31 grudnia 2007

"O każdej porze dnia i nocy"

            Poczułamdotyk na swoim policzku. Leżałam w ciepłym łóżku, którego nie miałamnajmniejszej ochoty opuszczać. Od długiego czasu tak dobrze się nie czułam. Niechciałam tego przerywać. Ogarniało mnie uczucie niebiańskiego spokoju ibezpieczeństwa. Nie wiem, co to sprawiło. Może te delikatne smagnięcia po moimpoliczku? Chwila… Jakie smagnięcia?

            Szybko otworzyłam oczy. To, cozobaczyłam, sprawiło, że aż odsunęłam się i usiadłam.

-Co ty tu robisz? – spytałam zaskoczona.

-Przepraszam, nie chciałem cię obudzić… - powiedział speszony James.

-Skąd ty się tu wziąłeś?

-No zostałem na noc…

-Co?! – krzyknęłam.

Tojuż przestało mi się podobać.

-Spokojnie, daj mi powiedzieć… Wczoraj pozwoliłaś mi zostać, pamiętasz? Spałemna łóżku Dorcas… A teraz… Tak pięknie wyglądałaś jak spałaś i nie mogłem siępowstrzymać…

Powoliprzypominały mi się wczorajsze wydarzenia. Faktycznie, pozwoliłam mu tu spać.Tylko że wtedy już działały na mnie eliksiry…

-Byłeś tu całą noc? – zapytałam.

-No… Tak.

-Dobra, wszystko już wiem. Czuję się dobrze, możesz iść – powiedziałam szybko.

Niechciałam, żeby dłużej tu siedział.

-Ok, nie ma sprawy. Zobaczymy się później? – zapytał.

-Chyba tak… - odparłam.

Naprawdęchciałam już zostać sama. Po chwili James wyszedł. Zerwałam się z łóżka. Miałamna sobie wczorajsze ubrania. Patrząc w lustro spostrzegłam, że wyglądam, lekkomówiąc, źle.  I w takim stanie widziałmnie Potter… Ale co tam, nie powinnam się tym przejmować. Mam nadzieję, że niezachowywałam się głupio w trakcie snu…

            Wzięłam prysznic, ubrałam się;ogólnie mówiąc ogarnęłam. Bolała mnie głowa, jednak nie skupiałam się na tym bardzo. Bałam się spotkania z Jamesem i to pochłaniało całą moją uwagę. Ztej wczorajszej zabawy na śniegu wynikło dużo niepotrzebnych problemów. Onspędził noc w moim dormitorium! Jak mogłam na to pozwolić? Nie byłam wtedy dokońca sobą, ale to mnie nie usprawiedliwia…

            Wyszłam na śniadanie do WielkiejSali dużo później niż powinnam, gdyż nie miałam ochoty na rozmowę z Rogaczem.Wiedziałam, że jest to nieuniknione, ale dziwnie się czułam myśląc o tymwydarzeniu. Miałam nadzieję, że dziś uda mi się unikać Jamesa.

            Cały dzień spędziłam w dormitorium.Wreszcie miałam czas na przeczytanie książki pożyczonej już dawno od Dorcas.Nikt mi nie przeszkadzał, co mnie trochę dziwiło, bo myślałam, że James będziechciał pogadać. Ale nie narzekam….

            Dochodziła godzina ósma wieczorem…Miałam już dość czytania i za bardzo nie wiedziałam, co mam robić. Stanęłam miprzed oczami perspektywa spędzenia całego wolnego czasu w taki oto sposób.Chyba bym tego nie zniosła… Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Nieodpowiedziałam. Po chwili jednak w moim dormitorium pojawił się Rogacz.

-Mogę wejść? – spytał.

-Już i tak wszedłeś to po co pytasz?

Chłopakuśmiechnął się.

-Cały dzień tu siedziałaś? – zapytał.

-Mhm… - mruknęłam nie patrząc na niego.

-Co się stało? – spytał podchodząc bliżej.

-Nic, trochę źle się czuję – była w tym odrobina prawdy.

-Rozumiem… A jak z twoim zdrowiem?

-Jest już lepiej…

Chłopakusiadł na moim łóżku i niepewnie na mnie spojrzał.

-Co jest? Widzę, że coś cię martwi – rzekł.

-Nic takiego…

-Oj Lily, mnie nie oszukasz.

-Naprawdę nic…

-Skoro tak mówisz… - odparł po chwili.

-Poczekaj, zaraz przyjdę – powiedział szybko i wybiegł z pokoju.

Niezdziwiłam się zbytnio, jego było stać na takie coś. Po kilkunastu minutachwrócił z dwoma kubkami w dłoniach.

-Proszę – powiedział podając mi jeden z nich.

-Co to jest?

-Gorąca czekolada – uśmiechnął się.

Spojrzałamdo środka kubka… Faktycznie, było tam coś przypominające czekoladę.

-Skąd to masz? – spytałam podejrzliwie.

-Z kuchni.

-Aha…

Wzięłamłyk z kubka… Ogarnęło mnie wspaniałe uczucie ciepła rozchodzące się po całymciele.

-Dzięki…

-Nie ma za co. A teraz powiesz mi co cię gryzie?

Milczałam.

-Lily!

-No bo… Ta noc…

-Co z nią?

-No ty tu byłeś cały czas…

-I…?

-To nie wystarcza?

Jameszaczął się śmiać…

-Czym ty się przejmujesz? – zapytał.

-Nie śmiej się ze mnie! To takie… Dziwne dla mnie.

-Nie martw się, przecież nic się nie stało… A tak miałem pewność, że z tobą niczłego się nie dzieje…

- Dzięki że tak się troszczysz…

-O ciebie zawsze…

Uśmiechnęłamsię.

Jamessię bardzo zmienił, już dawno to zauważyłam. Stał się bardziej dojrzały, opiekuńczy,troskliwy…. Nie robił głupich kawałów… Bardzo go takiego lubiłam… Cieszyłamsię, że mam takiego przyjaciela.

Chłopakprzybliżył się do mnie i delikatnie przytulił.

-Pamiętaj, że możesz od mnie zawsze przyjść, gdybyś miała jakiś problem… Okażdej porze dnia i nocy… - szepnął mi do ucha.

-Wiem… Dziękuję… - bardziej się w niego wtuliłam.

Byłomi tak dobrze… Jego obecność dziwnie na mnie działała.

