26 czerwca 2007

Złudna nadzieja

      Stan Jamesa poprawiał się. Po kilku dniach od wypadku całkowicie doszedł do siebie. Nie mógł jednak wyjść za Skrzydła Szpitalnego, bo pani Pomfrey chciała go trochę poobserwować.
     Dziś rano, jeszcze przed lekcjami, poszliśmy całą paczką do Rogacza. Pożartowaliśmy, porozmawialiśmy... Jak zawsze. Tylko teraz byłam dla niego bardziej przyjaźnie nastawiona. Poprosił mnie, żebym wpadła do niego po południu sama. Ciekawe, czego może chcieć. Pójdę i się przekonam.
- Idę do Jamesa – oznajmiłam przyjaciółkom po południu.
- Dobra... Ale chwila, czekaj - odparła Dorcas, odrywając się od gazety.
- O co chodzi? - spytałam.
- Jest coś między tobą i Jamesem? – zapytała.
- Nie no, ty znowu swoje...
- No co? Ostatnio często ze sobą rozmawiacie, jesteś dla niego milsza... A teraz jeszcze idziesz do niego... Więc nie dziw się, że pytam.
Ann przysłuchiwała się temu z boku.
- Mnie i Jamesa nic nie łączy i nigdy łączyć nie będzie. Po prostu martwiłam się o niego po tym wypadku... A jestem milsza bo... no martwiłam się o niego i tyle.
- Jasne, oczywiście, że tak – powiedziała Dorcas z ironią.
- A myśl sobie co chcesz, ja idę. Na razie – rzekłam i skierowałam się w stronę Skrzydła Szpitalnego.
James chodził po pomieszczeniu zniecierpliwiony. Kiedy mnie zobaczył, na jego twarz wstąpił uśmiech. Podszedł do mnie i przytulił. Zdziwiłam się, ale zachowałam trochę rozsądku i lekko go odepchnęłam.
- Po co chciałeś się ze mną widzieć? – spytałam oficjalnie.
Chłopak chyba zorientował się, że trochę przegiął – było to po nim widać.
- Tak o, chciałem się z tobą zobaczyć.
- Przecież już dziś tutaj byłam.
- Tak, ale nie sama. Choć, pokażę ci coś – poprowadził mnie do okna, z którego było widać chatkę Hagrida.
- Zobacz, co Hagrid tak wyhodował – powiedział, wskazując na mały ogródek.
- Jakie śliczne! – zachwyciłam się tymi dziwnymi roślinami, który tam rosły.
Nie przypominały one żadnego ze znanych mi kwiatów. Nie wiem, czym były. Kolor zmieniał się co chwilę z odcieni żółtego i czerwonego. Z daleka nie widziałam szczegółów, jednak całość wyglądała naprawdę pięknie.
- Cieszę się, że ci się podoba – rzekł James głębokim głosem.
Oderwałam wzrok od tego cudu usiadłam na łóżku.
James zaraz znalazł się obok mnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć, on chyba też nie.
- Jak się czujesz? – spytałam, żeby przerwać tę niezręczną ciszę.
- Dobrze... W zasadzie to już mógłbym wyjść... Tylko nie mogę się przyzwyczaić do myśli, że przegraliśmy... – wyraźnie posmutniał.
- Nie przejmuj się... To nie twoja wina, tylko tego pałkarza.
- Ale mogłem przecież zauważyć ten tłuczek... I go wyminąć.
- Oj przestań. Jak spadałeś... To wyglądało strasznie… Nikt nie myślał wtedy o wygranej, tylko żeby nic ci się nie stało.
- Ty też? – spytał z nadzieją.
- Ja? Eee... No każdy...
Nagle jego ręka znalazła się na mojej talii. Popatrzyłam na niego pytająco, a nasze spojrzenia spotkały się. Jego wzrok był bardzo głęboki. Chłopak zaczął przybliżać swoją twarz do mojej. Znajdowałam się chyba w jakimś dziwnym stanie, bo zanim dotarło do mnie to, co się dzieje, było już za późno. James całował mnie coraz namiętniej. Czułam się wspaniale, było mi tak dobrze. Każdy jego pocałunek sprawiał, że pragnęłam tego bardziej... James objął mnie mocniej i przycisnął do siebie. Całował bardzo namiętnie, robił to doskonale. Tonęłam w jego ustach… Nic do mnie nie docierało...
Stopniowo odrywaliśmy się od siebie. Kiedy dotarło do mnie to, co się stało, spojrzałam na niego w przerażeniem w oczach. On też patrzył na mnie niepewnie.
- Lily... – zaczął lekko zachrypniętym głosem.
Odwróciłam szybko głowę i wstałam.
- Nie... Nic nie mów – powiedziałam trochę roztrzęsiona.
- Nie powinniśmy… Nie możemy… - rzekłam.
- Chłopak natychmiast podszedł do mnie.
- Posłuchaj, trochę mnie poniosło... Przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać, proszę cię, nie bądź na mnie zła… - mówił to tak, że prawie mu uwierzyłam.
Spojrzałam mu prosto w oczy. Zobaczyłam w nich troskę, strach i... zakłopotanie?
- Muszę już iść – ruszyłam do wyjścia.
