Nieprzytomnym wzorkiem podążyłam po
pomieszczeniu. Światło, które wpadało przez okna, jeszcze mnie oślepiało. Nie
pamiętałam zbyt dobrze, co się ze mną stało. Dopiero po kilku minutach zaczęły
do mnie docierać pewne fakty. Znajdowałam się w Skrzydle Szpitalnym. Trafiłam
tu, ponieważ dotknęłam tajemniczej figurki węża. Pamiętałam, że zemdlałam i
zaniósł mnie tu James. Co było potem? Przyszedł Dumbledore… Jego słowa krążyły
mi po głowie, ale niewiele mogłam z nich zrozumieć. Kiedy się skoncentrowałam,
dopiero mogłam coś z nich wychwycić.
- Panno Evans, został na ciebie rzucony pradawny urok…
Właściwie to nie rzucony, ale przeniesiony. Kiedy dotknęłaś posążku węża,
natychmiastowo na ciebie wstąpił.
Tak dyrektor
Hogwartu wyjaśnił mój niedawny stan. Pytałam go, czy to groźne.
- Nie, myślę, że nie. Muszę tylko zdjąć z ciebie ten
czar, a to przyjemne może nie być. James, prosiłbym, żebyś zostawił nas na ten
czas.
A więc był tam
wtedy także James! Dlaczego nie mógł zostać? I gdzie jest teraz? Przyjrzałam
się jeszcze dokładniej wszystkiemu, co mnie otaczało. I nagle mój wzrok
przykuło coś czarnego, co znajdowało się na moich kolanach. Jak mogłam jego
wcześniej nie zauważyć? Chłopak spał, opierając na mnie swoją głowę. Widocznie
musiał być bardzo zmęczony, skoro zasnął w takim miejscu.
Przypomniałam
sobie kolejne słowa Dumbledore’a.
- Lily, poczujesz się teraz bardzo dziwnie. Ale
spokojnie, po chwili to ustąpi.
Faktycznie,
poczułam się wtedy nie tylko dziwnie. Przede wszystkim był to olbrzymi
dyskomfort i zarazem ból. Miałam wrażenie, że każda komórka mojego ciała była
kłuta przez miliardy maleńkich szpileczek. A potem wszystko ustąpiło. Zapytałam
także dyrektora o ten urok. Nie powiedział zbyt wiele.
- Do tej pory byłem pewien, że to legendy, a tu się
okazało, że ta figurka naprawdę istnieje. To dlatego ta stara klasa od
eliksirów przestała być używana. Przypadków takich, jak twój, było wtedy bardzo
dużo. Ale teraz się już nie martw, wszystko powinno być w porządku.
Nie zaspokoił
mojej ciekawości do końca. Przeciwnie – jeszcze bardziej ją rozbudził.
Postanowiłam, że przy najbliższej wyprawie z Syriuszem do działu ksiąg
zakazanych w bibliotece poszukam czegoś na ten temat.
Pamiętałam, że
potem pani Pomfrey przyniosła mi kilka eliksirów, po których momentalnie
zasnęłam. Ile czasu to trwało? Skierowałam swoje oczy na okno. Po nikłych, ale
jasnych promieniach Słońca mogłam sądzić, że nastał świt. Czyli przespałam całą
noc. A raczej miałam nadzieję, że tylko tyle.
Wokół mnie
panowało wielkie zamieszanie. Zaczynałam mieć już tego dosyć.
Spojrzałam
ponownie na śpiącego Jamesa. Obrócił właśnie głowę w moją stronę. Wyglądał tak
niewinnie… Jego twarz była spokojna, jakby pozbawiona wszelkich złych i
niemiłych emocji. Mogłabym patrzeć na niego godzinami, a pewnie nigdy nie
miałabym dość.
W końcu
zauważyłam, że od kilkunastu sekund wpatruję się w jego orzechowe tęczówki.
- Witaj.
Obudziłaś się nareszcie – powiedział James, podniosą się i przysuwając do mnie.
