31 grudnia 2007

"O każdej porze dnia i nocy"

            Poczułamdotyk na swoim policzku. Leżałam w ciepłym łóżku, którego nie miałamnajmniejszej ochoty opuszczać. Od długiego czasu tak dobrze się nie czułam. Niechciałam tego przerywać. Ogarniało mnie uczucie niebiańskiego spokoju ibezpieczeństwa. Nie wiem, co to sprawiło. Może te delikatne smagnięcia po moimpoliczku? Chwila… Jakie smagnięcia?

            Szybko otworzyłam oczy. To, cozobaczyłam, sprawiło, że aż odsunęłam się i usiadłam.

-Co ty tu robisz? – spytałam zaskoczona.

-Przepraszam, nie chciałem cię obudzić… - powiedział speszony James.

-Skąd ty się tu wziąłeś?

-No zostałem na noc…

-Co?! – krzyknęłam.

Tojuż przestało mi się podobać.

-Spokojnie, daj mi powiedzieć… Wczoraj pozwoliłaś mi zostać, pamiętasz? Spałemna łóżku Dorcas… A teraz… Tak pięknie wyglądałaś jak spałaś i nie mogłem siępowstrzymać…

Powoliprzypominały mi się wczorajsze wydarzenia. Faktycznie, pozwoliłam mu tu spać.Tylko że wtedy już działały na mnie eliksiry…

-Byłeś tu całą noc? – zapytałam.

-No… Tak.

-Dobra, wszystko już wiem. Czuję się dobrze, możesz iść – powiedziałam szybko.

Niechciałam, żeby dłużej tu siedział.

-Ok, nie ma sprawy. Zobaczymy się później? – zapytał.

-Chyba tak… - odparłam.

Naprawdęchciałam już zostać sama. Po chwili James wyszedł. Zerwałam się z łóżka. Miałamna sobie wczorajsze ubrania. Patrząc w lustro spostrzegłam, że wyglądam, lekkomówiąc, źle.  I w takim stanie widziałmnie Potter… Ale co tam, nie powinnam się tym przejmować. Mam nadzieję, że niezachowywałam się głupio w trakcie snu…

            Wzięłam prysznic, ubrałam się;ogólnie mówiąc ogarnęłam. Bolała mnie głowa, jednak nie skupiałam się na tym bardzo. Bałam się spotkania z Jamesem i to pochłaniało całą moją uwagę. Ztej wczorajszej zabawy na śniegu wynikło dużo niepotrzebnych problemów. Onspędził noc w moim dormitorium! Jak mogłam na to pozwolić? Nie byłam wtedy dokońca sobą, ale to mnie nie usprawiedliwia…

            Wyszłam na śniadanie do WielkiejSali dużo później niż powinnam, gdyż nie miałam ochoty na rozmowę z Rogaczem.Wiedziałam, że jest to nieuniknione, ale dziwnie się czułam myśląc o tymwydarzeniu. Miałam nadzieję, że dziś uda mi się unikać Jamesa.

            Cały dzień spędziłam w dormitorium.Wreszcie miałam czas na przeczytanie książki pożyczonej już dawno od Dorcas.Nikt mi nie przeszkadzał, co mnie trochę dziwiło, bo myślałam, że James będziechciał pogadać. Ale nie narzekam….

            Dochodziła godzina ósma wieczorem…Miałam już dość czytania i za bardzo nie wiedziałam, co mam robić. Stanęłam miprzed oczami perspektywa spędzenia całego wolnego czasu w taki oto sposób.Chyba bym tego nie zniosła… Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Nieodpowiedziałam. Po chwili jednak w moim dormitorium pojawił się Rogacz.

-Mogę wejść? – spytał.

-Już i tak wszedłeś to po co pytasz?

Chłopakuśmiechnął się.

-Cały dzień tu siedziałaś? – zapytał.

-Mhm… - mruknęłam nie patrząc na niego.

-Co się stało? – spytał podchodząc bliżej.

-Nic, trochę źle się czuję – była w tym odrobina prawdy.

-Rozumiem… A jak z twoim zdrowiem?

-Jest już lepiej…

Chłopakusiadł na moim łóżku i niepewnie na mnie spojrzał.

-Co jest? Widzę, że coś cię martwi – rzekł.

-Nic takiego…

-Oj Lily, mnie nie oszukasz.

-Naprawdę nic…

-Skoro tak mówisz… - odparł po chwili.

