Odwyjazdu Francuzów minęło już kilka dni, jednak dla mnie wydawały się być onewiecznością. W ciągu tego czasu obmyśliłam już wszelkie możliwości, dlaczegotak to wszystko się potoczyło. Najpierw był szok, potem złość na Charlesa,następnie wściekłość na samą siebie i odrzucanie myśli o tym chłopaku, a teraz…Teraz jest spokój. Uznałam, że ciągłe zastanawianie się i gdybanie nic nie da,więc należy zapomnieć i żyć dalej. Starałam się tak właśnie zachowywać i mogępowiedzieć, że mi się to udawało.
Niestety, musiałam pożegnać siętakże z Katie. Strasznie mi jej brakowało… W ciągu jej pobytu zdążyłam się doniej ponownie przywiązać i teraz było bardzo ciężko. Co prawda, Dorcas i Ann czuły się podobnie,ale… Coś niewyjaśnionego stało nam na przeszkodzie, by żyć tak jak kiedyś.Meadowes starała się zatuszować swój ból, spowodowany przez Blacka, jednakwyglądało to tak, że po prostu nie odzywała się i była markotna. Chciałam jejpomóc, ale… Nie wiedziałam jak. Z kolei z Ann dało się jakoś porozmawiać,jednakże od czasu ostatniej kłótni miedzy nami była dziwna bariera. W tymkrótki czasie nadeszło sporo zmian, których jaszcze nie mogłam zaakceptować.
Siedziałam z przyjaciółmi w WielkiejSali na śniadaniu. Chłopaki żartowali i starali się nas jakoś rozbawić, jednak,mimo ich starań, nie wychodziło im to.
-No dziewczyny… Nie bądźcie takie… Jeszcze zobaczycie się z Katie… - powiedziałSyriusz, kiedy zrozumiał wreszcie, że jego wygłupy nie poprawiają namnastrojów.
-Yhy… - mruknęłam.
Huncwociwymienili między sobą spojrzenia. Żaden się nie odezwał.
Dokońca posiłku panowała między nami cisza, którą przerywały wybuchy śmiechunaszych sąsiadów.
Lekcje ciągnęły się niemiłosierniedługo i kiedy w końcu zabrzmiał ostatni dzwonek, odetchnęłam z ulgą. Marzyłam okońcu tego dnia…
-Ty jesteś Lily Evans? – usłyszałam, gdy zmierzałam do Pokoju Wspólnego.
Przedemną stanęła pewna dziewczyna. Miała czarne, kręcone włosy. Była mojego wzrostu,jednak jej budowa ciała wydawała się być drobniejsza. Z jej dużych, niebieskichoczu bił ciepły blask.
-Tak, a co? – odparłam.
Zwróciłamuwagę na plakietkę na jej szacie. Gryfonka. Niestety, nie mogłam jej sobieprzypomnieć.
-Profesor Flitwick mówił, że mogłabyś mi pomóc… Nie mogę sobie poradzić zkilkoma zaklęciami… - powiedziała powoli.
Awięc chodzi jej o korepetycje. Hmm, czemu nie?
-Dobrze… Mogę ci pomóc. Kiedy?
-Może co piątek? O siedemnastej na przykład?
-Tak, chyba mogę. Jesteś z Gryffindoru, prawda? – wskazałam na jej plakietkę.
Dziewczynapokiwała głową, po czym dodała:
-Na czwartym roku. Mam na imię Natalie.
Uśmiechnęłamsię do niej. Wydawała się sympatyczna…
-To w piątek w bibliotece?
-Okej. Dzięki, Lily… - dziewczyna oddaliła się.
-Będziesz dawać korki? – zapytała Dorcas uśmiechając się lekko.
-Jak widać…
Wcześniejniektórzy też prosili mnie o pomoc, ale zazwyczaj odbywało się to jednorazowo.
Domoich uszu dobiegł odgłos sapania, który z czasem stawał się głośniejszy. Wkońcu pojawili się obok mnie James i Syriusz oddychający głęboko.
-Nareszcie… - mruknął Syriusz.
