Minęło kilka dni, w czasie których lepiej poznaliśmy naszych gości. Po lekcjach częstowychodziliśmy wszyscy na błonia i pokazywaliśmy Francuzom zamek. Alienor iCharlotte były bardzo miłe. Można było się z nimi dogadać, nie kłóciłyśmy się.Katie właśnie z nimi trzymała się w Beauxbatons. Huncwoci także je polubili.Przynajmniej one dwie nie uganiały się za nimi, jak inne fanki. I nie miałypusto w głowach. Obie zostawiły swoich chłopaków w szkole i nie chciały wdawaćsię w żadne hogwardzkie romanse.
Charles, Mathias i Andrew równieżnas nie upuszczali. Na początku ich ciągła obecność trochę mi przeszkadzała,jednak teraz już się przyzwyczaiłam. Razem byli strasznie zwariowani. Niesposób było się z nimi nudzić. A jak do tego dołączyć jeszcze Huncwotów… Dobrazabawa gwarantowana. Po niedoszłym pocałunku Charles przystopował. Niepowtórzył już tej próby. I bardzo dobrze. Byłam na niego zła, jednak z czasemmi to przechodziło. Teraz zachowuje się jak zwykły kolega. James nie polubiłFrancuza i nawet nie krył się z tym. Kiedy jednak z nim o tym porozmawiałam iwyjaśniłam mu, że nie powinien się tak wobec niego zachowywać, starał się niezwracać uwagi na Charlesa.
A Jeanne, była dziewczyna Pottera,nie dawała się nam we znaki. Gdy obok niej przechodziliśmy, uśmiechała siętylko w stronę Jamesa, jednak ten ją ignorował. Obawy Rogacza okazały sięniesłuszne i nie musiałam w to ingerować.
Kiedy zeszłam do Pokoju Wspólnego,moim oczom ukazała się duża grupa ludzi tłocząca się pod tablicą zogłoszeniami. Zainteresowana skierowałam się w ich stronę. Okazało się, że wsobotę odbędzie się wyjście do Hogsmeade. Ucieszyłam się na samą myśl o tym.
-Hogsmeade? Co to jest? – zapytał Charles, który nie wiadomo jak znalazł się zamną.
-Wioska czarodziejów. Jest niedaleko stąd. Świetne miejsce, zobaczysz –odparłam.
-W takim razie nie mogę się doczekać…
Pochwili pojawili się przy nas Huncwoci, moje przyjaciółki i goście z Francji.
-Hogsmeade? Ekstra! – powiedział zachwycony James.
-Będzie można uzupełnić swoje zapasy – dodał Syriusz.
-Zapasy czego? – zapytała Alienor.
Chłopakiwymienili spojrzenia. Wiedziałam, że nie chcą wyjawiać swoich sekretów ledwoznanym osobom.
-Jakieś tam rzeczy… Nie wiem… Chodźmy na śniadanie – powiedziałam chcąc zmienićtemat.
Śniadaniei lekcje minęły bardzo szybko. Po nich Huncwoci chcieli nas wyciągnąć naspacer. Dorcas, Ann i Katie zgodziły się, ale ja postanowiłam zostać w zamku,by napisać wypracowanie na eliksiry oraz poćwiczyć ostatnią lekcjętransmutacji. Usiadłam w Pokoju Wspólnym przy kominku i zaczęłam pisać. Pogodzinie skończyłam i rozpoczęłam ćwiczenie zaklęcia Figurs – czaru, który zamieniał rzeczy w figury. Wciąż coś mi niewychodziło, a profesor McGonagall miała sprawdzić nas na kolejnej lekcji.
-Co robisz? – nagle pojawił się przy mnie Charles.
-O cześć… Ćwiczę zaklęcie na transmutację – odparłam.
-Jakie?
Wyjaśniłammu całą sprawę.
-To proste. Miałem to w zeszłym roku… Pomóc ci? – powiedział.
-Jeśli możesz – uśmiechnęłam się.
Charlesbył ode mnie rok starszy. Wydawało mi się jednak, że miał większą wiedzę niżnie jeden siódmoklasista z Hogwartu.
-Spróbuj rzucić to zaklęcie – polecił.
Niestety,pióro, które wzięłam jako przedmiot do zmiany, pozostało takie jak wcześniej.
-Wykonujesz zły ruch ręką. Zobacz – to powiedziawszy wyjął swoją różdżkę izrobił tak, jak być powinno.
Przedemną stała figurka anioła.
-Czemu anioł? – zapytałam.
-Bo… Ty przypominasz anioła – powiedział niepewnie.
Zatkałomnie. Przyznaję, było to miłe, jednak z jego ust wydało mi się tandetne.
-To co powinnam robić z ręką? – zapytałam.
-Ruch musi być lekki, delikatny, a ty to robisz za mocno.
Spróbowałamtak jak mi radził. Znów nie wyszło. Po kilkunastu minutach nieudolnych ćwiczeńCharles złapał moją dłoń i pokierował ją odpowiednio. Dziwnie się poczułam.Przeszedł mnie dreszcz. Spojrzałam niepewnie na chłopaka, on też na mniepatrzył. Kolejny raz zachwyciłam się jego oczami. W cudownej czerni pojawiłysię wesołe błyski.
