27 października 2008

Pełnia księżyca

              Następnego dnia lekcje minęły mi na przemyśleniach. Nie wiem, o czym mówiła profesor McGonagall, jaki eliksir kazał nam stworzyć profesor Slughorn, ani co działo się podczas buntu goblinów.  Cały czas myślałam tylko o jednym. O dzisiejszej pełni. Bałam się, że tym razem coś pójdzie nie tak i sekret Huncwotów się wyda, przez co będą mieć kłopoty. Szczególnie James. Pamiętałam słowa dyrektora, że teraz każdy jego wybryk będzie surowiej karany… Wiedziałam, że nic nie przekona chłopaków, aby zrezygnowali z tej przygody, więc pozostawało jedynie im zaufać. Może nie będzie tak źle…
            Po południu siedziałam w Pokoju Wspólnym i próbowałam napisać esej na astronomię o wpływie układu planet na nasze życie. Temat wydawał mi się bezsensowny, ale musiałam to zrobić. Dorcas i Ann szukały materiałów w bibliotece, a ja już wcześniej załatwiłam sobie potrzebne książki. Chciałam szybko to skończyć, jednak ktoś mi przeszkodził.
- Widziałaś Jamesa? – spytał bez ogródek Syriusza.
- Nie… Od obiadu nie.
- No właśnie! Znowu gdzieś polazł i znaleźć go nie można. Mapę też zabrał, a bez niej dziś ani rusz.
- Znajdzie się… - mruknęłam i powróciłam do pisania.
Łapa podstawił sobie krzesło i usiadł naprzeciwko mnie.
- Wczoraj też zniknął – powiedział.
- Każdy czasem chce pobyć sam.
- No tak, ale on jest jakiś dziwny ostatnio! Sama chyba zauważyłaś…
- Tak, ciekawe dlaczego. Od tamtej sprawy z wywaleniem z Hogwartu strasznie się zmienił.
- Oby to było tylko chwilowe. Bo już mam tego dosyć…
Spojrzałam na niego, po czym zamknęłam książkę i odłożyłam pergamin.
- I uwierz, że ja też. Wolałam Jamesa z poczuciem humoru, a nie smutnego… Nie wiesz, co takiego się stało? – zapytałam.
Komu jak komu, ale swojemu najlepszemu przyjacielowi może coś powiedział.
- Nie, nic nie mówił. Jedynie mogę się domyślać, że to, co ostatnio się wydarzyło, spowodowało, że zrozumiał, ile mógł stracić… I teraz chce to zmienić.
- Ale nie musi zachowywać się przez to tak, jak teraz!
- Ja to wiem. Pogadaj z nim, jeśli chcesz, ale wiesz, jaki on jest. Sam musi do wszystkiego dojść…
Pokiwałam głową. Miał rację. James powinien wszystko na spokojnie przemyśleć.
- Dobra, to ja idę go szukać, bo bez mapy nie damy rady. Bez niego zresztą też nie.
- Uważajcie na siebie!
- Spoko, nic się nie martw – odparł, po czym mrugnął do mnie i oddalił się w stronę portretu Grubej Damy.
Nie martwić się… Łatwo powiedzieć.

