18 kwietnia 2010

"Trochę Hogwartu"

            Na podłodze w kuchni klęczało dwóch funkcjonariuszy, którzy pochylali się nad leżącą między nimi postacią. Podeszłam bliżej,  mimo że bałam się tego, co mogłam zobaczyć. Za nimi stał mój tata, który przytulał do siebie Petunię. Przeczuwałam już, kogo mogę zobaczyć na ziemi. Jednak dopiero gdy zobaczyłam to na własne oczy, dotarła do mnie smutna prawda. Na posadzce widniała duża plama krwi, która wypływała z rany na głowie mojej mamy. A ona leżała nieprzytomna i bezwładna…
- Co się stało? – zapytałam od razu, podchodząc do ojca.
- Lily, dobrze, że przyszłaś. Usłyszeliśmy trzask i od razu tu przybiegliśmy…
- To wszystko twoja wina! – wykrzyknęła Petunia. – Gdybyś od razu kupiła tę cholerną mąkę, to nic by się nie stało!
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. O co jej chodziło?
- Petunio, nie mów takich rzeczy. To niczyja wina… Mama spadła ze stołka, szukała czegoś w szafkach… - Widać było, że starał się zachować normalny wyraz twarzy, jednak wargi mu drżały.
- Szukała mąki, której ona zapomniała kupić! Właśnie tam trzymamy wszystkie zapasy!
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Cała ta sytuacja była dla mnie szokiem, a teraz jeszcze te oskarżenia…
- Musimy zabrać ją do szpitala. Wygląda na to, że miała wstrząs mózgu, do tego ta rana… Jeśli państwo chcą, proszę pojechać za nami. Tutaj już niewiele możemy zrobić – odezwał się jeden z lekarzy.
Przenieśli mamę na nosze, po czym zaczęli ją wyprowadzać z domu. Miała na głowie opatrunek, a także usztywniony kręgosłup szyjny. Wciąż była nieprzytomna.
Petunia wybiegła za nimi prosto do naszego samochodu. Zdążyła rzucić mi wcześniej nienawistne spojrzenie. Tata objął mnie ramieniem i poprowadził w stronę wyjścia. Na jego twarzy odbijało się zmartwienie i smutek, które starał się zatuszować.  
- Nie przejmuj się tym, co ona mówi. Wiesz, jaka jest – powiedział jeszcze zanim wyszliśmy z domu. Pokiwałam głową, jednak jego słowa wcale mnie nie przekonały.
            W szpitalu nikt nie chciał udzielić nam żadnych informacji. Twierdzili, że czkają na wyniki badań, że mamy być cierpliwi. Łatwo mówić! Moja siostra nie powiedziała ani słowa odkąd wsiedliśmy do auta. Ja zaczęłam myśleć o tym wszystkim i poczułam się winna, dokładnie tak, jak twierdziła Petunia.
Siedzieliśmy w szpitalu jeszcze długo. Dopiero po godzinie wyszedł jeden z lekarzy i oznajmił tyle, ile zdążył się dowiedzieć. Mam dostała środki nasenne, żeby się nie męczyła. Stwierdzono poważny wstrząs mózgu. Zauważono też drobne krwiaki, które na razie nie są groźne, o ile nie będą się powiększać. Lekarz mówi, że trzeba czekać. Twierdzi, że jej stan nie jest poważny, rokowania są dobre. To nas uspokoiło.
Wróciwszy do domu, od razu udałam się do swojego pokoju. Nie miałam ochoty patrzeć na smutek ojca i na wściekłą na mnie Petunię. Nie odzywała się, ale wiedziałam, że o wszystko obwinia mnie.
Może miała rację? Gdyby nie moje roztargnienie, od razu kupiłabym wszystko, co potrzeba i wtedy nic by się nie stało. Czy aby na pewno? Nie wiadomo, czego mama szukała w tej szafce, nie wiadomo, czy stołek się nie przewrócił, nic nie wiadomo.
Przysunęłam swoje krzesło do okna i usidłam, wpatrując się w pustą ulicę na zewnątrz. Słońce już zachodziło, zapadał zmierzch. Ani jedna łza mi jeszcze dzisiaj nie popłynęła, a przecież powód do tego był i to duży. Chyba wciąż nie dotarło do mnie, że moja mama leży w szpitalu. Wiedziałam, że coś się stało, ale wydawało się to dotyczyć kogoś innego.
Brązowa sowa usiadła na parapecie i zastukała w szybę. Od razu wiedziałam, że to list od Dorcas. Wpuściłam stworzenie do środka, a sówka usiadła na biurku i ani myślała się ruszyć. Uznałam, że muszę jej od razu odpisać, także to zrobiłam. Później napisałam jeszcze do Syriusza. Może to dziwne, ale od razu o nim pomyślałam. To właśnie do niego chciałam się zwrócić w tej sytuacji. 
            Miałam już dość tego dnia. Jedyne, czego chciałam, to tego, żeby się już skończył. Udałam się do łóżka, nawet się nie przebierając. Wszystko stało się już obojętne.