Uśmiechał się przy tym delikatnie.
- Długo spałam?
– zapytałam niby od niechcenia.
- Półtora dnia
– odparł.
- Półtora dnia?
– zrzedła mi mina.
- Tak. Ale to
normalne. Pani Pomfrey dała ci ogromną dawkę eliksiru Słodkiego Snu.
Pokiwałam głową
ze zrozumieniem.
- Obudziłam
cię? – zapytałam.
- Nie – chłopak
parsknął śmiechem.
Odetchnęłam z
ulgą. James spojrzał mi w oczy, uśmiechając się przy tym szeroko. Speszyłam się
szybko i spuściłam wzrok.
- Co się
działo, kiedy spałam? – chciałam zejść na neutralny temat.
- Nie wiem. Nie
wychodziłem stąd prawie.
- Jak to?
- Normalnie.
Nie chciałem cię zostawiać – mruknął ze spokojem.
Znowu się
zawstydziłam. Biedak przeze mnie spędził tu prawie dwa dni, do tego był
zmęczony i niewyspany.
- Jak się
czujesz? – zapytał czule.
Czym ja sobie
zasłużyłam na takie traktowanie?
- Dobrze – na
potwierdzenie tych słów podniosłam się do pozycji siedzącej.
Na jego twarzy
pojawił się ledwo zauważalny uśmiech. Zniknął tak szybko, jak się pojawił. Jego
miejsce zajęło zmartwienie.
- Nie masz
pojęcia, co przeżywałem… Ledwo się obudziłaś, a znowu spałaś. Wiedziałem, że
tym razem nic ci nie będzie, ale mimo to… - to powiedziawszy, usiadł na moim
łóżku i objął mnie swoim ramieniem. Przycisnął mnie lekko do siebie, jednak to
nie było potrzebne. Sama się w niego wtuliłam i to bez żadnych oporów. James
pogłaskał mnie po głowie, tak jak małe dziecko. Nie wiem, ile czasu minęło. Siedząc
przy nim, czułam się po prostu świetnie.
Rogacz
delikatnie odsunął mnie od siebie, po czym pocałował w czoło. Uśmiechnął się
nieznacznie i znowu chciał się przytulić, ale tym razem zaoponowałam.
- Która
godzina? – zapytałam.
- Szósta nad
ranem – odpowiedział niewzruszony.
- Nie
powinieneś się szykować na lekcje?
- Powinienem –
mruknął zdawkowo. – Ale nie mam zamiaru stąd wychodzić. Chyba, że tego chcesz –
w tonie jego głosu pojawiło się zaniepokojenie.
-
Niekoniecznie. Nie chcę, żebyś przeze mnie zawalał inne sprawy.
- Ty jesteś
najważniejsza – zapewnił.
Jęknęłam. On
mnie co chwilę zaskakiwał swoimi nagłymi wyznaniami. Mówił to już kiedyś, ale
za każdym razem czułam się tak, jak teraz.
- James… -
zaczęłam, choć nie bardzo wiedziałam, co chciałam powiedzieć.
- Nic nie mów –
poprosił i ponownie mnie przytulił.
Wiedziałam, że
źle robię, dając mu nadzieję. Nie potrafiłam się jednak od niego oderwać.
- Co to za hałasy?
Na Boga, jest szósta rano! – ze swojego gabinetu wyłoniła się szkolna
pielęgniarka.
Nie sądziłam,
że hałasowaliśmy. Musiała najwyraźniej mieć bardzo dobry słuch. Zobaczyła nas
przytulonych do siebie i wciągnęła ze świstem powietrze. James szybko odsunął
się ode mnie, wcześniej posyłając mi uśmiech.
- Potter, co ty wyprawiasz? I jakim cudem się
tu znalazłeś? Wynocha stąd, ale to już! – zawołała wściekła.
- Przyjdę
później – szepnął w moją stronę i wyszedł.