- Lily, czekaj! Nie zaczekałam.
- Lily! – chłopak pobiegł za mną.
- Panie Potter, proszę wracać od sali! - zawołała pielęgniarka wychodząc z gabinetu.
To mnie uratowało. Nie chciałam rozmawiać z Jamesem. Nie wiem, co mi się stało, że od razu go nie odepchnęłam. Było mi wtedy tak dobrze… Po prostu nie panowałam nad sobą. Tylko… Dlaczego?
     Szłam zamyślona przez korytarze aż na kogoś wpadłam. Tym kimś okazał się być Patrick.
- O Lily! Co ty taka zamyślona?
- A tak jakoś… - skłamałam.
Nie miałam ochoty na pogawędki z nim.
- A pamiętasz, jak obiecałaś mi, że się nad czymś zastanowisz? – spytał uśmiechając się lekko.
O Boże, nie! Tylko nie to… Co mam zrobić?
- Eee... No... Pamiętam...
- I co postanowiłaś?
Stwierdziłam, że muszę mu powiedzieć prawdę.
- Nie możemy być razem. To nie ma sensu. Lubię cię, ale to nie wystarczy. Przepraszam, muszę już iść - pognałam jak najszybciej do Pokoju Wspólnego.
Patrick jeszcze krzyczał, żebym poczekała, ale ignorowałam to.
Zdecydowanie za dużo wrażeń jak na parę minut.
      W Pokoju Wspólnym nie było dużo ludzi. Na kanapie przy kominku siedział Syriusz. O dziwo, był sam. Opadłam na miejsce obok niego.
- A gdzie reszta? – spytałam.
- James w szpitalu, a inni poszli gdzieś... Nie wiem... Stało się coś? – spytał , widząc moją minę.
- Nie, nic... – skłamałam.
- Możesz mi powiedzieć.
- Wiem.
- Chodzi o Jamesa?
- Skąd widziałeś?
- Mówił mi, że masz do niego przyjść... Byłaś?
Pokiwałam głową.
- I co?
Milczałam.
- Obiecuję, że nie wygadam się Jamesowi.
- No ok... Poszłam tam... Trochę porozmawialiśmy... A potem – na samo wspomnienie tego, co było potem, poczułam ucisk w okolicach brzucha.
- Co potem? – zapytał Syriusz.
- James zaczął mnie całować! I najgorsze jest to, że mu na to pozwoliłam! – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
Syriusz uśmiechnął się lekko.
- Co w tym takiego śmiesznego?
- Nic, nic... Tylko nie rozumiem, dlaczego tak dramatyzujesz.
- On za każdym razem, kiedy staję się dla niego milsza, robi sobie jakieś nadzieje... Niepotrzebne nadzieje…
- Jak to niepotrzebne? To ty nie...?
- Co nie?
- No James jest pewien, że go kochasz... Teraz myśli, że zrozumiałaś to po tym wypadku... I dlatego tak... Wiesz…
- Boże... Ja nic do niego nie czuję... Nie wiem nawet, czy go lubię…
- Cholera. No to mamy problem. Zrobimy tak: ja nie powiem mu, że z tobą rozmawiałem, ale zasugeruję mu, że powinien przystopować.
- Dobrze… Ja już mam tego dosyć. Za każdym razem tak jest…
- Spokojnie, nie martw się – chłopak przytulił mnie.
Dość długo trwaliśmy w tej pozycji.
- Syriusz! Co ty robisz?! Lily, to ty?! – usłyszałam głos nad sobą.
Oderwałam się od Blacka i spojrzałam w górę. To była Dorcas.
- Dorcas, my nie… - zaczęłam, ale ona mi przerwała.
- Akurat! Nie spodziewałam się tego po was – w jej oczach pojawiły się łzy.
Odwróciła się i pobiegła do dormitorium.
- Ja do niej pójdę – powiedziałam, widząc wstającego Syriusza.
Dorcas siedziała na łóżku i płakała. Zrobiło mi się strasznie przykro.
- Dorcas... To nie tak jak myślisz – zaczęłam.
- Jasne! Tulisz się do mojego chłopaka po kątach i myślisz, że tego nie widzę!
- To był zwykły, przyjacielski uścisk! Nie masz żadnych podstaw do złości!
- Nie wierzę ci… Wyjdź stąd.
- Ale…
- Wyjdź!
Wyszłam więc. Nie było sensu się z nią kłócić.
W Pokoju Wspólnym siedział wciąż Syriusz.
- I co? - spytał, gdy mnie zobaczył.
- Jest wściekła. Mówiłam jej, że to był zwykły uścisk, ale ona mi nie wierzy...
- Może ja do niej pójdę?
- Nie… Poczekajmy aż ochłonie...
- Dobrze…
- Nie martw się, zrozumie.
- Mam nadzieję.
- Dzięki, że mi pomożesz z Jamesem...
- Nie ma sprawy, jutro z nim pogadam. A teraz będę już leciał... Zastanowię się jak to wszystko wytłumaczyć Dorcas.
- Dobra... To pa.
Poszedł Mam nadzieję, że Dorcas wszystko zrozumie. Na pewno. I oby James przystopował. Może z nim o tym później porozmawiam? Nie wiem. Tylko… Ten pocałunek był cudny. Dawno się tak nie czułam. Nie mam pojęcia, dlaczego pozwoliłam mu zabrnąć aż tak daleko... Nie ma sensu się nad tym zastanawiać. To nic dla mnie nie znaczyło... I tak przecież nigdy nie będę z Jamesem. Nigdy.

