Dzisiejszego dnia obudziłam się bardzo wcześnie. Wstałam i podeszłam do okna. Pogoda od wczoraj wcale się nie poprawiła, raczej pogorszyła. Wiał bardzo silny wiatr, prawie wichura. Lało jak z cebra. Nie wiem jak James ma znaleźć znicza w takich warunkach. Jeszcze na dodatek wczoraj mu powiedziałam, że umówię się z nim jeśli Gryffindor wygra. Boję się, że zrobi coś głupiego...
Poszłam do łazienki, żeby się uszykować. Po niecałej godzinie wyszłam gotowa i zaczęłam budzić dziewczyny. Wstały dopiero wtedy jak im powiedziałam, że dzisiaj jest mecz. Kiedy już wszystkie byłyśmy gotowe poszłyśmy do Wielkiej Sali na śniadanie. Huncwoci już tam byli.
- Jak samopoczucie? – zapytała Dorcas.
- Jakoś… Chodź tutaj – powiedział Syriusz a Dorcas usiadła koło niego i zaczęli się całować.
Ja usiadłam obok Jamesa.
- Jak się czujesz? – zapytałam.
- W miarę dobrze. Pamiętasz co wczoraj powiedziałaś?
- Tak…
- Złapię znicza dla ciebie!
Wygrana w dużym stopniu zależała od niego.
- James… Proszę, nie rób żadnych głupstw.
- Nie zrobię, obiecuję. Złapię tylko znicza.
Nic już nie powiedziałam tylko zajęłam się jedzeniem. Potem wraz z dziewczynami poszłam do dormitorium przebrać się w ubrania w barwach Gryffindoru czyli w czerwony i żółty. Później udałyśmy się na stadion quidditcha. Deszcz podał tak samo jak rano, wiatr był chyba jeszcze silniejszy. Żeby tylko nic się nie stało Jamesowi... Będzie się starał za wszelką cenę złapać znicza. Oby wszystko było ok.
Nagle ktoś do nas podbiegł. Byli to Huncwoci.
- Trzymajcie za nas kciuki – powiedział Syriusz.
- Jasne – odparła Dorcas.
- Lily, co ty taka zamyślona? Stało się coś? – zapytał James.
- Nie, nic się nie stało – odpowiedziałam i spróbowałam się uśmiechnąć.
Przecież nie mogłam mu powiedzieć, że umieram ze strachu o niego. Chłopak chyba wyczuł, że nie mówię mu prawdy, bo pociągnął mnie za rękę i zatrzymał.
- Zaraz dojedziemy! – krzyknął do pozostałych.
- Więc teraz powiedz co cię gryzie – powiedział James i spojrzał mi w oczy.
Poczułam coś dziwnego. Jakbym miała stado motylków w brzuchu. Te jego śliczne, orzechowe oczy… Na chwile się rozmarzyłam.
- Lily! Co się z tobą dzieje?!
„Chyba się zakochuje…” pomyślałam.
- Nie, nic… Nic mi nie jest.
James nadal patrzył na mnie podejrzliwie, ale powiedział tylko:
- Dobrze, chodźmy już.
Dołączyliśmy do reszty.
- No, nareszcie. Myślałem, że zapomniałeś o meczu – powiedział Syriusz.
- Chodź – polecił Black.
- James… - zaczęłam.
- Tak? – zwrócił się do mnie.
- Uważaj na siebie – szepnęłam i pocałowałam go w policzek.
Odpowiedział mi swoim rozbrajającym uśmiechem, po czym poszedł z Syriuszem do szatni.
- Czyżbyśmy o czymś nie wiedziały? – spytała Ann.
- Nie, raczej nie – odpowiedziałam.
Zajęłyśmy miejsca mniej więcej po środku trybun gdzie miałyśmy doskonały widok. Remus i Peter się do nas dosiedli. Po piętnastu minutach mecz się rozpoczął.
- A oto i drużyna Ravenclawu! – komentował Robbie Lee z Gryffindoru.