***

            Trójka Huncwotów wymknęła się wieczorem z zamku. Wzięli ze sobą pelerynę-niewidkę i ich słynną Mapę. Niedaleko Wierzby Bijącej Peter przemienił się w szczura i, naciskając narośl, unieruchomił drzewo. Syriusz i James żwawo weszli do ukrytego tunelu. Dopiero tam zaczęli się zmieniać się w zwierzęta. Chwilę później ich miejsce zajmował duży jeleń z pięknym porożem oraz czarny pies, którego oczy błyszczały w ciemności. Ledwie widoczny szczurek przyglądał się im z zaciekawieniem.
            Ruszyli długim podziemnym korytarzem, szykując się w myślach na kolejną przygodę. Często wychodzili z Lunatykiem na zewnątrz i odkrywali tereny Hogwartu i Hogsmeade. Powoli dotarli do Wrzeszczącej Chaty, a ich oczom ukazał się mizernie wyglądający prefekt Gryffindoru. Siedział skulony pod ścianą i wyglądał naprawdę strasznie. Podniósł głowę, gdy usłyszał zbliżające się zwierzęta. Widok przyjaciół, nawet w innej postaci, dodał mu sił. I nagle głośny krzyk rozległ się w chacie. Przez szczeliny między oknami wpadły pierwsze promienie światła Księżyca.
            Jeleń, pies i szczur szybko udali się w róg pomieszczenia, bo wiedzieli, że i tak teraz nic nie pomogą. Przemiana Remusa się rozpoczęła. Sylwetka Lupina zaczęła się wydłużać, pojawiała się na nich sierść. Na palcach wyrosły wielkie pazury, a zęby stały się ostrzejsze. Uszy zmieniły kształt, oczy przypominały już szparki. Całości towarzyszyły jęki i skowyty wilkołaka.
            Koszmar ten ciągnął się przez kilka minut. Po tym Remus jakby uspokoił się i spojrzał na stojące niedaleko zwierzęta. Znowu zawył. Jeleń i pies spojrzeli na siebie, po czym skinęli głową i ostrożnie podeszli do swego przyjaciela. Wtedy zdarzyło się coś nieprzewidywalnego. Wilkołak rzucił się na Rogacza i przewrócił go na ziemię. Łapa z całych sił starał się odciągnąć Lunatyka od przyjaciela, ale jemu także się dostało. Mały szczur piszczał tylko przeraźliwie. Szamotanina trwała jakiś czas, aż w końcu Syriuszowi udało się pomóc Jamesowi; przywlókł go do sąsiedniego pokoju, do którego wilkołak nie mógł się dostać. Remus rozwalał więc kolejne meble i przedmioty.
            Black powrotem zamienił się w człowieka i kucnął przy jeleniu, który także zaczął wracać do ludzkiej postaci.
- Żyjesz? – zapytał szybko Syriusz.
- Tak… - wysapał James.
Miał liczne rany i zadrapania, a z rany na klatce piersiowej leciała krew. Ciężko oddychał, był wyczerpany. Łapa również był poraniony, ale nie tak jak Potter.
- Możemy poczekać, aż Remus się trochę uspokoi i tam wrócić. Albo pójść do zamku. Tylko trzeba by zawołać jakoś Petera – rzekł Black.
- Nie, nie zostawimy tak Remusa… Poczekajmy chwilę.
James podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na przyjaciela. Kilka minut później oboje się przemienili i wrócili do wilkołaka. Wcześniej postanowili, że tym razem darują sobie eskapadę po okolicy. Remus był zbyt agresywny.
            Usiedli z boku, a po chwili dołączył do nich Glizdogon. I razem patrzyli na swojego przyjaciela, który po raz kolejny przechodził niesamowite męki… Kolejna godzina minęła w spokoju, jednak później wilkołak zauważył leżący obok kawałek kanapy. Rzucił to w stronę Syriusza, który z lekkim zdziwieniem kopnął go powrotem. I tak oto rozpoczęła się zabawa między Huncwotami. Podawali sobie ten kawałek, niczym piłkę. Zapewne mogło to wyglądać śmiesznie, jednak chłopaki wiedzieli, że trzeba jak najdłużej zająć tym Remusa. Kto by pomyślał? Wilkołak, który gra w „piłkę”.
            Niestety, błogi spokój nie mógł trwać wiecznie. Kawałek kanapy znudził się Remusowi i tym razem wolał bawić się czymś żywym. Peter stał się jego celem. Lunatyk dorwał go i kopnął. Szczur piszczał przeraźliwie, więc Rogacz czym prędzej go złapał i odstawił w bezpieczne miejsce. I to było coś, co nie spodobało się wilkołakowi. Drapnął mocno pazurami plecy jelenia, który głośno zaskamlał. Łapa rzucił się na pomoc, jednak to niewiele pomogło. Rozwścieczony Lupin atakował ich obu ze zdwojoną siłą.
            Peter obserwował sytuację z kryjówki i wiedział, że musi coś zrobić. Zdecydował się wybiec i czym prędzej ugryzł wilka w palca u nogi. Rozległ się skowyt i Remus na chwilę przestał się interesować jeleniem i psem. Okazję wykorzystał Łapa, najszybciej jak się dało odciągając półprzytomnego przyjaciela do korytarza, którym tu przyszli. Glizdogon zaraz znalazł się przy nich. Wszyscy odzyskali ludzką postać. James nie wiedział, co się dzieje. Miał olbrzymie rany i do tego te liczne upadki… Syriusz i Peter oparli go na swoich ramionach i razem dotarli do zamku. Wiedzieli, że nie mogą iść do Skrzydła Szpitalnego – tam wszystko by się wydało. Skierowali się więc do Pokoju Wspólnego, który powinien być pusty – dochodziła pierwsza w nocy.

***

            Około dwudziestej drugiej do Salonu Gryfonów wpadła profesor McGonagall. Było to o tyle dziwne, że nauczycielka rzadko fatygowała się aż tak daleko, a gdy to już robiła, miała zazwyczaj bardzo ważne sprawy. Uczniowie zwrócili się w jej stronę, a w pomieszczeniu zaległa cisza. Jako prefekt natychmiast poderwałam się z miejsca.
- Coś się stało, pani profesor? – zapytałam.
- Szukam pana Pottera. Wiesz, czy jest w swoim dormitorium? Bo tutaj go nie widzę…
Ups… Przecież nie mogę jej powiedzieć prawdy. W głowie przelatywały mi tysiące myśli. Powinnam skłamać?
- Tak, James jest u siebie. Mówił, że idzie już spać, bo był zmęczony treningiem… - odparłam bez zająknięcia.
Sama się sobie dziwiłam, że potrafię tak szybko coś wymyślić.
- Mówisz, że śpi… No dobrze, choć to wcześnie jak na niego. Pamiętam jak wiele razy o tej porze pan Filch go nakrywał na psotach… Powtórz mu, że jutro po śniadaniu ma natychmiast przyjść do dyrektora. Jego rodzice przyjechali do szkoły przed chwilą i bardzo chcieli się z nim widzieć teraz, ale skoro śpi…
- Dobrze, wszystko przekażę.
- Dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia.
Nasza opiekunka odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem wyszła z Pokoju Wspólnego. Dobrze, że się niczego nie domyśliła… James nie miałby lekko wtedy. I jeszcze na dodatek jego rodzice przyjechali!
Dwie godziny później Pokój Wspólny opustoszał i zostałam tam tylko ja. Chwilę potem pojawiły się Dorcas i Ann w piżamach.
- Co wy tu robicie? – zapytałam.
- Poczekamy z tobą. Widać, jak się denerwujesz. Nigdy tak nie było…
- No właśnie! Mam jakieś dziwne przeczucie… Boję się o nich.
- Wiem.
Powtórzyłam im, co niedawno powiedziała profesor McGonagall. Były zaskoczone moimi kłamstwami. Ann stwierdziła, że Huncwoci maja na mnie zbyt duży wpływ. Możliwe… Ale to tylko jedno kłamstwo. Przecież nie mogłam wyznać prawdy!
            Po prawie niecałej godzinie usłyszałyśmy zbliżające się kroki. Szybko poderwałyśmy się z kanapy. Moim oczom ukazali się Syriusz i Peter ledwo utrzymujący prawie nieprzytomnego Jamesa.
- James! – krzyknęłam i czym prędzej do nich podbiegłam.

