Do mojej
świadomości zaczęły się przedzierać różne dźwięki. Najpierw usłyszałam szelest
liści na drzewach, poruszanych przez wiatr. Do tego doszedł cichy śpiew ptaków.
Wsłuchałam się bardziej w otaczające mnie odgłosy i wychwyciłam jeszcze jeden.
Spokojny oddech. W końcu przypomniałam sobie, co się działo. Leżałam z Jamesem
w Zakazanym Lesie i nie wiem, ile czasu to trwało. Musiałam najwyraźniej
zasnąć… Drgnęłam i otworzyłam oczy. Naprzeciwko mnie znajdował się Rogacz,
który także się we mnie wpatrywał.
- Witaj, śpiąca
królewno – uśmiechnął się szeroko.
Uśmiechnęłam
się w odpowiedzi i rozejrzałam dookoła. Zaczynało już świtać, przez co las nie
wydawał się już być taki straszny i ciemny.
- Która
godzina? – spytałam i szybko poderwałam się do pozycji siedzącej. James zaraz
podążył za mną.
- Pewnie koło
czwartej. Posiedzimy jeszcze trochę i możemy ruszać.
- To dobrze.
Oboje milczeliśmy.
Poczułam się trochę niezręcznie, kiedy uświadomiłam sobie, że poprzednie dwie
godziny spędziłam tuż przy nim. Wydawało
mi się, że powinnam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam, co.
- Jak się
spało? – zapytał chłopak, usadawiając się przy mnie. Objął mnie jedną ręką w
pasie i przysunął jeszcze bliżej.
- Hmm… Bardzo
dobrze. Nie sądziłam, że uda mi się zasnąć. A ty? Spałeś?
- Pewnie, że
nie. Przecież obiecałem, że będę miał na ciebie oko. Ale i tak miło spędziłem
czas… - na jego twarzy zagościł tajemniczy uśmieszek.
Stwierdziłam,
że nie warto wdawać się w szczegóły. Siedzieliśmy tak przytuleni, a jego
obecność dodawała mi otuchy.
- Spójrz tam,
szybko! – powiedział nagle i wskazał ręką na fragment nieba widocznego zza
korony drzew.
Zrobiłam to, co
kazał. Przez kilka sekund udało mi się widzieć przemieszczający się jasny punkt
na niebie – spadającą gwiazdę. Z moich ust wydobyło się ciche westchnienie. Pierwszy
raz w życiu widziałam coś takiego. Ogarnął mnie zachwyt, chociaż wiedziałam, że
tak naprawdę to może być meteoryt lub przelot stacji kosmicznej.
- Pomyślałaś
życzenie? – spytał zaciekawiony.
- Kurcze, nie
zdążyłam – wyznałam szczerze. Całkowicie zapomniałam o tym przesądzie.
Chłopak zaśmiał
się z mojego gapiostwa, po czym szybkim ruchem podniósł się, wcześniej jednak
zdarzył musnąć ustami mój policzek. Jego gest znowu mnie zaskoczył, ale była to
pozytywna niespodzianka. Spojrzałam na niego, ale ten już zaczął zbierać
ręczniki i inne rzeczy do koszyka. Nie było tego dużo, więc uznałam, że nie
potrzebuje mojej pomocy i sam sobie poradzi.
Słońce już
wschodziło, nadając niebu niesamowity kolor. Mieszanka czerwieni, pomarańczy i
żółtego tworzyła romantyczny nastrój. Ptaki wydawały z siebie przyjemne
dźwięki, których nigdy wcześniej nie słyszałam. Przypuszczałam, że zwierzęta te
posiadają jakieś magiczne zdolności.
- Ej, Lily!
Idziemy, czy chcesz tu jeszcze zostać? – zawołał James, stojąc kilka metrów ode
mnie. W jednej ręce trzymał koszyk, a
drugą wyciągał w moją stronę.
- Idę, idę,
jasne – powoli podniosłam się z ziemi i
ruszyłam w jego kierunku.
Dotarłszy do
chłopaka, odwróciłam się, aby po raz ostatni spojrzeć na miejsce, w którym
spędziłam dzisiejszą noc. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek tu jeszcze wrócę.