***

            Syriusz wyszedł z domu, by poszukać Jamesa, który nie wrócił na noc z imprezy. Jego rodzice bardzo się martwili, a szczególnie matka. Black miał nadzieję, że nie będzie musiał odwiedzać domów dziewczyn z okolicy, aby sprawdzić, czy nie ma tam jego kumpla. Zajrzał do klubu – nic. Był także w kilku sklepach i pytał, czy tam nikt go nie widział. Żadnych wskazówek. Zrezygnowany dotarł jeszcze do pobliskiego parku, choć właściwie sam nie wiedział, po co.
            Jakie było jego zdziwienie, kiedy na jednej z ławek zobaczył swojego kumpla w półleżącej pozycji.
- Siema, stary, jak impreza? Twoi rodzice wychodzą z siebie z nerwów, ale mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku – mruknął ironicznie Black, siadając obok.
Potter otworzył powoli oczy i rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Dzięki, wszystko gra, oprócz tego że głowę mi rozsadza.
- Siedziałeś tu całą noc?
- Prawie całą. Nie pamiętam. Koło drugiej chyba stamtąd wyszedłem…
- No, super. Teraz lepiej się rusz, bo twoja mama zaraz pewnie wyśle polację za tobą.
- Chyba policję – mruknął Potter, który przez kilka lat uczęszczał na mugoloznawstwo, więc sporo o nich wiedział.
- Może być.
Ruszyli w stronę domu, mimo wielu narzekań Jamesa. Chłopak miał ogromnego kaca i jak przez mgłę pamiętał poprzedni wieczór i noc.
Można było przewidzieć, jak zareagują rodzice chłopaka na jego powrót. Pani Potter wyściskała syna tak mocno, jak to tylko możliwe i nawet nie skrzywiła się, kiedy poczuła od niego zapach alkoholu. Pan Potter natomiast zmierzył go krzywo i zagroził, że porozmawiają, kiedy dojdzie do siebie.
            Rogacz dotarł do swojego pokoju i rzucił się na łóżko. Leżał przodem do poduszki, toteż Syriusz dokładnie nie zrozumiał, co on do niego mówił.
- Mógłbyś powtórzyć? – zapytał niecierpliwie.
- Mówiłem, że dobrze, że mnie tu zabrałeś, bo miałem już dosyć siedzenia tam – wykrztusił i ponownie opadł na posłanie.
- Nie ma sprawy. A w ogóle czemu tam byłeś? Impreza nieudana?
- Udana, udana – mruknął, kiedy w końcu usiadł.
- Tylko?
- Tylko te laski jakieś napalone. Szczególnie jedna, taka ruda, cholernie podobna do tej… - W porę ugryzł się w język i nie wymówił jej imienia. – Wkurzyłem się i wyszedłem, tyle. I wylądowałem w parku.
- Myślałem, że lubisz, jak dziewczyny są napalone – zaśmiał się Syriusz.
- Taa, pewnie, ale bez przesady. Ej, cholera, wpuść tę sową do środka bo zaraz mi głowa pęknie.
Syriusz w tej samej chwili spostrzegł, że na parapecie siedzi duży ptak z listem przywiązanym do nóżki. Zabrał kopertę, a sowa natychmiast odleciała.
Drogi Syriuszu,
Wiem, że miałam się odezwać wcześniej, ale tak naprawdę nie wydarzyło się nic wartego uwagi. Chyba wolałabym być teraz w Hogwarcie, tutaj już nie czuję się jak w domu.
Mama miała wypadek w domu. Teraz leży w szpitalu. Lekarze mówią, że z tego wyjdzie, że nie jest to aż taka poważna sytuacje, jednak nie mogę przestać się martwić. Nie umiem się znaleźć w tym domu, od samego początku wakacji dziwnie się czułam, a teraz jest jeszcze gorzej. No i jest jeszcze Petunia, ale pewnie możesz sobie wyobrazić, co ona wyprawia.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Wydarzyło się coś ciekawego? Zresztą, pewnie tak, u Ciebie zawsze się coś dzieje.
Uściski.
Lily.