***

Ciąg dalszy w kolejnej notce. ;p Niestety, nie mam dziś już czasu na pisanie, dlatego ten rozdział jest taki krótki. Prawie cały weekend zleciał mi na nauce i zadaniach domowych… Następna notka zapewne w niedzielę. ;)

20 października 2008

"Nie wmówisz mi, że on jest ci obojętny..."

            Wróciwszy do dormitorium, zobaczyłam Ann i Dorcas, które siedziały na łóżku i rozmawiały. Ten widok mnie zaskoczył. W końcu Dorcas była wciąż wściekła na Ann, a teraz wyglądało na to, że się pogodziły.
- O, cześć, Lily – powiedziała Ann, gdy mnie zobaczyła.
- Cześć…
- Gdzie byłaś?
- U Jamesa. Zostaje w Hogwarcie.
- Naprawdę? To świetnie!
- Tak… Udało się. A wy? Pogodziłyście się?
- No… Właściwie to tak… - Dorcas uśmiechnęła się.
- Ann opowiedziała mi parę rzeczy… - dodała.
- Tak?
Blondynka kiwnęła głową na potwierdzenie.
- Chyba wreszcie dotarło do mnie, jaki błąd popełniłam.
- Ann? Jak to się właściwie stało, że go poznałaś? – zapytałam.
Dziewczyna westchnęła, spojrzała na nas i zaczęła mówić:
- Wpadłam na niego. I wtedy nie wiedziałam jeszcze, że był Ślizgonem. On chciał pójść na spacer, to się zgodziłam. I potem tak się spotykaliśmy…
- Ile to trwało? – zapytała, siadając obok Dorcas.
- Oj, długo… Jakieś dwa miesiące…  I on zaczął mnie przekonywać do swoich racji, Widywaliśmy się częściej. I w końcu zostaliśmy parą. Stare życie przestało się dla mnie liczyć. Same zresztą widziałyście. I dalej… On wylądował w Skrzydle przez Jamesa i Syriusza, Remus też tam trafił. I dotarło do mnie to, czego narobiłam…
- Ale w końcu zrozumiałaś. I jesteś już z nami – powiedziałam.
Ann uśmiechnęła się lekko, po czym zaraz posmutniała.
- Myślicie, że Remus mi wybaczy? – zapytała po chwili.
Wymieniałam z Dorcas spojrzenia.
- Nie wiem, Ann. Musisz z nim porozmawiać.
- Tak… Dobra, dziewczyny, ja idę do łazienki – odparła szybko.
Prawdopodobnie chciała zakończyć ten temat. Zostałam z Dorcas i zapytałam:
- Co o tym sądzisz?
Dorcas wzruszyła ramionami.
- Chyba dobrze się stało. Ann się zmieniła…
- Mam nadzieję.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której zastanawiałam się, czy powinnam powiedzieć jej o wyznaniach Syriusza. On w końcu wszystko wygadał Jamesowi, więc dlaczego miałabym również tego nie zrobić?
- O czym myślisz? – spytała Meadowes.
- O tobie i o Syriuszu.
Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem, po czym roześmiała się.
- To chyba jesteś naprawdę zmęczona, skoro takie głupoty ci do głowy przychodzą.
- Nie, nie głupoty… Słuchaj, już dawno miałam ci o tym powiedzieć, ale tyle się działo…
- To coś istotnego?
- Tak. Pamiętasz, jak się wtedy upiliśmy?
Dorcas skinęła głową.
- Prosił, żebym ci tego nie mówiła, ale on też się wygadał, więc… Pytał, czy go kochasz…
- A ty co na to? – przerwała mi.
- Eee… No, powiedziałam, że tak.
- Lily!
- No co? Pijana byłam! A poza tym to prawda. Słuchaj dalej. Powiedział, że też cię kocha, że jesteś ładna, fajna… I że on jest idiotą.
Dorcas patrzyła na mnie uważnie. Nie wiedziałam, jak na to zareaguje…
- To i tak już koniec. Co z tego, że to mówił, skoro i tak nic nie zrobi? Lily… Nie chcę o tym mówić. Dajmy temu spokój.
- Ale…
- Proszę. Nie chcę żadnych nadziei. Lepiej powiedz, co takiego wygadał Black.
- Eee… Muszę?
- To pytanie retoryczne? – spytała.
Uśmiechnęłam się i opowiedziałam jej wszystko z lekkim ociąganiem.
- No, proszę, proszę. Wreszcie wyszło to z ciebie…
- Nie… Byłam pod wpływem alkoholu…
- Dobra, Lily, nie oszukuj się, bo to już nudne. Kiedy wreszcie przyznasz się, że James nie jest ci tak do końca obojętny?
- Dorcas, czemu ty zawsze wiesz, kiedy kłamię? – zapytałam.
- Jak to?
- No bo… - przerwałam i po chwili zdecydowałam się jej opowiedzieć, co zaszło w ciągu ostatnich kilku dni.
Dziewczyna słuchała uważnie, nie przerywała mi. Z początku trochę się krępowałam, ale w końcu się rozkręciłam i gadałam jak najęta.
- No, moje gratulacje – usłyszałam, kiedy skończyłam opowieść.
- Wreszcie jakieś postępy.
- Ale nie rób sobie nadziei, że ja z nim kiedyś będę.
- Parę lat temu mi mówiłaś, że chcesz, żeby go stąd wywalili. A jak przyszło co do czego, to sama się postarałaś, żeby tu zostało. Więc wiesz… Dobrze, że zmieniłaś poglądy.
- Dorcas! Ja ci chyba coś zrobię…
- Tak, tak, możesz mnie poprosić, żebym była świadkiem na waszym ślubie.
- Dorcas! – rzuciłam w nią poduszką, jednak nie trafiłam, bo Meadowes uciekła z łóżka.
Drzwi do łazienki otworzyły się i w dormitorium pojawiła się Ann. Okazję wykorzystała Dorcas, która szybko schowała się w naszej „świątyni”.
Panna Makron popatrzyła na całą sytuację z niedowierzaniem, po czym stwierdziła:
- Wariatki.
Roześmiałam się tylko.

