28 września 2009

W Zakazanym Lesie - cz. 1

        James wciąż stał bez ruchu i wpatrywał się w czarną przestrzeń przed nami. Z mroku wydobywały się delikatne zarysy drzew. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że otacza nas absolutna cisza. W dodatku zachowanie Rogacza trochę mnie zaniepokoiło.
- Co się stało? – zapytałam w końcu, na co on tylko machnął ręką i przyłożył palec do ust, tym samym nakazując mi, żebym nic nie mówiła.
W tym samym czasie zaczął grzebać w kieszeniach, a po chwili znowu zaklął.
- Dlaczego ja nie mam różdżki, kiedy jej potrzebuję? – mruknął ze złością.
- Powiesz mi, o co chodzi?
- Nie jestem jeszcze pewien, ale… Wydaje mi się, że zboczyliśmy nieco z drogi… I trafiliśmy w pewne miejsce - powiedział niepewnie. – Stój tu i się nie ruszaj – dodał.
- Eee… Dobrze – zgodziłam się, choć wydawało mi się to dziwne.
James obrócił się dookoła i po chwili znów stał naprzeciwko mnie, jednak wyglądał tak, jakby mnie wcale nie widział. Rozejrzał się ponownie i dopiero wtedy się uśmiechnął.
- Już myślałem, że gdzieś zaginęłaś – mruknął.
- Jak to? Przecież się stąd nigdzie nie ruszałam.
- I przez to mam pewność, że trafiliśmy do tego głupiego miejsca. Ech… Kiedyś, chyba w trzeciej klasie, nie było mnie i Syriusza całą noc. Może pamiętasz, bo wiem, że wydarłaś się na nas równo jak Gryffindor stracił za to ileś tam punktów. I wtedy właśnie nie mogliśmy się wydostać z Zakazanego Lasu, bo byliśmy… tutaj.
- Czyli? Co to oznacza? – zapytałam, bo jego słowa nie miały dla mnie żadnego sensu.
- W tym miejscu po prostu można się bardzo łatwo zgubić. Obróciłem się i już ciebie nie widziałem – wyjaśnił.
Wpatrywałam się w niego z uniesionymi brwiami.
- Chyba żartujesz. Przecież to jest niemożliwe.
- Lily, jesteśmy w Zakazanym Lesie, z jakiś powodów jest on zakazany – uśmiechnął się i ruszył w moją stronę, łapiąc mnie za rękę.
- Więc… Będziemy błądzić? James, o co tu chodzi? – zaczęłam się już lekko denerwować.
- Chodzi o to, że możemy tak sobie krążyć tutaj całą noc, a wciąż będziemy w tym samym miejscu. Wtedy, kiedy zgubiłem się tu z Syriuszem, dopiero rano, kiedy było już jasno, udało nam się wyjść. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale wydaje mi się, że najrozsądniej będzie tutaj przeczekać do wschodu Słońca.
- Jasne, będę tu sobie po prostu siedzieć całą noc, nic takiego – mruknęłam z ironią. – James, to nie wchodzi w rachubę. Na pewno jest inne wyjście z tej sytuacji.
- Lily, przecież bym się nie zgrywał z tego. Mówię jak jest – jego wyraz twarzy był poważny, nie żartował.
- A nie możemy wrócić na plażę?
Pokręcił głową.
- Nie, bo po prostu będziemy krążyć i się zgubimy tylko. Cholera, ale się porobiło… Nie sądziłem, że pomylę drogę, przepraszam.
- To nie twoja wina. Przecież to ja chciałam poczekać na zachód, a jakbyśmy wrócili wcześniej, to by się to nie stało.
- Ale to i tak mnie nie usprawiedliwia.
- No przestań! Nie będziemy się kłócić, kto zawinił. Lepiej pomyślmy, co by tu zrobić…
Oboje milczeliśmy. Spojrzałam w dół i zdałam sobie sprawę, że wciąż trzymamy się za ręce. Niby niechcący odsunęłam się od niego i rozejrzałam dookoła. Nic nie można było zobaczyć, wszędzie tylko ciemność.
- Chodź, usiądziemy gdzieś, nie ma sensu tak stać – powiedział chłopak i skierował się w stronę najbliższego drzewa, a ja poczłapałam za nim.
Siadając, oparłam rękę na czymś miękkim. To coś się poruszyło, a ja odruchowo cofnęłam się i z moich ust wydobył się krzyk.
- Co jest? – spytał James zaniepokojonym tonem.
- Tam coś jest… - wskazałam na jaśniejsze miejsce na ziemi obok mnie.
James spojrzał w tamtym kierunku i wybuchnął śmiechem. Już po chwili trzymał w ręku małą kulkę, którą wyciągnął w moją stronę.
- Nie bój się, to nic takiego. To tak zwany pufek. Niegroźny. Trzymaj.