- Ścigające: Stacy Brown, Kate Silver, Meggie Bell!! Pałkarze: John Johan i jego bart Kevin Johan! Obrońca: Mary Spinnet! I Mike Williams – szukający!!!
Zapomniałam! Make jest szukającym Ravenclawu! James będzie miał jeszcze jeden powód do złapania znicza. Przecież on musi być lepszy! Krukoni wlecieli na boisko a tłum bił brawa, piszczał, krzyczał.
- A oto i drużyna Gryffindoru!! Jude Watson, Syriusz Black…
Kiedy wyleciał Syriusz prawie wszystkie dziewczyny zaczęły skakać i piszczeć. Dorcas szalała jak nigdy.
- …Rogen Naidoo to nasi wspaniai ścigający! A teraz pałkarze: Bill Ponte i Sally Carey! Obrońca: Matt Johnson!! I nasz znakomity szukający: JAMES POTTER!!!
Pisk był chyba jeszcze większy niż jak wleciał Syriusz. Tym razem ja również się do tego przyłączyłam. James posłał w moją stronę śliczny uśmiech. Mimo złej pogody zobaczyłam go i odwzajemniłam. Deszcz wciąż padał i wiał silny wiatr, ale mecz się zaczął.
- Piłka poszła w górę…. Gryfoni przejmują kafla… Watson podaje do Blacka, Black do Naidoo’a, spowroten do Balcka i GOL!!!
Po godzinie gry Gryffindor prowadził 80:70. To mała przewaga. James musiał szybko złapać znicz, ale w takich warunkach…
Była teraz przerwa. Do głowy wpadł mi pewien pomysł. Wstałam i pobiegłam pod parasol, pod którym stała drużyna Gryffinoru.
- Liluś, co ty tu robisz? – spytał zaskoczony James.
- Mam pewien pomysł. Daj okulary.
Zdziwiony zrobił to, o co prosiłam. Na okulary rzuciłam Imperivius. Oddałam mu je.
- Będą odpychać deszcz. Będziesz lepiej widział – wyjaśniłam i uśmiechnęłam się do niego,
- Dzięki – powiedział chłopak.
Wróciłam na trybuny.
Przerwa się skończyła i mecz dalej trwał. Krukoni zdobyli jednego gola, ale potem Black trafił i było 90:80 dla Gryffindoru. Po trzydziestu minutach Krukoni zaczeli prowadzić i był 110:130.
- Gryfoni przegrywają… Potter pośpiesz się – mówił Robbie Lee.
Po kwadransie (120:150 dla Ravenclawu) James wreszcie zauważył znicza. Mike również go spostrzegł. Oboje pomknęli za nim. Potter był trochę szybszy jednak po chwili Williams go dogonił. Teraz mknęli równo. Znicz zleciał w dół. Rogacz gwałtownie zanurkował. Mike został w tyle. James wyciągnął rękę… i złapał znicza. Niestety leciał tak szybko, że nie wyhamował. Spadł z miotły.
- Potter złapał znicza! Gryffindor wygrywa 260 do 130!!! Co będzie z Potterem?! Ale gleba… - wykrzykiwał Robbie.
Zerwałam się z miejsca i pobiegłam do Jamesa. W oczach nazbierały mi się łzy. Uklękłam przy nim i jeszcze bardziej się rozpłakałam. Pani Pomfrey już przy nim była. Syriusz również. James był nieprzytomny. Syriusz odciągnął mnie od niego.
- Chodź Lily. Nic mu nie będzie.
James został przeniesiony do Skrzydła Szpitalnego na niewidzialnych noszach. Kiedy na to patrzyłam myślałam, że cały świat mi się wali…
***
No i jednak udało mi się jeszcze napisać przed końcem roku. :D Długa mi wyszła ta notka. :) Mam nadzieję, że się spodoba. Życzę Wszystkim udanego Sylwestra i szczęśliwego roku 2006. :)