***

Przepraszam, że znów tyle musieliście czekać na notkę, ale nie miałam kompletnie weny na pisanie. Dopiero wczoraj mnie ona dopadła :) Mam nadzieję, że notka Wam się spodoba. Następna pojawi się około 9 lipca. Teraz wyjeżdżam i notki będę pisała jedynie w zeszycie :) Życzę wszystkim miłych wakacji :) Pozdro! ;]

15 czerwca 2007

Mecz i strach

     Długo nie mogłam zasnąć. Męczyła mnie wciąż ta sprawa z Patrickiem. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Z jednej strony chciałam się zgodzić, żeby zrobić Potterowi na złość i pokazać, że nie tylko on ma powodzenie u płci przeciwnej. Może to głupie, ale taką właśnie miałam ochotę. Lecz z drugiej strony zastanawiałam się, czy związek z Patrickiem jest słuszny. Przecież nie znam go na tyle dobrze, żeby mu tak zaufać. Poza tym nie czuję nic do niego. Owszem, lubię go, ale to nie wystarczy. W czy w ogóle Potter jest wart tego, żebym tak się poświęcała, by zrobić mu na złość. Z pewnością nie. Na dodatek Patrick nie sprawia wrażenia, że naprawdę mu na mnie zależy. Nie będę się śpieszyć tym razem. Nie chce, żeby ta sprawa potoczyła się tak, jak ta z Alexem. Czas pokaże, czy Patrick jest dla mnie odpowiedni.