***

            Następny poranek wyglądał wreszcie tak, jak powinien. Po pobudce zrobionej przez Ann, niechętnie wstałyśmy i zaczęłyśmy się szykować. Gonitwa do łazienki, rozmowy, żarty… Tego mi brakowało przez ostatni czas.
            We trzy udałyśmy się do Wielkiej Sali na śniadanie. Ann jeszcze szybko pobiegła do Skrzydła Szpitalnego, a ja z Dorcas poszłam pod klasę, gdzie miała się zaraz odbyć transmutacja. Huncwoci już tam stali i czekali. Uśmiechnęłam się do Jamesa na powitanie. Miło było znów go z nami zobaczyć.
- Remus się obudził! – rzekła Ann, która właśnie przybiegła do nas.
- Już? No to ekstra!
- Tak… Pani Pomfrey mi powiedziała.
- Porozmawiasz z nim? – zapytałam.
- Nie wiem…
- Proszę do klasy! – zza rogu wyszła profesor McGonagall.
Musiałyśmy więc przerwać naszą rozmowę.
Lekcja się rozpoczęła, jednak ja nie miałam zamiaru za bardzo uważać. Naskrobałam parę słów na skrawku pergaminu.
Remus się obudził.
I podałam to do Jamesa i Syriusza. Odczytali to i kiwnęli głową na znak, że zrozumieli. Miałam nadzieję, że Rogacz pójdzie do niego i z nim pogada.
Profesor McGonagall rzuciła mi ostrzegające spojrzenie, więc skupiłam się na lekcji.
            Kilka godzin później, kiedy napotkałam Jamesa w Pokoju Wspólnym, postanowiłam trochę go pomęczyć i przekonać go do wizyty w Skrzydle, bo wiedziałam, że sam tam nie pójdzie.
- Byłeś u Remusa? – spytałam od razu bez żadnych ogródek, siadając obok niego.  
- Lily, tak bez przywitania? – odparł udając smutną minkę.
- Cześć. Więc jak?
- Ech. Nie, nie byłem.
- Bo…?
- Bo nie.
- Aha. Mądra, sensowna i niezwykle inteligentna odpowiedź – powiedziałam z ironią.
Na twarz Jamesa wstąpił nikły uśmiech, po czym odpowiedział:
- Nie byłem u niego, bo za bardzo nie wiem, co by to dało.
- Porozmawialibyście… Tak samo mówiłeś o rozmowie z Syriuszem, a widzisz, że nie było tak źle.
- Ale to co innego.
-Oj, przestań. Idź tam, przeproś go, wyjaśnij sytuację i tyle…
- Zobaczymy.
- Pójdziesz?
- Lily…
- Tak czy nie?
- No pójdę! Ale nie męcz mnie już.
- No. Nie można było tak od razu? Kiedy masz pierwszy szlaban?
- Lily… Nie możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym?
- Ale najpierw powiedz mi, kiedy masz pierwszy szlaban.
- Dziś o dziewiętnastej.
- Dziękuję za informacje, które tak ciężko mi było od ciebie wyciągnąć – uśmiechnęłam się.
- Bardzo śmieszne.
- Ej, co ty taki smutny? Przecież wszystko dobrze się skończyło…
- Nie do końca… Ale nie mówmy o tym, dobrze? Lepiej powiedz co u ciebie…
Spojrzałam na niego uważnie. Chyba rzeczywiście nie chciał rozmawiać o tym, co go trapiło. Opowiedziałam mu o pogodzeniu z Ann, z czego bardzo się ucieszył. Wciąż jednak wydawał się być myślami w innym świecie…