Pani Pomfrey spojrzała
na mnie srogo i już wiedziałam, że czeka mnie bardzo długie kazanie.
***
Wpadł do sali jak burza. Jego
rozczochrane włosy wydawały się być bardziej roztrzepane niż zwykle. A
orzechowe oczy świeciły blaskiem. Wyglądał na szczęśliwego. Podszedł do mnie z
uśmiechem. Pokręciłam głowa z powątpiewaniem. Kilka minut temu został po raz
kolejny w ciągu paru godzin wyrzucony przez panią Pomfrey. Wyraźnie działał na
nerwy pielęgniarce. Usiadł nieopodal
mnie i po prostu na mnie patrzył. Chwilę później zaczął zwyczajną rozmowę, za
co byłam mu wdzięczna.
I nagle to się zaczęło. Poczułam się
tak samo, jak wtedy, kiedy dyrektor zdejmował ze mnie urok. Miliardy szpilek
wbijających się w ciało. Zaczęłam szybciej oddychać, ale wydawało mi się, że w
powietrzu jest coraz mniej tlenu. Zamknęłam z bólu oczy.
- Lily, co się
dzieje? – zapytał zaniepokojony James.
Nie byłam nawet
w stanie nic odpowiedzieć. Jęknęłam, po czym opadłam na poduszki, niezdolna do
jakiegokolwiek ruchu. Tak przynajmniej myślałam. Kiedy zmusiłam się do
otworzenia oczu, uzmysłowiłam sobie, że cała się trzęsę.
- Boli… -
wydusiłam tylko.
- Liluś… Boże,
co ja mam zrobić? Zaraz wracam – chłopak zerwał się z miejsca, zostawiając mnie
samą.
Nie mogłam
wytrzymać. Nie wiedziałam, ile to jeszcze potrwa. Uczucie było nie do opisania.
Wydawało mi się, że za chwilę zostanę rozerwana. Niech to się już skończy,
błagam – pomyślałam.
I wtedy wrócił
James. Złapał mnie za rękę i wyszeptał:
- Zaraz będzie
dobrze… Wytrzymaj jeszcze chwilę – mocniej mnie ścisnął.
Usłyszałam
odgłos szybkich kroków. Ba, dokładnie czułam, że ktoś się zbliża. Moje zmysły
zaczęły poprawnie funkcjonować. Dlaczego? Ponieważ ból natychmiastowo zniknął.
Uspokoiłam się.
- James… Już
jest dobrze – mruknęłam.
Chciał
zaprotestować, ale w tym momencie odgoniła go pielęgniarka. I znowu wszystko
wróciło, tym razem ze zdwojoną mocą.
- Nie… - wydukałam i ponownie zaczęłam się trząść.
- Dziewczyno,
co ci jest? Lily! Powiedz mi dokładnie, co się dzieje, co czujesz – nakazała
pani Pomfrey.
- James… -
wydusiłam z trudem.
Zebrałam w
sobie resztki sił, których maleńkie szpilki nie zdążyły mi zabrać i wyciągnęłam
rękę w kierunku chłopaka. Znalazł się od razu przy mnie, a kiedy poczułam jego
dotyk, ból po raz kolejny ustąpił.
- Nie puszczaj…
- poprosiłam.
Rogacz
przysiadł na skraju łóżka i chwycił moją drugą dłoń. Ścisnął mnie mocno i po
krótkiej chwili czułam się wprost doskonale. Jedynie oddech miałam wciąż
przyśpieszony.
Otworzyłam
szeroko oczy i spojrzałam na niego z wdzięcznością. Nie dane mi było nic
powiedzieć, po pani Pomfrey już wlewała we mnie eliksir Słodkiego Snu.
- Będzie
lepiej, jeśli teraz zaśniesz, Lily – powiedziała zaniepokojona.
Zanim udałam
się w objęcia Morfeusza, zobaczyłam jeszcze zmartwioną twarz Jamesa.