     Kiedy uporządkowałam sobie to wszystko w głowie, udało mi się zasnąć. Byłam pewna, że podjęłam właściwą decyzję.

 

*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*

 

     Siedziałam z przyjaciółkami w Pokoju Wspólnym przy kominku. Za chwilę mieli zjawić się Huncwoci. Postanowiłam, że powiem dziewczynom teraz o mojej decyzji w sprawie Patricka, bo później może nie być okazji.

- Wiecie co? Stwierdziłam, że tym razem nie będę się śpieszyć w związku z Patrickiem. To nie ma sensu. Nic do niego nie czuję.

Dziewczyny spojrzały na mnie ze zdziwieniem.

- No co? – spytałam

- Szok lekki. Byłaś taka napalona na to wszystko, a teraz nagle dajesz sobie spokój – rzekła Dorcas.

- Po prostu przemyślałam sobie to wszystko. A poza tym to same mi go odradzałyście – powiedziałam.

- Tak. I uważamy, że zrobiłaś bardzo dobrze – odparła Ann.

Uśmiechnęłam się.

W tej samej chwili do Pokoju weszli Huncwoci. Od razu skierowali się w naszą stronę.

- Będziecie na meczu, prawda? – spytał Syriusz.

- Przecież to dopiero za niecałe dwa tygodnie. Jasne, że będziemy – odrzekła Dorcas.

- Wiem, wiem, tak tylko pytam dla pewności – posłał jej uśmiech i pocałował ją.

Wywróciłam oczami. Nie miałam ochoty na widok migdalącej się pary.

- Idę do dormitorium – oświadczyłam wstając.

Ann pokiwała głową. Idąc po schodach do sypialni czułam na sobie spojrzenie Jamesa Pottera.

Niedługo potem do sypialni wpadła Dorcas.

- Syriusz powiedział, że spróbują coś wykombinować w sprawie tego spotkania z Katie, ale dopiero po meczu. Wcześniej nie mogą, bo chcą jeszcze potrenować – powiedziała.

- Dobrze, poczekamy. Napiszę później do Katie.

- James był smutny... – zaczęła Dorcas.

- No i?

- Może z nim porozmawiasz?

- Nie ma mowy. Nie mówmy o nim.

- Ale...

- Żadnego „ale”.

 

*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*

 

     Dwa tygodnie minęły bardzo szybko i kiedy weszłam rano do Wielkiej Sali, słyszałam tylko rozmowy o dzisiejszym meczu quidditcha. Drużyna Gryffindoru siedziała po środku stołu. Widać było, że wszyscy się denerwują. Black starał się rozbawić towarzystwo żartami, ale marnie mu to wychodziło.

     James spojrzał na mnie z nadzieją, ale nic nie powiedziałam. W spokoju jadłam śniadanie przysłuchując się rozmowom o meczu quidditcha. Przed dziesiątą udałam się z przyjaciółmi i dwójką Huncwotów na trybuny. Wcześniej oczywiście przebrałam się w ubrania w kolorach Gryffindoru: czerwony i złoty. Zajęliśmy miejsca, z których mieliśmy bardzo dobrą widoczność.

Wkrótce mecz się rozpoczął. Komentował, jak zawsze, Robbie Lee. Obie drużyny wleciały na boisko, kafel poszedł w górę i zaczęła się gra.