***

            Kilka kolejnych dni przyniosło pewne zmiany. Pierwszą i najważniejszą było zachowanie Jamesa. Z tego wesołego i pełnego życia chłopaka niewiele zostało. Czasem uśmiechnął się, zażartował, ale nie trwało to długo. Często chodził smutny, zamyślony. Mówił mi, że odwiedził Remusa i wszystko mu wyjaśnił, więc to na pewno nie spowodowało jego nastroju. Odrabiał wzorowo lekcje, zdobywał punkty dla Gryffindoru, chodził na szlabany… Rozmawiał ze mną normalnie, choć wydawało mi się, że udaje.
            Ann także poszła do Lunatyka, jednak w ich wypadku ta wizyta skończyła się kłótnią. Remus podobno był wściekły i nie chciał jej nawet wysłuchać. Powiedział, że nie chce żadnej litości. Dziewczyna po tym, lekko mówiąc, załamała się. Nasz prefekt wyszedł ze Skrzydła i ani słowem się do niej nie odezwał. Ann zabroniła mi i Dorcas rozmawiać z nim o tym. Uważała, że sobie na to zasłużyła. Ja jednak sądziłam, że ktoś powinien pogadać z Remusem i wyjaśnić mu wszystko, ale bałam się to zrobić.
            Syriusz i Dorcas nie wykazywali żadnych chęci ponownego zejścia się. Oboje się ignorowali. Myślałam, że niedawne wydarzenia coś zmienią, jednak widocznie myliłam się.
            Pewien wieczór spędzałam na jednym z parapetów w Pokoju Wspólnym. Zbliżała się pełnia księżyca, naszemu satelicie niewiele już brakowało do pełnej tarczy. Światło pochodzące z tego ciała niebieskiego rozchodziło się po niebie. Myślałam o Huncwotach, którzy tak bardzo poświęcili się dla swojego przyjaciela. Nauka animagii jest bardzo trudna… I niebezpieczna. Może nie byli tacy głupi, jak jeszcze niedawno uważałam.
- Cześć, Ruda – usłyszałam za sobą.
- Nie „Ruda”, Czarny – odparłam z uśmiechem do Syriusza.
- Co tak sama siedzisz?
- A nie wolno?
- Wolno, wolno… I co, znalazłaś coś interesującego na tym niebie?
- Tak, księżyc prawie w pełni.
- No, to już jutro.
- Idziecie?
- No pewnie!
Usłyszeliśmy zbliżające się kroki, więc szybko przerwaliśmy rozmowę. Na szczęście, okazało się, że to James.
- O czym tak spiskujecie?
- Spiskujemy?
- No tak, przerywacie rozmowę, gdy ktoś się zbliża.
- A… Rozmawialiśmy o pełni. Nadal uważam, że nie powinieneś iść – odparłam.
- Ale ja jestem potrzebny.
- Jest przecież Syriusz.
- Ale jak jeden pies ma sobie poradzić z wilkołakiem? Szczur mi przecież nie pomorze – zapytał Black z lekkim oburzeniem, po czym dodał:
- A James jako jeleń bardzo się przydaje.
- No widzisz, Lily. Nie możemy zostawić teraz Remusa.
- Ale jak cię złapią? Ledwo ci się udało zostać w szkole, a teraz jeszcze to…
Naprawdę się o niego bałam. Nie po to przecież latałam do dyrektora, żeby teraz on tak łatwo wpadł w problemy.
James chwycił mnie za ramiona i spojrzał mi w oczy.
- Lily, posłuchaj. Nic się nie stanie.
Spuściłam głowę. Chyba go nie przekonam…
- Na pewno?
- Tak, na pewno. Nie martw się.
Pokiwałam głową.
- No, a teraz was żegnam. Do jutra!
James oddalił się w stronę swojego dormitorium, a ja spojrzałam na Syriusza i powiedziałam:
- Obiecaj mi, że będziesz jeszcze bardziej ostrożny.
- Dobrze, obiecuję. A teraz spadam już, bo trzeba jeszcze z chłopakami uzgodnić parę rzeczy.
- Okej, cześć…
- Cześć, cześć. A, Lily?
- Tak?
- Nie wmówisz mi, że on jest ci obojętny – mruknął z uśmiechem i zaraz zwiał po schodach, bojąc się mojej reakcji.
Długo jeszcze myślałam nad jego słowami. Obojętny to może i mi nie jest, ale na pewno nie czuję tego, czego wszyscy by chcieli. James jest przyjacielem i tak powinno zostać. Na razie.
           
***

Jakoś napisałam tę notkę, ale nie jestem z niej w pełni zadowolona… No cóż. Może następna wyjdzie lepiej… Zobaczymy. ;D Dzięki za wszystkie adresy blogów, na których są robione nagłówki. :) Najwyższy czas zmienić szablon… Jeszcze trochę to potrwa, zanim się zdecyduję jak ma on wyglądać. ;p Pozdro!

13 października 2008

"Po prostu mi zaufaj..."

