Hałas
dochodzący z lewej strony stawał się coraz głośniejszy. Odruchowo przysunęłam się
bliżej Jamesa i wstrzymałam oddech. On także się spiął. Nikt nic nie mówił,
oboje nasłuchiwaliśmy. Miałam olbrzymią nadzieję, że to, co nadchodziło, nie
będzie wrogo do nas nastawione. Ani niebezpieczne.
Kiedy
usłyszałam kolejny trzask, drgnęłam. Niepewnie spojrzałam w tamtą stronę, ale
jedyne, co udało mi się dostrzec, to ciemny kształt wyłaniający się zza drzew.
- James… -
szepnęłam w panice.
- Cii – mruknął
tylko i mocniej mnie objął.
Gwałtownie
oblał mnie strach i panika. Nie wiedziałam, co zrobić, jeśli faktycznie coś nam
groziło. Dwoje młodych czarodziejów w lesie pełnym magicznych stworzeń, nie
wiadomo jak szkodliwych, a do tego bez różdżki. Wprost cudowne położenie.
Ciemna sylwetka
po chwili znalazła się bardzo blisko nas. Teraz udało się dojrzeć więcej
szczegółów. Istota ta przypominała psa, jednak zdawała się mieć korę drzewa
zamiast sierści. Przez ułamek sekundy mignęło mi coś białego przed oczami, co
prawdopodobnie było zębami stworzenia. To wystarczyło, żeby mnie przerazić.
- Co to jest? –
wyjąkałam najciszej jak umiałam.
- Wydaje mi
się… Że to jest błotoryj – powiedział James, lekko się rozluźniając. – Nie jest
groźny – dodał. – Jeśli nie będziemy go zaczepiać, to sam pójdzie i nic nam nie
zrobi.
- Naprawdę? Tak
się go przestraszyłam… Czekaj, błotoryj? Czytałam o tym kiedyś… Skoro on tu
jest, to by oznaczało, że gdzieś w pobliżu jest bagno.
- Tylko że ja
nie jestem pewien czy to na pewno to – zaśmiał się lekko, co wystarczyło, żeby
przestać się bać.
- A ja jestem.
Zobacz na tę sierść. To na pewno błotoryj. Pamiętam, że żywi się mandragorą,
więc w porządku.
Uspokoiwszy
się, osunęłam się od chłopaka. Wydało mi się nieodpowiednie takie mocne
przyleganie do niego, jeszcze mógł sobie coś pomyśleć. Chociaż on i tak już za
dużo myślał…
Stwór
przewędrował obok nas i zniknął po drugiej stronie. Mimo że już się tak nie
bałam, wciąż miałam obawy co do nocy spędzonej w Zakazanym Lesie. Kto wie, co
nas jeszcze czekało? Wcześniej pufek, teraz błotoryj. Jeszcze chwila i pewnie
zza drzew wyskoczy rogogon węgierski albo bazyliszek. Do wschodu Słońca zostało
jeszcze kilka godzin. Znowu zalała mnie panika. Co jeśli nawet wtedy nie uda
nam się wyjść?
- Która
godzina? – zapytałam.
- Dochodzi
dwunasta. Ale nam szybko czas zleciał… - uśmiechnął się.
- Tak, a
dziewczyny pewnie umierają ze strachu – poczułam zawód na myśl, że muszę tu
siedzieć, zamiast być z nimi w dormitorium i opowiadać im wszystko po kolei.
Chciałyby pewnie znać każdy szczegół mojego spotkania z Jamesem. Z drugiej
strony mogę spędzić z nim więcej czasu, co ma swoje zalety, ale wolałabym być w
innym miejscu.
- Potem im
wszystko wyjaśnisz… Nie martw się, rano będziemy z powrotem w Hogwarcie.
- Jeśli do tego
czasu nic się nie stanie – wtrąciłam.
- Nie myśl tak
pesymistycznie, nic nam nie będzie.
- A ty nie myśl
tak optymistycznie, nie wiadomo, co nas tu może spotkać.