- Black od razu porwał kafla, podaje do Watson. O nie, Kravitz zaatakował tłuczkiem, nic się jej na szczęście nie stało, jednak kafla przejęli Puchoni. Bones pędzi do pętli Gryfonów, wymija obrońcę i gol! Dziesięć do zera dla Huffelpuffu!

Po trzydziestu minutach Puchoni prowadzili dziewięćdziesiąt do osiemdziesięciu. Szukający obu drużyn krążyli nad boiskiem, jednak znicz się nie pokazywał.

- Cóż to był za gol! Gratulacje, Naidoo! Mamy remis! Dziewięćdziesiąt do dziewięćdziesięciu! – zakomunikował Lee.

Przez następną godzinę gra toczyła się punkt za punkt. Wszyscy śledzili grę z wielkim zainteresowaniem. Takiego obrotu spraw nikt się nie spodziewał. Gryfoni myśleli, że wygraną mają w kieszeni, jednak Huffelpuff był całkiem dobrze przygotowany.

- Black znakomicie wyminął obrońcę i gol! Kafla szybko przejmuje Watson i mamy następne dziesięć punktów!

Gryffindor po piętnastu minutach uzyskał przewagę sześćdziesięciu punktów. Jednak jeśli Potter szybko nie znajdzie znicza, możemy przegrać. Nagle Davies, szukający Puchonów, poderwał swą miotłę i zaczął pędzić w przeciwnym kierunku.

- A co to się dzieje? Czyżby pojawił się znicz? Potter ruszył za Daviesem! Prawie go dogania! A niech to, pałkarz Puchonów posłał w niego tłuczka!

Szukający Huffelpuffu zagapił się przez to i znicz ponownie zniknął. Gra zrobiła się coraz bardziej zacięta.

- Boję się o Syriusza – powiedziała Dorcas, kiedy jej chłopak cudem nie oberwał tłuczkiem.

- Nic mu nie będzie, nie martw się – rzekłam.

W tej właśnie chwili Syriusz zdobył wspaniałego gola. Po trybunach przebiegł pomruk niezadowolenia Puchonów.

     Nie minęło kilkanaście minut, a szukający Domu Borsuka znów dostrzegł skrzydlatą piłeczkę. James tego nie zauważył. W tej chwili akurat nasze spojrzenia się spotkały. Dopiero głośne gwizdy i krzyki kibicujących uczniów przywróciły go do rzeczywistości. Rzucił się na miotłę i w mgnieniu oka znalazł się przy swoim rywalu. Teraz wszyscy śledzili wzrokiem tę dwójkę. Potter wyprzedził Daviesa i wyciągał już rękę po znicza. Nagle znienacka pojawił się tłuczek. Rogacz dostał mocno w brzuch. Nie był w stanie utrzymać się na miotle. Spadał...

     Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Była przerażona. Żeby tylko nic poważnego mu się nie stało… Szukający Huffelpuffu trzymał już znicza w dłoni. Na jego twarzy mimo to nie było widać radości.

     Zbiegłam na boisko a przyjaciele za mną. Jamesem zajmowała się już pani Pomfrey. Chłopak był nieprzytomny. Miał ranę na czole, z której leciała strużka krwi, za pewne po upadku. Jego miotła, o dziwo, ani trochę nie ucierpiała. Niektórzy uczniowie również zeszli do miejsca, gdzie leżał szukający. Cała drużyna już przy nim była. Zrobiło mi się strasznie przykro. Patrzyłam, jak przenoszą Rogacza na niewidzialnych noszach do Skrzydła Szpitalnego, a żal ściskał moje serce. Cała złość na niego mi przeszła, chciałam tylko, żeby szybko wrócił do zdrowia.

     Nie wiem jak, ale nagle znalazł się przy mnie Patrick. Chciał mnie przytulić, ale odepchnęłam go.

