26 listopada 2006

Sumy

   W końcu nadeszły Sumy. Dla uczniów klas piątych i siódmych zaczął się okres ciężkich egzaminów. Wszyscy byli lekko zdenerwowani. Od tych testów wiele zależało…

   Wczoraj, na lekcji transmutacji spisaliśmy terminy egzaminów, które było rozłożone na dwa tygodnie. Już dzisiaj rano dobył się test pisemny z zaklęć. Jeszcze na śniadaniu, zamiast jeść, powtarzałam zaklęcia i przez przypadek sprawiłam, że solniczka osoliła biednego pierwszaka. Strasznie się już denerwowałam. Ze stołu Slytherinu dało się słyszeć przechwałki niektórych osób, o tym, jakie to maja znajomości u egzaminatorów. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że to im coś pomoże, więc się tym nie przejmowałam. Huncwoci starali się rozluźnić atmosferę swoimi żartami, ale jakoś im się to nie udawało i wkrótce się poddali. Po chwili jednak usłyszałam coś, czego bardzo dawno nie słyszałam.

- Evans, umówisz się ze mną? – zapytał głośno Potter.

Siedzący niedaleko nas uczniowie, usłyszawszy to, lekko się uśmiechnęli.

- Nie! Spadaj Potter! – zawołałam.

Na twarz Rogacza wpłynął szeroki uśmiech.

Syriusz skomentował to zajście tylko jednym zdaniem:

- No, i wszystko po staremu!

Wszyscy się zaśmiali.

   Po śniadaniu, o godzinie dziewiątej cały piąty rocznik zebrał się przed Wielką Salą. Za chwilę miał się rozpocząć teoretyczny egzamin z zaklęć. Brzuch strasznie mnie bolał z nerwów. Wydawało mi się, że zapomniałam wszystkiego, czego się nauczyłam w ciągu tych pięciu lat. „No trudno” pomyślałam wchodząc do sali, „Najwyżej wszystko zawalę”. W Wielkiej Sali, w której jeszcze niedawno siedziałam przy jednym z czterech długich stołów, stały teraz rzędy małych stolików. Po paru minutach, kiedy wszyscy zajęli już miejsca, jeden z egzaminatorów wyjaśnił nam zasady i oznajmił, że możemy zaczynać. „Będzie dobrze” pomyślałam i spojrzałam na kartkę.

1) Podaj formułę zaklęcia.

To wiem! Uśmiechnęłam się i zaczęłam pisać.

 

 ~~Po egzaminie~~

 

 - Nie było tak źle, prawda? – zapytała Dorcas.

- Tak... Ale po obiedzie czeka nas jeszcze praktyczny... – odparłam.

 Egzamin praktyczny okazał się nieco trudniejszy. Pomyliłam zaklęcie wzrostu z zaklęciem łamania, przez co mały dzbanek, zamiast zrobić się większy, rozleciał się na części. Poza tym chyba poszło mi całkiem nieźle.

   Kolejnego dnia czekał nas test z transmutacji. Egzamin teoretyczny poszedł mi w miarę dobrze, pomyliłam się w dwóch pytaniach i zapomniałam definicji zaklęcia pomniejszającego. O dziwo, praktyczny poszedł mi lepiej. Nie pomyliłam żadnego zaklęcia. Na drugi dzień czekało nas zielarstwo. W egzaminie pisemnym chyba zrobiłam parę błędów a w praktycznym odniosłam lekkie obrażenia.

    Później czekał nas jeszcze test z obrony przed czarną magią. Jego bałam się najbardziej. W końcu do zawodu aurora jest najbardziej potrzebna umiejętność obrony. Pisemny test wypadł mi nie najgorzej. Tuż po nim postanowiłyśmy z dziewczynami udać się nad jezioro, by się trochę odstresować. Pogoda była piękna, aż nie dało się usiedzieć w zamku. Rozłożyłyśmy się z dziewczynami na brzegiem wody, pozdejmowałyśmy buty i skarpetki i chłodziłyśmy sobie stopy w wodzie. Większość uczniów wyszła z zamku na błonia cieszyła się nadchodzącym latem. Huncwoci rozsiedli się w cieniu buku niedaleko nas. James wyjął złotego znicza z kieszeni i zaczął się popisywać, jak to w jego stylu. Ja już myślałam, że on naprawdę zmądrzał, ale chyba się przeliczyłam. Rozmawiałam z przyjaciółkami o wszystkim tylko nie o Sumach. Co chwilę wybuchałyśmy śmiechem. Wreszcie się trochę rozerwałyśmy.