Strach brał
nade mną górę i teraz wydawało mi się, że ta sytuacja źle się skończy.
Rogacz wyczuł,
że zaczynam panikować i ponownie mnie objął. Jego dotyk miał specyficzne
właściwości, dzięki niemu poczułam się odrobinę spokojniejsza.
- Lily, nic się
nie stanie, słyszysz? Nie pozwolę nikomu zrobić ci krzywdy. Nie martw się…
- Ale co ty zamierzasz tutaj zrobić? James, tu
jest ciemno, przerażająco, nie wiemy jak się wydostać… A w dodatku jest
strasznie zimno – mruknęłam, na co on się tylko tajemniczo uśmiechnął.
***
- No i gdzie oni są? Syriusz, jest
już po północy! Mówiłeś, że wrócą już do tego czasu! – wydarła się Dorcas.
Godzinę
wcześniej ona i Ann bez pukania wpadły do dormitorium Huncwotów i wyrwały ich
brutalnie ze snu. Powodem tego była ich troska o przyjaciółkę, która powinna
wrócić kilka godzin wcześniej z randki, a tego nie zrobiła. I tak oto Dorcas i
Ann siedziały na łóżku wciąż zaspanego Łapy, a Remus próbował zasnąć, jednak
donośny głos Meadowes mu to uniemożliwiał. Peter już dawno pochrapywał na
sąsiednim łóżku, co bardzo irytowało dziewczyny.
- Dorcas, dajże
spokój… Wrócą przecież niedługo, ile razy mam ci to powtarzać? – spytał,
patrząc na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Zamiast
powtarzać lepiej byś coś zrobił. W końcu James to twój przyjaciel!
- I na pewno
wiesz, gdzie mogą być – dodała Ann.
- Nie wiem, nie
mam pojęcia na jaki pomysł on wpadł. Ale przestańcie już, ja chcę spać…
- A ja chcę,
żeby Lily wróciła w takim samym stanie jak była, bo jak nie, to możesz się już
pożegnać ze swoim kumplem – warknęła Meadowes.
- Nic im nie
będzie! – krzyknął Black. – A może tak dobrze się bawią, że nie chcą się
rozstawać? O tym też by trzeba pomyśleć. Uspokójcie się obie i idźcie spać.
Lily przecież was obudzi jak wróci.
- Tylko ciekawe
kiedy wróci.
Syriusz
westchnął, starając się uspokoić. Dorcas doprowadzała go powoli do szału. Chłopak
posłał błagalne spojrzenie do Ann, ale ona udała, że tego nie widzi.
- Cholera, ale
co ja mam zrobić? Do nauczycieli nie pójdziemy przecież, a ja sam nie mam
pojęcia, gdzie mogą być.
- Więc jeśli
nie masz nic przeciwko, to sobie tu poczekamy na nich, skoro mówisz, że
niedługo będą.
Mina Syriusza
wskazywała na to, że ma dużo przeciwko, ale nie odważył się odezwać.
***
W milczeniu patrzyłam, jak James
opróżnia zawartość kosza piknikowego, który mieliśmy ze sobą. To, co było mu
niepotrzebne, wrzucił z powrotem, a resztę zostawił. W zasadzie to schował
wszystko, oprócz ręczników.
- No. To możemy
się położyć, chyba że wolisz robić coś innego. Ja proponowałbym sen.
- Zasnąłbyś
tutaj? Serio?
- Ja nie.
Mówiłem o tobie. Ja zamierzam cię pilnować, żeby przypadkiem żadne stworzenie
mi cię nie porwało.
- Nie mam
zamiaru spać, zresztą jest strasznie zimno. I się boję.
- Właśnie po to
mamy ręczniki. Wyschły już w miarę, więc można się nimi przykryć. Nie jest tak
źle – to powiedziawszy ułożył się wygodnie pod drzewem i poklepał miejsce koło
siebie, dając mi znać, że mam do niego dołączyć.
Z pewnym
ociąganiem się, usiałam obok niego, jednak nie położyłam się. Ten pomysł
wydawał się śmieszny i niewykonalny, ale wydawało mi się, że James myślał o tym
poważnie.