Teraz ta część lasu wydawała się interesująca, kiedy była oświetlona
promieniami Słońca.
Nic
nie mówiąc, James ruszył żwawo przed siebie, a ja podążyłam za nim. Wiedział,
dokąd iść, gdzie skręcić. Sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie. Kiedy udało
mi się go dogonić, zobaczyłam, że cały czas się uśmiechał. Wcześniej mówił, że
z tego miejsca nie można się wydostać w nocy, cały czas krąży się dookoła.
Dopiero rano wyjście jest możliwe. Kiedy tak na niego patrzyłam, ogarnęły mnie
wątpliwości… Czy aby na pewno tak było? Czy on sobie tego nie zmyślił, żebyśmy
spędzili razem jeszcze więcej czasu?
Nie… Nie, nie
zrobiłby tego. Odpędziłam od siebie te negatywne przypuszczenia i zaczęłam
sobie przypominać czas, który z nim spędziłam.
Oczywiście
głęboko się zamyśliłam, dlatego szłam przed siebie, nie zwracając uwagi na nic
dookoła. Czasami tylko sprawdzałam, czy na pewno idę za Rogaczem. Przypomniało
mi się, że on przecież jest animagiem, więc ewentualnie mógłby się przemienić w
jelenia i mnie wziąć na siebie, a droga do zamku na pewno potrwałaby krócej.
Skarciłam się szybko za takie głupie pomysły. Nie dość, że bym go zwyczajnie
wykorzystała, to jeszcze ja czułabym się dziwnie, jadąc na nim. Sam ten pomysł
brzmiał niedorzecznie.
Nagle
zahaczyłam o wystający korzeń. Nie zauważyłam go wcześniej. Straciłam równowagę
i przewróciłam się. Wszystko działo się w ciągu paru sekund. Nim się
spostrzegałam, leżałam już na ziemi.
James w
mgnieniu oka stał już przy mnie.
- Nic ci nie
jest? – spytał zaniepokojony, klękając przy mnie.
- Nie, chyba
nie. Ała! – wyrwało mi się, kiedy poczułam pulsujący ból w łydce.
- Co jest? –
dopytywał się coraz bardziej nerwowo.
- Chyba coś
mam z nogą… - mruknęłam, próbując zmienić pozycję.
Nogawka spodni
była przecięta. Czerwony płyn wydobywał się z mojej nogi, wściekając w
materiał.
- Cholera,
musimy to zatamować – James pobiegł do koszyka i wyciągnął z niego ręcznik.
Wrócił do mnie i czym prędzej owinął go wokół mojej łydki.
- Dzięki –
powiedziałam. Jego szybka reakcja mnie zaskoczyła, zanim ja bym załapała, co
należy zrobić, minęłoby trochę czasu.
- Jak ty to
zrobiłaś? – spytał, siadając obok. Przyglądał mi się uważnie.
- Potknęłam się
– wyznałam i spuściłam głowę.
Moim oczom
ukazał się spory kawałek szkła. Skąd on się tu wziął? Wskazałam go chłopakowi,
mówiąc:
- To dlatego
się skaleczyłam.
- Nazywasz to
skaleczeniem? Dziewczyno, ta rana musi być głęboka, skoro krew leci ci tak
mocno. Mam nadzieję, że uda się to zatamować. A poza tym? Wszystko w porządku?
Wzruszyłam
ramionami.
- Chyba tak.
Otarłam jeszcze ręce, ale to nic takiego.
Chłopak
pokręcił jeszcze głową i dalej mi się przypatrywał. Pewnie szukał jeszcze
innych obrażeń. Nagle zaczęłam się śmiać, na co on zareagował krzywym
spojrzeniem.
- Mogę
wiedzieć, co jest w tej sytuacji takiego śmiesznego?
- Cała ta
sytuacja! Jakby się nic nie stało, to by się to wszystko aż zbyt dobrze
skończyło. Przynajmniej będę miała jakąś pamiątkę po tej nocy, bo raczej
zostanie mi blizna, nie? – uśmiechnęłam się.
Udało mi się
zarazić Jamesa tą wesołością i on także się zaśmiał.
- Jesteś
niemożliwa.