            Syriusz leżał w szpitalnym łóżku i patrzył na drzwi, które niedawno zamknęły się za jego przyjacielem. Myślał o ich rozmowie i zastanawiał się, co może zrobić, żeby Potter nie wyleciał ze szkoły. Sama ta możliwość wydawała mu się co najmniej chora. Trzy osoby w Skrzydle Szpitalnym – i za to miałby opuścić szkoły? Powiedział, że dla Huncwotów nie ma rzeczy niemożliwych, ale tym razem nie był pewny, czy to prawda. Westchnął głęboko i przewrócił się na bok, stwierdzając, że jutro będzie się tym zamartwiał, a tymczasem spróbuje zasnąć… Wystarczająco wrażeń jak na jeden dzień.

***

            Następnego dnia James nie pojawił się na lekcjach mimo swojej obietnicy. Szczerze mówiąc, nie dziwiłam mu się. Sama z chęcią zostałabym w dormitorium… Cały czas zastanawiałam się, co powinnam powiedzieć Dumbledorowi, aby Rogacz mógł pozostać w szkole. Nie wiedziałam, czy ma to jakikolwiek sens, ale warto spróbować. Zanim jednak zdecydowałam się pójść do gabinetu dyrektora, udałam się do Skrzydła Szpitalnego.
            Syriusz siedział ubrany na łóżku i wiązał sznurówki od butów. Na mój widok uśmiechnął się i powiedział:
- No, proszę, kto tu przyszedł? Myślałem, że o mnie już zapomniałaś…
- No co ty... Tylko ostatnio tyle się dzieje… A ty? Jak się czujesz?
- Dobrze, dziś wychodzę. Parę siniaków zostało… Ale to nie jest teraz ważne. Słyszałem o Jamesie.
- Ja też…
- Coś trzeba zrobić. Tylko nie wiem co. To bez sensu, że chcą go wywalić.
- Nie musisz mi tego mówić. Myślałam, że można by pójść do Dumbledore’a i porozmawiać z nim.
Chłopak zastanowił się chwilę, po czym rzekł:
- Może to by pomogło… Ale co mu powiemy?
- Przedstawimy całą sytuację jeszcze raz i poprosimy, by przemyślał sprawę. A ty chcesz iść tam ze mną?
- A czemu nie? Razem raźniej. Mam nadzieję, że się uda. 
- Ja też… Hogwart bez niego to nie Hogwart… - powiedziałam i zamyśliłam się.
- Ej, Lily, co ci tak zależy, żeby on nie wyleciał? – zapytał z lekkim uśmiechem.
- Mi? Przecież jesteśmy przyjaciółmi…
- Pewnie. Tylko tyle?
- Sugerujesz coś?
- Nie no skądże…
Wpatrywaliśmy się w siebie uważnie. Na twarzy chłopaka pojawił się ironiczny uśmieszek.
- Powiedziałeś mu! – wykrzyknęłam po chwili.
- Co? O czym niby? – Syriusz wydawał się być zaskoczony.
- Ty już wiesz o czym.
- Nie wiem. No mów.
- Jak się upiłam… To gadałam różne głupoty. Pamiętasz już?
- Pamiętam – wciąż uśmiechał się ironicznie.
- Nie wierzę! Wszystko mu wygadałeś!
- Ups. Skąd ty to wiesz?
- Domyśliłam się po twoim zachowaniu.
- Aha.
Pokręciłam z powątpiewaniem głową. Jego inteligencja czasem mnie przerażała.
Po chwili ciszy zadałam intrygujące mnie pytanie.
- I jak na to zareagował?
Black wybuchnął głośnym śmiechem.
- Haha, Lily, a jednak! Interesuje cię on!
- Przestań się nabijać. Po prostu jestem ciekawa.
- Nie tłumacz się… Ucieszył się, to oczywiste.
Spojrzałam mu w oczy i mruknęłam:
- Zabije cię kiedyś za ten twój niewyparzony język.
Chłopak tylko roześmiał się.
- Ciekawe, czy będziesz się tak śmiał, kiedy powiem Dorcas o twoich wyznaniach.
- Ty to pamiętasz? – zawołał zdumiony.
- Nie mam takiej słabej głowy, jak widzisz.
- Nic jej nie mów!
- Bo?
- Bo nie. Nie musi wiedzieć.
Bawiła mnie ta sytuacja.
- Dziwni jesteście. Dlaczego nie możecie być razem? Przecież oboje tego chcecie.
- Mylisz się.
- Tak? Ostatnio mówiłeś coś innego.
- Zapomnij o tym. Ty też nie chcesz być z Jamesem, a wiem, że ci na nim zależy.
- Zależy mi na nim jak na przyjacielu.
- Wmawiaj to sobie – Black odwrócił głowę.
- Nie wmawiam! Tak jest!
Chłopak ponownie na mnie spojrzał i przewrócił oczami.
- Dobra, poczekaj na mnie i możemy iść do Dumbledore’a.
- Okej…
Patrzyłam, jak Syriusz zbierał swoje rzeczy, Mój wzrok padł na łóżko, na którym leżał nieprzytomny Remus. Ciekawe, czy James powiedział, jakim zaklęciem go trafił. Mam nadzieję, że tak i wkrótce odzyskamy naszego prefekta.
- Idziemy? – zapytał Syriusz po kilkunastu minutach.
- Tak, chodźmy.
- Do widzenia, pani Pomfrey! – krzyknął Syriusz wychodząc.