- No, dalej.
Nie ma co liczyć, że wyjdziemy stąd przed wschodem Słońca, więc czemu by
chociaż nie poleżeć? I spróbować zasnąć w twoim przypadku? – sięgnął po ręcznik
i spojrzał na mnie ponaglająco.
Z westchnieniem
położyłam się obok, zachowując jednak pewien dystans. James nakrył mnie
ręcznikiem, a drugi narzucił na siebie. Było trochę lepiej, jednak nadal czułam
zimne powietrze.
Przez kilka
minut mogłam słyszeć tylko nasze oddechy. Wokół panowała głucha cisza. Gdybym
była sama, już dawno bym tak panikowała, że pewnie biegałabym szalenie dookoła.
- Jestem pewna,
że Dorcas nas zabije, kiedy wrócimy. Ann też będzie wściekła, ale nie aż tak.
- Damy radę,
tym się nie martw.
- A jak jakiś
nauczyciel się dowie…
- Tym też się
nie przejmuj – uciął.
- To czym mam się
przejmować? Tym, że jesteśmy w dziwnym miejscu w Zakazanym Lesie, z którego nie
da się wyjść?
- Niczym masz
się nie przejmować. Potraktuj to jako przygodę, którą kiedyś będziesz wspominać
z uśmiechem. Gdybym ja miał się tak wszystkim martwić, już dawno bym był
zwariował. Nie jest przecież idealnie, ale znowu nie jest też tak fatalnie.
- Podaj mi choć
jedną zaletę tej sytuacji to może uwierzę.
- Hmm… - udał,
że się zastanawia. – Chociażby to, że
jesteśmy tu razem – przekręcił się na bok, kierując twarz w moją stronę.
Uśmiechnęłam
się delikatnie. Miał rację. To było ważne.
- Spróbuj choć
na chwilę zapomnieć o tym całym lesie i strachu – mówiąc to, położył rękę na
moim brzuchu i przysunął się bliżej. – Pomyśl o jakiejś przyjemnej rzeczy…
Jego głos był
cichy i męski, a słowa wydobywające się z jego ust nagle zaczęły brzmieć
bardziej realnie.
Chłopak
niespodziewanie znalazł się jeszcze bliżej mnie i położył głowę na moim
brzuchu.
- I rozluźnij
się trochę, bo jesteś strasznie spięta – zażartował.
Zaśmiałam się
nieznacznie, ale go posłuchałam. Starałam się skupić na miłych sprawach,
próbowałam pozbyć się myśli o ciemności wokół nas, ale wciąż dekoncentrowała
mnie głowa Jamesa leżąca na mnie. On także się nie odzywał. Zapragnęłam dotknąć
jest rozczochranej czupryny, ale powstrzymałam się,
To była
nietypowa sytuacja. Po raz kolejny zdałam sobie sprawę, jak wiele się zmieniło
w ciągu ostatnich paru miesięcy. Teraz dotarło do mnie, że darzę Jamesa dużym
zaufaniem. Jednak wciąż bałam się przed sobą przyznać, dlaczego wciąż nie chcę się zaangażować w
ewentualny związek z nim.
- O czym
myślisz? – zapytał nagle.
- O niczym
szczególnym – odparłam szybko, nie chcąc udzielać prawdziwej odpowiedzi.
- Ech, no doba,
koniec tego dobrego – mruknął i podniósł się z mojego brzucha, po czym wrócił
na swoją poprzednią pozycję.
- Lepiej się
już czujesz? – zapytał.
Pokiwałam głową
na potwierdzenie. Byłam spokojniejsza, a w dodatku nie czułam już tak bardzo
tego okropnego zimna.
Spojrzałam w
gorę na niebo. Brak chmur umożliwiał oglądanie części rozgwieżdżonego nieba.
Akurat przed nami był mały fragment, którego nie zasłaniały drzewa. Widniała
tam połowa tarczy Księżyca oraz parę migoczących gwiazd. Okoliczność banalna,
niczym z takiego romansu. Jednak wpatrywanie się w gwiazdy jest jak dawanie
kwiatów – oklepane, ale ma w sobie coś cudownego.