***
Tysiące spojrzeń skierowanych na
mnie. Mnóstwo plotek i nie zawsze miłych komentarzy. Szepty, szepty, szepty.
Odwracane nagle głowy na mój widok. Właśnie te rzeczy towarzyszyły mi, kiedy
wyszłam ze Skrzydła Szpitalnego.
Nowe wiadomości szybko się
rozchodzą, zwłaszcza te fałszywe. Przekonałam się o tym na własnej skórze.
Zdążyłam już usłyszeć kilkanaście różnych wersji na temat mojego stanu.
Niektórzy mówili, że ugryzło mnie dzikie zwierzę, inni, że wypiłam na próbę
eliksir, który sama przygotowałam. Słyszałam nawet, że Syriusz rzucił na mnie
urok, bo był zazdrosny. Niedorzeczne. Żadna wersja jednak nie miała nic
wspólnego z tą prawdziwą.
A co właściwie się stało? Do końca
sama nie wiedziałam. Dumbledore zdjął ze mnie urok i według niego ból, który po
tym nastąpił, był tego dopełnieniem. Dyrektor uważał, że wszystko ze mną w
porządku.
Nie zgadzałam się z jego teorią. Coś
wciąż nie pasowało. Najbardziej nurtowała mnie kwestia bólu i Jamesa. Kiedy
poczułam dotyk chłopaka, wszystko ustąpiło. Nie miałam pojęcia, dlaczego tak
się stało. I czy naprawdę była to zasługa Jamesa. Sam zainteresowany starał się
jak najmniej mówić o tej sprawie. Odniosłam wrażenie, że nie chce o tym
rozmawiać, więc do niczego go nie zmuszałam. Miałam nadzieję, że kiedyś poznam
całą prawdę.
Poza tym James nie odstępował mnie
na krok. Czekał na mnie w Pokoju Wspólnym, aby wraz ze mną pójść na śniadanie,
a potem na lekcje. W czasie przerw także mnie nie opuszczał. Siedział ze mną
przy kominku, kiedy odrabiałam zadania domowe. Spędzał ze mną większą część
dnia, dbając o mnie przesadnie. Co chwilę pytał, czy wszystko w porządku, ale w
końcu przestał, gdy powiedziałam mu, że trochę przesadza. Ponadto wykorzystywał
każdą okazję, żeby być bliżej mnie, niż powinien. Przytulał mnie na powitanie i
pożegnanie, a w międzyczasie, kiedy wydawało mu się, że jestem zbyt słaba, by
iść o własnych siłach, co było oczywiście nieprawdą, również obejmował mnie w
talii. Na początku szczególnie mi to nie przeszkadzało, ale gdy znalazłam się
pod ostrzałem spojrzeń jego zazdrosnych fanek, uznałam, że nie miałam prawa się
tak zachowywać. Nie było ku temu żadnych powodów.
Mimo to lubiłam przebywać w jego
towarzystwie. Dawał mi oparcie i poczucie bezpieczeństwa. Czułam się znakomicie
i nic nie wskazywało na to, że ten stan ulegnie zmianie. James jednak wciąż się
mną opiekował i uważał, żeby nie stało mi się nic złego. Był przy tym taki
uroczy, że nie dało się mu nie ulec.
Nasze relacje wzbudzały jednak
mnóstwo podejrzeń, o czym poinformowała mnie Dorcas pewnego popołudnia.
- Czy wy w końcu
zostaniecie oficjalnie parą? – zapytała zniecierpliwiona.
Odwróciłam się
w jej stronę powoli, starając się zrozumieć dokładnie jej słowa.
- Jak to? Parą?
– wiedziałam, że mówiła o mnie i o Jamesie.
- Tak. Hogwart
aż huczy od plotek, że wreszcie dałaś mu szansę. Co chwilę się przytulacie,
spędzacie mnóstwo czasu razem. To oznacza tylko jedno – powiedziała zadowolona
z siebie.
- Och, daj
spokój. Mówiłam ci już dawno, co o tym myślę.