- Zostaw mnie – powiedziałam i pobiegłam za przyjaciółmi do Skrzydła. Niestety, do sali szpitalnej nie chciano nas wpuścić. Strasznie się martwiłam. Pani Pomfrey na pewno zrobi wszystko, co w jej mocy, ale chciałam tam być. Nie potrafiłam znaleźć wytłumaczenia na to, co się ze mną działo. Minęło trochę czasu, kiedy wreszcie wpuścili nas do Jamesa na kilka minut. Był przytomny, cały w bandażach.

- Jak się czujesz, stary? – zapytał Syriusz.

- Jakoś przeżyję... Jak mecz? –odparł.

Mówienie sprawiało mu lekką trudność.

Nikt nie wiedział, co odpowiedzieć.

- Nie myśl o tym teraz – rzekł Remus.

Rogacz i tak znał prawdę, było to widać po jego minie. Spojrzał na mnie. Zrobiło mi się jeszcze smutniej. Chłopak na pewno cierpiał...

Usłyszałam szepty moich przyjaciół, a kiedy się odwróciłam, nikogo za mną nie było. Zostałam sama z Jamesem. Niepewnie podeszłam do jego łóżka.

- Bardzo boli...? – spytałam.

- Trochę. Da się przeżyć. Dlaczego tu zostałaś?

No właśnie… Dlaczego?

- Jeśli chcesz, to sobie pójdę – już się odwracałam.

- Nie, zostań – złapał mnie za rękę, po czym syknął z bólu.

- Nie powinieneś się ruszać – powiedziałam.

- E tam, nic mi nie jest – na udowodnienie tych słów spróbował się podnieść, jednak zaraz opadł na poduszkę.

- No widzisz. Nie przemęczaj się.

Chłopak posłał mi uśmiech.

- Fajnie, że przyszłaś – powiedział.

- Martwiłam się o ciebie – wymknęło mi się.

- Naprawdę?

- Spadłeś z tak wielkiej wysokości... To wyglądało przerażająco...

- Wyjdę z tego. To tylko dwa złamane żebra i parę siniaków. Pani Pomfrey mnie poskłada.

- Panno Evans, proszę już iść! Pacjent potrzebuje odpoczynku! – w drzwiach pojawiła się pielęgniarka.

- Muszę już iść – powiedziałam do chłopaka.

- Dzięki, że przyszłaś.

- Nie ma za co. To cześć…

- Cześć – uśmiechnął się.

Skierowałam się w stronę dormitorium. Cieszyłam się, że z Jamesem wszystko będzie dobrze. Pani Pomfrey na pewno sobie poradzi z tymi połamanymi żebrami. Tylko... Czy James nie zacznie sobie robić głupich nadziei? W prawdzie nie ma do tego powodu, ja go tylko odwiedziłam. Nie mam pojęcia, co się stało, że byłam dla niego taka miła... Ale strach też robi swoje. Lecz czy to wszystko nie jest dziwne?

 

***

 

Mam nadzieję, że ta notka Wam się spodoba. Przepraszam, że tak długo się ona nie pojawiała, ale... lenistwo. Ale teraz oceny są już wystawione, w szkole luz, będę miała więcej czasu na pisanie ;) Często czytam komentarze, w których piszecie, że chcecie, by Lily i James byli już razem... Mam podobne zdanie. Ale Lily i Jamesa nie mogę jeszcze połączyć, na to za wcześnie. Jednak dziękuję za wszystkie pozytywne, jak i negatywne opinie ;) Dzięki Wam chce mi się pisać. :) Pozdro!