-Poczekaj, zaraz przyjdę – powiedział szybko i wybiegł z pokoju.

Niezdziwiłam się zbytnio, jego było stać na takie coś. Po kilkunastu minutachwrócił z dwoma kubkami w dłoniach.

-Proszę – powiedział podając mi jeden z nich.

-Co to jest?

-Gorąca czekolada – uśmiechnął się.

Spojrzałamdo środka kubka… Faktycznie, było tam coś przypominające czekoladę.

-Skąd to masz? – spytałam podejrzliwie.

-Z kuchni.

-Aha…

Wzięłamłyk z kubka… Ogarnęło mnie wspaniałe uczucie ciepła rozchodzące się po całymciele.

-Dzięki…

-Nie ma za co. A teraz powiesz mi co cię gryzie?

Milczałam.

-Lily!

-No bo… Ta noc…

-Co z nią?

-No ty tu byłeś cały czas…

-I…?

-To nie wystarcza?

Jameszaczął się śmiać…

-Czym ty się przejmujesz? – zapytał.

-Nie śmiej się ze mnie! To takie… Dziwne dla mnie.

-Nie martw się, przecież nic się nie stało… A tak miałem pewność, że z tobą niczłego się nie dzieje…

- Dzięki że tak się troszczysz…

-O ciebie zawsze…

Uśmiechnęłamsię.

Jamessię bardzo zmienił, już dawno to zauważyłam. Stał się bardziej dojrzały, opiekuńczy,troskliwy…. Nie robił głupich kawałów… Bardzo go takiego lubiłam… Cieszyłamsię, że mam takiego przyjaciela.

Chłopakprzybliżył się do mnie i delikatnie przytulił.

-Pamiętaj, że możesz od mnie zawsze przyjść, gdybyś miała jakiś problem… Okażdej porze dnia i nocy… - szepnął mi do ucha.

-Wiem… Dziękuję… - bardziej się w niego wtuliłam.

Byłomi tak dobrze… Jego obecność dziwnie na mnie działała.

Potterjednak jest całkiem fajny.

-Lily?

-Tak?

Spojrzeliśmysobie w oczy… Tego, co poczułam, nie da się opisać. Cudowne uczucie…

Jamesprzybliżał się powoli do mnie… Chyba chciał…

-James! – do dormitorium wpadł Syriusz z krzykiem.

Odskoczyłamod Jamesa jak oparzona. Czekoladę na szczęście wcześniej odłożyłam na półkę.

-Ups… Chyba przeszkadzam… - powiedział Syriusz.

-Nie, no co ty? – odparłam szybko.

-Szukałem tego głupka – wskazał  naPottera – i pomyślałem, że siedzi u ciebie…

Chłopakizaczęli rozmowę minami… Śmiesznie to wyglądało. Z tego, co zauważyłam, Jamesnie był zadowolony wizytą swojego kumpla.

-Ekhem – odchrząknęłam.

Wszyscyzaczęliśmy się śmiać.

 

***

 

Nocóż, notka jest, jaka jest. Na nic lepszego chyba mnie nie stać… Pisałam jąkilka dni… I tyle z tego wyszło… Ech… Ale miała być w tym roku i jest  :) Obiecuję, że w przyszłym postaram się,żeby notki pojawiały się częściej. ;) Chciałabym Wam wszystkim życzyć udanegoroku 2008, aby był o wiele lepszy niż mijający 2007 oraz spełnienia wszystkichmarzeń! 

16 grudnia 2007

Troska

-O czym? – zapytałam zaniepokojona.

Zatrzymaliśmysię.

-Zauważyłem, że jakaś inna jesteś od rana. Małomówna i smutna… Stało się coś?

Awięc o to mu chodzi… Już myślałam, że czeka mnie poważniejsza rozmowa.

-Nie, nic… Tylko miałam dziwny sen… Bardzo realistyczny i nieprawdopodobny…

-Naprawdę? Ja też… Tylko ja się raczej z mojego cieszę…

-A ja sama nie wiem – spojrzałam mu w oczy.

Bałamsię, że jeśli dłużej będę w nie patrzeć, nie opanuję się i powtórzy sięsytuacja ze snu.

-Chyba o tym zapomnę… - powiedziałam.

-Skoro tak chcesz. Ja o swoim nie chcę zapominać – odparł.

Ciekaweco mu się śniło… Ale nie chcę być wścibska, nie zapytam.

-Idziemy do zamku? – spytałam po chwili milczenia.

-Jasne. Chodź.