-Na czym skończyliśmy? – zapytałam, by przerwać tę dwuznaczną sytuację.
Charlesmruknął coś niezrozumiałego, zapewne było to w jego ojczystym języku.Wróciliśmy jednak do nauki. Po niecałej godzinie udało mi się opanować tozaklęcie.
-Dzięki za pomoc, ale teraz powinnam już iść – powiedziałam.
-Okej, zobaczymy się później.
-Cześć…
Udałamsię do dormitorium. Starałam się nie myśleć o tym, co zaszło w Pokoju Wspólnym.To nic nie znaczyło.
Nagle do pokoju wpadła Dorcas.
-Stało się coś? Spytałam od razu.
-Nie… Tylko Syriusz strasznie mnie wkurzył swoimi głupimi uwagami… Nic takiego.
-Na pewno?
-Tak… A ty co tu robisz?
-Przyszłam przed chwilą. Charles pomagał mi w transmutacji…
-Tak? – zainteresowała się.
-No… Nic sobie nie myśl – dodałam szybko widząc jej minę.
-A nie wolałabyś, żeby to James był na jego miejscu…? – spytała.
Chwilęsię nad tym zastanowiłam.
-Nie. James jest moim przyjacielem, a Charles kolegą. Nie ma różnicy w tym,który mi pomagał…
-No dobra, powiedzmy, że ci wierzę… Ale wiesz co? Z boku wygląda to tak, jakbyśpodobała się Charlesowi.
-Ech… No widzisz… Ale ja nie chcę… Chyba. Pamiętasz jak kilka dni temu poszliśmydo mojego dormitorium?
Dorcaspokiwała głową.
-To on mnie próbował pocałować.
-Naprawdę? Ale szybki…
-No właśnie! Za szybki. Dziwnie tak…
-Nie martw się, James nie pozwoli mu się za bardzo do ciebie zbliżyć.
-Dzięki za pocieszenie – mruknęłam.
-Proszę – Dorcas wyszczerzyła zęby.
-A Mathias jak? – spytałam.
Dziewczynawestchnęła.
-Jakoś… Do Syriusza mu wiele brakuje…
-Ale…?
-Ale jest w porządku…
-To chyba dobrze?
-Tak…
Dorcaschwile posiedziała, jednak później wyszła szybko z dormitorium, twierdząc, żema do załatwienia ważną sprawę. Ku mojemu zdziwieniu, Dott zerwała się zeswojego posłania i wybiegła przez otwarte drzwi. Natychmiast udałam się za nią.Zbiegłam szybko po schodach i potknęłam się. Wywaliłabym się, gdyby nie czyjeśręce.
-Dzięki – wyjąkałam.
Popatrzyłamw górę na swojego wybawcę.
-Do usług – zaśmiał się James.
-Możesz częściej tak na mnie wpadać – dodał.
-Uważaj, bo wezmę to sobie do serca – uśmiechnęłam się.
-Proszę bardzo.
-Kurcze, muszę lecieć! Dott mi gdzieś uciekła – odwróciłam się od chłopaka iposzłam szukać mojego kota.
Szybkogo odnalazłam. Dott była na rękach Charlesa.
-Cześć… Mogę zabrać moją kotkę? – spytałam podchodząc do niego.
-Jasne… Złapałem ją, kiedy ci uciekała – odparł.
-Dzięki – zabrałam szybko zgubę i odeszłam od niego. Widziałam jak otwierausta, żeby coś powiedzieć, ale nie chciałam z nim rozmawiać.
Wróciłamdo Jamesa. Stał tam, gdzie go zostawiłam.
-Już się odnalazła? – spytał.
-Tak… - Dott wciąż mi się wyrywała.
Miała białe plamki, widocznie była zła.
-Oj, chyba nie jest zachwycona. Mogę ją wziąć? – zapytał Rogacz.
-Pewnie… - z ulgą pozbyłam się kota z moich ramion.
Jameszaczął ją głaskać, a Dott z czasem się uspokajała.
-Chyba cię lubi – powiedziałam.
-Tak myślisz?
-No jasne! Przecież to ty ją znalazłeś… I byłeś jej pierwszym opiekunem.
-Może masz rację...
Pochwili rozmowy James oddał mi kotkę.
-Pójdę już… Zobaczymy się później – powiedziałam.
-Dobrze…
-To cześć… - odwróciłam się.
-Lily… - powiedział cicho chłopak.
-Tak? – spojrzałam na niego.
Jamesprzytulił mnie mocno. Po prostu. Poczułam ciepło chłopaka i jego piękne perfumy…Nie chciałam tego przerywać, bo świetnie się czułam. Po chwili odsunęłam się odniego i spojrzałam mu w oczy. Orzechowe, pełne radości i szczęścia…Mogłabym w nie patrzeć godzinami. Zdecydowanie ładniejsze od oczu Charlesa.Tak… Te jamesowe były najpiękniejsze na świecie.
***
Notka byłaby wcześniej, jednakwypadły inne obowiązki… Mogłaby być lepsza, jednak na taką mnie dziś stać. Tytułteż taki sobie… W kolejnej będzie więcej akcji. Pozdro! ;)