James wciąż
stał bez ruchu i wpatrywał się w czarną przestrzeń przed nami. Z mroku
wydobywały się delikatne zarysy drzew. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że
otacza nas absolutna cisza. W dodatku zachowanie Rogacza trochę mnie
zaniepokoiło.
- Co się stało?
– zapytałam w końcu, na co on tylko machnął ręką i przyłożył palec do ust, tym
samym nakazując mi, żebym nic nie mówiła.
W tym samym
czasie zaczął grzebać w kieszeniach, a po chwili znowu zaklął.
- Dlaczego ja
nie mam różdżki, kiedy jej potrzebuję? – mruknął ze złością.
- Powiesz mi, o
co chodzi?
- Nie jestem
jeszcze pewien, ale… Wydaje mi się, że zboczyliśmy nieco z drogi… I trafiliśmy
w pewne miejsce - powiedział niepewnie. – Stój tu i się nie ruszaj – dodał.
- Eee… Dobrze –
zgodziłam się, choć wydawało mi się to dziwne.
James obrócił
się dookoła i po chwili znów stał naprzeciwko mnie, jednak wyglądał tak, jakby
mnie wcale nie widział. Rozejrzał się ponownie i dopiero wtedy się uśmiechnął.
- Już myślałem,
że gdzieś zaginęłaś – mruknął.
- Jak to?
Przecież się stąd nigdzie nie ruszałam.
- I przez to
mam pewność, że trafiliśmy do tego głupiego miejsca. Ech… Kiedyś, chyba w
trzeciej klasie, nie było mnie i Syriusza całą noc. Może pamiętasz, bo wiem, że
wydarłaś się na nas równo jak Gryffindor stracił za to ileś tam punktów. I
wtedy właśnie nie mogliśmy się wydostać z Zakazanego Lasu, bo byliśmy… tutaj.
- Czyli? Co to
oznacza? – zapytałam, bo jego słowa nie miały dla mnie żadnego sensu.
- W tym miejscu
po prostu można się bardzo łatwo zgubić. Obróciłem się i już ciebie nie
widziałem – wyjaśnił.
Wpatrywałam się
w niego z uniesionymi brwiami.
- Chyba
żartujesz. Przecież to jest niemożliwe.
- Lily,
jesteśmy w Zakazanym Lesie, z jakiś powodów jest on zakazany – uśmiechnął się i
ruszył w moją stronę, łapiąc mnie za rękę.
- Więc…
Będziemy błądzić? James, o co tu chodzi? – zaczęłam się już lekko denerwować.
- Chodzi o to,
że możemy tak sobie krążyć tutaj całą noc, a wciąż będziemy w tym samym
miejscu. Wtedy, kiedy zgubiłem się tu z Syriuszem, dopiero rano, kiedy było już
jasno, udało nam się wyjść. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale wydaje mi
się, że najrozsądniej będzie tutaj przeczekać do wschodu Słońca.
- Jasne, będę
tu sobie po prostu siedzieć całą noc, nic takiego – mruknęłam z ironią. –
James, to nie wchodzi w rachubę. Na pewno jest inne wyjście z tej sytuacji.
- Lily,
przecież bym się nie zgrywał z tego. Mówię jak jest – jego wyraz twarzy był
poważny, nie żartował.
- A nie możemy
wrócić na plażę?
Pokręcił głową.
- Nie, bo po
prostu będziemy krążyć i się zgubimy tylko. Cholera, ale się porobiło… Nie
sądziłem, że pomylę drogę, przepraszam.
- To nie twoja
wina. Przecież to ja chciałam poczekać na zachód, a jakbyśmy wrócili wcześniej,
to by się to nie stało.
- Ale to i tak
mnie nie usprawiedliwia.
- No przestań!
Nie będziemy się kłócić, kto zawinił. Lepiej pomyślmy, co by tu zrobić…
Oboje
milczeliśmy. Spojrzałam w dół i zdałam sobie sprawę, że wciąż trzymamy się za
ręce. Niby niechcący odsunęłam się od niego i rozejrzałam dookoła. Nic nie można
było zobaczyć, wszędzie tylko ciemność.
- Chodź,
usiądziemy gdzieś, nie ma sensu tak stać – powiedział chłopak i skierował się w
stronę najbliższego drzewa, a ja poczłapałam za nim.
Siadając,
oparłam rękę na czymś miękkim. To coś się poruszyło, a ja odruchowo cofnęłam
się i z moich ust wydobył się krzyk.
- Co jest? –
spytał James zaniepokojonym tonem.
- Tam coś jest…
- wskazałam na jaśniejsze miejsce na ziemi obok mnie.
James spojrzał
w tamtym kierunku i wybuchnął śmiechem. Już po chwili trzymał w ręku małą
kulkę, którą wyciągnął w moją stronę.
- Nie bój się,
to nic takiego. To tak zwany pufek. Niegroźny. Trzymaj.
Wciąż
zaskoczona zabrałam stworzenie na kolana. Faktycznie, okazało się być bardzo
przyjazne. Pufek nagle podniósł powieki i ujrzałam jego śliczne, nietypowe oczy
barwy złotej.
