Trzęsienie
ziemi. Tylko tak mogłam to określić. Coś gwałtownie mną potrząsało, a ja miałam
wrażanie, że drga cały świat. Uznałam, że najlepiej będzie to przeczekać i po
prostu przewróciłam się na drugi bok. Wstrząsy wyraźnie się zwiększyły.
- Lily, ile
można spać? Wstawaj, za pół godziny zaczyna się mecz – usłyszałam.
A więc to nie
trzęsienie, tylko Dorcas usiłująca mnie obudzić. Nic takiego…
W odpowiedzi
mruknęłam tylko coś niezrozumiałego.
- No dawaj, nie
chcesz się chyba spóźnić? – ponownie mną potrząsnęła.
Nadal nie
odpowiadałam. Niezbyt dokładnie zrozumiałam, co do mnie mówiła. W końcu
uzyskałam upragniony spokój i już miałam nadzieję, że będę mogła kontynuować
sen.
- No cholera
jasna! Lily! James zaraz ma mecz! Chyba nie chcesz, żeby był zawiedziony tym,
że cię tam nie będzie. Ruszaj się! – wrzasnęła dziewczyna.
Zaczęło do mnie
wreszcie docierać to, co się dzieje. Mecz… James…
- To dzisiaj? –
zapytałam nieco przytomniejsza.
- Tak. No
chodź, nie każ Jamesowi dłużej czekać.
- Dorcas! –
usiadłam na łóżku.
- Zbieraj się,
zbieraj. Masz dwadzieścia minut jeszcze.
- Zapomniałam,
że to już dziś. James nic nie mówił.
- No cóż… Ta
data była zakreślona na tablicy w Pokoju Wspólnym, wiesz? Ale rozumiem,
zakochani inaczej patrzą na świat i nie zauważają takich szczegółów.
Spojrzałam na
nią spode łba i warknęłam:
- Nie jestem
zakochana.
- Nie, ależ
oczywiście, że nie – odparła z ironią. – Ale naprawdę się pośpiesz, bo nie
zobaczysz, jak pokonujemy Puchonów. Czekam na dole – dodała.
Pokręciłam głową
z powątpiewaniem, kiedy to mówiła. Jej teoria była naprawdę bezsensowna.
Nagle zerwałam
się z łóżka i czym prędzej pognałam do łazienki. Nie miałam zamiaru spóźnić się
na to wydarzenie. Pamiętałam jak jeszcze niedawno James opowiadał mi o
taktykach na mecz. Był bardzo podekscytowany. Poza tym, jak na Gryfonkę
przystało, powinnam siedzieć teraz na trybunach i dopingować swoich. A ja
utknęłam w łazience i w przyśpieszonym tempie próbowałam doprowadzić do
porządku moje włosy.
Piętnaście
minut później byłam już gotowa. Sama się zdziwiłam, że tak szybko udało mi się
ogarnąć. Nie miałam czasu na żadne śniadanie, ale miałam nadzieję, że jakoś dam
bez tego radę.
- No, szybko
jesteś – skomentowała Dorcas moje pojawianie się w Pokoju Wspólnym.
- Chodźmy –
mruknęłam tylko i rzuciłam się w stronę portretu Grubej Damy.
Na
trybuny oczywiście dotarłyśmy spóźnione. Z trudem przecisnęłyśmy się przez tłum
i usiadłyśmy obok Ann, która zajęła nam miejsca. Z jej lewej strony znajdował
się obejmujący ją Remus, a także Peter, który co chwilę wyciągał ze swojej
torby ciasteczko.
- Mogę jedno? –
spytałam patrząc na słodkości.
- J-jasne –
wyjąkał zdziwiony i podsunął mi paczuszkę.
Peter spojrzał
akurat na boisko, więc skorzystałam z
okazji i zabrałam nie jedno, ale dwa ciastka. Głód zaczął mi już dawno
doskwierać. Na szczęście w tym hałasie nikt nie słyszał, jak bardzo burczało mi
w brzuchu.
W końcu
zerknęłam na latających graczy. Usiłowałam wypatrzeć czarnowłosą postać w
szkarłatno-złotych szatach.
Pogoda była
wprost idealna. Świeciło słońce, wiał leciutki, prawie nieodczuwalny wiatr. Na
niebie widniały drobne, białe chmury.
Dostrzegłam
Syriusza, który machał w naszą stronę. Chwilę później mknął już ku trzem
pętlom. Po paru sekundach rozległ się donośny głos komentującego:
- Dwadzieścia
do zera dla Gryfonów!