Potterjednak jest całkiem fajny.

-Lily?

-Tak?

Spojrzeliśmysobie w oczy… Tego, co poczułam, nie da się opisać. Cudowne uczucie…

Jamesprzybliżał się powoli do mnie… Chyba chciał…

-James! – do dormitorium wpadł Syriusz z krzykiem.

Odskoczyłamod Jamesa jak oparzona. Czekoladę na szczęście wcześniej odłożyłam na półkę.

-Ups… Chyba przeszkadzam… - powiedział Syriusz.

-Nie, no co ty? – odparłam szybko.

-Szukałem tego głupka – wskazał  naPottera – i pomyślałem, że siedzi u ciebie…

Chłopakizaczęli rozmowę minami… Śmiesznie to wyglądało. Z tego, co zauważyłam, Jamesnie był zadowolony wizytą swojego kumpla.

-Ekhem – odchrząknęłam.

Wszyscyzaczęliśmy się śmiać.

 

***

 

Nocóż, notka jest, jaka jest. Na nic lepszego chyba mnie nie stać… Pisałam jąkilka dni… I tyle z tego wyszło… Ech… Ale miała być w tym roku i jest  :) Obiecuję, że w przyszłym postaram się,żeby notki pojawiały się częściej. ;) Chciałabym Wam wszystkim życzyć udanegoroku 2008, aby był o wiele lepszy niż mijający 2007 oraz spełnienia wszystkichmarzeń! 

16 grudnia 2007

Troska

-O czym? – zapytałam zaniepokojona.

Zatrzymaliśmysię.

-Zauważyłem, że jakaś inna jesteś od rana. Małomówna i smutna… Stało się coś?

Awięc o to mu chodzi… Już myślałam, że czeka mnie poważniejsza rozmowa.

-Nie, nic… Tylko miałam dziwny sen… Bardzo realistyczny i nieprawdopodobny…

-Naprawdę? Ja też… Tylko ja się raczej z mojego cieszę…

-A ja sama nie wiem – spojrzałam mu w oczy.

Bałamsię, że jeśli dłużej będę w nie patrzeć, nie opanuję się i powtórzy sięsytuacja ze snu.

-Chyba o tym zapomnę… - powiedziałam.

-Skoro tak chcesz. Ja o swoim nie chcę zapominać – odparł.

Ciekaweco mu się śniło… Ale nie chcę być wścibska, nie zapytam.

-Idziemy do zamku? – spytałam po chwili milczenia.

-Jasne. Chodź.

Szliśmyw ciszy. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Strasznie ciekawiło mnie, jaki senmiał James.

-Hej, poczekajcie na mnie! – usłyszeliśmy krzyk za sobą.

ToSyriusz biegł w naszym kierunku.

-Gdzie ty byłeś? – zapytałam, gdy znalazł się bliżej nas.

-U… Hagrida… - wysapał.

-Po co? – dopytywałam się.

-Miałem… Do niego… Sprawę…

-Jaką? – zainteresował się James.

-Później… Gdzie idziemy? – Black zmienił temat.

Wydawałomi się, że chłopaki wymienili szybkie spojrzenia.

-Do zamku? - odparłam.

-Oj, dajcie spokój. I co będziemy tam robić. Zostańmy tutaj – powiedział.

-Jest zimno, pełno śniegu, trochę źle się chodzi… - mruknęłam.

Wolałamposiedzieć w Pokoju Wspólnym albo w dormitorium, niż szwendać się w tym zimnie.

            Nagle poczułam na swoim ramieniumały ból i chłód. Odwróciłam się i zobaczyłam Syriusza celującego śnieżką wJamesa. No nieźle, bitwy na śnieżki im się zachciało…

-No chodźcie, jest śnieg, trzeba to wykorzystać! Nie ma lekcji a wy w zamkuchcecie siedzieć! Ruchy! – krzyczał Syriusz szykując kolejne ładunki śniegu.

Wymieniłamz Jamesem zaskoczone spojrzenia.

-Będzie jeszcze nie jedna okazja… Jest… - nie dane mi było dokończyć.

Nagletrafiły mnie dwie kulki z różnych stron.

-No chodź! Nie bądź sztywniarą! – krzyknął Syriusz i znowu we mnie rzucił.

-Ja? Sztywniara?! O nie, ja ci zaraz pokażę! – zawołałam i rzuciłam śniegiem wniego. No cóż, i tak nie mogłam się im sprzeciwiać, bo nie miałam z nimi szans.Pewnie po chwili byłabym cała mokra…

            Przez kilkanaście minut udawało misię unikać bliższych spotkań z chłopakami, których celem stało się natarciemnie. Coś czułam, że zanim tego nie zrobią, nie wrócę do zamku. Nieprzypuszczałam wcześniej, że można się z nimi tak fajnie bawić.

-Lily! – krzyknął Syriusz.

Odruchowo odwróciłam się w jego stronę. Zobaczyłamlecącą w moją stronę śnieżkę i zrobiłam tak gwałtowny ruch, alby jej uniknąć,że aż upadłam na ziemię. No to już po mnie…

Chwilępotem, zanim zdążyłam się podnieść, obok mnie pojawił się James. Po parusekundach chłopak znalazł się nade mną. Leżał na mnie a w ręce trzymał kulkęśniegu.

-I co teraz? – spytał z błyskiem w oku.

-Teraz mnie puścisz… - powiedziałam niepewnie.

Jamesprzybliżył rękę do mojej twarzy.

-A jeśli nie?

-No proszę… - zrobiłam maślane oczy.

-Tak na mnie patrzysz, że mam ochotę ci ulec… - powiedział powoli.

-No widzisz. Proszę, puść mnie.

-A co za to dostanę?

-Pomyślmy… Satysfakcję, że zrobiłeś coś dobrego?

-Hmmm… To za mało… Może coś więcej? – niespodziewanie szybko zaczął przybliżaćswoją twarz do mojej. W brzuchy zaczęły mi latać motyle, jednak zachowałamtrzeźwość umysłu.

-Na przykład co? – spytałam, udając, że nic nie podejrzewam.

Patrzyłmi głęboko w oczy.

-Chyba wiesz co…

Przybliżałsię coraz bardziej…

-Hej, James, co ty robisz? Natrzyj ją, już! – krzyknął Syriusz.

Spojrzeliśmyw jego stronę. Uff, wyratował mnie. James zwrócił wzrok spowrotem na mnie.

