29 listopada 2009

W Zakazanym Lesie - cz. 3

         Do mojej świadomości zaczęły się przedzierać różne dźwięki. Najpierw usłyszałam szelest liści na drzewach, poruszanych przez wiatr. Do tego doszedł cichy śpiew ptaków. Wsłuchałam się bardziej w otaczające mnie odgłosy i wychwyciłam jeszcze jeden. Spokojny oddech. W końcu przypomniałam sobie, co się działo. Leżałam z Jamesem w Zakazanym Lesie i nie wiem, ile czasu to trwało. Musiałam najwyraźniej zasnąć… Drgnęłam i otworzyłam oczy. Naprzeciwko mnie znajdował się Rogacz, który także się we mnie wpatrywał.
- Witaj, śpiąca królewno – uśmiechnął się szeroko.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i rozejrzałam dookoła. Zaczynało już świtać, przez co las nie wydawał się już być taki straszny i ciemny.
- Która godzina? – spytałam i szybko poderwałam się do pozycji siedzącej. James zaraz podążył za mną.
- Pewnie koło czwartej. Posiedzimy jeszcze trochę i możemy ruszać.
- To dobrze.
Oboje milczeliśmy. Poczułam się trochę niezręcznie, kiedy uświadomiłam sobie, że poprzednie dwie godziny spędziłam tuż przy nim.  Wydawało mi się, że powinnam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam, co.
- Jak się spało? – zapytał chłopak, usadawiając się przy mnie. Objął mnie jedną ręką w pasie i przysunął jeszcze bliżej.
- Hmm… Bardzo dobrze. Nie sądziłam, że uda mi się zasnąć. A ty? Spałeś?
- Pewnie, że nie. Przecież obiecałem, że będę miał na ciebie oko. Ale i tak miło spędziłem czas… - na jego twarzy zagościł tajemniczy uśmieszek.
Stwierdziłam, że nie warto wdawać się w szczegóły. Siedzieliśmy tak przytuleni, a jego obecność dodawała mi otuchy.
- Spójrz tam, szybko! – powiedział nagle i wskazał ręką na fragment nieba widocznego zza korony drzew.
Zrobiłam to, co kazał. Przez kilka sekund udało mi się widzieć przemieszczający się jasny punkt na niebie – spadającą gwiazdę. Z moich ust wydobyło się ciche westchnienie. Pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego. Ogarnął mnie zachwyt, chociaż wiedziałam, że tak naprawdę to może być meteoryt lub przelot stacji kosmicznej.
- Pomyślałaś życzenie? – spytał zaciekawiony.
- Kurcze, nie zdążyłam – wyznałam szczerze. Całkowicie zapomniałam o tym przesądzie.
Chłopak zaśmiał się z mojego gapiostwa, po czym szybkim ruchem podniósł się, wcześniej jednak zdarzył musnąć ustami mój policzek. Jego gest znowu mnie zaskoczył, ale była to pozytywna niespodzianka. Spojrzałam na niego, ale ten już zaczął zbierać ręczniki i inne rzeczy do koszyka. Nie było tego dużo, więc uznałam, że nie potrzebuje mojej pomocy i sam sobie poradzi.
Słońce już wschodziło, nadając niebu niesamowity kolor. Mieszanka czerwieni, pomarańczy i żółtego tworzyła romantyczny nastrój. Ptaki wydawały z siebie przyjemne dźwięki, których nigdy wcześniej nie słyszałam. Przypuszczałam, że zwierzęta te posiadają jakieś magiczne zdolności.
- Ej, Lily! Idziemy, czy chcesz tu jeszcze zostać? – zawołał James, stojąc kilka metrów ode mnie. W jednej ręce trzymał koszyk, a drugą wyciągał w moją stronę.
- Idę, idę, jasne – powoli podniosłam się z ziemi i ruszyłam w jego kierunku.
Dotarłszy do chłopaka, odwróciłam się, aby po raz ostatni spojrzeć na miejsce, w którym spędziłam dzisiejszą noc. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek tu jeszcze wrócę. Teraz ta część lasu wydawała się interesująca, kiedy była oświetlona promieniami Słońca.