James także
zwrócił uwagę na tę część sfery niebieskiej. Mijały kolejne minuty, kiedy tak
patrzyliśmy przez siebie i rozmyślaliśmy. Nie wiem, co pochłaniało jego umysł,
ale ja znowu zastanawiałam się nad naszą potencjalnie wspólną przyszłością.
- Ile
chciałabyś mieć dzieci? – zapytał ni stąd ni z owąd.
- Skąd takie
pytanie? – odparłam zaskoczona.
- Tak mi wpadło
do głowy. Po prostu pytam.
- Więc… Tak
naprawdę to nigdy o tym nie myślałam…
Przez bardzo
długi czas dyskutowaliśmy o dzieciach, o pomysłach na życie po Hogwarcie. Dość
poważne tematy. Sama się dziwiłam, że podjęłam się rozmowy o tym, jednak z
Jamesem się bardzo dobrze wymieniało poglądami i myślami.
Kiedy milczeliśmy przez dłuższy
czas, po raz kolejny pogrążyłam się w rozmyślaniach. Na szczęście Rogacz mi to
przerwał.
- Wiesz, że
jest prawie druga już? Jeszcze trochę i będzie można stąd iść. A ty i tak
powinnaś się zdrzemnąć.
- Nie… Nie
chcę.
Mój organizm
okazał się być okropnym zdrajcą, bo z moich ust wydobyło się ziewnięcie.
- Jasne, widzę
– zaśmiał się. – Spróbuj zasnąć, ja tu cały czas będę i jakby coś się działo,
to cię obudzę – to powiedziawszy, przysunął się do mnie, objął jedną ręką i
ułożył się tak, że głową dotykałam jego klatki piersiowej.
- Tak będzie
nam cieplej – wyjaśnił szybko, jakby się bał mojego wybuchu złości czy czegoś
podobnego.
- James, ale ja
nie chcę spać – zaprotestowałam.
- Zobaczymy,
jeśli naprawdę nie, to się chociaż rozgrzejesz.
Westchnęłam,
ale już się nie odezwałam. Czułam wyraźnie jego zapach i ciepło płynące z jego
ciała. Znajdowaliśmy się tak blisko siebie, jak nigdy dotąd. Wciągnęłam
powietrze najciszej jak się dało, delektując się tą przyjemną wonią.
Nagle zdałam
sobie sprawę z czegoś jeszcze. Wyczuwałam bicie jego serca. Co prawda
delikatnie, ale jednak. Było to tak niezwykłe, że skupiłam się praktycznie
tylko na tym, żeby czuć je jeszcze lepiej.
Przylgnęłam do niego mocniej, gdyż to niesamowite uczucie bardzo mi się
spodobało.
Nie wiadomo
kiedy zapadłam w lekką drzemkę, wsłuchana w bicie serca chłopaka leżącego obok
mnie.
***
I to by było na
tyle. Nie wyszło dokładnie tak, jak planowałam, ale nic nie poradzę. Czasu mam
strasznie mało, trudno jest mi się przyzwyczaić do tego, że codziennie trzeba
się uczyć. Muszę się jakoś ogarnąć. Miałabym wtedy więcej czasu na pisanie. Kolejna
notka nie wiem kiedy. Najprędzej za 3 tygodnie dopiero, ale pewności nie mam.
Jeśli chcecie,
to zostawcie pod tą notką adresy swoich blogów. ;) Czasem mam ochotę coś poczytać,
a nie chce mi się grzebać w starych komentarzach i szukać linków. ;p
Najbardziej oczywiście interesują mnie blogi o Lily, ale inne też mogą być. ;)
W wolnych chwilach postaram się wejść. I nadrobić zaległości na innych
blogach, których też mam sporo. ;)
Dziękuję też
Madzialenie118 za wsparcie. ;) Twoje komentarze naprawdę mi pomagają. ;)
Pozdrawiam
wszystkich czytelników. ;]