Black od razu wyczuł, że coś jest nie tak. Zamyślił się; rozważał, co powinien zrobić.
- Hej, a ty co? Jakiś list miłosny? Hahaha – Potter wybuchnął śmiechem.
- Nie, to od Lily – mruknął Syriusz.
Te kilka słów wystarczyło, żeby James się zamknął. Zasępił się, mimo że starał się nie pokazać, że miało to dla niego jakieś znaczenie.

Syriusz w mgnieniu oka podjął decyzję. I tak czekał go nudny dzień w domu, wolał więc spędzić ten czas z  Lily. Pożegnał się szybko z państwem Potter, obiecał, że wróci na noc i wsiadł do Błędnego Rycerza, po czym pojechał prosto pod dom Evans.

***

            Dzień rozpoczął się bardzo nietypowo. Nie było tradycyjnego już wołania mnie przez mamę na śniadanie. Wstałam późno, ubrałam się i powoli zeszłam na dół. Tata pojechał do szpitala, a Petunia została i czytała coś w salonie. Nie odezwała się do mnie ani słowem, chociaż nie musiała, i tak wiedziałam, co miała na myśli. Wzięłam kromkę chleba z dżemem i ruszyłam do swojego pokoju.
            Kilkanaście minut później rozległ się krzyk mojej siostry.
- Lily! Ktoś do ciebie!
Zdziwiłam się strasznie, bo przecież nikogo się nie spodziewałam. Co prawda, Tom obiecał, że wpadnie, ale nie myślałam, że na serio to zrobi.
Po chwili znalazłam się na dole. Przeżyłam szok, kiedy zauważyłam swoją siostrę bajerowaną przez Syriusza.
- Syriusz? Co ty tu robisz?
- Przyjechałem w odwiedziny, a co, nie mogę? – zapytał, kiedy już się do niego tuliłam.
- Pewnie, że możesz… Jej, jak fajnie. Chociaż trochę Hogwartu tutaj – uśmiechnęłam się.
Petunia stała z boku i przyglądała mi się krzywo. Pewnie była wściekła, że Syriusz przestał się nią zajmować, odkąd weszłam do pokoju.
- Dostałem twój list i stwierdziłem, że mogę przyjechać. Idziemy gdzieś? – zapytał.
- Jasne, chodź.
Wybiegliśmy czym prędzej z domu i poszliśmy na pobliski plan zabaw. Zajęliśmy dwie wolne huśtawki, na szczęście dookoła nie było żadnych dzieci.
- To mów, co się stało – powiedział chłopak.
Streściłam mu w skrócie zdarzenia poprzedniego dnia. Wspomniałam też o oskarżeniach Petunii.
- Powariowałaś? To nie jest twoja wina, nawet tak nie myśl. To mogło się stać o każdej porze, nie masz powodu, żeby się obwiniać.
- Ale gdybym kupiła tę mąkę od razu, to mama by jej nie szukała.
- Nie wiesz nawet czy szukała akurat tego. Lily, to naprawdę nie jest twoja wina. Mówię ci to jako obserwator z zewnątrz – uśmiechnął się.
- Tak, pewnie. Mam nadzieję, że jej stan szybko się poprawi. Tata teraz u niej jest, później się dowiem co i jak.
- Ja za parę godzin będę wracał, bo nie chcę dodatkowo martwić Potterów, po tym co ich kochany synek ostatnio zrobił.
Cisnęło mi się na język pytanie „Co zrobił?”, nie wypowiedziałam go jednak. Zacisnęłam wargi i wymruczałam:
- W porządku.
Chłopak przez chwilę patrzył na mnie z uniesionymi brwiami, po czym zapytał:
- Nic nie zrobisz, nie?
- Co mam zrobić?
- Odezwać się do niego! Od końca roku szkolnego on nie jest sobą, zachowuje się jak idiota.
- Po co mi to mówisz? Nie obchodzi mnie już nic, co z nim związane, wszystko się skończyło – skłamałam.
- Jasne, bo ci jeszcze uwierzę. Pogodzilibyście się, a nie…
- Daj spokój, Syriusz, po co o tym gadać? Lepiej mów, co u ciebie.
Porzuciliśmy ten nieprzyjemny temat. Rozmowa z Syriuszem poprawiła mi humor, mimo że były to różne niedorzeczne i niemądre, jednak śmieszne słowa. Black miał w sobie dobrą energię, którą przekazywał ludziom dookoła.
            Trzy godziny później Syriusz uznał, że czas wracać. Obiecał, że wpadnie znowu za kilka dni, a ja przyrzekłam, że będę pisać. Machnął różdżką, a po chwili zjawił się przed nami Błędny Rycerz. Chłopak wsiadł do środka i pomachał mi jeszcze raz. Mrugnęłam a oni natychmiast zniknęli.
            Nie miałam jednak pojęcia, że tę sytuację widział ktoś jeszcze.