3 czerwca 2007

Zaskoczenie

     Teraz dużo się zmieniło. I sama właściwie nie wiem dlaczego. Patrick zaczął się bardziej do mnie przystawiać. Nie przeszkadzałoby mi to, jednak czasem po prostu był uciążliwy. Za to Potter z dnia na dzień stał się niedostępny. Z dormitorium wychodził tylko na lekcje. Nie mam pojęcia, co mu się stało. Za dwa tygodnie odbędzie się pierwszy w tym sezonie mecz quidditcha Huffelpuff vs. Gryffindor. Nie wiem, co zrobi drużyna, mając szukającego w takim stanie. Dziewczyny twierdzą, że James musi odreagować ostatnie wydarzenia. Nic im nie mówiłam o usłyszanej przeze mnie rozmowie. Bo po co?

     Dorcas miała dziś randkę z Syriuszem. To chyba coś naprawdę wyjątkowego, bo prosiła mnie o pomoc w przygotowaniach. Ann gdzieś wybyła, pewnie z Remusem. Szukając odpowiedniego ubrania Dorcas poruszyła temat, na który za bardzo nie miałam ochoty.

- Co ty masz zamiar zrobić z Jamesem? Nie widzisz, co się z nim dzieje?

- Nie wiem, o co ci chodzi. Pewnie znów stara się coś udowodnić, jak zawsze. Udaje, że cierpi, czy coś, żeby tylko go żałować.

- A nie pomyślałaś, że nie udaje? Według mnie wtedy bardzo go skrzywdziłaś, on starał się tym nie przejmować, ale teraz widocznie nie wytrzymał. On też jest człowiekiem i ma uczucia. Na dodatek zjawił się ten cały Patrick i Rogacz naprawdę ma dość.

- Ta chyba będzie odpowiednia? – spytałam podając jej czarną bluzkę.

- Nie zmieniaj tematu. Wiesz dobrze, że mam rację.

- Nie. Też myślałam, że tak jest, ale zobacz, co on potem robił. Ubzdurał sobie wszystko i tyle.

- Mylisz się. Przez tę twoją dumę inni cierpią.

- Dor, miałam ci pomagać w przygotowaniach, a nie słuchać kazań na temat Pottera.

Dziewczyna wywróciła oczami, ale nic nie mówiła. Przez kilka minut wybierałyśmy ubrania, a potem Dorcas znów zaczęła.

- A ten Patrick mi się nie podoba. Nie zauważyłaś, że on chce mieć nad tobą kontrolę?

- Dorcas… Proszę, nie zaczynaj znowu tego.

Przyjaciółka zignorowała moje słowa.

- To samo było z Alexem. Ostrzegałyśmy cię, a ty nie słuchałaś. Potem okazało się, że miałyśmy rację. Teraz pewnie będzie identycznie.

- Nie... On taki nie jest. Może jest trochę nachalny, ale nie chce źle.

- To samo wtedy mówiłaś. Zastanów się nad tym wszystkim, i pamiętaj, że pragnę tylko twojego dobra.

Nagle usłyszałam pukanie do okna. Była to sowa z listem od Katie.

Kochane dziewczyny,

przepraszam, że tak długo się nie odzywałam, ale tyle się działo. Tutaj jest o wiele więcej nauki, niż w Hogwarcie. A poza tym... Wreszcie poznałam trochę osób. Tak, dobrze się domyślacie, chodzi m.in. o chłopaka. Ma na imię Andrew i jest naprawdę fajny. Może coś z tego będzie... Znalazłam też dziewczyny, z którymi mogłabym się zaprzyjaźnić. Nie są oczywiście w stanie zastąpić was, ale można się z nimi dogadać. Jednak mimo tego, strasznie mi was brakuje. Chciałabym się z Wami spotkać. Jak najszybciej. Mam Wam tyle do opowiedzenia, a na pisanie to za dużo. Może udałoby się to jakoś zorganizować? Huncwoci na pewno coś wymyślą. A właśnie, co u nich? Lily, między Tobą a Jamesem coś się poprawiło? A ty, Dorcas, jak sobie radzisz z Syriuszem? A Ciebie, Ann, nawet nie pytam, bo wiem, że jest dobrze. Napiszcie mi wszystko, co się działo. I powiedzcie, co z tym spotkaniem. Czekam na odpowiedź.