-Przykro mi, teraz już nie mam wyjścia – powiedział.

-Aaa! Zimne! – wrzasnęłam, kiedy kulka dotknęła mojej szyi.

Rogacznatarł mnie mocno, jednak robił to delikatnie. Po chwili śnieg zaczął się namnie topić i woda wsiąkała w moje ubrania.

-O nie, tak nie będzie – zebrałam w sobie wszystkie siły i przewróciłam Jamesatak, że to teraz ja leżałam na nim.

-Chyba nie zamierzasz…? Zimno! – krzyknął, kiedy władowałam mu śnieg pod kurtkę.

-No widzisz. Miło to tak? – spytałam śmiejąc się.

Tymrazem Rogacz mnie wywrócił. Nic nie mówiąc, wziął śnieg i znowu poczułam chłódna ciele. 

-James… Proszę… Wystarczy już… - wyjąkałam.

-Skoro tak mówisz – podniósł się i wyciągnął rękę w moją stronę. Spojrzałam naniego z niedowierzaniem i wstałam sama.

-Co? -  spytał James zaskoczony, gdyżpatrzyłam na niego zabójczym wzrokiem.

-I jak tam, Lily? Zła za to natarcie? – obok zjawił się Syriusz, przyłączającsię do rozmowy.

-A żebyś wiedział. Idę do zamku – odparłam.

Niebyłam tak bardzo zła, tylko chciałam się z nimi podroczyć. Po chwili mniedogonili.

-Oj Lily, to tylko zabawa… - zaczął James.

-No właśnie, nie gniewaj się – dodał Syriusz.

Uśmiechnęłamsię i powiedziałam:

-Nie gniewam się przecież. Tylko chcę już do zamku, bo strasznie mi zimno…

-Okej.

Wróciliśmydo szkoły a tam od razu udałam się do dormitorium, by zmienić ubrania. Późniejzmęczona położyłam się do łóżka. Po chwili zasnęłam…

-Lily? Jesteś? – obudził mnie czyjś głos.

Powoliotworzyłam oczy.

Przedemną stanął James.

-O… Cześć… Chyba zasnęłam na trochę… - powiedziałam.

-No fakt, jest dziewiętnasta…

-Jak to? Przespałam cały dzień?

-Tak…

-No to nieźle… - wstałam szybko, jednak w głowie mi się zakręciło.

Upadłabym,gdyby mnie James nie przytrzymał…

-Źle się czujesz? – zapytał troskliwie.

-Nie… Tylko trochę boli mnie głowa – odparłam.

Wciążbyło mi słabo… James dotknął mojego czoła.

-Lily, ty masz gorączkę!

-Nie… Nic mi nie jest – wyszeptałam.

-Oj, nie kłam. Przecież widzę… Kładź się do łóżka.

-Nie chce…

-Trudno. No już.

Kichnęłam.

-Sama widzisz. Przeziębiłaś się. To przeze mnie… Gdybym cię nie nacierał,byłabyś zdrowa.

-Oj przestań, wcale nie… Nie obwiniaj się…

-Wiem, jak jest. Połóż się, proszę… Nie chcę, żebyś się jeszcze bardziejrozchorowała.

-Ale się troszczysz…

-O ciebie zawsze…

-Ale nic mi nie będzie… To tylko chwilowe…

-Jasne. Za chwilę do ciebie przyjdę a ty w tym czasie do łóżka.

Wyszedł.Stwierdziłam, że James ma rację. Powinnam położyć się do łóżka i wyzdrowieć…

Pokilkunastu minutach Rogacz wrócił.

-No, grzeczna dziewczynka – powiedział, gdy zobaczył mnie w łóżku.

-Mam dla ciebie kilka eliksirów…

-Skąd je masz? – przerwałam mu.

-No wiesz, zabrało się kilka ze Skrzydła Szpitalnego na własne potrzeby. Bezobaw, nie zaszkodzą…

-To mnie pocieszyłeś…

-Spokojnie, Remus nad wszystkim czuwa… Wypij to. Pierwsze jest na gorączkę iszybsze wyzdrowienie, a drugi, żebyś lepiej spała.

-Dobra… Dzięki… - wzięłam od niego oba płyny.

-Fu! Niedobre! – powiedziałam, gdy wzięłam pierwszy łyk.

-Wiem, ale musisz to wypić…

Nabezdechu przełknęłam wszystko.

-Zostanę z tobą na noc. Nie masz chyba nic przeciwko? Będę spał na łóżku Dorcas…Nie chcę, żebyś była sama, bo jeszcze coś ci się stanie i co wtedy?

-Ale… Nic mi nie będzie…

Trochędziwna sytuacja mogłaby wyniknąć…

-Oj… Przecież nie będę spał z tobą – uśmiechnął się.

-Jesteś chora, nie możesz być sama. Robię to z troski o ciebie, żadnychpodtekstów, możesz mi ufać…

-No dobra… Ten drugi eliksir chyba już zaczyna działać… - powiedziałam.

Jamesjeszcze coś mówił, ale nie rozumiałam dokładnie. Po chwili zapadłam w głębokisen.

 

***

 

Mamnadzieję, że notka się spodoba. Oni nie mogą się przecież wciąż kłócić, każdemuprzyda się trochę takich notek :) Pozdro!

6 grudnia 2007

Piękne, orzechowe oczy

          Śniadanie w Wielkiej Sali.Wszystko przebiegało spokojnie, nic nie wskazywało na to, że zdarzy się cośniezwykłego. Była sobota i wszyscy cieszyli się z dwóch dni luzu.

            Nagle przez okno do Sali wleciała pewna osoba na miotle.Z nikim nie dało się jej pomylić. James Potter. Tylko jego stać na coś takiego.

- Evans, umówisz się zemną?! – krzyknął.

Profesor McGonagall wstałaod razu a wyraz jej twarzy nie wskazywał nic dobrego.

Rogacz wyjął różdżkę iwyczarował olbrzymi napis „Liluś, kocham cię”. Zdanie to płonęło żywym ogniem iz czasem się powiększało.

Wściekłam się nie nażarty. Dlaczego on znowu to robi?!