Szliśmyw ciszy. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Strasznie ciekawiło mnie, jaki senmiał James.

-Hej, poczekajcie na mnie! – usłyszeliśmy krzyk za sobą.

ToSyriusz biegł w naszym kierunku.

-Gdzie ty byłeś? – zapytałam, gdy znalazł się bliżej nas.

-U… Hagrida… - wysapał.

-Po co? – dopytywałam się.

-Miałem… Do niego… Sprawę…

-Jaką? – zainteresował się James.

-Później… Gdzie idziemy? – Black zmienił temat.

Wydawałomi się, że chłopaki wymienili szybkie spojrzenia.

-Do zamku? - odparłam.

-Oj, dajcie spokój. I co będziemy tam robić. Zostańmy tutaj – powiedział.

-Jest zimno, pełno śniegu, trochę źle się chodzi… - mruknęłam.

Wolałamposiedzieć w Pokoju Wspólnym albo w dormitorium, niż szwendać się w tym zimnie.

            Nagle poczułam na swoim ramieniumały ból i chłód. Odwróciłam się i zobaczyłam Syriusza celującego śnieżką wJamesa. No nieźle, bitwy na śnieżki im się zachciało…

-No chodźcie, jest śnieg, trzeba to wykorzystać! Nie ma lekcji a wy w zamkuchcecie siedzieć! Ruchy! – krzyczał Syriusz szykując kolejne ładunki śniegu.

Wymieniłamz Jamesem zaskoczone spojrzenia.

-Będzie jeszcze nie jedna okazja… Jest… - nie dane mi było dokończyć.

Nagletrafiły mnie dwie kulki z różnych stron.

-No chodź! Nie bądź sztywniarą! – krzyknął Syriusz i znowu we mnie rzucił.

-Ja? Sztywniara?! O nie, ja ci zaraz pokażę! – zawołałam i rzuciłam śniegiem wniego. No cóż, i tak nie mogłam się im sprzeciwiać, bo nie miałam z nimi szans.Pewnie po chwili byłabym cała mokra…

            Przez kilkanaście minut udawało misię unikać bliższych spotkań z chłopakami, których celem stało się natarciemnie. Coś czułam, że zanim tego nie zrobią, nie wrócę do zamku. Nieprzypuszczałam wcześniej, że można się z nimi tak fajnie bawić.

-Lily! – krzyknął Syriusz.

Odruchowo odwróciłam się w jego stronę. Zobaczyłamlecącą w moją stronę śnieżkę i zrobiłam tak gwałtowny ruch, alby jej uniknąć,że aż upadłam na ziemię. No to już po mnie…

Chwilępotem, zanim zdążyłam się podnieść, obok mnie pojawił się James. Po parusekundach chłopak znalazł się nade mną. Leżał na mnie a w ręce trzymał kulkęśniegu.

-I co teraz? – spytał z błyskiem w oku.

-Teraz mnie puścisz… - powiedziałam niepewnie.

Jamesprzybliżył rękę do mojej twarzy.

-A jeśli nie?

-No proszę… - zrobiłam maślane oczy.

-Tak na mnie patrzysz, że mam ochotę ci ulec… - powiedział powoli.

-No widzisz. Proszę, puść mnie.

-A co za to dostanę?

-Pomyślmy… Satysfakcję, że zrobiłeś coś dobrego?

-Hmmm… To za mało… Może coś więcej? – niespodziewanie szybko zaczął przybliżaćswoją twarz do mojej. W brzuchy zaczęły mi latać motyle, jednak zachowałamtrzeźwość umysłu.

-Na przykład co? – spytałam, udając, że nic nie podejrzewam.

Patrzyłmi głęboko w oczy.

-Chyba wiesz co…

Przybliżałsię coraz bardziej…

-Hej, James, co ty robisz? Natrzyj ją, już! – krzyknął Syriusz.

Spojrzeliśmyw jego stronę. Uff, wyratował mnie. James zwrócił wzrok spowrotem na mnie.

-Przykro mi, teraz już nie mam wyjścia – powiedział.

-Aaa! Zimne! – wrzasnęłam, kiedy kulka dotknęła mojej szyi.

Rogacznatarł mnie mocno, jednak robił to delikatnie. Po chwili śnieg zaczął się namnie topić i woda wsiąkała w moje ubrania.

-O nie, tak nie będzie – zebrałam w sobie wszystkie siły i przewróciłam Jamesatak, że to teraz ja leżałam na nim.