Tęsknię,

Katie

- Dobrze, że zaczyna się u niej układać. Trzeba będzie coś wykombinować, żeby się z nią spotkać – powiedziałam.

- Tak… Pogadam o tym dzisiaj z Syriuszem. Dobra, mam jeszcze dwadzieścia minut, sprężajmy się.

Dorcas rozpuściła włosy i lekko się pomalowała.

- Może być? – spytała.

- Pewnie! Wyglądasz świetnie!

- Dzięki. Pójdę już – uśmiechnęła się.

Zostałam sama. Zaczęłam zastanawiać się nad słowami Dorcas. Czy James nie udaje? Czy Patrick jest tak jak Alex? Nie... Nie zachowuje się tak. Mam nadzieję, że to nie prawda. A co do Jamesa... Nie wiem, co się tam w jego głowie dzieje. Wątpię, że nie udaje. Chce wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia. Ale nie, nie uda mu się to. A gdyby mu naprawdę na mnie zależało, tak jak się zarzekał kiedyś, nie zabawiałby się z innymi dziewczynami i szanował mnie. Tak jednak nie jest. I dobrze. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

 

*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*

 

     Szłam właśnie korytarzem do Wielkiej Sali na obiad.

- Lily!

To Patrick.

- Poczekaj chwilkę!

Dogonił mnie.

- Tak sobie myślałem… Może... Umówisz się ze mną? – zapytał.

Zdziwił mnie tym trochę. Randka? Hmmm... Czemu nie?

- No dobrze... To kiedy?

- Może w sobotę o siedemnastej?

- Ok. Na błoniach?

- Tak. To do zobaczenia.

- Pa...

 

*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*

 

     Jest sobota, godzina dwudziesta pierwsza. Właśnie wróciłam ze spotkania z Patrickiem. Było miło. Poszliśmy na spacer po błoniach, później na skraju Zakazanego Lasu zjedliśmy kolację. Patrick postarał się o romantyczny nastrój. Rozmawialiśmy m.in. o planach na przyszłość. Czas szybko leciał w jego towarzystwie. Chłopak pokazywał mi również różne magiczne sztuczki. Kiedy zrobiło mi się zimno, dał mi swoją kurtkę. Zachował się jak prawdziwy dżentelmen. Odprowadził mnie do Pokoju Wspólnego. Na pożegnanie pocałował mnie krótko w usta. Nie protestowałam, ale mnie zaskoczył. Było... cudownie. Miał takie miękkie usta... Potem przeżyłam jeszcze większy szok. Spytał, czy nie chciałabym zostać jego dziewczyną. Nie widziałam, co mu odpowiedzieć. Poprosiłam o czas na zastanowienie. Teraz nie wiem, co zrobić. Czy to nie za szybko? Przecież ledwie się znamy. I czy to, co między nami jest, to coś poważnego? Lubię go, ale chyba nic więcej. Moje przyjaciółki na pewno będą mi odradzały związek z nim. A może powinnam ich posłuchać, już raz miały rację w podobnej sprawie. Ale Patrick to fajny chłopak. Może mogłabym mu dać szansę? Tylko tym razem będę ostrożniejsza i dobrze się nad tym zastanowię. Czy to w ogóle ma sens?

 

***

 

Ja już naprawdę nie wiem, co się ze mną stało. Wiem, że moje notki są ostatnio gorsze. I krótkie. Brak weny na pisanie :( Poza tym miałam teraz nawał zajęć do szkoły przed wystawieniem ocen. Jeszcze tylko 3 dni i będzie luzik :) I może wtedy moje notki się poprawią. Mam nadzieję :) Dziękuję, za kolejne pojawienie się w Polecanych, tylko nie wiem, czy na to zasłużyłam... Pozdrowienia dla wszystkich, którzy jeszcze tego bloga czytają. To dla Was wciąż go prowadzę. :) :*