W tym właśnie czasiepojawiła się reszta Huncwotów. Patrzyli na swojego kumpla z wielkim szacunkiemi zadowoleniem. Miałam ochotę jednym ruchem ręki sprzątnąć im ten uśmiech ztwarzy. James latał nad uczniami wykonując przeróżne obroty, fikołki na miotle.Popisywał się równo, jakby myślał, że komuś tym zaimponuje. No cóż, odniosło toinny efekt.

- Potter, przestańnatychmiast! – wrzasnęłam.

- Co, kochanie?! –odkrzyknął zjawiając się obok mnie.

- Przestań się takzachowywać. Robisz z siebie idiotę. I nie mów do mnie „kochanie”!

- Dobrze, słoneczko. Ale oco ci chodzi? Nie podoba ci się ten napis?

- Przestań! Dobrze wiesz,co o tym sądzę! Daj mi spokój!

- Ale Liluś…

Nie wytrzymałam. Moja rękawylądowała na jego policzku.

Chłopak patrzył na mnie zesmutkiem i niedowierzaniem.

- A teraz żegnam.

Wróciłam do dormitorium.Świetnie, kolejny dzień popsuty przez tego kretyna. 

Za chwilę zjawiły siędziewczyny. Stanęły o dziwo po mojej stronie. Długo o tym rozmawiałyśmy. Idoszłyśmy do wniosku, że Ann pójdzie z nim porozmawiać. Bo mi chyba na nimzależy… Tak… Gdyby zachowywał się tak, jak podczas normalnych rozmów ze mną…Bez popisywania się.

Może wreszcie mu to trafido rozumu…

Przez cały dzień starałamsię omijać Pottera szerokim łukiem. A on… Często na mnie patrzył… Ze smutkiem woczach.

Wieczorem, gdy siedziałamprzy kominku w Pokoju Wspólnym, tępo pacząc w ogień, ktoś zakrył mi oczyrękoma.

- Cicho… Chodź ze mną –usłyszałam głęboki głos przy uchu.

Była zaskoczona iniepewna. Ten głos skądś znałam…

- Kim jesteś? – zapytałam.

Osoba ta zdjęła ręce zoczu i  usiadła obok mnie.

- Co ty wyprawiasz?!  - zapytałam od razu.

- Nic takiego, proszę,chodź ze mną – powiedział delikatnie James, patrząc mi w oczy.

Poczułam ciepło bijące odniego. I… radość. Tak, radość.

- Dokąd? – spytałam.

Chłopak uśmiechnął się.

- Po prostu chodź – rzekł.

Wyszliśmy z salonu. Rogaczpoprowadził mnie różnymi skrótami do pewnego pomieszczenia w lochach. Niewiedziałam, dlaczego w ogóle się zgodziłam. Jednak czułam, że powinnam zrobićwłaśnie tak.

            W środku było pusto i ciemno. Zastanawiałam się, po comnie tu zabrał, aż nagle chłopak machnął różdżką. Miejsce to całkowicie sięzmieniło. Ściany stały się czerwone, na środku leżał czerwony dywan a przyścianie zładowała się kanapa dla dwojga. Pachniało płatkami róży i panowałromantyczny nastrój.

- Jak ty to zrobiłeś? –zapytałam zaskoczona.

- Ma się swoje sposoby –puścił mi oko.

Nagle przypomniałam sobie,co wydarzyło się rano.

- Po co mnie tu zabrałeś?– spytałam trochę chłodniej.

Chłopak odwrócił mnieprzodem do siebie i spojrzał w oczy.

- Chciałem cię przeprosićza moje poranne… Wyczyny. Zachowywałem się jak idiota… A to wszystko dlatego,że bardzo mi na tobie zależy… Jesteś dla mnie bardzo ważną osobą… Naprawdę,Lily… Przepraszam.

Mówił szczerze, wiedziałamto. Te jego piękne, orzechowe oczy…

- Cieszę się, że tozrozumiałeś…

- Ja nie wiem, jak mogłembyć takim kretynem… Naprawdę cię przepraszam…

Uśmiechnęłam się.

- Już dobrze.

- Lily… Pewnie tego niechcesz… Ale ja inaczej nie umiem… Ja… Kocham cię… - jego spojrzenie wyrażałowłaśnie tę miłość.

Nasze twarze dzieliły jużcentymetry… Automatycznie zamknęłam oczy. Tak naprawdę czekałam na tę chwilębardzo długo. James dotknął delikatnie moich ust swoimi. Z czasem muskanieprzerodziło się w coś bardziej namiętnego…

-Lily, wstawaj! Dziś wyjeżdżamy, a ty się w łóżku wylegujesz! Ruchy! – krzyczałaDorcas.

Powoliotworzyłam oczy. Jeszcze nie do końca wiedziałam, gdzie jestem i co się dzieje.Wkrótce zaczęło to do mnie docierać.

Awięc to wszystko to sen? Ja nie chce… Było… Tak cudnie. Nieziemsko. Idealnie…

Dlaczegoo tym myślę? Dlaczego mi się to śniło? Czy to moja podświadomość tak działa?

Nie…To niemożliwe. James to tylko kolega. Nikt więcej. Chyba…

-No Lilka, wstawaj! – zawołała Ann.

Dziewczynykrzątały się po pokoju. Dziś wracają do domu, a ja zostaję tu z Potterem iBlackiem…

            Po wszystkich porannych czynnościachgotowe do dnia wyszłyśmy z dormitorium. Cały czas myślałam o moim śnie, niedawało mi to spokoju.

            Chłopaków spotkałyśmy w WielkiejSali. Zaraz po śniadaniu uczniowie wracali do domów. Trochę szkoda mi było, żezostaje w Hogwarcie. Mogłabym się spotkać z Tomem… Ale tu też nie będzienudno.

            Przez całe śniadanie bałam sięspojrzeć na Jamesa. To przez ten sen. Był niezwykle realny… Na szczęściedziewczyny nadawały równo, także mogłam pogrążyć się w rozmowie z nimi.

            Po posiłku poszliśmy odprowadzićnaszych przyjaciół. Pożegnanie trwało bardzo długo…

-Do zobaczenia… I pamiętaj, to czas magiczny… Bądź miła dla Jamesa – powiedziałami Dorcas.

-Spróbuję – uśmiechnęłam się i przytuliłam ją.

Przezkilkanaście minut wszystkie trzy nie mogłyśmy się rozstać.

- No już, chodź Lily, powozy zaraz odjadą –James pociągnął mnie za rękę.

Przeszłypo mnie dreszcze, kiedy poczułam jego dłoń… Dziwne.