Moje oczy
wreszcie odnalazły pewną osobę. James powoli okrążał boisko i przeczesywał
wzrokiem całe boisko, często zatrzymując się na publiczności. Kiedy zauważyłam,
że on także na mnie patrzy, uśmiechnęłam się. Odpowiedział tym samym. Serce
nagle zabiło mi o wiele szybciej, a uśmiech powiększył się. Przez kilkanaście
sekund gapiłam się na niego, aż w pewnym momencie chłopak zniknął mi z oczu,
gdyż w jego stronę podążał tłuczek. Na szczęście udało mu się go uniknąć.
Zaśmiałam się cicho.
Ale jednocześnie poczułam rozdrażnienie. Dlaczego moje ciało tak reagowało na
jego widok? Przypuszczenia Dorcas nie mogły być słuszne.
Gra toczyła się dalej. Gryfoni wbili
kolejno pięć bramek, za to Puchoni trafili zaledwie trzy. W pewnym dramatycznym
momencie wszyscy wstrzymali oddech, bo wyglądało na to, że stracimy zawodnika.
Tłuczek zmierzał ku Syriuszowi z zawrotną szybkością. Chłopak wyminął go w
ostatniej sekundzie.
Puchoni dostali
nagły zastrzyk adrenaliny i grali agresywniej. Nasi zawodnicy co chwilę musieli
bronić się przed dwoma złośliwymi piłkami. Za to Gryfoni byli lepsi w ataku,
więc rozgrywka była bardzo wyrównana. Godzinę później remisowaliśmy.
Mecz ciągnął
się i ciągnął, aż nastała godzina piętnasta. Byłam już zmęczona wpatrywaniem
się w graczy, a oczy same mi się zamykały. Wiatr przybrał na sile, przez co
było mi o wiele zimniej. W dodatku głód dawał mi się coraz bardziej we znaki.
James krążył nad boiskiem, a po wyrazie jego twarzy dało się poznać, że jest
bardzo zdenerwowany. Oby szybko złapał tego znicza… W nim cała nadzieja, bo
ścigający Hufflepuffu nie dawali nam szansy na utrzymanie zbyt długiej
przewagi.
- Lily, nie
bądź zła, ale ja go chyba zabiję, jeśli zaraz nie złapie tego znicza – mruknęła
poirytowana Dorcas.
Kilkanaście
minut później na stadionie zrobiło się głośniej. Wielu uczniów wstało, a ci za
nimi musieli zrobić to samo. Szybko poznałam powód tego nagłego
zainteresowania. James Potter i Matt Albrook pędzili w stronę pętli Gryfonów.
Mknęli tak szybko, że ciężko było za nimi nadążyć. Obaj gwałtownie skręcili w
prawo i poderwali się w górę. Z trudem dostrzegłam złoty punkcik, za którym tak
lecieli. James niespodziewanie przyśpieszył i parę sekund później wyciągał już
rękę, w której błyszczał znicz. Wszystko działo bardzo szybko.
Hałas był nie
do opisania. Gryfoni tak krzyczeli, że musiałam zatkać sobie uszy. Nic to
jednak nie dało i sama przyłączyłam się do świętowania.
Udało się,
wygraliśmy. Po kilku godzinach zaciętej gry James złapał znicza. To jego
zasługa.
Wraz z
przyjaciółmi zaczęłam się przedzierać przez tłum do naszej drużyny. Nie było to
łatwe, bo każdy chciał jak najszybciej im pogratulować. Nie zdziwiło mnie to,
że wygraliśmy. Tego właśnie się spodziewałam. Mimo to cieszyłam się i to
bardzo.
Stanęłam z boku
i cierpliwie czekałam na swoją kolej. Rogacz to zauważył i sam wyszedł mi
naprzeciw.
- Gratuluję –
powiedziałam z uśmiechem.
Przez chwilę
wydawało mi się, że chłopak jest niezdecydowany. Zrobił krok w moją stronę, po
czym natychmiast się cofnął, aby za chwile znowu ruszyć do mnie. Porwał mnie w
ramiona i mocno przycisnął do siebie.
- Nie masz
pojęcia, jak bardzo się cieszę – mruknął mi do ucha.
Tulił mnie do
siebie tak, jak dawno mu się nie zdarzało. Przylegałam do niego całym ciałem.
Niepewnie zaczęłam się od niego odsuwać, na co chłopak jedynie się zaśmiał i
puścił mnie.
- Domyślam się
– odparłam.
