałam obawy co do nocy spędzonej w Zakazanym Lesie. Kto wie, co nas jeszcze czekało? Wcześniej pufek, teraz błotoryj. Jeszcze chwila i pewnie zza drzew wyskoczy rogogon węgierski albo bazyliszek. Do wschodu Słońca zostało jeszcze kilka godzin. Znowu zalała mnie panika. Co jeśli nawet wtedy nie uda nam się wyjść?
- Która godzina? – zapytałam.
- Dochodzi dwunasta. Ale nam szybko czas zleciał… - uśmiechnął się.
- Tak, a dziewczyny pewnie umierają ze strachu – poczułam zawód na myśl, że muszę tu siedzieć, zamiast być z nimi w dormitorium i opowiadać im wszystko po kolei. Chciałyby pewnie znać każdy szczegół mojego spotkania z Jamesem. Z drugiej strony mogę spędzić z nim więcej czasu, co ma swoje zalety, ale wolałabym być w innym miejscu.
- Potem im wszystko wyjaśnisz… Nie martw się, rano będziemy z powrotem w Hogwarcie.
- Jeśli do tego czasu nic się nie stanie – wtrąciłam.
- Nie myśl tak pesymistycznie, nic nam nie będzie.
- A ty nie myśl tak optymistycznie, nie wiadomo, co nas tu może spotkać.
Strach brał nade mną górę i teraz wydawało mi się, że ta sytuacja źle się skończy.
Rogacz wyczuł, że zaczynam panikować i ponownie mnie objął. Jego dotyk miał specyficzne właściwości, dzięki niemu poczułam się odrobinę spokojniejsza.
- Lily, nic się nie stanie, słyszysz? Nie pozwolę nikomu zrobić ci krzywdy. Nie martw się…
-  Ale co ty zamierzasz tutaj zrobić? James, tu jest ciemno, przerażająco, nie wiemy jak się wydostać… A w dodatku jest strasznie zimno – mruknęłam, na co on się tylko tajemniczo uśmiechnął.

***

            - No i gdzie oni są? Syriusz, jest już po północy! Mówiłeś, że wrócą już do tego czasu! – wydarła się Dorcas.
Godzinę wcześniej ona i Ann bez pukania wpadły do dormitorium Huncwotów i wyrwały ich brutalnie ze snu. Powodem tego była ich troska o przyjaciółkę, która powinna wrócić kilka godzin wcześniej z randki, a tego nie zrobiła. I tak oto Dorcas i Ann siedziały na łóżku wciąż zaspanego Łapy, a Remus próbował zasnąć, jednak donośny głos Meadowes mu to uniemożliwiał. Peter już dawno pochrapywał na sąsiednim łóżku, co bardzo irytowało dziewczyny.
- Dorcas, dajże spokój… Wrócą przecież niedługo, ile razy mam ci to powtarzać? – spytał, patrząc na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Zamiast powtarzać lepiej byś coś zrobił. W końcu James to twój przyjaciel!
- I na pewno wiesz, gdzie mogą być – dodała Ann.
- Nie wiem, nie mam pojęcia na jaki pomysł on wpadł. Ale przestańcie już, ja chcę spać…
- A ja chcę, żeby Lily wróciła w takim samym stanie jak była, bo jak nie, to możesz się już pożegnać ze swoim kumplem – warknęła Meadowes.
- Nic im nie będzie! – krzyknął Black. – A może tak dobrze się bawią, że nie chcą się rozstawać? O tym też by trzeba pomyśleć. Uspokójcie się obie i idźcie spać. Lily przecież was obudzi jak wróci.
- Tylko ciekawe kiedy wróci.
Syriusz westchnął, starając się uspokoić. Dorcas doprowadzała go powoli do szału. Chłopak posłał błagalne spojrzenie do Ann, ale ona udała, że tego nie widzi.
- Cholera, ale co ja mam zrobić? Do nauczycieli nie pójdziemy przecież, a ja sam nie mam pojęcia, gdzie mogą być.
- Więc jeśli nie masz nic przeciwko, to sobie tu poczekamy na nich, skoro mówisz, że niedługo będą.
Mina Syriusza wskazywała na to, że ma dużo przeciwko, ale nie odważył się odezwać.