-Gonimy was już chyba pół szkoły… - dodał James.
-A co się stało? – spytała rozbawiona Ann.
-Tak sobie pomyśleliśmy… Że moglibyśmy w piątek po południu zrobić bitwę naśnieżki – wyjaśnił Łapa.
-Jest tyle śniegu, że szkoda go marnować… - poparł go Rogacz.
Wymieniłamspojrzenia z dziewczynami. Brzmi nieźle… Pamiętałam ostatnią bitwę z Huncwotamipodczas Świąt i wtedy było naprawdę zabawnie.
-Czemu nie? Może być, prawda? – powiedziała Dorcas, której oczy zaczęłybłyszczeć.
Chybadomyślałam się, dlaczego. Bitwa, śnieg, a do tego Syriusz…
-Tak… Tylko że ja nie mogę – odparłam przypomniawszy sobie o Natalie.
-A to dlaczego? – zapytał Potter, który zdawał się być zmartwionym tąodpowiedzią.
-Mam udzielać jakiś korepetycji… - mruknęłam, na co Black wybuchnął śmiechem.
-Bardzo śmieszne, naprawdę…
-W takim razie sobota. Pasuje wam? – zapytał James.
Pokiwałyśmygłowami. To miłe z jego strony, że specjalnie dla mnie to przekłada…
Swojadrogą to dziwie się sobie, że się zgodziłam. Kto wie, co Huncwotom wpadnie dogłowy?
Gdydotarliśmy do salonu Gryfonów, od razu rzuciłam się na kanapę przy kominku.
-Lily, suwaj się, nie ma tak dużo miejsca… - mruknęła Dorcas.
Jęknęłami z niechęcią spełniłam jej prośbę.
Stwierdziliśmy,że najlepiej będzie teraz odrobić wszystkie lekcje na jutro, aby później miećspokój. Po chwili dołączyli o nas także Remus i Peter. Każdy, oprócz mnie,Jamesa i Syriusza, otworzył potrzebne książki i zaczął pisać.
-Co jest? – zapytał Rogacz pochylając się w moją stronę.
-Nic… - mruknęłam cicho.
-Tak, nic. Przecież widzę.
-Po prostu tęsknię za Katie…
-Tylko o to chodzi? - dopytywał się.
-Sama nie wiem – wzruszyłam ramionami.
-Czemu tak wypytujesz? – zapytałam.
-Bo się o ciebie martwię – posłał mi uśmiech.
-Dzięki… Wiesz, teraz sporo się zmieniło…
-Niektóre zmiany są dobre.
-Ale nie te…
-Na mnie możesz zawsze liczyć.
-Wiem, James… I… Dziękuje ci za to.
-Nie ma sprawy… W końcu czego nie robi się dla przyjaciół?
Uśmiechnęłamsię do niego. Przyjaciele… Może wreszcie to zrozumiał?
~~~Narracjatrzecioosobowa~~~
James siedział obok swej ukochanej wPokoju Wspólnym i udawał, że czyta podręcznik do transmutacji. Myślami byłjednak w innym świecie. Zastanawiał się wciąż, czy dobrze zrobił podejmując właśnietaką decyzję. Lily była wyraźnie zdołowana. Mógł robić za jej pocieszyciela ispróbować zbliżyć się do niej. Ale nie, Rogacz miał inne plany. Nie wiedział dokońca, jak wcielić je w życie, jednak liczył, że okazja sama się nadarzy.Trzeba było coś zmienić. Jemu też należy się coś od życia. Chłopak miał tylkonadzieję, że przez to nie popsuje tego, co zdążyło się utworzyć pomiędzy nim iEvans.
***
Piątkowe popołudnie nadeszło wzastraszającym tempie i właśnie siedziałam w bibliotece czekając na Natalie.Minuty wlokły się niemiłosiernie długo, a jej wciąż nie było.
-Sorry za spóźnienie, coś mnie zatrzymało – powiedziała podbiegając do stolika.
-Dobra, od czego chcesz zacząć?