Siedzieliśmy
jeszcze jakiś czas, czekając aż krew przestanie mi lecieć. Rogacz zarządził, że
lepiej będzie, jak zostawimy ręcznik owinięty wokół nogi, tak na wszelki
wypadek. Powoli ruszyliśmy w dalszą drogę. Chłopak szedł cały czas blisko mnie,
gotowy w każdej chwili mnie złapać.
Znowu
milczeliśmy. Nie wiem, ile czasu już minęło, odkąd upadłam, ale zdawało mi się,
że jesteśmy już blisko zamku.
- James,
myślisz, że w bibliotece zjadę jakieś informacje o tym miejscu, w którym
byliśmy? - zapytałam.
- Całkiem
możliwe, chociaż radziłbym ci poszukać w dziale ksiąg zakazanych.
- Tak, bo
przypadkiem uda mi się tam wejść – zaśmiałam się.
Noga cały czas
mnie bolała, chociaż starałam się na to nie zwracać uwagi. Przypomniałam sobie,
o czym myślałam, zanim się wywróciłam. Przez chwilę zastanawiałam się, czy mogę
go o to spytać, nie ukazując mu przy tym braku zaufania. Uznałam jednak, że
lepiej wyjaśniać wszelkie niepewności od razu.
- James… Nie
obraź się, że cię o to pytam, ale chciałabym coś wiedzieć. To miejsce istnieje
naprawdę, tak? Nie wymyśliłeś sobie tego ot tak? – przełknęłam głośno ślinę.
Przystanął
nagle i odwrócił się w moją stronę. Rzucił mi takie spojrzenie, że natychmiast
pożałowałam, że w ogóle o to zapytałam.
- Lily - zaczął. - Czy ty naprawdę myślisz, że taka głupota przyszłaby mi do głowy? Kurcze,
myślałem, że mi ufasz, a tu takie coś…
- Ufam ci.
Ufam, pewnie, że tak. Tylko… No nie chciałam mieć niejasności.
Jego wyraz
twarzy nadal się nie zmieniał, Staliśmy nieruchomo naprzeciwko siebie, aż nagle
on przysunął się i objął mnie w pasie.
- Słuchaj, nie
ściemniałbym ci tak przecież. To był przypadek, że tam trafiliśmy – spojrzał mi
w oczy.
- W porządku,
wierzę ci. Przepraszam za to, po prostu chciałam się upewnić.
- Jasne –
mruknął tylko, po czym mnie pocałował.
Tym razem nie
chciał tego szybko zakończyć. Przycisnął mnie mocniej do siebie, pogłębiając
pocałunek, który robił się coraz bardziej namiętny i pełny uczuć.
Nie wiem, ile
czasu to trwało. Zupełnie się w tym zatraciłam i oprzytomniałam dopiero wtedy,
kiedy się od siebie odsunęliśmy. Spojrzałam mu w oczy, kiedy on zrobił to samo.
W jego orzechowych tęczówkach czaiło się pożądanie, które jednak opanował. Na jego usta wstąpił delikatny uśmiech.
- To co,
wracamy do rzeczywistości? – spytał nonszalancko, odsuwając kilka gałęzi i
wskazując przed siebie.
Podeszłam do
niego. Faktycznie, staliśmy na skraju lasu. Trochę dalej stał nasz zamek –
Hogwart. Jego pytanie było jak najbardziej na miejscu. W ciągu ostatnich dni
zdawaliśmy się być w innym świecie. A teraz trzeba było wrócić do codzienności.
Czułam jednak, że i tak nadchodzą zmiany…
***
I na tym
kończymy te jakże sielankowe notki. ;) Kolejny rozdział pojawi się po Świętach.
Wcześniej nie dam rady. Wtedy będzie trochę wolnego, to postaram się napisać ze
dwa rozdziały na przód.
Co sądzicie o
szablonie? Wykonała go dulce_bells i bardzo jej za to dziękuję. :) Do starego
wystroju na pewno już nie wrócę. ;p
Co do notki…
Długością nie zachwyca, wiem. Treść? Musiałam to jakoś zakończyć. W kolejnym
rozdziale więcej akcji. ;)
Pozdrawiam!