   Po chwili usłyszałam głośny śmiech dochodzący z niedaleka. Obejrzałam się w tamtą stronę i to, co ujrzałam, sprawiło, że wręcz zagotowało się we mnie ze złości. Otóż James i Syriusz znów znęcali się nad Snapem. Zbliżali się do niego z wyciągniętymi różdżkami. Po chwili Potter rzucił na niego jakieś zaklęcie, które sprawiło, że z jego ust zaczęły wylatywać różowe bańki. Nie wytrzymałam już, podbiegłam tam i krzyknęłam:

 - Zostawicie go!

James natychmiast poczochrał sobie włosy i spytał:

- Co jest, Evans?

- Zostawcie go. Co on wam zrobił?

- No wiesz... To raczej kwestia tego, że on istnieje... Jeśli wiesz, co mam na myśli... – powiedział powoli.

Wiele osób wybuchnęło śmiechem, lecz ja nie uważałam tego w ogóle za zabawne.

- Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, tak? A jesteś tylko zarozumiałym, znęcającym się nad słabszymi szmatławcem, Potter. Zostaw go w spokoju – rzekłam chłodno.

- Zostawię, jak się ze mną umówisz, Evans. No... Nie daj sie prosić... Umów się ze mną a już nigdy więcej nie podniosę różdżki na biednego Smarka – odparł.

- Nie mówiłabym się z tobą nawet wtedy, gdybym musiała wybierać między tobą a wielkim pająkiem – warknęłam.

Chwilę później z policzka Jamesa trysnęła krew. To zaklęcie rzucone na Snape’a przestało działać i sam poszkodowany odwdzięczył się Rogaczowi. Nie minęło nawet parę sekund, kiedy Snape wisiał już do góry nogami. Szata opadła mu na głowę odsłaniając chude nogi i poszarzałe gatki. Wszyscy zaczęli się śmiać. Nawet mnie to trochę rozbawiło, ale nie dałam tego po sobie poznać.

- Puść go! – krzyknęłam.

- Na rozkaz! – odparł Potter i jednym szarpnięciem różdżki sprawił, że Snape spadł na ziemię. Syriusz rzucił na niego Petrifikus totalus.

- Zostawcie go w spokoju! – wyciągnęłam swoją różdżkę.

- Ech, Evans, nie zmuszaj mnie, żebym ci zrobił krzywdę – powiedział James.

- To cofnij swoje zaklęcie! Potter z niezbyt zadowoloną mona zrobił to, o co prosiłam.

- Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie – warknął do Snape’a.

- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy! – mruknął Ślizgon.

- Świetnie. W przyszłości nie będę sobie zawracać tobą głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie - odparłam.

- Przeproś ją! – krzyknął James.

Wtedy wygarnęłam mu wszystko, co o nim myślę, całą prawdę. Potem odeszłam. James jeszcze coś za mną krzyczał, ale nie zwracałam na niego uwagi. Poszłam prosto do dormitorium. Byłam strasznie wkurzona na Jamesa. Naprawdę myślałam wcześniej, że się zmienił dojrzał, a on wciąż jest taki jak kiedyś. Nie, nie będę sobie nim zawracać głowy. Jeszcze czeka mnie przecież parę ważnych egzaminów, muszę się na nich skupić.

 

*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*

 

   Po kilku dniach Sumy się skończyły. Myślę, że wypadłam w miarę dobrze, choć historia magii poszła mi fatalnie. Pomyliłam mnóstwo dat. Ale nie przejmowałam się tym tak bardzo. James przez cały ten czas chodził za mną i starał się mnie przeprosić. Oczywiście zawsze go odpychałam. Wciąż byłam na niego zła. Nie chciałam na razie mieć z nim nic wspólnego.

Wieczorem, dnia, kiedy odbył się ostatni test, siedziałam w Pokoju Wspólnym i rozmawiałam z dziewczynami na przeróżne tematy, wpadli do pokoju Syriusz i James. Black krzyknął głośno:

- Ludzie, robimy imprezkę! Za pół godziny wszyscy mają być w Pokoju Wspólnym! Trzeba w końcu jakoś uczcić koniec egzaminów! No już, iść i się szykować!