Gryfonkawyjęła swoje notatki i zaczęła wyjaśniać, o co chodzi.
-Za cztery tygodnie mamy test z ostatnich trzech miesięcy… Z teoretycznym nie maproblemu, ale z praktyką sobie nie radzę – wyznała i pokazała mi dany materiał.
Rzuciłamokiem na podsunięte przez nią kartki. Nie było to takie trudne… Jednak część znich miała dość skomplikowaną wymowę i do tego należało wykonać odpowiednie,niekiedy trudne, ruchy dłonią.
Korepetycje rozpoczęłyśmy odnajprostszych zaklęć. Z tego, co zauważyłam, Natalie była dość bystra, tylkostrasznie niecierpliwa i niedokładna. Kilkanaście minut później udało jej sięopanować jeden czar. Ją i mnie czekało sporo pracy, jednak do czasu jejegzaminu Natalie powinna już to umieć. Postanowiłyśmy, że półtorej godziny cotydzień w zupełności wystarczy. Dziewczyna okazała się trochę nieśmiała, cicha.Nie lubiła rzucać się w oczy, o czym sama mnie poinformowała. Sprawiaławrażenie osoby inteligentnej, która miała jedynie problemy z koncentracją.
Umówiony czas powoli zmierzał kukońcowi. Spojrzałam na otwierające się drzwi do biblioteki. Moim oczom ukazałsię James, który zauważywszy mnie, natychmiast skierował się w moją stronę.
-Cześć – uśmiechnął się szeroko.
-Cześć. Co ty tu robisz? – spytałam zaskoczona.
Nataliewyglądała na zaciekawioną.
-Przechodziłem obok i pomyślałem, że do was zajrzę – odparł zerkając na mojątowarzyszkę.
-Natalie, to jest James, James, to Natalie – przedstawiłam ich sobie.
Rogaczzrobił swoją sławną, na którą kiedyś podrywał wszystkie dziewczyny, oprócz mnieoczywiście.
Nataliezaśmiała się nieśmiało i uśmiechnęła do niego. Przez chwilę wydawało mi się, żewidzę, jak patrzą sobie w oczy, ale nie byłam pewna, czy to nie złudzenie.
Jamesprzysiadł się do nas i z nauki można było już zrezygnować.
Kilkaminut później zdałam sobie sprawę, że pan Potter jest całkowicie pochłoniętyczwartoklasistką. Żartował, uśmiechał się – do niej. Ja siedziałam tylko iprzysłuchiwałam się ich rozmowie, co chwilę zerkając na zegar. Sytuacjazaczynała mnie już irytować i to bardzo.
W końcu nadeszła upragniona godzinai oznajmiłam:
-Natalie, już koniec tych korków… - starałam się, żeby mój głos zabrzmiałnormalnie.
-Ach, no tak… - zrobiła smutną minę.
-To może przenieśmy się do Pokoju Wspólnego? Tam będzie o wiele wygodniej –zaproponował James.
Poparłyśmygo i już po chwili znajdowaliśmy się w naszym salonie.
Spędziłamz nimi kilkanaście minut, w ciągu których parę razy włączyłam się do rozmowy,jednak miałam wrażanie, że im przeszkadzam. Nie chciałam tak sama odchodzić,jednak… Nie uśmiechało mi się dalsze przebywanie w ich towarzystwie. Okazja do„ucieczki” nadarzyła się, gdy zobaczyłam przechodzącą niedaleko Dorcas;najwyraźniej kierowała się do dormitorium.
-Dorcas, poczekaj na mnie! - zawołałam.
Dziewczynazauważyła mnie i zatrzymała się.
-Ja już pójdę – powiedziałam w stronę Natalie i Jamesa.
-Dzięki za pomoc – odparła Gryfonka.
-Do zobaczenia – James posłał mi uśmiech.
-Cześć – mruknęłam niemrawo i czym prędzej od niech odeszłam.
-Co tak zwiałaś? – spytała Dorcas na mój widok.
-A przestań… Miałam ich już dosyć. Chodźmy do dormitorium…
Wsypialni Meadowes zaczęła:
-O co chodzi?