-Chyba nie zamierzasz…? Zimno! – krzyknął, kiedy władowałam mu śnieg pod kurtkę.

-No widzisz. Miło to tak? – spytałam śmiejąc się.

Tymrazem Rogacz mnie wywrócił. Nic nie mówiąc, wziął śnieg i znowu poczułam chłódna ciele. 

-James… Proszę… Wystarczy już… - wyjąkałam.

-Skoro tak mówisz – podniósł się i wyciągnął rękę w moją stronę. Spojrzałam naniego z niedowierzaniem i wstałam sama.

-Co? -  spytał James zaskoczony, gdyżpatrzyłam na niego zabójczym wzrokiem.

-I jak tam, Lily? Zła za to natarcie? – obok zjawił się Syriusz, przyłączającsię do rozmowy.

-A żebyś wiedział. Idę do zamku – odparłam.

Niebyłam tak bardzo zła, tylko chciałam się z nimi podroczyć. Po chwili mniedogonili.

-Oj Lily, to tylko zabawa… - zaczął James.

-No właśnie, nie gniewaj się – dodał Syriusz.

Uśmiechnęłamsię i powiedziałam:

-Nie gniewam się przecież. Tylko chcę już do zamku, bo strasznie mi zimno…

-Okej.

Wróciliśmydo szkoły a tam od razu udałam się do dormitorium, by zmienić ubrania. Późniejzmęczona położyłam się do łóżka. Po chwili zasnęłam…

-Lily? Jesteś? – obudził mnie czyjś głos.

Powoliotworzyłam oczy.

Przedemną stanął James.

-O… Cześć… Chyba zasnęłam na trochę… - powiedziałam.

-No fakt, jest dziewiętnasta…

-Jak to? Przespałam cały dzień?

-Tak…

-No to nieźle… - wstałam szybko, jednak w głowie mi się zakręciło.

Upadłabym,gdyby mnie James nie przytrzymał…

-Źle się czujesz? – zapytał troskliwie.

-Nie… Tylko trochę boli mnie głowa – odparłam.

Wciążbyło mi słabo… James dotknął mojego czoła.

-Lily, ty masz gorączkę!

-Nie… Nic mi nie jest – wyszeptałam.

-Oj, nie kłam. Przecież widzę… Kładź się do łóżka.

-Nie chce…

-Trudno. No już.

Kichnęłam.

-Sama widzisz. Przeziębiłaś się. To przeze mnie… Gdybym cię nie nacierał,byłabyś zdrowa.

-Oj przestań, wcale nie… Nie obwiniaj się…

-Wiem, jak jest. Połóż się, proszę… Nie chcę, żebyś się jeszcze bardziejrozchorowała.

-Ale się troszczysz…

-O ciebie zawsze…

-Ale nic mi nie będzie… To tylko chwilowe…

-Jasne. Za chwilę do ciebie przyjdę a ty w tym czasie do łóżka.

Wyszedł.Stwierdziłam, że James ma rację. Powinnam położyć się do łóżka i wyzdrowieć…

Pokilkunastu minutach Rogacz wrócił.

-No, grzeczna dziewczynka – powiedział, gdy zobaczył mnie w łóżku.

-Mam dla ciebie kilka eliksirów…

-Skąd je masz? – przerwałam mu.

-No wiesz, zabrało się kilka ze Skrzydła Szpitalnego na własne potrzeby. Bezobaw, nie zaszkodzą…

-To mnie pocieszyłeś…

-Spokojnie, Remus nad wszystkim czuwa… Wypij to. Pierwsze jest na gorączkę iszybsze wyzdrowienie, a drugi, żebyś lepiej spała.

-Dobra… Dzięki… - wzięłam od niego oba płyny.

-Fu! Niedobre! – powiedziałam, gdy wzięłam pierwszy łyk.

-Wiem, ale musisz to wypić…

Nabezdechu przełknęłam wszystko.

-Zostanę z tobą na noc. Nie masz chyba nic przeciwko? Będę spał na łóżku Dorcas…Nie chcę, żebyś była sama, bo jeszcze coś ci się stanie i co wtedy?

-Ale… Nic mi nie będzie…

Trochędziwna sytuacja mogłaby wyniknąć…

-Oj… Przecież nie będę spał z tobą – uśmiechnął się.

-Jesteś chora, nie możesz być sama. Robię to z troski o ciebie, żadnychpodtekstów, możesz mi ufać…

-No dobra… Ten drugi eliksir chyba już zaczyna działać… - powiedziałam.