- Haha, a ja
się tego bałam… Dużo ich tu jest? – zapytałam Jamesa, głaskając magiczne
zwierzątko po sierści miękkiej jak puch.
- Szczerze to
nie wiem, za często ich tu nie widać. Trzymają się bezdrzewnych miejsc, ten pewnie
się tu zgubił, jak my.
Pokiwałam głową
na znak, że zrozumiałam. Przez długi czas żadne z nas się nie odzywało. Oparłam
się o pień drzewa i bezwiednie wodziłam ręką po włosach pufka. Nasza obecna
sytuacja nie była zbyt ciekawa. Noc w Zakazanym Lesie? Przerażająca
perspektywa.
- Zaraz wracam.
Nie ruszaj się stąd, dobrze? – James poderwał się szybko z ziemi.
- Gdzie ty
idziesz? – zaniepokoiłam się. Wizja samotnego spędzenia choćby minuty w tym
lesie nie była przyjemna.
- Chcę coś
sprawdzić. Zostań tu, bo cię potem nie znajdę, dobrze?
- James,
przecież wtedy tylko się obróciłeś i mnie nie widziałeś. A teraz? No przestań,
nie idź nigdzie.
- Jakimś cudem
uda mi się ciebie znaleźć, nie martw się. Chcę się tylko upewnić, czy na pewno
nie da się stąd wyjść. Parę minut i wracam.
- Nie masz
jakiegoś sznurka? Czy czegoś podobnego? – spytałam, bo nie wierzyłam, że uda mu
się z powrotem tutaj trafić.
- Nie, chyba
nie.
- Au! –
wykrzyknęłam, gdyż właśnie zostałam ugryziona w palec przez pufka. Stworzenie
odskoczyło i uciekło, a ma moich kolanach pozostał pęczek jego sierści.
- Haha, ugryzł
cię. Nie wiedziałem, że to robią – zaśmiał się chłopak.
- Tak, bardzo
śmieszne. Spójrz na to – podniosłam do góry włosy zostawione przez małego
gryzącego potworka. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam, że były one złączone i
tworzyły długą nitkę.
- Jakby nas
rozumiał i wiedział, czego potrzebujemy – uśmiechnął się Rogacz. – Niczym nić
Ariadny – zażartował.
- Łap jeden
koniec i się przypadkiem nie zgub – powiedziałam.
- Niedługo będę
– obiecał.
Czułam się o
wiele pewnie, kiedy wiedziałam, że do mnie trafi. Mimo to martwiłam się o
niego. Tak czy siak, byliśmy sami w tym lesie i musieliśmy trzymać się razem.
Kto by pomyślał, że nasz randka się tak zakończy? A właściwie się jeszcze nie
skończyła. Dorcas i Ann pewnie się zamartwiają, dlaczego nas tak długo nie ma.
Mam nadzieję, że Huncwoci jakoś je uspokoją.
Kolejne minuty
upływały, a jego wciąż nie było. Kłębek sierści był bardzo długi, jednak
właśnie został rozwinięty do końca. Linka była napięta i tylko czekałam, jak
się trochę poluzuje. Oznaczałoby to, że Potter wraca do drzewa, pod którym
siedziałam. Cisza i ciemność były nie do wytrzymania. Wkrótce zaczęłam żałować,
że pufek uciekł. Nie byłabym chociaż sama, choć nadal czułam jego ugryzienie.
Usłyszałam
trzask gałęzi i moje serce zaczęło automatycznie szybciej być. Nić wciąż była
napięta, dlatego się przestraszyłam. Hałas był coraz głośniejszy. Coś, co go
powodowało, najwyraźniej się zbliżało. Wstrzymałam oddech, mając nadzieję, że
to nic groźnego.
- Już jestem! –
zawołał wesoło James, wynurzając się z ciemności.
Odetchnęłam z
ulgą.
- Nawet nie
wiesz, jak mnie przestraszyłeś! Miało być parę minut, a nie kilkanaście! –
powiedziałam, kiedy usiadł przy mnie.
Trzymał w ręki
zwiniętą sierść. Więc dlatego była wciąż napięta.
- E tam,
przesadzasz. Nic mi nie jest, jak widzisz.
- A sprawdziłeś
chociaż to, co chciałeś?
- Tak…
Myślałem, że może jakoś uda mi się znaleźć drogę, ale niestety... Jakby nie ten
sznurek to sam bym się zgubił, dobrze, że o tym pomyślałaś.
- No widzisz.
Ale to już ostatnio raz, kiedy gdzieś teraz idziesz, dobrze?
- Jasne, już
cię nie zostawię. A co, bałaś się? - uśmiechnął się.
- Tak! Ale
bardziej bałam się, że coś ci się stanie – powiedziałam, zanim zdążyłam
pomyśleć, co mówię.
- Bałaś się o
mnie? – jego ton zmienił się na bardziej poważny.