Spojrzałam na dziewczyny zdziwiona. W ogóle nie miałam ochoty na żadne imprezy.

- No, idziemy się szykować. Ruszyć się! – zarządziła Dorcas.

- Ale... – zaczęłam.

- Żadnego „ale”. Idziemy.

 

***

 

Jak zapewne zauważyliście, w notce pojawiają się fragmenty z książki HP i ZF. Chciałam, żeby to zdarzenie, które opisała pani Rowling, znalazło się u mnie w opowiadaniu. Trochę to pozmieniałam, ale dialogi pozostały te same. Uwierzcie mi, kiedy pisałam tę notkę, czułam się, jakbym pisała coś nieswojego. Jakby to nie było moje opowiadanie... To naprawdę niezbyt miłe uczucie. Nie jestem zadowolona z tej notki. To tyle, co miałam wam do zakomunikowania. Pozdrawiam!

19 listopada 2006

Porady zawodowe, James i list

   Wkrótce nadszedł czas porad zawodowych. Każdy uczeń miał wyznaczone spotkanie z wychowawcą. Moje miało się dobyć właśnie dzisiaj o godzinie szesnastej. Szczerze mówiąc, nie chciało mi się tam iść. W ogóle na nic nie miałam ochoty. Do tej pory nie dostałam żadnych informacji od rodziców o stanie babci. Martwiłam się, ale nic nie mogłam zrobić. Pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.

   Przed szesnastą udałam się do gabinetu profesor McGonagall. Miałam lekką tremę. Zawsze, kiedy szłam do gabinetu McGonagall, czułam się dziwnie, jakbym coś przeskrobała. Doszłam do gabinetu nauczycielki, zapukałam, usłyszałam „Proszę” i weszłam do środka.

- Dobrze, że już jesteś, Evans. Usiądź – profesor McGonagall wskazała mi krzesło przed jej biurkiem.

- Chyba wiesz, po co jest to spotkanie. Masz już jakieś plany odnośnie twojej przyszłości?

- Myślałam trochę o tym… Chciałabym zostać aurorem...

- Aurorem? Hmmm... To dość niebezpieczny zawód. Chociaż... Jesteś odważna. Myślę, że powinnaś sobie poradzić. Do tego potrzeba najwyższych ocen. Przede wszystkim obrona przed czarną magią. Profesor Kroney ocenia cię między „zadowalający” a „powyżej oczekiwań”, więc powinno być dobrze. Oczywiście bardzo ważne są też eliksiry. Profesor Slughorn uważa cię za bardzo dobrą uczennicę. Z eliksirami sobie poradzisz. Potrzebna jest również transmutacja. Nie przyjmuję na lekcje w szóstej klasie nikogo, kto ma mniej niż „powyżej oczekiwań”. Na razie jesteś między „zadowalający” a „powyżej oczekiwań”, więc jeśli sie postarasz, będziesz mogła kontynuować transmutację. Przydatne są też zaklęcia, ale z tego co mi wiadomo, dobrze sobie z nimi radzisz. Potem czeka cię cała seria surowych testów charakteru i umiejętności w urzędzie aurorów.

 Słuchałam tego, ale jakoś nic do mnie nie dochodziło. Myślami byłam w innym świecie.

- Masz jeszcze jakieś pytania?

- Nie. Dziękuje za informacje. Do widzenia.

Szybko wyszłam z gabinetu. Przyznam, że trochę zaskoczyło mnie, że aż tak duże są wymagania do zawodu aurora. Teraz wiem, że Sumy będę musiała zdać bardzo dobrze.

   Wracając do dormitorium, usłyszałam, jak ktoś mnie woła. Był to James. Przyśpieszyłam kroku. Od tamtego zajścia w Pokoju Wspólnym starałam się go unikać.

- Lily, czekaj! – zawołał Potter.

Po chwili chłopak mnie dogonił.

- Dlaczego nie poczekałaś?

- Bo się śpieszę – skłamałam.

- Wracasz z porad zawodowych, tak? Kim chciałabyś zostać w przyszłości? – kontynuował rozmowę, na którą w ogóle nie miałam ochoty.

- Aurorem – mruknęłam.