Całą drogę do gabinetu dyrektora milczałam. Myślałam o zbliżającej się rozmowie i jej konsekwencjach. Tyle od tego zależało…
- Ej, spokojnie, twój Romeo zostanie w Hogwarcie – powiedział Syriusz uśmiechając się lekko.
- Black! – wykrzyknęłam.
W odpowiedzi ujrzałam tylko jego wyszczerzone ząbki.
Dotarliśmy pod gabinet, którego wejścia strzegł kamienny gargulec.
- No dobra. Zgadujemy. Fasolki wszystkich smaków – powiedział Syriusz.
Nic się nie wydarzyło.
- Twoja kolej.
- Czekoladowe żaby?
- Pudło. Może… Cytrynowy sorbet?
- Kociołkowe pieguski?
Ku mojemu zdziwieniu, gargulec ożył i odskoczył na bok. Ukazały się kamienne, spiralne schody, na których stanęliśmy i „wjechaliśmy” na górę. Stanęliśmy przed drzwiami.
- Pukaj – polecił Syriusz.
Zastukałam więc kołatką w kształcie gryfona kilka razy.  Rozległo się ciche „proszę”, co skłoniło nas do wejścia do środka.
Naszym oczom ukazało się koliste pomieszczenie z mnóstwem portretów na ścianach. Kilka postaci spało, a inne przyglądały się nam uważnie. Na stolikach o pajęczych nóżkach stały przeróżne instrumenty, których przeznaczenia nie znałam. Rzuciła mi się w oczy także Tiara Przydziału.
- Dzień dobry, panie profesorze – powiedziałam nieśmiało.
- Witajcie. Proszę, usiądźcie – mówiąc to, wyczarował jednym machnięciem różdżki dodatkowe krzesło.
- Dziękujemy.
- Co was do mnie sprowadza? – zapytał uprzejmie patrząc na nas spod okularów-połówek.
Wymieniłam z Syriuszem spojrzenia, po czym powiedziałam:
- Chodzi o Jamesa…
- Tak też myślałem. Słucham…
Po kilku chwilach ciszy zaczęliśmy oboje mówić w tym samym momencie. Żadne z nas nie zważało na słowa drugiego, co z boku mogło wyglądać komicznie.
- Spokojnie, spokojnie. Po kolei – powiedział cierpliwie dyrektor.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam mówić. Opowiedziałam mu całą sytuację, od początku do końca. Syriusz czasami wtrącał swoje trzy grosze, co było potrzebne, bo o niektórych faktach bym zapomniała.
- I sam pan widzi… James nie jest taki groźny dla otoczenia. Nie chciał tego wszystkiego…
- Tylko tak wyszło przez przypadek – dopowiedział profesor z uśmiechem.
- Dokładnie! – przytaknął Syriusz, za co kopnęłam go w stopę.
- Bardzo prosimy, by pan jaszcze raz przemyślał tę sprawę. On nie zawinił tak bardzo, żeby aż opuszczać szkołę… - powiedziałam i spuściłam głowę.
- Doceniam wasze starania, ale… Decyzja została już podjęta.
Szybko podniosłam głowę. Czekałam w napięciu na jego słowa, które mogły sporo zmienić.
- Dziś rano odbyło się zebranie nauczycieli, podczas którego zdecydowaliśmy, co będzie z panem Potterem. Wiemy, że jest winny a opuszczenie szkoły nie jest odpowiednią karą. James będzie miał miesięczny szlaban u pana Filcha, a każdy jego następny wybryk będzie surowiej karany.
- To znaczy, że James zostaje? – zapytałam dla pewności.
- Tak.
W pierwszej chwili nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam skakać i krzyczeć z radości. James zostaje! Nie wyleci… Jak dobrze. Kamień z serca. Na moją twarzy wpłynął szeroki uśmiech, podobnie jak u Syriusza.
- Widzę, że poczuliście dużą ulgę.
- Dlaczego pan nie powiedział nam tego od razu?
- Bo chciałem posłuchać, jakie macie argumenty. I uwierzcie, przekonalibyście mnie, gdyby decyzja nie była jeszcze podjęta.
- Dziękujemy, panie profesorze…
- Nie ma za co. Ale teraz lepiej zmykajcie, bo słyszałem, że profesor Slughorn szykuje test na jutro, więc lepiej się pouczyć… - puścił nam oko.
- Dziękujemy jeszcze raz, do widzenia!
Kilka minut później staliśmy obok kamiennego gargulca. Spojrzałam na Syriusza i mocno się do niego przytuliłam.
- No widzisz, mówiłem, że się uda.
- Tak… Ale nie wiesz, jak się cieszę! Chodźmy szybko do Jamesa, trzeba mu powiedzieć!
Pobiegłam w stronę Pokoju Wspólnego, zostawiając Syriusza,  i czym prędzej wspięłam się po schodach prowadzących do męskiego dormitorium. Bez pukania wpadłam do środka. Widok, który zostałam, bardzo mnie zdziwił. James wrzucał do kufra swoje rzeczy i nie wyglądał na zadowolonego.
- Co ty robisz? – spytałam.