- No tak,
przecież właśnie to powiedziałam – zmieszałam się lekko, ale nie było sensu
udawać, że jest inaczej.
- Hm, to miłe –
mruknął cicho i niespodziewanie przybliżył się do mnie, całując mnie w
policzek.
Atmosfera
wyraźnie się zmieniła. On wciąż był blisko mnie, a w dodatku znajdowaliśmy się
sami w ciemnym i niebezpiecznym lesie. Rogacz owinął rękę wokół mojego pasa.
Prawdopodobnie zapomniał, o czym mówiłam mu wcześniej.
- James, to
trochę skomplikowane… - zaczęłam ten niemiły temat, jednak mi przerwał.
- Nie, to jest
bardzo proste. Dwoje ludzi coś do siebie czuje i są razem. Nie ma w tym nic
skomplikowanego – powiedział spokojnie.
- Tyle że te
dwoje ludzi musi też tego chcieć.
- A ty nie
chcesz?
- To nie tak…
Mówiłam ci, że to skomplikowane.
Rozmowa
zbaczała na złe tory. Zastanawiałam się, dlaczego nagle z tym wyskoczył,
wydawało mi się, że wcześniej zakończyliśmy ten temat.
- Dla ciebie
tak… Ech, dobra, nie naciskam, tylko zwyczajnie nie rozumiem ciebie do końca.
- Ja siebie
też… James, i co dalej? Siedzimy tu całą noc? To jest chore… - zmieniłam temat,
wykorzystując okazję.
- A masz lepszy
pomysł?
- Nie… Ale no…
Dziewczyny się na pewno martwią, przecież już późno. Jakbyśmy mieli różdżkę,
byłoby łatwiej.
- Tak, wiem –
westchnął i mocniej mnie objął. – Nie jest ci zimno? – spytał.
- Trochę… -
przede wszystkim dlatego się od niego nie odsuwałam. Przy nim było po prostu
cieplej.
Nie wiem, ile
czasu minęło, kiedy tak siedzieliśmy. Nikt się nie odzywał, bo i po co? Pogrążyłam
się w myślach, on pewnie też.
- Czego się
najbardziej boisz? – spytał niespodziewanie.
Zaskoczył mnie. Zastanowiłam się nad odpowiedzią na to pytanie.
- Hmm… Chyba
straty ukochanej osoby. I bezsilności. To najgorsze, co może się przytrafić –
wyznałam po chwili.
- Tak, masz
rację… Też tak uważam – odparł zamyślonym tonem.
- A ty?
- Sam nie wiem…
Ale chyba mam podobnie jak ty.
- A dlaczego o
to pytasz? – dopytywałam.
Kiedy cisza
została w końcu przerwana, nie chciałam szybko do niej wracać.
Wyruszył
ramionami. Nie odezwał się.
Senność zaczęła
mnie dopadać, z chęcią osunęłabym się na ziemię i spała. Ale taka opcja nie
wchodziła w rachubę.
- Lily, źle ci
teraz? Bo ja się wciąż staram pojąć twój tok rozumowania i nie mogę… - znowu
nagle wypalił.
- Nie, nie jest
mi źle – poczułam na sobie jego wzrok, więc też na niego spojrzałam.
- Więc… Chyba
ci to nie będzie przeszkadzało – mruknął cicho, zbliżając do mnie swoje usta.
Pocałował mnie zachłannie i gwałtownie. Znowu wprawił moje serce w małą
arytmię, ale co tam, nieważne. Trwałoby to dłużej, jednak kolejny trzask
gałęzi sprawił, że się od niego odsunęłam.
- Słyszałeś? –
spytałam.
- Nie. Co
miałem słyszeć?
Znowu rozległ
się ten sam dźwięk i najwyraźniej dochodził z lewej strony i był o wiele
głośniejszy.
- Właśnie to –
wyjąkałam, a żołądek prawie podskoczył mi do gardła.
***
Na więcej mnie
nie stać. Co prawda, to nie jest główna część tego, co planowałam. Wszystko
rozwinie się w kolejnej notce i będzie lepsza niż ta, tak mi się wydaje. To
mały wstęp. ;p Ta notka była pisana na raty i pod względem jakościowym też nie
jest najlepsza, jak dla mnie.
Wiem, że długo
nic nie było. Nie miałam czasu, chęci. Ostatnio dużo nieprzyjemnych rzeczy się
dzieje w moim życiu. Pisanie nie jest na pierwszym miejscu.
Blog jednak
będzie prowadzony, o to się nie martwcie. Notki będą rzadziej… Raz, dwa razy w
miesiącu, nie częściej. Kiedyś narzekałam, że w gimnazjum mam dużo nauki, ale
teraz widzę, że to nic w porównaniu z liceum, a to dopiero początek. ;p
Nowy szablon
pojawi się niedługo, czekam tylko na dokończenie i tyle. ;)
Przepraszam, że tak późno dzisiaj, ale dopiero wieczorem miałam trochę
czasu na dokończenie notki. Dziękuję niektórym za wyrozumiałość ;) I przepraszam wszystkich, że czasem was
zawodzę…