***

            W milczeniu patrzyłam, jak James opróżnia zawartość kosza piknikowego, który mieliśmy ze sobą. To, co było mu niepotrzebne, wrzucił z powrotem, a resztę zostawił. W zasadzie to schował wszystko, oprócz ręczników.
- No. To możemy się położyć, chyba że wolisz robić coś innego. Ja proponowałbym sen.
- Zasnąłbyś tutaj? Serio?
- Ja nie. Mówiłem o tobie. Ja zamierzam cię pilnować, żeby przypadkiem żadne stworzenie mi cię nie porwało.
- Nie mam zamiaru spać, zresztą jest strasznie zimno. I się boję.
- Właśnie po to mamy ręczniki. Wyschły już w miarę, więc można się nimi przykryć. Nie jest tak źle – to powiedziawszy ułożył się wygodnie pod drzewem i poklepał miejsce koło siebie, dając mi znać, że mam do niego dołączyć.
Z pewnym ociąganiem się, usiałam obok niego, jednak nie położyłam się. Ten pomysł wydawał się śmieszny i niewykonalny, ale wydawało mi się, że James myślał o tym poważnie.
- No, dalej. Nie ma co liczyć, że wyjdziemy stąd przed wschodem Słońca, więc czemu by chociaż nie poleżeć? I spróbować zasnąć w twoim przypadku? – sięgnął po ręcznik i spojrzał na mnie ponaglająco.
Z westchnieniem położyłam się obok, zachowując jednak pewien dystans. James nakrył mnie ręcznikiem, a drugi narzucił na siebie. Było trochę lepiej, jednak nadal czułam zimne powietrze.
Przez kilka minut mogłam słyszeć tylko nasze oddechy. Wokół panowała głucha cisza. Gdybym była sama, już dawno bym tak panikowała, że pewnie biegałabym szalenie dookoła.
- Jestem pewna, że Dorcas nas zabije, kiedy wrócimy. Ann też będzie wściekła, ale nie aż tak.
- Damy radę, tym się nie martw.
- A jak jakiś nauczyciel się dowie…
- Tym też się nie przejmuj – uciął.
- To czym mam się przejmować? Tym, że jesteśmy w dziwnym miejscu w Zakazanym Lesie, z którego nie da się wyjść?
- Niczym masz się nie przejmować. Potraktuj to jako przygodę, którą kiedyś będziesz wspominać z uśmiechem. Gdybym ja miał się tak wszystkim martwić, już dawno bym był zwariował. Nie jest przecież idealnie, ale znowu nie jest też tak fatalnie.
- Podaj mi choć jedną zaletę tej sytuacji to może uwierzę.
- Hmm… - udał, że się zastanawia.  – Chociażby to, że jesteśmy tu razem – przekręcił się na bok, kierując twarz w moją stronę.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Miał rację. To było ważne.
- Spróbuj choć na chwilę zapomnieć o tym całym lesie i strachu – mówiąc to, położył rękę na moim brzuchu i przysunął się bliżej. – Pomyśl o jakiejś przyjemnej rzeczy…
Jego głos był cichy i męski, a słowa wydobywające się z jego ust nagle zaczęły brzmieć bardziej realnie.
Chłopak niespodziewanie znalazł się jeszcze bliżej mnie i położył głowę na moim brzuchu.
- I rozluźnij się trochę, bo jesteś strasznie spięta – zażartował.
Zaśmiałam się nieznacznie, ale go posłuchałam. Starałam się skupić na miłych sprawach, próbowałam pozbyć się myśli o ciemności wokół nas, ale wciąż dekoncentrowała mnie głowa Jamesa leżąca na mnie. On także się nie odzywał. Zapragnęłam dotknąć jest rozczochranej czupryny, ale powstrzymałam się,
To była nietypowa sytuacja. Po raz kolejny zdałam sobie sprawę, jak wiele się zmieniło w ciągu ostatnich paru miesięcy. Teraz dotarło do mnie, że darzę Jamesa dużym zaufaniem. Jednak wciąż bałam się przed sobą przyznać, dlaczego wciąż nie chcę się zaangażować w ewentualny związek z nim.
- O czym myślisz? – zapytał nagle.
- O niczym szczególnym – odparłam szybko, nie chcąc udzielać prawdziwej odpowiedzi.