Syriuszna pożegnanie lekko przytulił Dorcas. Kto wie, może jeszcze nie wszystko międzynimi skończone?

Wkońcu zostaliśmy sami.

-Wracamy? – spytałam.

-Tak… To wy idźcie, ja muszę coś jeszcze załatwić – powiedział Syriusz.

-Dobra.

Ruszyliśmyw stronę zamku.

-Dobrze, że nas zostawił, chciałbym z tobą porozmawiać – rzekł Rogacz.

-O czym? – zapytałam zaniepokojona.

 

***

 

Notkataka, a nie inna z kilku powodów. Miała wyglądać inaczej, dużo inaczej, jednakmusiałam gdzieś wyrzucić te myśli kłębiące się w mojej głowie i uciec w światmarzeń… No i doszłam do wniosku, że ten sen Lily będzie nawet potrzebny. :) Dlatych, którzy nie zrozumieli – wydarzenia pisane kursywą były tylko snem. Czekam na wasze opinie. Postaram się, abynastępna notka była w niedzielę. Pozdro.

25 listopada 2007

Przedświąteczna gorączka

            Powolizbliżało się Boże Narodzenie. W Hogwarcie zapanowała iście przyjazna iświąteczna atmosfera. W Wielkiej Sali stała olbrzymia, przyozdobiona bombkami,łańcuchami i świecidełkami choinka. Na dworze codziennie można było zobaczyćprzepiękny biały puch spadający z nieba. Widok jak z bajki… Jezioro zaczynało jużprzymarzać i niektórzy uczniowie wykorzystali je jako lodowisko. Oczywiścieprzeważnie kończyło się to szlabanem od McGonagall. Huncwoci prawie całkowiciezaprzestali robienia swoich kawałów, jednak słyszałam, że planują coś wielkiegona Sylwestra. Mam nadzieję, że nie będzie to nic strasznego. Nie chciałabym,żeby dostali karę. Ostatnio dużo się zmieniło…

            Z Jamesem dogaduję się bardzodobrze. Chłopak przez ostatni czas zmądrzał i wydoroślał. Mogę z nimporozmawiać bez obawy, że zacznie mnie podrywać. Czuję się przy nim bezpieczna…Rogacz wie, jak powinien się zachować w danej sytuacji. Nie wiem, co mu sięstało, może wreszcie uczucie, które podobno żywi do mnie, mu przeszło. W każdymbądź razie jesteśmy przyjaciółmi i  mamnadzieję, że tak już pozostanie.

            U Dorcas i Syriusza wszystko sięuspokoiło. Black wziął ją na rozmowę, wyjaśnili sobie pewne sprawy i wrezultacie są kolegami. No cóż, myślałam, że inaczej to się skończy, ale skorotak chcieli… Teraz zachowują się normalnie, rozmawiają, żartują… Ale kto wie,może jeszcze kiedyś się zejdą?

            Jeśli chodzi o Justina to widziałamsię z nim jeszcze kilka razy, ale nie rozmawialiśmy zbyt długo. Jakoś nieżałuję. Traktowałam go jak kolegę.

            Huncowci mieli załatwić spotkanie zKatie. I załatwili. A raczej próbowali załatwić. Ich pomysł był bardzoniedopracowany. Syriusz i Peter mieli wybawić profesor McGonagall z gabinetu, areszta miała za pomocą jej kominka dostać się do Beauxbatons. Ja i dziewczynynie narzekałyśmy, dobrze, że chłopaki w ogóle nam pomagali. Efekt był łatwy doprzewidzenia. Profesor McGonagall wyszła z gabinetu i wróciła w chwili, kiedyJames jako pierwszy wchodził do kominka. Powodem jej szybkiego powrotu byłPeter, który nie zrobił dobrze tego, co miał zrobić. Gryffindor straciłtrzydzieści punktów. Dobrze, że nie wysłała żadnego listu do rodziców… I jak narazie, spotkanie z Katie będzie bardzo trudne.

            Wracając do tematu Świąt, bardzodużo osób wyjeżdża na ten czas do domu. Z Gryffindoru zostaję tylko ja, James iSyriusz oraz jeden pierwszak, troje czwartoklasistów i Justin. Chciałam teżwracać do domu, jednak rodzice wyjeżdżają do mojej ciotki, której wprost nieznoszę. James zostaje z podobnych powodów, a Syriusz, wiadomo, rodzina. Mamnadzieję, że po kilkunastu dniach z tymi wariatami będę jeszcze żyła.

            W ostatni przed przerwą świątecznąweekend pozwolono nam zrobić zakupy w Hogsmeade. Po prawie całym dniu spędzonymw wiosce czarodziejów miałam prezenty dla wszystkich. Bardzo chciałam, aby imsię spodobały. Już nie mogłam się doczekać Świąt… To taki wspaniały okresczasu.

            W przeddzień wyjazdu w moimdormitorium panował istny chaos. Po całym pokoju latały ubrania i kosmetyki.Ann i Dorcas w trakcie pakowania – to normalne. Nie chciałam im przeszkadzać,bo spowodowałoby to jeszcze większe zamieszanie. Leżałam spokojnie na łóżku iwszystkiemu się przyglądałam. Nagle do dormitorium wpadł James i zawołał:

-Jest Lily?! – obrzucił wzrokiem dormitorium i natychmiast do mnie podbiegł.

-Co się stało?

-Chodź szybko, potrzebuje cię – powiedział przejęty.

Pochwili James doprowadził mnie do korytarza pełnego niebieskiego płynu, któryszybko powiększał swoją powierzchnię. Obok tego dziwnego zjawiska stała resztaHuncwotów.

-Może mi ktoś powiedzieć, co znowu zbroiliście?

-Eee… No bo… Chcieliśmy przetestować nasz pomysł na Sylwestra i się trochęwymknęło to spod kontroli. Sama widzisz. Nawet Remus nie wie, co zrobić. A tyjesteś genialna we wszystkim i na pewno nam pomożesz… Prawda? – James ładniesię uśmiechnął.

Patrzyłamna niego podejrzanie.

-Nie czaruj mi tutaj. Co to jest? – wskazałam na niebieski płyn.

-Nie pytaj… Mogłabyś nam pomóc to oczyścić?

-A jakim cudem? Jak nie wiem, co to jest?

-Powiedzmy, że eliksir. To jak?