***

Ta notka jest masakryczna, nie podoba mi się kompletnie. Cały czas powtarzałam sobie, że muszę ją dziś dodać. A pisanie na siłę nie jest dobre. I w dodatku każdy kolejny ponaglający komentarz zniechęcał mnie jeszcze bardziej. I oto co z tego wyszło. Wstępnie miała być o wiele dłuższa, w trakcie pisania wyrzuciłam jednak niepotrzebne fragmenty.
Postaram się następną dodać na początku maja.

11 kwietnia 2010

Piąta rocznica.

Dzisiaj Pamiętnik rudowłosej miłości Rogacza obchodzi piąte urodziny. :)

Planowałam z tej okazji dodać notkę dłuższą niż zwykle. Miałam ją napisać w ten weekend. Wczorajsza tragedia sprawiła jednak, że nie byłam w stanie zrobić niczego.
Mimo że polityką się nie interesuję, wstrząsnęła mną wiadomość, że tak wiele najważniejszych osób w państwie nie żyje. Każdy przeżywa żałobę inaczej, ja spędziłam ten weekend z rodziną przed telewizorem, czekając na nowe informacje.

Jubileuszowa notka pojawi się więc 18 kwietnia. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
Przyznaję też, że nie potrafię teraz całkowicie cieszyć się z blogowych urodzin. To, co się wydarzyło, jest po prostu straszne.
No ale, w sumie jest się z czego cieszyć. :) 5 lat z historią Lily, z Wami. Nie wiem, jak by to teraz było bez tego bloga, jego istnienie jest dla mnie tak samo oczywiste, jak to, że 2 dodać 2 to 4.
Teraz niestety notki pojawiają się rzadziej. Tylko w weekendy mam czas, żeby cokolwiek napisać i to też nie zawsze. Cieszę się, że i tak nie zraziliście się do tej historii i nadal odwiedzacie bloga.
Mogłabym pisać dalej i dalej, ale tylko powtórzyłabym to samo, co mówiłam w czasie poprzednich rocznic. Dziękuję Wam za wszystko – to dzięki Wam blog nadal istnieje.

Zrezygnowałam z informowania o nowych notkach. Zajmuje mi to sporo czasu, a jego jest coraz mniej. Zmieniłam też numer GG, stary jest już nieaktualny. Znajdziecie mnie teraz tu: 22332454. Informację o nowej notce zawsze zamieszczę w opisie, także jeśli chcecie, dodajcie ten numer do kontaktów.
Teraz mam okazję się przekonać, ile osób wchodzi tutaj z własnej woli. ;>
I na koniec małe podsumowanie:
Odwiedzin na blogu (w chwili obecnej): 860508
Komentarzy:8028
Liczba notek: 165

No, kończę. Jeszcze raz chciałam Wam podziękować. Mam nadzieję, że blog wytrzyma jeszcze długo… ;)