- O, część, Lily. Pakuję się… Lepiej zacząć wcześniej, żeby potem niczego nie zapomnieć.
Szybkim krokiem podeszłam do niego i wyrzuciłam wszystko z kufra na łóżko. Chłopak patrzył na mnie jak na wariatkę.
- Co to ma znaczyć?
- Pomagam ci się rozpakować – odparłam z uśmiechem.
- Jak to?
- Normalnie. Zostajesz. 
Chłopak aż otworzył usta ze zdziwienia. Na jego twarzy malowały się różne uczucia, a w końcu zagościł szczery uśmiech.
- Naprawdę?
- Tak!
James wziął mnie w ramiona i okręcił dookoła. Kiedy postawił mnie na ziemi, spojrzał na mnie z uśmiechem i mocno przytulił.
- Ekhem, nie chciałbym wam przeszkadzać, ale też tu jestem… - powiedział Syriusz z ironią.
Jak na komendę oderwaliśmy się od siebie.
- Psujesz chwilę – mruknął James.
- Życie jest okrutne – odparł Black.
- Ale nie tym razem! Zostajesz w Hogwarcie, James! – usiadłam na łóżku obok sterty jego rzeczy.
- Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Jak to zrobiliście?
Powoli opowiedziałam mu wszystko, co zaszło w gabinecie dyrektora szkoły. Syriusz znów co chwilę się wtrącał, podobnie jak James ze swoimi pytaniami.
- …I masz miesięczny szlaban.
- Co?
- No jakaś kara musi być. Ciesz się, że tylko tyle…
- No, lepsze to niż wyrzucenia ze szkoły.
- Aa… I jeszcze coś. Za każdy następny wybryk będziesz surowiej karany…
- Okej, przeżyję.
- Ale na pełnię idziemy! – powiedział zdecydowanie Syriusz.
- Jeśli Remus wyzdrowieje… - dodał James.
- Mówiłeś pani Pomfrey jakim zaklęciem dostał?
- Tak…
- Co to było?
- Zwykłe petrifucus totalus
- Ale to zaklęcie nie powoduje takich rzeczy!
- Wiem. Źle rzuciłem ten czas. Dlatego był fioletowy promień z różdżki.
- Oj, James… Mam nadzieję, że Remus z tego wyjdzie. Kiedy jest pełnia?
- Za pięć dni.
- Nie wiem, czy powinieneś iść…
- Dlaczego nie?
- Bo jeśli cię złapią, to tym razem już na pewno wylecisz.
- Nie złapią. Już tyle razy tam chodziliśmy i nic się nie stało.
- Poza tym sam nie poradzę sobie z wilkołakiem – dodał Syriusz.
- Ale…
- Lily, nie martw się na zapas. Dzięki za pomoc… Za to, że się tak w to zaangażowaliście.
- Spoko. Tylko następnym razem daj dojść do słowa, a nie rzucaj się na mnie z pięściami – powiedział uśmiechając się lekko Black.
- Wiem, wiem, sorry…
- Dobra, wy pewnie chcecie sobie pobyć sami, więc nie będę przeszkadzał, gołąbeczki – rzekł Syriusz i skierował się w stronę drzwi.
- Black! – krzyknęłam za nim ze złością i rzuciłam w zamykające się drzwi zwiniętą parą skarpetek Jamesa.
Zostaliśmy sami. Rogacz usiadł  naprzeciwko mnie, uprzednio zrzucając swoje rzeczy na podłogę.
- Dziękuję, Lily.
- Za co?
- Za to, że mi pomogłaś…
- Ja nic nie zrobiłam. Decyzja była i tak już podjęta.
- Oj, wiesz, o co mi chodzi. Wstawiłaś się za mną.
- Jesteśmy przecież przyjaciółmi.
- Tak…
Uśmiechnęłam się lekko.
- Lily… Wracając do naszej ostatniej rozmowy… - zamilkł, czekając na moją reakcję, jednak ja nic nie mówiłam, więc kontynuował:
- Powiedziałem ci, że gdybym mógł zostać, wszystko byłoby inne.
Pokiwałam głową.
- I chcę ci powiedzieć, że będę czekał. Na ciebie. Mam nadzieję, że w końcu przekonasz się do mnie i dasz mi szansę.
- James, ale ja nie mogę ci niczego obiecać…
- Wiem. I cię rozumiem. Po prostu mi zaufaj.
Spojrzałam mu w oczy, w których widniało wielkie szczęście i nadzieja. Uśmiechał się delikatnie, co dodawało mu uroku. Odpowiedziałam tym samym a James przysunął się bliżej i mnie przytulił. Poczułam niesamowite ciepło rozchodzące się po całym ciele. Po chwili oderwałam się od niego i powiedziałam:
- No dobra, teraz trzeba tu trochę posprzątać… - wskazałam na rozrzucone ubrania obok jego łóżka.
Oboje się zaśmialiśmy.
Ulgi, którą czułam, nie da się opisać. Miałam wrażenie, że odzyskałam coś straconego i bardzo ważnego…

***

Jest notka, jakoś udało mi się ją napisać. Chyba jest trochę niedopracowana, ale to z powodu braku czasu. Chciałam po prostu dodać ją dziś. :) No nic, czekam na opinie. ;) I mam mała prośbę. Jeśli znacie jakieś blogi, których autorzy robią nagłówki potterowskie na zamówienie, byłabym wdzięczna za adres. :) Z góry dzięki. Pozdro!