Jamesjeszcze coś mówił, ale nie rozumiałam dokładnie. Po chwili zapadłam w głębokisen.

 

***

 

Mamnadzieję, że notka się spodoba. Oni nie mogą się przecież wciąż kłócić, każdemuprzyda się trochę takich notek :) Pozdro!

6 grudnia 2007

Piękne, orzechowe oczy

          Śniadanie w Wielkiej Sali.Wszystko przebiegało spokojnie, nic nie wskazywało na to, że zdarzy się cośniezwykłego. Była sobota i wszyscy cieszyli się z dwóch dni luzu.

            Nagle przez okno do Sali wleciała pewna osoba na miotle.Z nikim nie dało się jej pomylić. James Potter. Tylko jego stać na coś takiego.

- Evans, umówisz się zemną?! – krzyknął.

Profesor McGonagall wstałaod razu a wyraz jej twarzy nie wskazywał nic dobrego.

Rogacz wyjął różdżkę iwyczarował olbrzymi napis „Liluś, kocham cię”. Zdanie to płonęło żywym ogniem iz czasem się powiększało.

Wściekłam się nie nażarty. Dlaczego on znowu to robi?!

W tym właśnie czasiepojawiła się reszta Huncwotów. Patrzyli na swojego kumpla z wielkim szacunkiemi zadowoleniem. Miałam ochotę jednym ruchem ręki sprzątnąć im ten uśmiech ztwarzy. James latał nad uczniami wykonując przeróżne obroty, fikołki na miotle.Popisywał się równo, jakby myślał, że komuś tym zaimponuje. No cóż, odniosło toinny efekt.

- Potter, przestańnatychmiast! – wrzasnęłam.

- Co, kochanie?! –odkrzyknął zjawiając się obok mnie.

- Przestań się takzachowywać. Robisz z siebie idiotę. I nie mów do mnie „kochanie”!

- Dobrze, słoneczko. Ale oco ci chodzi? Nie podoba ci się ten napis?

- Przestań! Dobrze wiesz,co o tym sądzę! Daj mi spokój!

- Ale Liluś…

Nie wytrzymałam. Moja rękawylądowała na jego policzku.

Chłopak patrzył na mnie zesmutkiem i niedowierzaniem.

- A teraz żegnam.

Wróciłam do dormitorium.Świetnie, kolejny dzień popsuty przez tego kretyna. 

Za chwilę zjawiły siędziewczyny. Stanęły o dziwo po mojej stronie. Długo o tym rozmawiałyśmy. Idoszłyśmy do wniosku, że Ann pójdzie z nim porozmawiać. Bo mi chyba na nimzależy… Tak… Gdyby zachowywał się tak, jak podczas normalnych rozmów ze mną…Bez popisywania się.

Może wreszcie mu to trafido rozumu…

Przez cały dzień starałamsię omijać Pottera szerokim łukiem. A on… Często na mnie patrzył… Ze smutkiem woczach.

Wieczorem, gdy siedziałamprzy kominku w Pokoju Wspólnym, tępo pacząc w ogień, ktoś zakrył mi oczyrękoma.

- Cicho… Chodź ze mną –usłyszałam głęboki głos przy uchu.

Była zaskoczona iniepewna. Ten głos skądś znałam…

- Kim jesteś? – zapytałam.

Osoba ta zdjęła ręce zoczu i  usiadła obok mnie.

- Co ty wyprawiasz?!  - zapytałam od razu.

- Nic takiego, proszę,chodź ze mną – powiedział delikatnie James, patrząc mi w oczy.

Poczułam ciepło bijące odniego. I… radość. Tak, radość.

- Dokąd? – spytałam.

Chłopak uśmiechnął się.

- Po prostu chodź – rzekł.

Wyszliśmy z salonu. Rogaczpoprowadził mnie różnymi skrótami do pewnego pomieszczenia w lochach. Niewiedziałam, dlaczego w ogóle się zgodziłam. Jednak czułam, że powinnam zrobićwłaśnie tak.

            W środku było pusto i ciemno. Zastanawiałam się, po comnie tu zabrał, aż nagle chłopak machnął różdżką. Miejsce to całkowicie sięzmieniło. Ściany stały się czerwone, na środku leżał czerwony dywan a przyścianie zładowała się kanapa dla dwojga. Pachniało płatkami róży i panowałromantyczny nastrój.

- Jak ty to zrobiłeś? –zapytałam zaskoczona.