-Spróbuję…

Wyjęłamróżdżkę i rzuciłam zaklęcie, o którym czytałam w jednej z książek. Nie byłampewna, co do jego efektu, ale cóż…

Całaniebieska ciecz zamieniła się w wodę. Remus szybko zareagował i rzucił ZaklęciePary, co sprawiło, że cała woda wyparowała.

-Lily, jesteś cudowna! – zawołał James i mnie przytulił.

Remusdelikatnie odchrząknął.

-Ty też – powiedział na odczepnego.

-Dobra, udało się, a teraz chodźcie stąd bo zaraz McGonagall się tu zjawi –rzekł Syriusz.

Szybkimkrokiem skierowaliśmy się do Pokoju Wspólnego. Tam zostałam sama z Jamesem, boreszta poszła się pakować, a Syriusz chciał im poprzeszkadzać.

-Nie szkoda ci tego niebieskiego czegoś?

-Trochę… Ale nie chciałbym dostać szlabanu na Święta… Jakoś przeżyję.  

-To dobrze. A powiesz mi, co to było?

-Nie mogę. Ale obiecuję, że kiedyś się dowiesz.

-No dobrze. Trzymam cię za słowo!

Przezchwilę milczeliśmy.

-Mam nadzieję, że podczas Świąt nie wysadzicie Hogwartu…

-Nie, pewnie, że nie. Poczekamy z tym aż wszyscy wrócą, będzie większy szum.

Spojrzałamna niego z przerażeniem.

-Żartuję! Spokojnie! Nie możemy wysadzić Hogwartu, bo nie byłoby potem gdzierobić kawałów.

-Hehe. A właśnie, ostatnio z tym przystopowaliście…

-Fakt. Są ważniejsze sprawy niż dziecinne wygłupy, ale raz na jakiś czas niezaszkodzi – puścił mi oko.

-Cieszę się, że teraz tak do tego podchodzisz. A teraz ja już pójdę, muszęzobaczyć, jak tam pakowanie u dziewczyn.

-Dobra. To cześć…

Wróciłamdo dormitorium. Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiłam. Dziewczyny nawet niezauważyły, że mnie nie było. Usiadłam na łóżku i zaczęłam rozmyślać onadchodzących Świętach…

 

***

 

Uff,jest notka. Nie jest dobra. Pewnie zauważyliście, że ostatnie notki bardzoodbiegają jakością i treścią od poprzednich…Nie wiem, dlaczego tak jest. Możestraciłam chęci i wenę? Ech… Postaram się jeszcze pisać. Bo uwielbiam to robić.W następnej notce będzie już więcej akcji i chyba będzie ciekawsza ;) Pozdro!

11 listopada 2007

"Szanse są zawsze, trzeba je tylko umieć wykorzystać"

          Wkrótcepotem odbył się mecz quidditcha Slytherin vs Ravenclaw. Zgodnie z naszymioczekiwaniami wygrali Krukoni. Mieszkańcy Domu Węża bardzo się zezłościli i pomeczu obrzucali wielu uczniów niemiłymi komentarzami. James i Syriusz od razuzaczęli liczyć, ile punktów muszę zdobyć, alby wygrać Puchar Domów. Ja zabardzo nie wiedziałam, o co im chodzi. No cóż, jestem pewna, że zrobiąwszystko, co w ich mocy, aby zwyciężyć.

            W ciągu tych kilku dni trochę sięzmieniło. James jakby przystopował… Nie robił już żadnych głupich akcji, jak naprzykład przytulanie mnie. Znowu było całkiem miło. Syriusz i Dorcas nadaltrzymali się na dystans. Mam nadzieję, że w końcu ponownie się zejdą, bo Dorcasnie jest do końca sobą bez niego.

            Ostatnio coraz częściejzastanawiałam się nad prawdziwą miłością. Czy ona naprawdę istnieje? A może towymysł pisarzy i scenarzystów? Bo tak naprawdę rzadko kiedy zdarza się znaleźćtę drugą połówkę… Można się zauroczyć, nie spać przez kogoś, jednak potem,kiedy się tę osobę już lepiej poznaje, widzi się jej wady, zachwyt mija izmienia się w rutynę, lub po prostu się kończy. Każdy marzy o swoim ideale,jednak potem przychodzi co do czego i ideał zmienia się. Nie wiem, czy jest wogóle sens wierzyć w to wszystko.

            Pisałam właśnie wypracowanie nazaklęcia. Wraz ze mną w dormitorium były jeszcze moje przyjaciółki. Pozaskrzypieniem pióra co pewien czas cisza przerywana była różnymi pytaniamiodnoszącymi się do zadania. Nagle, ni z tego, ni z owego Ann wyskoczyła zdziwnym pytaniem…

-Lily, a co tam u Jamesa?

-Idź go o to zapytać. Czemu zadałaś takie pytanie?

-Oj, jesteś przewrażliwiona. Pytam bo ostatnio jakoś nie ma wojny…

-Ech… No może trochę jestem, ale zobacz, on się ostatnio stara i się boję, żeznowu zrobi coś głupiego.

-Nie… Nie zrobi… Przyznam ci się do czegoś… Ja i Dorcas byłyśmy u niego… I…Gadałyśmy z nim o tobie. Nie wściekaj się!

Mojamina nie wskazywała nic dobrego.

-Super. Po prostu super – mruknęłam.

-Oj, nie wiesz jeszcze wszystkiego. Powiedziałyśmy mu, że powinien naprawdęprzystopować, dać ci czas i na razie być dobrym kolegą.

-A on?

-Wiesz, zachwycony nie był, ale… No chyba nie ma innego wyjścia. Zależy mu natobie, ale wie, że nie może być zbyt nachalny.

Chwilaciszy.

-I dobrze.

-Tylko tyle?

-A co więcej? Traktuję go jak kolegę i niech tak zostanie.

-No dobrze, ale wiesz, bądź miła i w ogóle taka… No wiesz.

-Wiem, postaram się… A chyba wam czegoś nie mówiłam…

-Czego?

-Poznałam kogoś.

-Wow, kogo?

-Justin. Jest z siódmego roku. Z Gryffindoru, ale jakoś wcześniej go niewidziałam…

-Masz jakieś nadzieje?

-Hmm… Nie. Jakoś tak… Nic szczególnego.

-To dobrze. A ty Dorcas co myślisz?

-Ja? Eee… No to dobrze… - wydukała.