James bardzo się zdziwił.

- Jak to aurorem? Przecież to bardzo niebezpieczny zawód, nie dla ciebie.

- Niby dlaczego nie dla mnie? - spytałam ze złością.

- Lily... To niebezpieczne...

- No i co? Może właśnie dlatego chcę zostać aurorem? Dobra, skończmy ten temat.

Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Znowu się zamyśliłam.

- Lily, co się z tobą ostatnio dzieje? Jesteś taka nieobecna... Tylko nie mów, że nic, bo nie uwierzę! – powiedział James.

- To sobie nie wierz! Nie obchodzi mnie to!

- Lily, ja się o ciebie martwię!

- Niepotrzebnie!

Czemu ta droga do Pokoju Wspólnego jest taka długa?

- Lily, wiem, że jest coś, co nie daje ci spokoju. Wtedy w Pokoju Wspólnym…

- Zapomnij o tym i daj mi spokój!

- Nie, nie zapomnę tego! Wyraźnie widzę, że coś cię trapi! Powiedz mi, co się stało!

Zatrzymałam się ze złością i patrząc mu w oczy, powiedziałam:

- Wtrącasz się w nie swoje sprawy, które nie powinny cię interesować. Daj mi spokój.

Potem odwróciłam się i szybkim krokiem skierowałam się do dormitorium. Idąc, słyszałam jeszcze jak James mnie woła, ale ignorowałam to. Dopiero przed portretem Grubej Damy nie wytrzymałam i krzyknęłam:

- Daj mi wreszcie spokój! Odwal się ode mnie!

Będąc już w Pokoju Wspólnym, na schodach do mojego dormitorium, odwróciłam się w stronę Rogacza, który stał przed schodami i powiedziałam, słodko się uśmiechając:

- Pozdrów ode mnie Kelly.

Zostawiłam chłopaka zaskoczonego i pobiegłam do dormitorium.

- No i jak było? – spytała Dorcas.

Wszystkie były już na tych poradach.

- A... Dobrze... Muszę mieć wręcz doskonałe wyniki na Sumach, żeby zostać aurorem...- odparłam.

- Tak samo jak ja, Lily... Do zawodu uzdrowiciela trzeba zadać Sumy z eliksirów, zaklęć i transmutacji przynajmniej na P – rzekła Ann.

- A ja chce pracować w Ministerstwie Magii. Wyniki Sumów też muszą być dobre, ale nie aż tak jak wasze – powiedziała Katie.

- A ty Dorcas, kim chcesz być? Nie mówiłaś nam jeszcze... – zapytałam.

- Bo ja jeszcze sama nie wiem! Chciałabym robić coś pożytecznego… McGonagall też nie potrafiła mi nic doradzić. Powiedziała, ze sama powinnam zdecydować. Postaram się zdać te Sumy jak najlepiej, żeby mieć duże możliwości... Potem, na wakacjach może sobie coś wybiorę… - odparła.

- Ty Dorcas w każdym zawodzie sobie poradzisz – powiedziałam z uśmiechem.

 

*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*

 

   Sumy zbliżały się wielkimi krokami. Jeszcze tylko cztery dni! Teraz już nawet Huncwoci się uczyli. Skrzydło Szpitalne było przepełnione, pani Pomfrey miała mnóstwo roboty. Wiele uczniów klas piątych i siódmych miewało omdlenia. Niektóre dziewczyny wręcz wpadały w histerię. Ja starałam się być spokojna.

   Pewnego wieczoru, kiedy siedziałam z dziewczynami w dormitorium i uczyłam się, coś zapukało w okno. Była to sowa.

- Lily, wpuść ją. Może to do ciebie – powiedziała Katie.

Szybko podeszłam do okna. Sowa wleciała i upuściła pod moje nogi list.

Kochana Lily,

mamy dla ciebie bardzo dobrą wiadomość. Babcia wyszła ze szpitala! Lekarze powiedzieli, że jej stan się ustabilizował. Na razie mieszka u nas w domu. Musi mieć opiekę. Nie martw się o nią, wszystko powinna być już dobrze.

Życzymy Ci powodzenia w egzaminach.

Rodzice

Kamień spadł mi z serca. Poczułam wielką ulgę. Pokazałam list dziewczynom. Przeczytały go i mnie przytuliły.

- Lily, tak się cieszę.