- Tak. Ale sama
przyznaj, że ostatnio sporo czasu spędzacie razem.
- Dorcas,
proszę. Ten temat jest już dawno skończony.
- Lily… Nie bój
się tego uczucia. To nie jest nic strasznego. James cię bardzo kocha – rzekła
spokojnie.
Zamilkłam.
Zastygłam bez ruchu, a Meadowes w tym czasie zdążyła wyjść z dormitorium.
Minęło kilka
minut, zanim oprzytomniałam. Słowa Dorcas z pewnością namieszały mi w głowie.
Nie wiedziałam, czy ma rację, czy też nie. Myśli zlewały się w jedną całość, a
ja nie mogłam ich sobie poukładać. Ze złością potrząsnęłam głową i odgoniłam od
siebie te niezbyt komfortowe odczucia.
***
Wraz z Syriuszem miałam zamiar udać
się do działu ksiąg zakazanych w bibliotece. Okazja ku temu nadarzyła się
dzisiejszego wieczora. Pani Pince lekko się przeziębiła i ponoć pani Pomfrey
nafaszerowała ją różnymi eliksirami, które tylko ją uśpiły.
- Tylko
ostrożnie, Lily. James mnie zabije, jeśli coś ci się stanie – mruknął Black z
udawanym przerażeniem.
Zaśmiałam się
tylko, po czym wślizgnęłam pod pelerynę Pottera, którą pożyczył od niego
Syriusz. Zbliżała się godzina dwudziesta druga, a przebywanie o tej porze poza
Pokojem Wspólnym nie było dozwolone.
Dotarliśmy na
miejsce bez żadnych problemów. Łapa korzystał także z Mapy Huncwotów. Jednym,
nieznanym mi zaklęciem otworzył drzwi prowadzące do działu ksiąg zakazanych.
- Lepiej się
pośpieszmy – powiedział Syriusz i od razu zaczął przeczesywać ogromne regały z
księgami.
Nie mogłam
wyjść z podziwu. Było tu tylko trochę mniej tomów niż w ogólnodostępnej
bibliotece. Te otoczone były dziwną aurą, która podsycała moją ciekawość.
Zapragnęłam pogrążyć się w lekturze każdej z nich, ale wiedziałam, że szukamy
konkretnej książki.
Z westchnieniem
dołączyłam do Syriusza i zaczęłam przeglądać tytuły. Bałam się odrobinę, ale
podekscytowanie przewyższało strach. Kilkanaście minut później Syriusz szepnął:
- Znalazłem to
– podniósł do góry wielki tom.
Uśmiechnęłam
się. W tej książce powinniśmy znaleźć interesujący przepis na eliksir, który
już niedługo mieliśmy zaprezentować. Oby nam się udało wykonać go na czas.
Moją uwagę
przykuł pewien tytuł. Starożytna magia
– głosił tytuł na okładce. Natychmiast skojarzyło mi się to z figurka węża i
miałam wrażenie, że ma to ze sobą jakiś związek. Mogłam się też mylić.
- Syriusz? Mogę
wziąć jeszcze jedną dla siebie? – zapytałam.
Spojrzał na
mnie podejrzanie, ale skinął głową. Zadowolona zabrałam ze sobą znalezisko.
Czułam, że będzie to pasjonująca lektura…
***
Udało mi się coś napisać. Wydaje mi się, że jest lepiej niż poprzednio,
ale mogę się mylić. ;) Jestem wciąż pod wpływem sagi Zmierzchu i bardzo ciężko
mi było wrócić do świata Lily. Ale nie mam zamiaru zawieszać bloga, ani nic
takiego. To chwilowy kryzys. Jakoś dam radę. ;D Nie wiem, kiedy kolejna notka.
W szkole nauczyciele warują, moi uznali, że nudzimy się w domu. Ale nie będę
wam tu narzekać. ;p Cieszę się, że jeszcze czytacie tę historię… :) Pozdrawiam!
;)