-Co ci jest? Jakaś nieobecna jesteś… - powiedziałam.

-A nic… Myślę o Syriuszu…

-I…? Do czegoś doszłaś?

-Sama nie wiem…

-A nie żałujesz, że z nim zerwałaś?

-Nie wiem. Czasami tak, ale lepiej, że się rozstaliśmy…

-No jak sądzisz. Jemu wciąż na tobie zależy – powiedziałam.

-Być może, ale chcę poczekać.

 

*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*

 

Nazajutrz prawie bym się spóźniła na śniadania.Dziewczyny mnie nie obudziły, sama nie wiem, czemu. Najszybciej jak mogłam sięuszykowałam i pobiegłam do Wielkiej Sali. Po drodze ktoś mnie jednak zatrzymał.

-Lily, czekaj! – usłyszałam za sobą.

Odwróciłamsię i ujrzałam Syriusza.

-Co się tak śpieszysz? – zapytał.

-Jestem prawie spóźniona na śniadanie.

-Tak samo jak ja. To chodźmy razem.

-Spoko… Syriusz… Mogę cię o coś zapytać?

-Mów.

-Żałujesz tego, że się rozstaliście z Dorcas?

Chłopakprzez chwilę zastanawiał się, co powiedzieć.

-Chyba tak… Wiesz, Dorcas to świetna dziewczyna. Ale skoro ona nie chce, to niebędę zmuszał.

-No tak, ale… Możesz popróbować – puściłam mu oko.

-Tak myślisz? – uśmiechnął się.

-Pewnie.

-To dobrze. A co z Jamesem?

-Nic, a co ma być? – mój ton uległ zmianie.

-Nie oburzaj się tak od razu. Chciałem ci tylko zasugerować, że może mogłabyś mudać szansę…

-Szansę? Taa… Jasne.

-No co?

-Oj… Na razie jest dobrze, zobaczymy co później.

-Czyli są jakieś szanse?

-Szanse zawsze są, trzeba je tylko umieć wykorzystać.

-No tak…

Doszliśmyakurat do Wielkiej Sali i na tym rozmowa się skończyła.

 

***

 

Notkakrótsza niż zwykle i nie wnosi nic nowego, a to dlatego, że nie za bardzo mamdziś czas i tylko tyle napisałam. Poza tym z weną też nie najlepiej, ale sięstaram. :) Nie wiem, kiedy pojawi się następna notka, postaram się, żeby byłaza tydzień, ale nie obiecuję. Pozdro! ;)

4 listopada 2007

„Łamiesz zasady umowy…”

Od zawarcia umowy z Huncwotami minęło już kilkadni. Chłopaki zachowywali się całkiem dobrze, widać było, że się starają. Jamesczęsto mi pomagał, nawet kiedy tego nie potrzebowałam. Między Dorcas iSyriuszem dało się zauważyć pewne napięcie. Meadowes o wszystkim namopowiedziała. Nie jestem pewna, czy zrobiła dobrze. Przecież sprawa sięwyjaśniła… Wiedziała, że Syriusz tylko udawał. Być może naprawdę straciła doniego zaufanie. No cóż, jej wola.

            Listopad nastał już w pełni. Na drzewachpozostały resztki żółtych i zaschniętych liści, często wiał zimny wiatr, przezktóry traciło się ochotę na jakiekolwiek spacery. Nauki było dość sporo, niemieliśmy więc zbyt dużo czasu na rozrywkę. Za kilkanaście dni Slytherin gra zRavenclawem w quidditcha. Wszyscy, oprócz mieszkańców Domu Węża, kibicująKrukonom.

            Pewnej soboty, kiedy wreszcie byłotrochę wolnego czasu, postanowiłam z dziewczynami urządzić sobie taki dzieńzwierzeń. Kiedy wszystko było już gotowe, coś nam przerwało. Tym czymś okazalisię Huncowci.

-Mam pewną propozycję – zaczął Syriusz bez żadnego przywitania.

Wszystkietrzy spojrzałyśmy na niego ze złością.

-Moglibyście pukać… - mruknęłam.

-Wpadłem na pomysł grę w butelkę. Co wy na to? – Black udał, że mnie w ogóle niesłyszał.

-Genialne, powinni ci za to dać nagrodę Nobla… A teraz możecie iść.

-Jaką nagrodę?

-Oj, nie ważne. Do widzenia.

-Ej nie, czekaj! Ja mówię serio.

-Ja jestem na nie – powiedziałam.

-Dla mnie może być – rzekła Ann.

-Ja w zasadzie też się zgadzam… - dodała Dorcas.

-A co z naszymi planami? – spytałam lekko oburzona.

-Możemy to przełożyć… - stwierdziła Ann i pokazała mi dyskretnie Dorcas iSyriusza.

Wiedziałam,o co jej chodziło. Oboje patrzyli sobie w oczy… Ich naprawdę do siebie ciągnie…

-Ech, no dobra.

Zgodziłamsię, mimo że nie wiedziałam już najmniejszego sensu w tej grze…

-Ale nie na całowanie – dodałam szybko.

-Spoko, nawet o tym nie pomyśleliśmy. Gramy na same pytania – odparł James zuśmiechem.

Posłałammu karcące spojrzenie.

-Peter nie przyjdzie, woli spanie – poinformował nas Remus i wyjął fałszoskop zkieszeni.  

Szczerzemówiąc nawet mnie to trochę ucieszyło.

Usiedliśmyw kołku na podłodze. Potter postarał się o miejsce obok mnie.

-To kto zaczyna? – zapytałam.

-Ja mogę – odparł szybko Syriusz, wyprzedzając otwierającego usta Jamesa.

Onicoś planują… Przecież ot tak sobie nie chcieliby w to grać…

Wypadłona Ann. Black chyba się trochę zawiódł…

-No więc… Y…

Chybaza bardzo nie wiedział, o co zapytać.

-No mów – ponagliła go Ann.

-Co cię pociąga w facetach? – zapytał z taką miną, że automatycznie chciało sięśmiać.

Annpopatrzyła na niego ze zdumieniem i po krótkim zastanowieniu odparła:

-Inteligencja, poczucie humoru, szczerość…

-A wygląd? – dopytywał się Syriusz.

-A to już drugie pytanie. Teraz ja.

Butelkawskazała jej chłopaka.

-Hmmm… Kochasz mnie? – spytała i uśmiechnęła się zawadiacko.