- Mówiłyśmy, że wszystko będzie dobrze.

- Nawet nie wiecie, jaką poczułam ulgę! – powiedziałam.

Tego dnia wreszcie mogłam położyć się spać bez żadnych obaw.

 

***

 

Mam nadzieje, że notka się wam spodoba. Jak dla mnie to jest taka średnia. Następna pojawi się chyba za tydzień, w weekend. ;) Pozdrawiam!

8 listopada 2006

Straszna wiadomość

   Miedzy mną a Jamesem nic się nie zmieniło. Nadal byliśmy skłóceni i nie odzywaliśmy się do siebie, traktowaliśmy się jak powietrze. Rogacz wciąż chodził z ta Kelly i wyglądało na to, że byli razem szczęśliwi. Na pytanie, które zadała mi Dorcas, wciąż nie potrafiłam sobie odpowiedzieć. Wiele razy się nad tym zastanawiałam i do niczego nie dochodziłam. Nie chciałam go kochać, zdawało mi się, ze już nic do niego nie czuję, ale… Zawsze było jakieś „ale”.

   Czas do Sumów biegł nieubłaganie. Zostały jeszcze niecałe trzy tygodnie. Coraz więcej uczniów z klas piątych i siódmych (którzy zdawali Owutemy) widywano w bibliotece i w pokojach wspólnych przy książkach. Nauczyciele zadawali nam coraz więcej. Każdy z nich chciał, żebyśmy na egzaminach wypadli jak najlepiej, ale trochę przesadzali.

   Każdy uczeń piątego roku dostał ulotki dotyczące zawodów wykonywanych w przyszłości. Zastanawiałam się, kim chciałabym zostać. Chyba aurorem… To ciekawy zawód, ale też bardzo niebezpieczny. Dokładnie to jeszcze nie wiem. Na szczęście za dwa dni są porady zawodowe u wychowawcy, więc mam nadzieję, że profesor McGonagall mi coś doradzi.

   Pewnego dnia, kiedy do Sumów pozostało tylko dziesięć dni i każdą wolną chwilę spędzałam z przyjaciółkami przy książkach, na śniadanie oczywiście się spóźniłyśmy. Powód był jeden: zaspałyśmy. Do późna pisałyśmy wypracowania z eliksirów i zaklęć.

   Usiadłyśmy obok Huncwotów, gdyż nigdzie indziej nie było już miejsca. Akurat zdążyłyśmy, bo zaraz wleciały sowy z poranna pocztą. Zdziwiłam się lekko, kiedy jedna z nich podleciała do mnie i wręczyła list. Wzięłam go i przeczytałam.

Kochana córeczko,

wiemy, że niedługo masz ważne egzaminy, ale uważam, ze powinnaś o czymś wiedzieć. Twoja babcia miała zawał serca. Jej stan jest bardzo ciężki. Lekarze mówią, że wszystko będzie dobrze, ale ja i tak się martwię. Codziennie razem z tatą i Petunią siedzimy przy niej. Mamy nadzieję, że szybko wróci do zdrowia. Ja i tata życzymy Ci powodzenia w egzaminach. Z babcią będzie dobrze, nie martw się.

Uściski i buziaki od wszystkich.

Mama

Łzy stanęły mi w oczach. Jak to… zawał? Przecież to niemożliwe… Moja babcia? Zawsze była taka rześka… Ale lekarze mówią, że wszystko będzie dobrze… To tylko takie gadanie… Zawsze tak mówią, żeby tylko się nie martwić…

   Nie mogąc już dłużej wytrzymać wstałam, wzięłam list i wybiegłam z sali. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Po moich policzkach toczyły się kolejne łzy. Bardzo kochałam moją babcię. Jak byłam mała, uwielbiałam u niej przesiadywać. Jeśli ona… Nie, nie wolno mi nawet tak myśleć.

   Pobiegłam do dormitorium. Tam zamknęłam się od środka, choć była pewna, że dziewczyny zaraz za mną przylecą. Tak tez się stało. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy już próbowały dostać się do środka.

- Lily, wpuść nas!

- Lily, otwórz!

- Lily, powiedz, co się stało!