Wciąż zaskoczona zabrałam stworzenie na kolana. Faktycznie, okazało się być bardzo przyjazne. Pufek nagle podniósł powieki i ujrzałam jego śliczne, nietypowe oczy barwy złotej.
- Haha, a ja się tego bałam… Dużo ich tu jest? – zapytałam Jamesa, głaskając magiczne zwierzątko po sierści miękkiej jak puch.
- Szczerze to nie wiem, za często ich tu nie widać. Trzymają się bezdrzewnych miejsc, ten pewnie się tu zgubił, jak my.
Pokiwałam głową na znak, że zrozumiałam. Przez długi czas żadne z nas się nie odzywało. Oparłam się o pień drzewa i bezwiednie wodziłam ręką po włosach pufka. Nasza obecna sytuacja nie była zbyt ciekawa. Noc w Zakazanym Lesie? Przerażająca perspektywa.
- Zaraz wracam. Nie ruszaj się stąd, dobrze? – James poderwał się szybko z ziemi.
- Gdzie ty idziesz? – zaniepokoiłam się. Wizja samotnego spędzenia choćby minuty w tym lesie nie była przyjemna.
- Chcę coś sprawdzić. Zostań tu, bo cię potem nie znajdę, dobrze?
- James, przecież wtedy tylko się obróciłeś i mnie nie widziałeś. A teraz? No przestań, nie idź nigdzie.
- Jakimś cudem uda mi się ciebie znaleźć, nie martw się. Chcę się tylko upewnić, czy na pewno nie da się stąd wyjść. Parę minut i wracam.
- Nie masz jakiegoś sznurka? Czy czegoś podobnego? – spytałam, bo nie wierzyłam, że uda mu się z powrotem tutaj trafić.
- Nie, chyba nie.
- Au! – wykrzyknęłam, gdyż właśnie zostałam ugryziona w palec przez pufka. Stworzenie odskoczyło i uciekło, a ma moich kolanach pozostał pęczek jego sierści.
- Haha, ugryzł cię. Nie wiedziałem, że to robią – zaśmiał się chłopak.
- Tak, bardzo śmieszne. Spójrz na to – podniosłam do góry włosy zostawione przez małego gryzącego potworka. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam, że były one złączone i tworzyły długą nitkę.
- Jakby nas rozumiał i wiedział, czego potrzebujemy – uśmiechnął się Rogacz. – Niczym nić Ariadny – zażartował.
- Łap jeden koniec i się przypadkiem nie zgub – powiedziałam.
- Niedługo będę – obiecał.
Czułam się o wiele pewnie, kiedy wiedziałam, że do mnie trafi. Mimo to martwiłam się o niego. Tak czy siak, byliśmy sami w tym lesie i musieliśmy trzymać się razem. Kto by pomyślał, że nasz randka się tak zakończy? A właściwie się jeszcze nie skończyła. Dorcas i Ann pewnie się zamartwiają, dlaczego nas tak długo nie ma. Mam nadzieję, że Huncwoci jakoś je uspokoją.
Kolejne minuty upływały, a jego wciąż nie było. Kłębek sierści był bardzo długi, jednak właśnie został rozwinięty do końca. Linka była napięta i tylko czekałam, jak się trochę poluzuje. Oznaczałoby to, że Potter wraca do drzewa, pod którym siedziałam. Cisza i ciemność były nie do wytrzymania. Wkrótce zaczęłam żałować, że pufek uciekł. Nie byłabym chociaż sama, choć nadal czułam jego ugryzienie.
Usłyszałam trzask gałęzi i moje serce zaczęło automatycznie szybciej być. Nić wciąż była napięta, dlatego się przestraszyłam. Hałas był coraz głośniejszy. Coś, co go powodowało, najwyraźniej się zbliżało. Wstrzymałam oddech, mając nadzieję, że to nic groźnego.
- Już jestem! – zawołał wesoło James, wynurzając się z ciemności.
Odetchnęłam z ulgą.
- Nawet nie wiesz, jak mnie przestraszyłeś! Miało być parę minut, a nie kilkanaście! – powiedziałam, kiedy usiadł przy mnie.
Trzymał w ręki zwiniętą sierść. Więc dlatego była wciąż napięta.
- E tam, przesadzasz. Nic mi nie jest, jak widzisz.
- A sprawdziłeś chociaż to, co chciałeś?
- Tak… Myślałem, że może jakoś uda mi się znaleźć drogę, ale niestety... Jakby nie ten sznurek to sam bym się zgubił, dobrze, że o tym pomyślałaś.
- No widzisz. Ale to już ostatnio raz, kiedy gdzieś teraz idziesz, dobrze?
- Jasne, już cię nie zostawię. A co, bałaś się? - uśmiechnął się.
- Tak! Ale bardziej bałam się, że coś ci się stanie – powiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć, co mówię.
- Bałaś się o mnie? – jego ton zmienił się na bardziej poważny.