Nic nie mówiąc, James ruszył żwawo przed siebie, a ja podążyłam za nim. Wiedział, dokąd iść, gdzie skręcić. Sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie. Kiedy udało mi się go dogonić, zobaczyłam, że cały czas się uśmiechał. Wcześniej mówił, że z tego miejsca nie można się wydostać w nocy, cały czas krąży się dookoła. Dopiero rano wyjście jest możliwe. Kiedy tak na niego patrzyłam, ogarnęły mnie wątpliwości… Czy aby na pewno tak było? Czy on sobie tego nie zmyślił, żebyśmy spędzili razem jeszcze więcej czasu?
Nie… Nie, nie zrobiłby tego. Odpędziłam od siebie te negatywne przypuszczenia i zaczęłam sobie przypominać czas, który z nim spędziłam.
Oczywiście głęboko się zamyśliłam, dlatego szłam przed siebie, nie zwracając uwagi na nic dookoła. Czasami tylko sprawdzałam, czy na pewno idę za Rogaczem. Przypomniało mi się, że on przecież jest animagiem, więc ewentualnie mógłby się przemienić w jelenia i mnie wziąć na siebie, a droga do zamku na pewno potrwałaby krócej. Skarciłam się szybko za takie głupie pomysły. Nie dość, że bym go zwyczajnie wykorzystała, to jeszcze ja czułabym się dziwnie, jadąc na nim. Sam ten pomysł brzmiał niedorzecznie.
Nagle zahaczyłam o wystający korzeń. Nie zauważyłam go wcześniej. Straciłam równowagę i przewróciłam się. Wszystko działo się w ciągu paru sekund. Nim się spostrzegałam, leżałam już na ziemi.
James w mgnieniu oka stał już przy mnie.
- Nic ci nie jest? – spytał zaniepokojony, klękając przy mnie.
- Nie, chyba nie. Ała! – wyrwało mi się, kiedy poczułam pulsujący ból w łydce.
- Co jest? – dopytywał się coraz bardziej nerwowo.
- Chyba coś mam z nogą… - mruknęłam, próbując zmienić pozycję.
Nogawka spodni była przecięta. Czerwony płyn wydobywał się z mojej nogi, wściekając w materiał.
- Cholera, musimy to zatamować – James pobiegł do koszyka i wyciągnął z niego ręcznik. Wrócił do mnie i czym prędzej owinął go wokół mojej łydki.
- Dzięki – powiedziałam. Jego szybka reakcja mnie zaskoczyła, zanim ja bym załapała, co należy zrobić, minęłoby trochę czasu.
- Jak ty to zrobiłaś? – spytał, siadając obok. Przyglądał mi się uważnie.
- Potknęłam się – wyznałam i spuściłam głowę.
Moim oczom ukazał się spory kawałek szkła. Skąd on się tu wziął? Wskazałam go chłopakowi, mówiąc:
- To dlatego się skaleczyłam.
- Nazywasz to skaleczeniem? Dziewczyno, ta rana musi być głęboka, skoro krew leci ci tak mocno. Mam nadzieję, że uda się to zatamować. A poza tym? Wszystko w porządku?
Wzruszyłam ramionami.
- Chyba tak. Otarłam jeszcze ręce, ale to nic takiego.
Chłopak pokręcił jeszcze głową i dalej mi się przypatrywał. Pewnie szukał jeszcze innych obrażeń. Nagle zaczęłam się śmiać, na co on zareagował krzywym spojrzeniem.
- Mogę wiedzieć, co jest w tej sytuacji takiego śmiesznego?
- Cała ta sytuacja! Jakby się nic nie stało, to by się to wszystko aż zbyt dobrze skończyło. Przynajmniej będę miała jakąś pamiątkę po tej nocy, bo raczej zostanie mi blizna, nie? – uśmiechnęłam się.
Udało mi się zarazić Jamesa tą wesołością i on także się zaśmiał.
- Jesteś niemożliwa.