Krzyczały tak jeszcze chwilę, aż w końcu im otworzyłam. Dorcas już chciała coś powiedzieć, kiedy zobaczyła mnie zapłakaną, ale uciszyłam ją podając dziewczynom list. Z każdą linijka na ich twarzach widniało coraz większe przerażenie. Po przeczytaniu go podeszły i przytuliły mnie.

 - Lily, spokojnie… Wszystko będzie dobrze, zobaczysz… - rzekła Ann.

Rozbeczałam się jeszcze bardziej.

- Liluś, jesteśmy z tobą… - powiedziała Dorcas.

Usiadłyśmy na moim łóżku. Dziewczyny próbowały mnie jakoś pocieszyć a ja nadal chlipałam. Postanowiłyśmy, że dziś nie pójdziemy na lekcje. Do obiadu nie ruszałyśmy się z dormitorium.

 

*~~~*~~~*~~~*~~~*~~~*

 

   Kolejnego dnia chodziłam ciągle zamyślona. Na lekcjach w ogóle nie uważałam. Wciąż myślałam o liście, który wczoraj dostałam. Wiedziały o nim tylko moje przyjaciółki. Może za bardzo dramatyzowałam, ale strasznie się bałam…

   Tej nocy nie mogłam zasnąć. Co chwilę powracała do mnie treść tego listu. Nie, już nie mogę! Niedługo chyba oszaleję! Wstałam z łóżka, wzięłam książkę, pergamin i pióro, po czym zeszłam do Pokoju Wspólnego. Skoro nie mogę zasnąć, to nie będę marnować tego czasu na zadręczanie się.

   Usiadłam przy kominku i zaczęłam wypisywać z tekstu najważniejsze fragmenty do nauki. Przez jakiś czas moje myśli były zajęte. Po chwili usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Okazało się, ze to Potter. Nie przejmowałam się nim i dalej się uczyłam, choć teraz trudniej mi było skupić się na tekście. Wczorajsza wiadomość znów do mnie powróciła. Zmęczona schowałam bezradnie głowę w dłoniach. W oczach zaszkliły mi się łzy.

- Lily? Co ty tu robisz? – spytał Potter.

- Uczę się. Nie widać? – warknęłam niezbyt uprzejmie.

- Co ty taka niemiła? – James usiadł obok mnie.

Prychnęłam i ukradkiem przetarłam oczy.

- Co się stało? – zapytał chłopak.

- Nic się nie stało. A nawet jakby się stało to nie twoja sprawa – burknęłam.

- Lily, przecież widzę jak się zachowujesz. Dziś cały dzień była taka nieobecna… Mi możesz powiedzieć.

- Ile razy mam ci powtarzać, że nic się nie stało? Daj mi spokój! – krzyknęłam, po czym zabrałam swoje rzeczy i wstałam.

- Poczekaj! Nie musisz się od razu tak unosić! Martwię się po prostu o ciebie – powiedział Rogacz i zatrzymał mnie.

- Niepotrzebnie. Puść mnie.

- Nie. Lily, mnie nie okłamiesz.

- A co cię to w ogóle obchodzi?! To nie twoja sprawa!

Łzy zbierały mi się w oczach. Z bezsilności i złości. James zauważył to i przytulił mnie. Tak po prostu przytulił.

- Zostaw mnie!

On jednak nie puścił. Starałam się mu wyrwać, lecz na nic się to nie zdało. Był za silny.

- No zostaw mnie! – krzyknęłam rozpaczliwie, choć nie liczyłam, że to poskutkuje.

W końcu przestałam się wyrywać. James uspokajał mnie i sprawiał, że czułam się bezpiecznie. Wypłakiwałam się w jego ramię, bo już nie mogłam sobie dać z tym rady. Rozkleiłam się totalnie.

- Spokojnie Lily… Jestem z tobą… - mówił Rogacz.

Naprawdę poczułam się lepiej. W jego ramionach zawsze się tak czułam, zapominałam o wszystkich problemach. Po chwili dopiero dotarło do mnie, co robię. Wypłakuję się Potterowi! Co on sobie o mnie pomyśli? Odepchnęłam go od siebie jak najprędzej uciekłam do dormitorium.

 

***

 

Mam nadzieję, że notka się Wam spodoba. Pojawiła się dopiero teraz, bo w weekend nie miałam czasu. Uważam, że jest trochę lepsza niż poprzednie. :) No, ale to już wy ocenicie. ;) Pozdrawiam wszystkich!