-Oczywiście – powiedział Remus i przytulił ją.

Przynajmniejoni są razem szczęśliwi…

Lunatykzakręcił butelką i wypadło na Rogacza.

Tagra nagle wydała mi się bardzo głupia.

-O co by tu zapytać… Chyba wszystko wiem… Dobra, odpuszczam sobie.

-Taknie można! – zaprotestowałam.

-Można – Remus pokazał mi język.

Butelkaw rękach Jamesa. Oby tylko nie ja…

Nieno, wiedziałam! To jakiś pech!

-Lily… Lubisz mnie?

OMatko, jakie pytanie…

-Y… No… Chyba tak.

Ucieszyłsię, widać to było po jego twarzy. Powiedziałam prawdę… Chociaż… Nie no, lubięgo. Potrafi nieźle wkurzyć, ale bez niego nie byłoby tak samo.

Padłoteraz na Blacka.

-Dlaczego zgodziłeś się wtedy na ten głupi plan Jamesa?

Chłopakzrobił wielkie oczy. Znowu nie wiedział, co powiedzieć. Wymienił szybkiespojrzenie z Rogaczem.

-Bo… Jamesowi bardzo na tym zależało.

Spojrzałamuważnie na Pottera. Jego wyraz twarzy nic nie wskazywał.

Gratoczyła się dalej. Butelka wylosowała Dorcas. Na jej policzkach pojawiły sięnikłe odcienie czerwieni…

-Powiedz mi… Czy jest jeszcze jakaś szansa dla nas?

Ech,w Dorcas pewnie teraz toczy się wewnętrzna bitwa. Współczuje jej…

-Nie wiem. To zależy od ciebie – rzekła.
Fałszoskop nie piszczał…

Meadowesi Black patrzyli sobie długo w oczy. Szkoda, że tak to się potoczyło…

Graliśmyw butelkę jeszcze chwilę, a potem wszyscy się rozeszli. Remus i Ann udali sięna spacer na błonia. Nie obchodziło ich to, ze jest strasznie zimno. Dorcaszostawiła nas i udała się do biblioteki, Syriusz gdzieś wybył. A James… On,jako jedyny wyjątek, musiał zostać.

-Mam jedno pytanie… Naprawdę mnie lubisz? – zaczął.

Wywróciłamoczami.

-A słyszałeś, że fałszoskop piszczał?

-Nie. Ale no naprawdę?

Jakdziecko…

-Ech… Tak.

-Serio?

-Nie.

-Czemu?

-Oj, przestań!

-Co mam przestać?

-Zachowywać się jak dziecko i zadawać głupie pytania.

-Ale lubisz mnie?

-Wrr… Tak, lubię cię. Zadowolony?

-Tak.

Podeszłamdo okna. Zauważyła dwoje ludzi spacerujących po błoniach. Pewnie Ann i Remus…

Naglepoczułam, jak ktoś obejmuje mnie w pasie. Nie musiałam nawet pytać, kto to był.

-Mówiłem ci już, jaka jesteś piękna? – szepnął mi Potter do ucha.

-Puść – wyrwałam się mu.

-Właśnie łamiesz zasady umowy.

-Oj, Lily… Przecież wiesz, co czuję…

-Proszę, przestań – mówiłam spokojnie.

-Zaproponowałeś koleżeństwo, zgodziłam się. Nic więcej, James. Pilnuj się, okej?

-Ale…

-Nie ma żadnego „ale”. Zapomnij o mnie i tyle.

-Jeszcze zmienisz zdanie…

-Wątpię. A teraz mógłbyś wyjść? Chciałabym zostać sama.

-Jasne… Cześć.

Westchnęłamgłęboko. Dlaczego on taki jest? Czy nigdy nie da sobie spokoju? Przecież możemyteraz żyć w zgodzie… Jak koledzy. Nie chcę, żeby on coś popsuł. Ech… Wszystkozależy od niego.

            Niedługo Ann ma urodziny… Trzebanamówić Huncwotów, żeby przyszykowali jakieś przyjęcia. Dawno Gryfoni nie mielizabawy. I jeszcze to spotkanie z Katie… Założę się, że chłopaki się nawet za tonie wzięli.

            Skoro z naszego dnia zwierzeń nici,postanowiłam napisać zaległe wypracowanie z zielarstwa. Udałam się do PokojuWspólnego. Nikogo z moich znajomych tam nie było. Usiadłam przy jednym zestolików i zaczęłam pisać…

-Przepraszam, masz może pożyczyć pióro? – usłyszałam po pewnym czasie.

Pytaniazadał pewnie przystojny chłopak. Bardzo ładnie się uśmiechał, że aż nie sposóbbyło odmówić.

-Jasne, trzymaj – również się uśmiechnęłam.

-Dzięki. A tak w ogóle to jestem Justin. A ty?

-Lily, miło mi.

-Mi też. Jeszcze raz dzięki! – Gryfon wrócił do swojego stolika.

Hmmm…Całkiem fajny. Wydaje się miły. Brunet z ciemną karnacją… Lily, stop, niezapędzaj się.

Wróciłamdo pisania. Po kilkunastu minutach znowu usłyszałam ten głos nad sobą.

-Oddaję pióro – powiedział Justin.

-Spoko.

-Co piszesz? – zapytał.

-Wypracowanie na zielarstwo… Już mam dosyć… Jeszcze parę linijek, a jakompletnie nie wiem, co napisać.

-Pokaż – chłopak przyjrzał się temu, co napisałam.

-Dopisz jeszcze jakie skutki oboczne powoduje wywar z tej rośliny. ProfesorMcBurny będzie zadowolona.

-Skąd wiesz?

-Rok temu miałem to samo wypracowanie – uśmiechnął się.

-A… Dzięki za pomoc.

-Zawsze do usług. Musze już iść. Do zobaczenia!

-Cześć…

Nocóż… Fajny jest. Ale nic poza tym.

Dopisałamszybo, to co kazał mi Justin i wróciłam do dormitorium. Tam pogrążyłam się wlekturze pewnej książki przygodowej. Tak zleciała  mi jakaś godzina, potem przyszła Dorcas ipogrążyłyśmy się w rozmowie…

 

***

 

No,czekam na opinie! Ja sama nie wiem, co sądzić o tej notce. Następna raczej zatydzień w niedzielę. :) Pozdro!