- Ech, no doba, koniec tego dobrego – mruknął i podniósł się z mojego brzucha, po czym wrócił na swoją poprzednią pozycję.
- Lepiej się już czujesz? – zapytał.
Pokiwałam głową na potwierdzenie. Byłam spokojniejsza, a w dodatku nie czułam już tak bardzo tego okropnego zimna.
Spojrzałam w gorę na niebo. Brak chmur umożliwiał oglądanie części rozgwieżdżonego nieba. Akurat przed nami był mały fragment, którego nie zasłaniały drzewa. Widniała tam połowa tarczy Księżyca oraz parę migoczących gwiazd. Okoliczność banalna, niczym z takiego romansu. Jednak wpatrywanie się w gwiazdy jest jak dawanie kwiatów – oklepane, ale ma w sobie coś cudownego.
James także zwrócił uwagę na tę część sfery niebieskiej. Mijały kolejne minuty, kiedy tak patrzyliśmy przez siebie i rozmyślaliśmy. Nie wiem, co pochłaniało jego umysł, ale ja znowu zastanawiałam się nad naszą potencjalnie wspólną przyszłością.
- Ile chciałabyś mieć dzieci? – zapytał ni stąd ni z owąd.
- Skąd takie pytanie? – odparłam zaskoczona.
- Tak mi wpadło do głowy. Po prostu pytam.
- Więc… Tak naprawdę to nigdy o tym nie myślałam…
Przez bardzo długi czas dyskutowaliśmy o dzieciach, o pomysłach na życie po Hogwarcie. Dość poważne tematy. Sama się dziwiłam, że podjęłam się rozmowy o tym, jednak z Jamesem się bardzo dobrze wymieniało poglądami i myślami.
         Kiedy milczeliśmy przez dłuższy czas, po raz kolejny pogrążyłam się w rozmyślaniach. Na szczęście Rogacz mi to przerwał.
- Wiesz, że jest prawie druga już? Jeszcze trochę i będzie można stąd iść. A ty i tak powinnaś się zdrzemnąć.
- Nie… Nie chcę.
Mój organizm okazał się być okropnym zdrajcą, bo z moich ust wydobyło się ziewnięcie.
- Jasne, widzę – zaśmiał się. – Spróbuj zasnąć, ja tu cały czas będę i jakby coś się działo, to cię obudzę – to powiedziawszy, przysunął się do mnie, objął jedną ręką i ułożył się tak, że głową dotykałam jego klatki piersiowej.
- Tak będzie nam cieplej – wyjaśnił szybko, jakby się bał mojego wybuchu złości czy czegoś podobnego.
- James, ale ja nie chcę spać – zaprotestowałam.
- Zobaczymy, jeśli naprawdę nie, to się chociaż rozgrzejesz.
Westchnęłam, ale już się nie odezwałam. Czułam wyraźnie jego zapach i ciepło płynące z jego ciała. Znajdowaliśmy się tak blisko siebie, jak nigdy dotąd. Wciągnęłam powietrze najciszej jak się dało, delektując się tą przyjemną wonią.
Nagle zdałam sobie sprawę z czegoś jeszcze. Wyczuwałam bicie jego serca. Co prawda delikatnie, ale jednak. Było to tak niezwykłe, że skupiłam się praktycznie tylko na tym, żeby czuć je jeszcze lepiej.  Przylgnęłam do niego mocniej, gdyż to niesamowite uczucie bardzo mi się spodobało.
Nie wiadomo kiedy zapadłam w lekką drzemkę, wsłuchana w bicie serca chłopaka leżącego obok mnie.

***

I to by było na tyle. Nie wyszło dokładnie tak, jak planowałam, ale nic nie poradzę. Czasu mam strasznie mało, trudno jest mi się przyzwyczaić do tego, że codziennie trzeba się uczyć. Muszę się jakoś ogarnąć. Miałabym wtedy więcej czasu na pisanie. Kolejna notka nie wiem kiedy. Najprędzej za 3 tygodnie dopiero, ale pewności nie mam.
Jeśli chcecie, to zostawcie pod tą notką adresy swoich blogów. ;) Czasem mam ochotę coś poczytać, a nie chce mi się grzebać w starych komentarzach i szukać linków. ;p Najbardziej oczywiście interesują mnie blogi o Lily, ale inne też mogą być. ;) W wolnych chwilach postaram się wejść. I nadrobić zaległości na innych blogach, których też mam sporo. ;)
Dziękuję też Madzialenie118 za wsparcie. ;) Twoje komentarze naprawdę mi pomagają. ;)
Pozdrawiam wszystkich czytelników. ;]