- No tak, przecież właśnie to powiedziałam – zmieszałam się lekko, ale nie było sensu udawać, że jest inaczej.
- Hm, to miłe – mruknął cicho i niespodziewanie przybliżył się do mnie, całując mnie w policzek.
Atmosfera wyraźnie się zmieniła. On wciąż był blisko mnie, a w dodatku znajdowaliśmy się sami w ciemnym i niebezpiecznym lesie.  Rogacz owinął rękę wokół mojego pasa. Prawdopodobnie zapomniał, o czym mówiłam mu wcześniej.
- James, to trochę skomplikowane… - zaczęłam ten niemiły temat, jednak mi przerwał.
- Nie, to jest bardzo proste. Dwoje ludzi coś do siebie czuje i są razem. Nie ma w tym nic skomplikowanego – powiedział spokojnie.
- Tyle że te dwoje ludzi musi też tego chcieć.
- A ty nie chcesz?
- To nie tak… Mówiłam ci, że to skomplikowane.
Rozmowa zbaczała na złe tory. Zastanawiałam się, dlaczego nagle z tym wyskoczył, wydawało mi się, że wcześniej zakończyliśmy ten temat.
- Dla ciebie tak… Ech, dobra, nie naciskam, tylko zwyczajnie nie rozumiem ciebie do końca.
- Ja siebie też… James, i co dalej? Siedzimy tu całą noc? To jest chore… - zmieniłam temat, wykorzystując okazję.
- A masz lepszy pomysł?
- Nie… Ale no… Dziewczyny się na pewno martwią, przecież już późno. Jakbyśmy mieli różdżkę, byłoby łatwiej.
- Tak, wiem – westchnął i mocniej mnie objął. – Nie jest ci zimno? – spytał.
- Trochę… - przede wszystkim dlatego się od niego nie odsuwałam. Przy nim było po prostu cieplej.
Nie wiem, ile czasu minęło, kiedy tak siedzieliśmy. Nikt się nie odzywał, bo i po co? Pogrążyłam się w myślach, on pewnie też.
- Czego się najbardziej boisz? – spytał niespodziewanie.
Zaskoczył mnie. Zastanowiłam się nad odpowiedzią na to pytanie.
- Hmm… Chyba straty ukochanej osoby. I bezsilności. To najgorsze, co może się przytrafić – wyznałam po chwili.
- Tak, masz rację… Też tak uważam – odparł zamyślonym tonem.
- A ty?
- Sam nie wiem… Ale chyba mam podobnie jak ty.
- A dlaczego o to pytasz? – dopytywałam.
Kiedy cisza została w końcu przerwana, nie chciałam szybko do niej wracać.
Wyruszył ramionami. Nie odezwał się.
Senność zaczęła mnie dopadać, z chęcią osunęłabym się na ziemię i spała. Ale taka opcja nie wchodziła w rachubę.
- Lily, źle ci teraz? Bo ja się wciąż staram pojąć twój tok rozumowania i nie mogę… - znowu nagle wypalił.
- Nie, nie jest mi źle – poczułam na sobie jego wzrok, więc też na niego spojrzałam.
- Więc… Chyba ci to nie będzie przeszkadzało – mruknął cicho, zbliżając do mnie swoje usta. Pocałował mnie zachłannie i gwałtownie. Znowu wprawił moje serce w małą arytmię, ale co tam, nieważne. Trwałoby to dłużej, jednak kolejny trzask gałęzi sprawił, że się od niego odsunęłam.
- Słyszałeś? – spytałam.
- Nie. Co miałem słyszeć?
Znowu rozległ się ten sam dźwięk i najwyraźniej dochodził z lewej strony i był o wiele głośniejszy.
- Właśnie to – wyjąkałam, a żołądek prawie podskoczył mi do gardła.

***

Na więcej mnie nie stać. Co prawda, to nie jest główna część tego, co planowałam. Wszystko rozwinie się w kolejnej notce i będzie lepsza niż ta, tak mi się wydaje. To mały wstęp. ;p Ta notka była pisana na raty i pod względem jakościowym też nie jest najlepsza, jak dla mnie.
Wiem, że długo nic nie było. Nie miałam czasu, chęci. Ostatnio dużo nieprzyjemnych rzeczy się dzieje w moim życiu. Pisanie nie jest na pierwszym miejscu.
Blog jednak będzie prowadzony, o to się nie martwcie. Notki będą rzadziej… Raz, dwa razy w miesiącu, nie częściej. Kiedyś narzekałam, że w gimnazjum mam dużo nauki, ale teraz widzę, że to nic w porównaniu z liceum, a to dopiero początek. ;p
Nowy szablon pojawi się niedługo, czekam tylko na dokończenie i tyle. ;)
Przepraszam, że tak późno dzisiaj, ale dopiero wieczorem miałam trochę czasu na dokończenie notki. Dziękuję niektórym za wyrozumiałość  ;) I przepraszam wszystkich, że czasem was zawodzę…