-Widziałaś ich, nie? James przyszedł do nas, tam się rozgadali i tak aż do teraz– powiedziałam.
-Co w tym złego? – zapytała rozbawiona.
-Co? No jak co? Nie widzisz jak oni rozmawiają…? On… On ją podrywa! – krzyknęłamcicho.
Natworzy ojej przyjaciółki pojawił się podstępny uśmieszek.
-Czy ty jesteś zazdrosna? – zapytała.
-Co? Ja? A niby o kogo?
-Tak, ty. O Jamesa.
Wybuchłamnerwowym śmiechem.
-O niego? No przestań…
-Jesteś i to jak…
-Wmawiasz sobie. Po prostu dziwnie siedzieć przy nich, kiedy nawijają bezprzerwy.
Dorcaspokiwała głową uśmiechając się drwiąco.
Nieodezwałam się. Nie chciałam kontynuować tego bezsensownego tematu.
-A ty gdzie byłaś? – spytałam.
-Na spacerze z Ann, ale ona jeszcze została… Coś się z nią ostatnio dzieje,zauważyłaś?
-Wiem… Nie jest taka jak kiedyś.
-I nic nie mówi.
-Powie, kiedy będzie chciała…
-Może masz rację…
Brunetkaudała się do łazienki, a ja usiadłam na swoim łóżku. Spojrzałam na lwa –prezent od Katie, którego niedawno położyłam na półce. Strasznie brakowało mitej dziewczyny. Jej obecność bardzo pomagała, a teraz, gdy jej zabrakło, byłotak inaczej… Zdałam sobie sprawę, że przywiązałam się także do innychFrancuzów. Co prawda, wyjazd Charlesa był pozytywny, ale innych nie…
Nadodatek James jakby się zmienił… Przecież od bardzo dawna nie podrywał innychdziewczyn. Co mu się stało? Ale przecież powinno mnie to cieszyć. I zazdrosnanie jestem, o nie! Wcale.
~~~Narracjatrzecioosobowa~~~
Remus brał prysznic, Peter gdzieśposzedł a w dormitorium Huncwotów siedzieli tylko Potter i Black. Ten drugizawzięcie czegoś szukał w swojej szafce, a James z kolei leżał spokojnie nałóżku.
-Co to za laska, z którą dziś cię widziałem we Wspólnym? – zapytał Syriuszrobiąc małą przerwę w poszukiwaniach.
-Co? A… Natalie.
Łapaspojrzał na niego ze zdziwieniem.
-Natalie? A Evans?
Jameswywrócił oczami.
-Nie można porozmawiać z koleżanką?
-Można, można… Tylko myślałem, że kiedy Lily ma złamane serce, zajmiesz się nią.
Złamaneserce… James był bardzo ciekawy, co wydarzyło się między nią i tym Francuzem.Bał się jednak zapytać…
-Też tak myślałem… - mruknął.
-Nic już z tego nie rozumiem. Dajesz sobie spokój z nią?
-Tego nie powiedziałem.
Jamesnie chciał mu mówić wszystkiego. Czuł, że to jego osobista sprawa.
-A, rób, co chcesz, tylko żebyś potem nieżałował.
-Dziękuję za rady – powiedział James wyjmując poduszkę spod swojej głowy irzucił nią w przyjaciela.
-Ależ proszę – Black nie pozostał mu dłużny i po chwili poduszki latały po całympokoju. W bitwę został również wciągnięty Remus, który wyszedł z łazienki.
Kilkanaścieminut później Huncwoci leżeli padnięci na swoich łóżkach. Peter, wszedłszy dodormitorium, został oślepiony unoszącym się w powietrzu pierzem, po czymskierował się do łazienki, uznając, że jego koledzy zasnęli.
***
No,jakoś napisałam tę notkę… Złapałam ogromnego lenia przez ten czas i dlategonotka tak późno… Poza tym przygotowania do wyjazdu itp. – sami rozumiecie.Postaram się dodać coś jeszcze, zanim wyjadę. ;) Pozdro!