- Ma się swoje sposoby –puścił mi oko.

Nagle przypomniałam sobie,co wydarzyło się rano.

- Po co mnie tu zabrałeś?– spytałam trochę chłodniej.

Chłopak odwrócił mnieprzodem do siebie i spojrzał w oczy.

- Chciałem cię przeprosićza moje poranne… Wyczyny. Zachowywałem się jak idiota… A to wszystko dlatego,że bardzo mi na tobie zależy… Jesteś dla mnie bardzo ważną osobą… Naprawdę,Lily… Przepraszam.

Mówił szczerze, wiedziałamto. Te jego piękne, orzechowe oczy…

- Cieszę się, że tozrozumiałeś…

- Ja nie wiem, jak mogłembyć takim kretynem… Naprawdę cię przepraszam…

Uśmiechnęłam się.

- Już dobrze.

- Lily… Pewnie tego niechcesz… Ale ja inaczej nie umiem… Ja… Kocham cię… - jego spojrzenie wyrażałowłaśnie tę miłość.

Nasze twarze dzieliły jużcentymetry… Automatycznie zamknęłam oczy. Tak naprawdę czekałam na tę chwilębardzo długo. James dotknął delikatnie moich ust swoimi. Z czasem muskanieprzerodziło się w coś bardziej namiętnego…

-Lily, wstawaj! Dziś wyjeżdżamy, a ty się w łóżku wylegujesz! Ruchy! – krzyczałaDorcas.

Powoliotworzyłam oczy. Jeszcze nie do końca wiedziałam, gdzie jestem i co się dzieje.Wkrótce zaczęło to do mnie docierać.

Awięc to wszystko to sen? Ja nie chce… Było… Tak cudnie. Nieziemsko. Idealnie…

Dlaczegoo tym myślę? Dlaczego mi się to śniło? Czy to moja podświadomość tak działa?

Nie…To niemożliwe. James to tylko kolega. Nikt więcej. Chyba…

-No Lilka, wstawaj! – zawołała Ann.

Dziewczynykrzątały się po pokoju. Dziś wracają do domu, a ja zostaję tu z Potterem iBlackiem…

            Po wszystkich porannych czynnościachgotowe do dnia wyszłyśmy z dormitorium. Cały czas myślałam o moim śnie, niedawało mi to spokoju.

            Chłopaków spotkałyśmy w WielkiejSali. Zaraz po śniadaniu uczniowie wracali do domów. Trochę szkoda mi było, żezostaje w Hogwarcie. Mogłabym się spotkać z Tomem… Ale tu też nie będzienudno.

            Przez całe śniadanie bałam sięspojrzeć na Jamesa. To przez ten sen. Był niezwykle realny… Na szczęściedziewczyny nadawały równo, także mogłam pogrążyć się w rozmowie z nimi.

            Po posiłku poszliśmy odprowadzićnaszych przyjaciół. Pożegnanie trwało bardzo długo…

-Do zobaczenia… I pamiętaj, to czas magiczny… Bądź miła dla Jamesa – powiedziałami Dorcas.

-Spróbuję – uśmiechnęłam się i przytuliłam ją.

Przezkilkanaście minut wszystkie trzy nie mogłyśmy się rozstać.

- No już, chodź Lily, powozy zaraz odjadą –James pociągnął mnie za rękę.

Przeszłypo mnie dreszcze, kiedy poczułam jego dłoń… Dziwne.

Syriuszna pożegnanie lekko przytulił Dorcas. Kto wie, może jeszcze nie wszystko międzynimi skończone?

Wkońcu zostaliśmy sami.

-Wracamy? – spytałam.

-Tak… To wy idźcie, ja muszę coś jeszcze załatwić – powiedział Syriusz.

-Dobra.

Ruszyliśmyw stronę zamku.

-Dobrze, że nas zostawił, chciałbym z tobą porozmawiać – rzekł Rogacz.

-O czym? – zapytałam zaniepokojona.

 

***

 

Notkataka, a nie inna z kilku powodów. Miała wyglądać inaczej, dużo inaczej, jednakmusiałam gdzieś wyrzucić te myśli kłębiące się w mojej głowie i uciec w światmarzeń… No i doszłam do wniosku, że ten sen Lily będzie nawet potrzebny. :) Dlatych, którzy nie zrozumieli – wydarzenia pisane kursywą były tylko snem. Czekam na wasze opinie. Postaram się, abynastępna notka była w niedzielę. Pozdro.