Siedzieliśmy jeszcze jakiś czas, czekając aż krew przestanie mi lecieć. Rogacz zarządził, że lepiej będzie, jak zostawimy ręcznik owinięty wokół nogi, tak na wszelki wypadek. Powoli ruszyliśmy w dalszą drogę. Chłopak szedł cały czas blisko mnie, gotowy w każdej chwili mnie złapać.
Znowu milczeliśmy. Nie wiem, ile czasu już minęło, odkąd upadłam, ale zdawało mi się, że jesteśmy już blisko zamku.
- James, myślisz, że w bibliotece zjadę jakieś informacje o tym miejscu, w którym byliśmy? - zapytałam.
- Całkiem możliwe, chociaż radziłbym ci poszukać w dziale ksiąg zakazanych.
- Tak, bo przypadkiem uda mi się tam wejść – zaśmiałam się.
Noga cały czas mnie bolała, chociaż starałam się na to nie zwracać uwagi. Przypomniałam sobie, o czym myślałam, zanim się wywróciłam. Przez chwilę zastanawiałam się, czy mogę go o to spytać, nie ukazując mu przy tym braku zaufania. Uznałam jednak, że lepiej wyjaśniać wszelkie niepewności od razu.
- James… Nie obraź się, że cię o to pytam, ale chciałabym coś wiedzieć. To miejsce istnieje naprawdę, tak? Nie wymyśliłeś sobie tego ot tak? – przełknęłam głośno ślinę.
Przystanął nagle i odwrócił się w moją stronę. Rzucił mi takie spojrzenie, że natychmiast pożałowałam, że w ogóle o to zapytałam.
- Lily - zaczął. - Czy ty naprawdę myślisz, że taka głupota przyszłaby mi do głowy? Kurcze, myślałem, że mi ufasz, a tu takie coś…
- Ufam ci. Ufam, pewnie, że tak. Tylko… No nie chciałam mieć niejasności.
Jego wyraz twarzy nadal się nie zmieniał, Staliśmy nieruchomo naprzeciwko siebie, aż nagle on przysunął się i objął mnie w pasie.
- Słuchaj, nie ściemniałbym ci tak przecież. To był przypadek, że tam trafiliśmy – spojrzał mi w oczy.
- W porządku, wierzę ci. Przepraszam za to, po prostu chciałam się upewnić.
- Jasne – mruknął tylko, po czym mnie pocałował.
Tym razem nie chciał tego szybko zakończyć. Przycisnął mnie mocniej do siebie, pogłębiając pocałunek, który robił się coraz bardziej namiętny i pełny uczuć.
Nie wiem, ile czasu to trwało. Zupełnie się w tym zatraciłam i oprzytomniałam dopiero wtedy, kiedy się od siebie odsunęliśmy. Spojrzałam mu w oczy, kiedy on zrobił to samo. W jego orzechowych tęczówkach czaiło się pożądanie, które jednak opanował. Na jego usta wstąpił delikatny uśmiech.
- To co, wracamy do rzeczywistości? – spytał nonszalancko, odsuwając kilka gałęzi i wskazując przed siebie.
Podeszłam do niego. Faktycznie, staliśmy na skraju lasu. Trochę dalej stał nasz zamek – Hogwart. Jego pytanie było jak najbardziej na miejscu. W ciągu ostatnich dni zdawaliśmy się być w innym świecie. A teraz trzeba było wrócić do codzienności. Czułam jednak, że i tak nadchodzą zmiany…

***

I na tym kończymy te jakże sielankowe notki. ;) Kolejny rozdział pojawi się po Świętach. Wcześniej nie dam rady. Wtedy będzie trochę wolnego, to postaram się napisać ze dwa rozdziały na przód.
Co sądzicie o szablonie? Wykonała go dulce_bells i bardzo jej za to dziękuję. :) Do starego wystroju na pewno już nie wrócę. ;p
Co do notki… Długością nie zachwyca, wiem. Treść? Musiałam to jakoś zakończyć. W kolejnym rozdziale więcej akcji. ;)
Pozdrawiam!