Nie sposób było
nie widzieć jego szczęścia. Oczy błyszczały mu z radości, a na twarzy widniał
szeroki uśmiech.
- Byłeś świetny
– pochwaliłam go.
- Starałem się.
Szkoda, że tak późno złapałem tego znicza. Widziałem, jaka byłaś już znudzona.
Ale po prostu nigdzie nie było go widać, a reszta latała tak szalenie, że nawet
przypatrzeć się nie miałem jak… - zaczął tłumaczyć chaotycznie.
- Przecież nic
się nie stało. Najważniejsze, że wygraliśmy.
- Masz rację.
Już myślałem, że nie przyjdziesz – wyznał.
- Ale
przyszłam. Chodźmy do reszty, pewnie nie mogą się doczekać, kiedy ci
pogratulują.
James
uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile to możliwe, i razem wróciliśmy do drużyny
i przyjaciół. Zauważyłam, jak Syriusz przytula Dorcas i jak się do siebie
uśmiechają. Szkoda, że się rozstali. Naprawdę szkoda…
- Zmęczony? –
zapytałam Jamesa, kiedy siedzieliśmy już całą paczką w Pokoju Wspólnym.
Dopiero teraz
mieliśmy chwilę spokoju. Do tej pory Potter i Black byli oblegani przez
uczniów, szczególnie przez dziewczyny.
Chłopak pokiwał
głową.
- Prawie całą
noc nie spałem – wyznał cicho, tak żebym tylko ja to usłyszała.
- Dlaczego?
- Wciąż
myślałem o meczu. Dopiero teraz czuję zmęczenie. W dodatku te kilka godzin na
miotle…
- Rozumiem.
Powinieneś iść spać – powiedziałam.
Ziewnął
przeciągle.
- Jeszcze nie
teraz – uśmiechnął się.
Syriusz
wcześniej planował zrobić wielką imprezę, jednak odwiedliśmy go od tego
pomysłu. Powód? Mieliśmy przyjęcie całkiem niedawno z okazji urodzin Jamesa.
Poza tym było za mało czasu, żeby przygotować, chociaż z tym Huncwoci by sobie
poradzili. Widziałam jednak, że byli bardzo zmęczeni, a w szczególności Rogacz.
Siedzieliśmy
więc razem w Pokoju Wspólnym i słuchaliśmy przebiegu meczu z perspektywy
Syriusza. Cały czas opowiadał o swoich chwytach i sztuczkach, aż w końcu wraz z
dziewczynami wygoniłam Huncwotów do dormitorium, żeby mogli się porządnie
wyspać.
***
To by było na
tyle. Pewnie nie tego się spodziewaliście. Ta notka to taka odskocznia, zero
akcji. To wszystko przez tę wenę. Pomysły mi uciekły i nie mogę nic wymyślić.
Nie chciałam zaniedbywać bloga, dlatego coś napisałam. W sumie ten mecz
planowałam dawno, a teraz nadarzyła się ku temu okazja.
Pamiętacie
konkurs na najlepszy eliksir? Cóż… Mam kilka pomysłów na eliksir Lily, ale
wciąż nie wiem, czy którykolwiek wybiorę, bo każdy wydaje mi się nieodpowiedni.
Może ktoś z was ma jakąś propozycję? Jeśli tak, napiszcie. Gdziekolwiek – w
mailu, na GG albo w komentarzu. Chciałam, żeby to było coś oryginalnego, a moje
pomysły mnie niezbyt zadowalają.
Dzięki za pomoc
w sprawie plagiatu mojego szablonu. :) To było wspaniałe, kiedy stanęliście za
mną murem. Naprawdę dziękuję. :) Szkoda tylko, że ta dziewczyna nic nie
zrozumiała. Napisałam do Onetu. Uznali jednak, że blogi są jedynie podobne i
mają za mało powodów, żeby zablokować tamtego bloga. To się nazywa
sprawiedliwość, nie ma co. Ale trudno, już nic nie da się zrobić. Ale już
zadbam o to, żeby uprzykrzyć tej dziewczynie blogowe życie… ;)
Za tydzień
notki nie będzie na pewno. Wiecie, co jest w środę – premiera „Przed świtem”.
:) Mimo że już to czytałam, nie będę się w stanie oderwać od tej książki. Do
weekendu raczej mi nie przejdzie. ;p Ale chyba mnie rozumiecie, nie? :)
No to tyle, chyba was już na maxa zanudziłam. Mam nadzieję, że jeszcze
tu ktoś zagląda po tak długiej przerwie w pisaniu. ;]